Czy czuje się rozczarowany zwolnieniem z Miedzi Legnica? Odchodzi jako wygrany czy jako przegrany? Jakie były jego relacje z Andrzejem Dadełło? Czy miał wrażenie, że jego pozycja w Legnicy jest podkopywana? Jak reagował na spekulacje o jego zwolnieniu i zatrudnienie na jego miejsce Ireneusza Mamrota? Czy Miedź była zakładnikiem swojego ofensywnego stylu? Dlaczego zesłał do rezerw Dawida Korta i czy była to decyzja czysto sportowa? W jakim języku prowadził odprawy i co zmieniłby w kwestii komunikacji wewnątrz drużyny? Czy boi się bezrobocia i dlaczego nie podejmie pracy, w której nie będzie koncepcji i długofalowego projektu? Na te i na inne pytania odpowiada Dominik Nowak w pierwszym wywiadzie po zwolnieniu z Miedzi Legnica. Zapraszamy.
***
Czuje się pan rozczarowany?
Nie, absolutnie. Zdobyłem olbrzymi bagaż doświadczeń w prowadzeniu drużyny, w zarządzaniu szatnią, w kwestiach merytorycznych. Daleko mi do jakiegokolwiek rozczarowania czy rozgoryczenia. Mieliśmy świetną współpracę na linii ja-Andrzej Dadełło. Nie ma do czego wracać.
To może pokusi się pan o ocenę swojej pracy w Miedzi w skali szkolnej?
Nie lubię siebie oceniać. Są od tego ludzie bardziej kompetentni, którzy widzieli moją pracę, znali od początku cele zespołu i potrafią to wszystko obiektywniej ująć. Siebie będę oceniał sam dla siebie. Zrobię sobie bilans tego czasu, żeby wyciągnąć wnioski przed podjęciem kolejnej pracy. Teraz jest jeszcze na to za wcześnie. Przyjdzie czas na wnioski, szukanie plusów, odnajdywanie minusów. To normalne w pracy trenera.
Rozstaliście się w zgodzie?
Nie było żadnych nieporozumień. Muszę to podkreślić. Rozstaliśmy się w zgodzie. Jestem w stałym kontakcie z właścicielem i naprawdę nie doszukiwałbym się tutaj drugiego dna. Nasza współpraca przebiegała wzorcowo. I to od początku do samego końca.
Ale od tego roku pana pozycja nie była już taka stabilna, jak wcześniej, nawet wprost przeciwnie – cały czas mówiło się o możliwych zastępstwach.
Taki to jest zawód. Każdy trener pracuje z tygodnia na tydzień. Tylko wyniki są w stanie ugruntować pozycję. Nie zaprzątałem sobie głowy spekulacjami o moim zwolnieniu, zatrudnieniu kogoś innego czy czymkolwiek w tej narracji. Szkoleniowiec musi mieć świadomość krytyki i pewnego rodzaju niestabilności. Skupiałem się na swojej robocie i do końca wierzyłem, że uda nam się zrealizować cel, jakim był awans do Ekstraklasy.
W listopadzie 2019 roku, po przegranym meczu z Odrą Opole, Andrzej Dadełło stwierdził, że gdyby był wtedy z drużyną, to straciłby pan posadę.
Trzeba było poznać kontekst tych słów. Wyjaśniłem to z właścicielem. Nie było żadnej nieufności, żadnych nieprzyjemności, wszystko zostaje wewnątrz. Czy mnie te słowa zabolały? Niczym nigdy nie czuję się urażony.
Nie czuł się pan urażony, ale mógł pan mieć wrażenie, że pana pozycja w szatni jest podkopywana.
Nie poczułem się. Wszystko było między nami klarowne.
Od wiosny tego roku pojawiały się kolejne nazwiska pana potencjalnych zastępców. A to Ireneusz Mamrot, a to Leszek Ojrzyński, nawet sam dementował pan, że ten pierwszy miałby podjąć pracę w Miedzi. Denerwowało to pana?
Znam świat trenerów i świat piłki. Jak na to popatrzymy z boku, to nic nie może człowieka denerwować. Albo jesteś w tym zawodzie rekinem i przyjmujesz, to co jest albo trzeba zmienić profesję. Na to wszystko trzeba być przygotowanym. I to też jest doświadczenie, które musisz przyjąć – normalnie reagować w szatni, normalnie komunikować się zawodnikami, a nie tracić czas i energię na rozważania, kto może Cię zastąpić.
Zastanówmy się, co poszło nie tak w tym sezonie pana pracy w Legnicy. Miedź miała bardzo mocny skład, jak na I ligę i aż dziw, że nie udało się zdominować tych rozgrywek.
Miedź ma kadrę, która upoważnia ją, żeby grać o awans. To na pewno. Nie zapominajmy przy tym, że zostawiam ją na szóstym miejscu w tabeli. I żeby była jasność: nie satysfakcjonuje mnie ta pozycja, bo chciałem grać o pierwszą dwójkę. Zresztą chyba nie muszę tego tłumaczyć, bo zawsze jako trener gram o pełną pulę. Wystarczy prześledzić moją karierę trenerską. Tak samo było w Miedzi, jak przychodziłem i tak samo było w Miedzi, jak z niej odszedłem. Wierzyłem, że uda się i ten sezon zakończyć z happy endem, ale zabrakło czasu.
Niby szóste miejsce, ale zaledwie trzy punkty przewagi nad dwunastym miejscem. Osiem punktów nad strefą spadkową. Trzynaście punktów do drugiego miejsca. Szału nie ma.
Mecz zawsze weryfikuje przewagę. Mogła być większa, mogła być mniejsza, teraz to już gdybanie i więcej w tym filozofii niż realnej oceny. Ocena realna jest wtedy, kiedy trener prowadzi zespół, a teraz wiadomo, jak jest. Nie będę się więc posuwał dalej w tych rozważaniach. Oczywiście, i wyraźnie to zaznaczę, nie byłem zadowolony z tegorocznych wyników. W grze zespołu dostrzegałem plusy, widziałem perspektywy i pomysł, nie traciłem energii, nie byłem zmęczony drużyną, chciałem realizować cel.
Był pan zadowolony ze stylu gry Miedzi? Bywało, że ta ofensywna, wesoła piłka przynosiła przyjemne dla oka mecze, ale już nie przynosiła punktów. Niech koronnym przykładem będzie tutaj mecz z Zagłębiem Sosnowiec. Napieraliście, atakowaliście, próbowaliście, dominowaliście, ale strzelało Zagłębie. Skończyło się 0:2. Ten styl nie zawsze działał. Co więcej, coraz częściej nie działał.
Wygralibyśmy dziewięć na dziesięć takich meczów. Należał nam się rzut karny. Zmieniłby obraz gry. Dominowaliśmy. Zabrakło nam skuteczności. Przegraliśmy po rzucie wolnym, gdzie źle zachowali się zawodnicy w murze, co analizowaliśmy potem po meczu. Ten styl mi odpowiadał. Naprawdę. To było nasze dobre spotkanie, zresztą jeszcze przed pandemią. Wiadomo, nie ma co się tłumaczyć, ale to była nieszczęśliwa porażka. Kontynuowaliśmy nasz styl, nie poddawaliśmy się – z Chojniczanką pięć bramek, skuteczność na wyższym poziomie i od razu efekt lepszy.
Chciałbym zniwelować pojęcie gry hiszpańskiej, które pojawiało się często w kontekście Miedzi. Niezależnie od tego, kto byłby wykonawcą, czy Hiszpanie, czy Polacy, my po prostu chcieliśmy prezentować taki styl. Tak to widziałem. Agresywny odbiór, kompaktowość. To nie był tylko ten romantyzm, o którym często się mówiło. Dużo uwagi poświęcaliśmy organizacji gry. Szczególnie w fazach przejścia, kiedy traciliśmy piłkę. Jeśli zespół chce grać ofensywnie, a tak chcieliśmy grać i tak graliśmy, to drużyna musiała być przygotowana na stratę piłki. W mojej pracy w Miedzi dostrzegam bardzo dużo plusów.
Gdzie widział pan rezerwy? W którejś formacji brakowało panu zawodników pod swoją koncepcję? Jak patrzy się na skład Miedzi, to wyglądało to co najmniej dobrze – doświadczony bramkarz, przyzwoita defensywa, napakowana pomoc i atak, w którym nie sprawdził się, przychodzący jako król strzelców I ligi, Valerijs Sabala. A już chyba najbardziej znamienne było to, że nikt w Legnicy nie płakał, kiedy klub opuszczał Petteri Forsell, bo było go kim zastąpić.
Sabala nie spełnił oczekiwań. Nie tylko bramkowych. Czego zabrakło w Miedzi? Równowagi fizycznej. Kreatywność to jedno, ale pojawiał się kłopot, kiedy nie przeradzała się ona w siłę fizyczną. Dlatego też ściągając takiego Roko Mislova chciałem sprowadzić kogoś o charakterystyce Rafała Augustyniaka. I wiemy, że wtedy to doskonale w Miedzi funkcjonowało, a teraz kogoś takiego brakowało. I ten brak równowagi między fizyką a kreatywnością doprowadzał do sytuacji, że kluczowe momenty w meczach, kluczowe piłki przegrywaliśmy, bo nie mieliśmy kontroli. Destabilizowało to płynną grę.
Spodziewał się pan więcej po Josipie Soljiciu?
Spełniał moje oczekiwania. Ściągałem go, jestem za niego odpowiedzialny. Ma bardzo wiele zalet, choć oczywiście też swoje wady, jak każdy piłkarz, to nic dziwnego. Staraliśmy się te wady niwelować, ale oczywiście, przyznam: nie każdy jego występ był taki, jak wszyscy chcielibyśmy, żeby był i tutaj jesteśmy zgodni. To też mały minus, ale kibicuję mu. Wiem, że jak ustabilizuje emocje na boisku i częściej będzie podejmował słuszne decyzje, to wiem, że będzie bardzo, ale to bardzo przydatny na boisku.
Sprawa Dawida Korta. Byliście skłóceni?
Nie byliśmy. Prowadziłem z Dawidem dużo rozmów. Tłumaczyłem mu, czego oczekuję od piłkarza i w pewnym momencie podjąłem decyzję o zesłaniu go do rezerw. Przy tym nie mam wrażenia, że w którymkolwiek momencie byliśmy skonfliktowani.
Mógł sobie pan pozwolić na to, żeby zawodnika z ekstraklasowym doświadczeniem zesłać do rezerw?
Taka była moja decyzja. Trener to też generał i musi za swoje decyzje odpowiadać. Dawidowi Kortowi kibicuję. Jeśli ustabilizuje przeciwwagę udzielania się w ofensywie i defensywie, i będzie w stu procentach realizował koncepcje swojego trenera, to jest to zawodnik o bardzo dużym potencjale umiejętności. Jasno to zaznaczę. Swoją decyzję oparłem na tym, co widziałem i będę jej bronił.
Czyli sprawa czysto wyłącznie sportowa? Nie ma między wami prywatnych niesnasek?
Nie ma. Absolutnie. W danym momencie oczekiwałem od jego gry więcej, jeśli chodzi o pewne elementy taktyczne i swoją decyzję podejmowałem kierując się tylko aspektami sportowymi.
W ogóle brakowało w Miedzi balansu między ofensywą a defensywą.
Taką koncepcję gry przyjąłem. Przede wszystkim przeszkadzała nam dysproporcja fizyczna. I dzisiaj jestem o wiele mądrzejszy w kwestii budowania zespołu.
Interesuje mnie jeszcze kwestia Sabali. Czuł się pan bardzo ograniczony brakiem jakiegokolwiek skutecznego napastnika na przestrzeni całego sezonu?
Trochę tak. Ściągając Sabalę oczekiwałem więcej, jeśli chodzi o aktywność, zdobywanie pozycji, kreowania sytuacji, wykorzystywania ich. Ale nie będę mówił, że tylko tego nam brakowało. Miedź Dominika Nowaka opierała się nie tylko na ofensywie, ale też na skutecznej grze w defensywie. Ale oczywiście, w pierwszym okresie sezonu bardzo brakowało mi skutecznego napastnika. Pamięta pan na pewno doskonale sezon, w którym awansowaliśmy do Ekstraklasy – zimą ściągnęliśmy Mateusza Piątkowskiego i on wszystkie moje uwarunkowania spełniał. To był kluczowy transfer, który pozwolił nam awansować. Działały wszystkie tryby. I tak to już jest, że jak coś nie do końca działa, to wszystkie inne tryby w zespole też nie funkcjonują idealnie.
Wydawało się, że Kacper Kostorz może parę ważnych bramek strzelić.
Kacper Kostorz ma bardzo wiele zalet, choć oczywiście musi jeszcze dużo pracować. Jednym z największych plusów tego zawodnika jest szybkość. Musi pracować nad skutecznością, bo to jego pięta achillesowa, to na razie szwankuje. Ale to ambitny chłopak. Jak zdobędzie doświadczenie boiskowe, poprzez ciągłość w graniu, to będzie napastnikiem, który w polskiej piłce może namieszać.
Kilku zawodników posługujących się językiem hiszpańskim, kilku zawodników z Bałkanów, kilku z jeszcze innych rejonów świata. Poza tym oczywiście Polacy, ale nie dało się nie zauważyć, że miał pan międzynarodową szatnię. Tygiel kulturowy w szatni może sprawiać kłopoty?
To nie jest problem. Ale na pewno uważam, że trzeba prowadzić taki zespół w jednym języku. Nie rozmieniać się na drobne.
Po polsku?
Po polsku. Oczywiście. Takie jest moje osobiste odczucie, że mogłem w tej kwestii wymusić i wymagać więcej. Aczkolwiek chcę zaznaczyć, że Marquitos czy Omar Santana dobrze władają polskim. Inna sprawa, że trzeba wymagać tego od wszystkich, bo to pomaga w komunikowaniu na boisku. Ale to też nie jest warunek. Komunikacją nie jest krzyk, tylko gra zespołu, poruszanie się po boisku, rozumienie zależności. I w zupełności mi to nie przeszkadzało.
Marquitosa i Santanę stać na Ekstraklasę?
Stać ich. Jak są w formie, to jak najbardziej, nie mam żadnych wątpliwości. Pamiętamy nasze występy w Ekstraklasie: jeśli byli w formie, byli zdrowi, to dużo wnosili. Było widać, że utrzymują poziom ekstraklasowy.
W jakim języku prowadził pan odprawy?
Przede wszystkim w polskim, ale mieliśmy też asystenta, który na bieżąco wszystko tłumaczył, jeśli tylko była taka potrzeba. Wszystko było przejrzyste. Mam przy tym jedną filozofię prowadzenia zespołu: odprawy to w pierwszej kolejności trening. Jeśli na zajęciach tłumaczyłem zagadnienia i pomysły taktyczne, to ta odprawa ostateczna, w szatni, to już było tylko przypomnienie. W sytuacji, kiedy wszystkie mechanizmy mamy przećwiczone na treningach, nie ma już sensu dokładać za dużo informacji na odprawie. Oczywiście, można powiedzieć o zaletach i wadach przeciwnika, ale to już marginalne informacje. Dlatego też zajęcia w mikrocyklach mieliśmy ukierunkowane na danego rywala, na konkretny cel w danym spotkaniu.
Przegraliście większość spotkań z bezpośrednimi rywalami o baraże. Znamienne.
Bolało to. Każda porażka boli, ale rozbieraliśmy każdy ten mecz na czynniki pierwsze. Wyciągaliśmy wnioski. Niekiedy brakowało niewiele. Weźmy taki mecz ze Stalą Mielec. Gdyby nie słabe wejście w spotkanie, gdyby nie słaba pierwsza połowa, kiedy byliśmy za delikatni, za mało konkurencyjni dla pełnej energii Stali. W drugiej części spotkania był już inny obraz meczu, ale musi być pewna powtarzalność. Nie można 45 minut grać niedobrze, a drugie 45 minut grać dobrze i liczyć na pozytywny wynik. Po to też analizowaliśmy te wszystkie porażki, żeby w kluczowych momentach sezonu wyciągnąć wnioski i zacząć wygrać najważniejsze mecze.
Czyli miał pan pomysł, jak zwrócić Miedź na ekstraklasową ścieżkę?
Miałem pomysł. Bez dwóch zdań. Właściciel też o tym wie. Jestem wojownikiem. Nie poddaję się. Gdybym stracił energię i byłbym zmęczony tym wszystkim, to sam bym zrezygnował. Proszę mi wierzyć. Miałem pomysł, ale to nie ma w tym momencie żadnego znaczenia. Rozmawialiśmy z właścicielem – zawsze to były zresztą owocne i fajne konwersacje – i w pełni rozumiem jego decyzję.
Też można argumentować, że jeśli znał pan ten klub od podszewki, że jeśli miał pan mnóstwo czasu, żeby wdrożyć swoje koncepcje, awansował pan już raz, spadł pan już raz, to jeśli teraz Miedź nie zajmowała oczekiwanego miejsca i nie zanosiło się na rewolucyjną poprawę, to trochę formuła Dominika Nowaka zaczęła się wyczerpywać.
Zgodzimy się. Odniesieniem zawsze jest wynik sportowy. Jeśli zespół gra słabo, a jest na czołowych miejscach, bo wygrywa, to można na to machnąć ręką: okej, słabsze wyniki, ale cele są spełniane. Kiedy jest styl, a nie ma wyników, to w pewnym momencie może pojawić się inna refleksja. Że nie jest dobrze, że cele nie są spełniane. Rezultat jest wyznacznikiem pracy szkoleniowca. Miałem pomysł na Miedź i na końcówkę sezonu. Zostało nam jeszcze trochę meczów, dużo punktów do zdobycia, dodatkowo te dwa spotkania barażowe, bo nawet nie dopuszczałem myśli, że nie awansowalibyśmy do baraży. Szykowaliśmy formę na finisz. Pandemię też wykorzystywaliśmy w tym kontekście. Inna sprawa, że widzimy sami, że po tej przerwie wiele zespołów gra w kratkę.
Tak samo, jak i Miedź. Zna pan Ireneusza Kościelniaka, który zastępuje pana na stanowisku pierwszego szkoleniowca Miedzi?
Nie, nie znam. Od razu odpowiem kategorycznie. Będę mu bardzo kibicował.
Szykuje się jakiś porządny urlop?
Zobaczymy. W pracy trenerskiej nie można niczego zakładać. Taki to zawód. Na razie jest urlop. Trochę odpocznę, trochę odsapnę, po czym siądę do raportu z mojej trzyletniej pracy w Legnicy, żeby wyciągnąć wnioski i w przyszłości nie popełniać błędów, które popełniłem w tym czasie. Jeżeli dostanę propozycję z klubu, w którym będzie rysował się ciekawy projekt, czy to w Ekstraklasie, czy w I lidze, to będę gotowy, żeby taką pracę podjąć. Zawsze muszą być dwie strony. W Miedzi tak było. Nigdy nie możesz jednak iść do pracy gdzieś, gdzie nie czujesz, że tu jest pomysł, tu coś się rodzi, bo w tym momencie nie przyniesie to zamierzonego celu, który sobie postawisz.
Chyba za długo pracował pan w Miedzi, żeby móc jednoznacznie określić, czy to całkowity sukces, czy całkowita porażka.
Czegoś zabrakło. Nie powiem: przegrałem. Nie powiem: wygrałem. Postrzegam tę pracę przyszłościowo. Dużo się nauczyłem. Nasz sukces w Legnicy to nie była tylko moja zasługa, ale też praca sztabu, zarządzania ludźmi, całego klubu. To nie tylko Dominik Nowak. Natomiast, jeśli były momenty słabsze, czułem się za nie odpowiedzialny. Może trochę w tym wszystkim zabrakło kropki nad “i”. Ale teraz jestem lepszym trenerem niż byłem trzy lata temu. I to jest ważne.
Nie się pan bezrobocia? Nie będzie tak, że zaraz okaże się, iż rzuca się pan na ratowanie pierwszej lepszej drużyny bez długofalowej koncepcji i te wszystkie pana słowa okażą się mrzonką?
Zawsze musi być projekt. Powtarzam to. Chcę zobaczyć, że ktoś patrzy koncepcyjnie. W oparciu o realia, o możliwości, o ambicję. Jeżeli taki projekt się pojawi, to chętnie podejmę rozmowy. Nie boję się bezrobocia. Na pewno nie będzie tak, że porwę się na każdy klub. Ta praca musi przynosić radość i satysfakcję. Nie mogę się w pracy męczyć. I w Miedzi tak było od początku do końca. Realizowałem się tam jako człowiek i trener. Raz lepiej, raz gorzej, ale tak było i to się liczy.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. Newspix/400mm.pl