Reklama

Śląsk bez argumentów. Legia już o krok od mistrzostwa

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

21 czerwca 2020, 20:08 • 4 min czytania 39 komentarzy

Zero strzałów celnych. To chyba najlepsze podsumowanie dzisiejszego występu Śląska Wrocław przeciwko Legii Warszawa. Co z tego, że wrocławianie miewali w pewnych fragmentach spotkania znaczną przewagę w posiadaniu piłki? Co z tego, że w pierwszej fazie meczu dość sprawnie przedostawali się pod pole karne rywala? Jakie ma znaczenie, że wykonywali sporo stałych fragmentów gry? Nie wynikało z tego właściwie żadne zagrożenie dla Legii. Największe zamieszanie zrobiło się wówczas, gdy straszliwą obcinkę zaliczył Artur Jędrzejczyk, ale i z takiego prezentu nie zdołał z tego skorzystać Erik Exposito, zwrotny jak Titanic. Poza tym – gospodarze kontrolowali to spotkanie w takim stopniu, jak gdyby Śląsk, podobnie jak w zeszłym sezonie, był zespołem z grupy spadkowej. Choć przecież mieliśmy do czynienia z konfrontacją dwóch ekip z ligowej czołówki.

Śląsk bez argumentów. Legia już o krok od mistrzostwa

Obiecujący początek Śląska

Początek spotkania wcale nie zwiastował takiej nędzy w wykonaniu drużyny przyjezdnej. Śląsk szybko wypracował sobie przewagę, przejął kontrolę nad meczem. Radosław Majecki nie był zmuszany do heroicznych interwencji – czy w ogóle jakichkolwiek – no ale czasami miał powody do niepokoju, bo podopieczni Vitezslava Lavicki dość mocno przycisnęli.

Starczyło im jednak animuszu góra na kwadrans meczu. Potem do głosu doszła już Legia. Początkowo przede wszystkim z kontrataku – gospodarze korzystali na skutecznym odbiorze w środkowej części boiska i bez problemu przenosili grę pod pole karne oponentów, gdzie mieli hektary wolnej przestrzeni. Nieźle to wyglądało w przypadku ataków środkiem boiska, ale najlepiej Legia radziła sobie z prawej strony, gdzie dominowali Paweł Wszołek i Marko Vesović. No i koniec końców to właśnie akcja tamtą stroną boiska zakończyła się otwierającym golem dla Legii. Domagoj Antolić kapitalnie dostrzegł niepilnowanego Wszołka, ten nieźle dośrodkował. Puerto zdołał wygrać pojedynek główkowy, ale wybił piłkę tak nieszczęśliwie, że ta spadła wprost pod nogi Waleriana Gwilii. Gruzin bez mrugnięcia okiem wpakował futbolówkę do sieci.

Gwilia generalnie był dzisiaj jak wytrych, którym Aleksandar Vuković otworzył taktyczny zamek skonstruowany przez Lavickę. Ofensywny pomocnik Legii grał bardzo wysoko, chętnie wchodził w pole karne. I właściwie zawsze był wewnątrz szesnastki niepilnowany. To musiało zaowocować golami, no i zaowocowało. Po przerwie Gwilia znowu trafił do siatki, znowu po dośrodkowaniu Wszołka. Tym razem nie asystował mu jednak rywal, lecz Tomas Pekhart.

Demonstracja siły Legii

Do kogo trener wrocławian będzie miał po dzisiejszym największe pretensje, że Gwilia z tak dziecinną łatwością dochodził do sytuacji strzeleckich? Nie tylko do nędznie dysponowanych środkowych obrońców. Wydaje się, że najwięcej za uszami w tej kwestii mają bowiem Diego Żivulić i Krzysztof Mączyński. Ten drugi zagapił się i nie upilnował rywala przy pierwszym golu. Ten drugi spóźnił się z interwencją i kryciem przy drugim trafieniu. W ogóle środek pola Śląska istniał dzisiaj tylko teoretycznie. Nawet gdy Andre Martins nieodpowiedzialnie tracił futbolówkę w środkowej strefie, goście nie potrafili tego wykorzystać. Brakowało im jakiejkolwiek koncepcji na sfinalizowanie akcji w okolicach pola karnego “Wojskowych”. Skrzydła? Dramat. Michał Chrapek? Katastrofa.

Reklama

Minusem meczu zostanie u nas Żivulić, bo czerwonym kartonikiem dobił swój zespół. Ale tych minusów mogliśmy rozdać znacznie więcej, bo wielu graczy z Wrocławia sobie na takie przykre wyróżnienie zapracowało.

Chwalmy jednak zwycięzców, bo Legia pokazała dzisiaj wyższość nad rywalami. Pokazała siłę. Była w każdym calu lepszym zespołem od Śląska, nawet gdy momentami widać było, że warszawska ekipa stara się już dograć spotkanie jak najniższym nakładem sił. Trudno się dziwić takiemu podejściu – jeszcze w pierwszej połowie z powodu kontuzji opuścili boisko dwaj zawodnicy “Wojskowych”. Najpierw Jose Kante, potem Marko Vesović. Ten pierwszy dodatkowo stracił nad sobą panowanie w tunelu – najpierw cisnął meczową koszulką o podłogę, a potem zdeptał ją i przeciągnął, jak zwyczajną ścierkę. Frustracja frustracją, ale takie zachowanie jest godne potępienia. Będzie się z tego Kante musiał gęsto i publicznie tłumaczyć. Nie ma co go linczować, ale na przyszłość lepiej niech jednak walnie pięścią we framugę albo sobie głośno wrzaśnie, żeby wyładować złe emocje.

Mistrzostwo już pewne?

Tak czy owak, po dzisiejszym spotkaniu Legia ma dziesięć punktów przewag nad Piastem Gliwice i jedenaście oczek zapasu względem Lecha Poznań. Jasne – cuda w futbolu się oczywiście zdarzają. Ale w tym przypadku na żaden zwrot akcji się zwyczajnie nie zanosi. Legia wygląda na zbyt mocną, by zanotować nagłą zapaść formy. Piastowi brakuje tego ognia, którym gliwiczanie imponowali rok temu. A Lech jest jeszcze zbyt chwiejny, by zgarnąć komplet punktów w sześciu pozostałych meczach grupy mistrzowskiej.

Teoretycznie wyścig o mistrzowski tytuł wciąż trwa, ale w praktyce – emocje nam się pomału wyczerpują.

Pekhart: 6, Stolaski: 5, Pich: 4.
Reklama

fot. FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

39 komentarzy

Loading...