Wojciech Stawowy na pięć długich lat zniknął z ligowych radarów. Wspomnienia o jego pracy coraz mocniej się zacierały, ale nawet po tak długiej przerwie żywa była pamięć o jego katalońskim podejściu do futbolu, legendarnym wąsie oraz… złotych ustach, umieszczonych bezpośrednio pod tym wąsem. Zarost oczywiście zagościł w Łodzi już przy pierwszej sesji zdjęciowej. Katalonia w momencie, gdy ŁKS zaczął wymieniać ponad pół tysiąca podań na mecz. Najdłużej czekaliśmy na popisy konferencyjne, ale po meczu ze Śląskiem już wszystko wróciło do normy.
Najlepsze 240 sekund w historii futbolu. Taktyczna dominacja. Blitzkrieg. Dziś historia różnie osądza pamiętne cztery minuty w meczu Śląska Wrocław z ŁKS-em Łódź. Najbardziej liczy się jednak nie odbiór widzów czy dziennikarzy, ale opinia jednego z generałów. A ten na pomeczowej konferencji wypalił bez ogródek: do straty bramki realizowaliśmy założenia taktyczne. Gdyby tylko bramka padła nieco później, niż w 4. minucie – pewnie ŁKS byłby dziś w innym miejscu, inaczej by sobie to swoje życie poukładał. No ale padła w czwartej, więc plan gry nieco się posypał, mimo mistrzowskiej realizacji w tej pierwszej fazie meczu.
Pośmialiśmy się z trenera Stawowego, ale przede wszystkim – przypomnieliśmy sobie, że zawsze byliśmy fanami jego wywiadów, rozmów i konferencji. Młodsi kibice mogą już tego nie pamiętać, ale Wojciech Stawowy swego czasu podobne strzały zaliczał właściwie co dwa tygodnie. Wybraliśmy dziesięć wypowiedzi, które potwierdzają, że trener jest jak prawdziwa sztaba złota – lata mijają, a jej blask nie przemija.
WYMARZONY CABAJ
Zaczynamy lajtowo. Ot, trener ma zawodnika, którego bardzo lubi, stworzył go właściwie od zera, dobrze mu życzy. Z perspektywy czasu ta wypowiedź nie jest aż tak absurdalna, ale pamiętając, jakim bramkarzem był wówczas Marcin Cabaj… Cóż, posłuchajmy.
– Marcin to mój „wynalazek” na spółkę ze świętej pamięci Krzyśkiem Piszczkiem. To on mi podpowiedział Marcina, pamiętając go ze wspólnej gry w Górniku Łęczna. Cieszę się, że dane mi było być jego trenerem, bo to świetny chłopak, świetny bramkarz, wielkiej klasy profesjonalista. W Cracovii miał swój najlepszy okres. Trafił do reprezentacji Polski, to ważna postać. Także prywatnie jest wspaniałym mężem, ojcem. Wiem o tym, bo znam go od tej strony. Bardzo chciałbym z nim jeszcze pracować, to jedno z moich marzeń. A jak się ma marzenia, to często się one spełniają… – zachwalał Cabaja Stawowy w opublikowanym w Gazecie Krakowskiej „alfabecie”, pod literką C.
Gdy komentowaliśmy to na bieżąco, pokusiliśmy się o puentę, która może się okazać aktualna również dzisiaj: jaki trener, takie marzenia. No dobra, Stawowy twierdził, że przez lata nabrał pokory, więc ujmijmy to tak: wówczas niektórzy marzyli o pracy z reprezentacją, albo gdzieś w ligach zagranicznych, a Stawowy marzył o Cabaju.
NA PODBÓJ ATEN
Ale też nie było tak, że Stawowy nie miał zagranicznych ofert.
– Z Atenami było tak, jak niektóre media podawały. Dostałem telefon od jednego z agentów z szybkim pytaniem i szybką odpowiedzią, czy bym się podjął pracy w AEK Ateny. Jeślibym się zgodził, zostałbym skontaktowany z władzami tego klubu, uzgodnił pewnie warunki i rozpoczął pracę. Ale tematu nie było, bo urwałem go przy pierwszej rozmowie. Mam zobowiązania wobec Cracovii, które chcę wypełnić. Było jednak wielu złośliwców, którzy twierdzili, że jest to wymysł, kłamstwo, że „gdzie Stawowy do AEK Ateny” – tłumaczył kulisy swojej „prawie-że-pracy” w Grecji Wojciech Stawowy.
Czy możemy mu wierzyć? Znów postaramy się być delikatni – niektórzy agenci proponowali Gennaro Gattuso do Jagiellonii Białystok, prawdopodobnie bez wiedzy samego Gattuso. To działa w dwie strony i jeśli polski agent mówi, że może załatwić trenerowi pracę w AEK-u Ateny, to mówi. Do czynów jest troszkę dalej, niż dwa telefony.
SZKOLENIE MŁODZIEŻY, KURS 4-TYGODNIOWY
Ech, tutaj mamy pewien zgryz. Z tym słynnym 10-letnim kontraktem w Cracovii jest trochę tak, że wyszło prześmiesznie, ale sam Stawowy zawinił tu w niewielkim stopniu. Pamiętajmy, że to był wówczas zupełnie inny Janusz Filipiak, to była wówczas zupełnie inna Cracovia i inna piłka nożna. Trener, który z „Pasami” odniósł swoje największe sukcesy, po prostu nie mógł pozwolić na niektóre zagrywki profesora. Efekt był jednak taki, że w pierwszych dniach stycznia obaj panowie świętowali podpisanie 10-letniej umowy, a wiosną Cracovię prowadził już nowy szkoleniowiec.
W chwili, gdy Stawowy wypowiadał te słowa, brzmiały naprawdę efektownie.
– Nie znam trenera, który pracował w Cracovii i nie chciałby takiej umowy podpisać. To duży zaszczyt. Ten kontrakt ma swój cel. Chcemy postawić na szkolenie młodzieży. Nie da się oczywiście z szesnastoletnich zawodników stworzyć takich graczy, którzy od razy wejdą do zespołu i będą walczyć o najwyższe cele, ale w połączeniu z tą drużyną, którą mamy na chwilę obecną uważam, że ich wprowadzanie jest realne i możliwe. W niedługiej perspektywie pozwoli to na to, żeby młodzi zawodnicy przejmowali ciężar odpowiedzialności za grę na swoje barki.
Jak się domyślacie, Stawowy przez ten miesiąc żadnego 16-latka do składu nie wprowadził. Tu jednak przyznajemy – to raczej on był ofiarą.
AMBITNE CELE, POZIOM: ZAWODOWIEC
– Zrobimy wszystko, aby szybko awansować na zaplecze ekstraklasy. Docelowe miejsce klubu to właśnie ekstraklasa i do tego trzeba dążyć – to wypowiedź Wojciecha Stawowego z połowy czerwca 2015 roku. Sympatyczny trener właśnie spadł z Widzewem z I ligi, ale to w sumie nie byłaby żadna katastrofa. Sęk w tym, że w tamtych dniach w klubie powoli wynoszono kartony z ostatnimi cenniejszymi pamiątkami, bo łajba Sylwestra Cacka szła na dno w tempie nieosiągalnym dla ataków pozycyjnych ówczesnej drużyny trener Stawowego.
Widzew nie wiedział, czy przystąpi do rozgrywek II ligi. Nie wiedział, czy za sprawą determinacji Sylwestra Cacka będzie zmuszony wegetować w III lidze (po nieotrzymaniu licencji na szczebel centralny), czy może zacznie od nowa, od IV ligi. Widzew nie wiedział właściwie nic, kto będzie grał, kto będzie trenował, czy w ogóle to wszystko da się jakoś poskładać do kupy.
Ale Wojciech Stawowy nie tracił rezonu. Jemu marzył się szybki awans do I ligi, a potem walka o Ekstraklasę. Trochę tak, jakby orkiestra na Titanicu stwierdziła, że jej celem jest nagranie albumu długogrającego.
No nie nagrałaby.
AMBITNE CELE, POZIOM: KLASA ŚWIATOWA
– Puchar Polski to bardzo fajna przepustka do gry w europejskich pucharach. To, że jesteśmy klubem pierwszoligowym nie oznacza, że mamy o ten Puchar nie powalczyć – powiedział trener I-ligowej Cracovii.
Na drodze „Pasów” do Europy stanęła Flota Świnoujście w 1/8 finału. Zabrakło dosłownie paru małych kroczków.
AMBITNE CELE, POZIOM: LEGENDARNY
– W trzecim roku w Ekstraklasie powalczymy o mistrzostwo. Jeżeli tego nie zrobię…
Nie ma znaczenia. Nie dotrwa pan.
– Źle mi pan życzy.
Zagadka: w jakim klubie Wojciech Stawowy snuł wizję walki o mistrzostwo w trzecim sezonie?
a) w Galatasaray Stambuł
b) w Legii Warszawa
c) w Juventusie Tuszyn
d) w Widzewie Łódź
Brawo, był to oczywiście Widzew, na drodze do II ligi i bankructwa. Co więcej, to i tak była delikatna korekta kursu, bo przecież chwilę wcześniej…
AMBITNE CELE, POZIOM: WOJCIECH STAWOWY
– Mogę powiedzieć, że jeśli utrzymamy Widzew w I lidze, to celem w następnym sezonie będzie bezwzględna walka o awans do ekstraklasy. A jak do niej wrócimy i dane mi będzie dalej w Łodzi pracować, to ja w Widzewie postawię taki cel! Trzy lata daję na to, by zagrać o eliminację Ligi Mistrzów. Ktoś, kto teraz to przeczyta, powie, że Stawowy zwariował. Wyrzucili go po trzech miesiącach z Miedzi Legnica, a on opowiada, że będzie grał z Widzewem w Champions League – tak powiedział Wojciech Stawowy, naprawdę.
Plan udało się zrealizować mniej więcej w pięćdziesięciu procentach – faktycznie z roku na rok zmieniały się ligi, ale zamiast drogi I liga -> Ekstraklasa -> Liga Mistrzów, Widzew przebył drogę Ekstraklasa -> I liga -> II liga i bankructwo. Jasne, Stawowego tutaj można obwiniać co najwyżej o naiwną wiarę, grabarzem klubu był Cacek, ale czy to coś właściwie zmienia?
AMBITNE CELE, DOGRYWKA
– Powiedziałem kiedyś chłopakom w szatni, że czuję, że pierwszą polską drużyną, która po przerwie zagra w fazie grupowej Ligi Mistrzów, będzie Cracovia.
Nie była.
OCENA RZECZYWISTOŚCI: GKS KATOWICE
W sezonie 2010/11, Wojciech Stawowy, jego tiki-taka oraz jego zestaw wypowiedzi trafiły do Katowic. Z jednej strony trener zagościł tam w roli strażaka, który miał ogarnąć zespół pozostający w strefie spadkowej, z drugiej – było jasne, że GKS punktuje poniżej potencjału i główną misją jest szybki rajd w górę tabeli, a nie utknięcie gdzieś w środku. Wojciech Stawowy więc plan minimum wykonał – i z ligi nie spadł, ale na nowy kontrakt też nie zasłużył – jedenaste miejsce połączone z fatalnym finiszem sprawiło, że kibice zaparkowali na jednej z konferencji taczki dla sztabu szkoleniowego.
Czy to mogło załamać Stawowego? A gdzie tam, nie z takich opresji wychodził. Zwłaszcza, że ówczesna 11. drużyna I ligi mogłaby śmiało bić się nawet o europejskie puchary. Nie wierzycie?
– Mamy naprawdę bardzo silną drużynę, która w Ekstraklasie mogłaby bić się o czołowe miejsca. To, że nam ten sezon nie wyszedł nie znaczy, że jesteśmy słabi. Zresztą naszej postawy bym nie demonizował. Przejmowaliśmy zespół w strefie spadkowej, a jednak nie spadliśmy, więc cel wykonaliśmy – to naprawdę Wojciech Stawowy. podsumowując sezon 2010/11.
Powinna być walka o czołowe miejsca w Ekstraklasie, ale niestety, na bezrybiu i utrzymanie w I lidze można uznać za sukces.
OCENA RZECZYWISTOŚCI: ŁKS ŁÓDŹ
Co się będziemy powtarzać, tutaj cała nasza analiza słynnej już wypowiedzi, niżej kluczowy fragment.
Dziś trener ŁKS-u po porażce ze Śląskiem oznajmił światu: – Mieliśmy plan i go realizowaliśmy do straty pierwszej bramki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby łodzianie dostali bramkę w plecy jakoś po godzinie grania, a do tego momentu faktycznie byłoby widać jakąś myśl przewodnią w grze ekipy Stawowego. Sęk w tym, że realizacja planu taktycznego nakreślonego przez Sacchiego z Krakowa trwała trzy minuty z małym hakiem.
Tak, ŁKS dostał klapsa w czwartej minucie, a Stawowy jakby nigdy nic z dumą zauważył, że przez te trzy minuty jego taktyczny plan był realizowany przez zespół.
To trochę tak, jakby Robert Mateja po wylądowaniu na buli bez cienia żenady opowiadał dziennikarzom, że może i zaliczył żenujący skok, ale jakie miał wyprostowane plecy siedząc na belce.
Mniej więcej z podobnym zażenowaniem odebralibyśmy wypowiedź Roberta Kubicy, który po rozwaleniu się na pierwszym zakręcie oznajmiłby, że może i wypadł z toru, ale przynajmniej ruszył na zielonym świetle.
Porównywalne wrażenie wywarłby na nas Tomasz Adamek, który po porażce w pierwszej rundzie pozwoliłby sobie zauważyć, że zmieścił się między linami na wejściu do ringu.
***
Panie Wojciechu, naprawdę tęskniliśmy. Czasem szydzimy z tysiąca podań wszerz boiska, czasem żartujemy z tego przesadnego optymizmu, ale z panem liga jest barwniejsza, i na boiskach, i w salach konferencyjnych. To oczywiście dobrze dla ligi. Jednak nie jesteśmy jeszcze w stu procentach pewni, czy dobrze dla ŁKS-u.
Fot.Newspix