Reklama

Kiedy liga znów będzie ciekawsza? Wszystkie obsesje Macieja Skorży

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

14 czerwca 2020, 12:55 • 41 min czytania 14 komentarzy

W październiku, jeśli nic się nie zmieni, wybiją trzy lata, od kiedy Macieja Skorży nie ma w polskiej piłce. Najczęściej trenerzy znikają, bo wypluwa ich karuzela trenerska, ale tutaj historia jest inna. Skorża zdobywał bowiem zaufanie poza granicami naszego kraju. Czy polska liga jest bez niego gorsza, trudno powiedzieć. Na pewno jest uboższa o rozmaite doświadczenia. Choć przecież nie mówimy o emerycie, tylko szkoleniowcu 48-letnim. Wciąż stosunkowo młodym, a jednak już takim, który przeżył wiele. Mistrzostwa Polski, ogranie Barcelony. Przygodę w pucharach z Legią, ale i porażki w Warszawie. Jednak rozczarowanie w Poznaniu czy wręcz dramat w Szczecinie. Innymi słowy: trenerze z pełną paletą kontrastów. Jak można wspominać najciekawsze rozdziały jego kariery? Zapraszamy.

Kiedy liga znów będzie ciekawsza? Wszystkie obsesje Macieja Skorży

27 października 2017, Śląsk Wrocław 3:0 Pogoń Szczecin

Skorża traci pracę w Pogoni

Zanosiło się na to zwolnienie od dłuższego czasu. Związek Macieja Skorży z Pogonią Szczecin kompletnie się bowiem nie udał i w znacznym stopniu zszargał reputację utytułowanego szkoleniowca. Skorża nie trafił do ekipy „Portowców” będąc na fali wznoszącej, miał właściwie wtedy coś do udowodnienia po burzliwym rozstaniu z Lechem Poznań i dwuletnim oczekiwaniu na nową posadę. Niemniej – wciąż uchodził za czołowego fachowca w kraju. Trzykrotny mistrz Polski, trzykrotny zdobywca krajowego pucharu. Ten dorobek wciąż robi wrażenie. Ale nie wyszło. Skorża stracił pracę po zaledwie czternastu ligowych kolejkach, pozostawiając Pogoń na samym dnie tabeli.

Zdążył też wylecieć z Pucharu Polski, gdzie jego zespół poległ w konfrontacji z Bytovią Bytów. Na poziomie Ekstraklasy szczecinianie odnieśli natomiast zaledwie dwa zwycięstwa. Wyglądali po prostu koszmarnie.

Co zawiodło? Co nie wypaliło?

Można wymienić szereg czynników, które złożyły się na klęskę Skorży w Szczecinie. Klęskę podwójnie dotkliwą, ponieważ szkoleniowiec po raz pierwszy od wielu, wielu lat nie prowadził zespołu, którego ambicją był natychmiastowy sukces, rozumiany przez mistrzostwo Polski. Skorża miał na ławce trenerskiej Pogoni udowodnić swój warsztat. Z grupy tylko i aż niezłych zawodników skonstruować mocną drużynę. Gotową do walki o najwyższą stawkę. – Pogoń to ciekawe wyzwanie – mówił w rozmowie z TVP Sport. – Pracuję teraz w klubie, który nie ma sukcesów na miarę oczekiwań. Nie ma kadry przewyższającej sportowo inne kluby w Ekstraklasie, ale ma bardzo wymagających kibiców. Z presją na wygrywanie. Do presji jestem przyzwyczajony, bo w każdym klubie była duża. Ciekawiło mnie, na ile uda się w takim otoczeniu zbudować konkurencyjny dla innych zespół.

Reklama

Nie udało się. Pomimo tego, że trener cieszył się dużym zaufaniem władz klubu. Być może nawet za dużym, ponieważ pozwolono mu na ściągnięcie do zespołu Paolo Terziottiego. Ten włoski specjalista od przygotowania fizycznego współpracował ze Skorżą przez całe lata i tak się dziwnie złożyło, że za różne rzeczy można było ekipy Skorży chwalić, ale motoryka rzadko bywała ich głównym atutem.

***

– Nie ma ludzi idealnych, wszyscy mamy swoje wady – opowiada Jarosław Mroczek, prezes szczecińskiego klubu. – Trener Skorża też ma niedoskonałości, jak zresztą każdy szkoleniowiec. Staraliśmy się o tych słabszych punktach od początku z trenerem rozmawiać. Oddźwięk był bardzo pozytywny. Trener zapewniał, że chce cały czas doskonalić swój warsztat, żeby do żadnych niepożądanych sytuacji w zespole nie dochodziło. Ja z zasady mam olbrzymią wiarę w ludzi, a te deklaracje brzmiały przekonywająco. Wątpliwości przed zatrudnieniem trenera Skorży nie miałem.

– Dla klubu to miał być skok jakościowy. Na najwyższą półkę. Choć może nie w pierwszym sezonie, bo musieliśmy się najpierw dobrze z trenerem poznać. Ale już w czasie pierwszej rozmowy, którą odbyliśmy – kiedy opowiadaliśmy o preferowanym stylu gry, celach klubu, o planach rozwoju, o nacisku, jaki chcemy kłaść na młodzież – wszystko zdawało się trenerowi pasować. Pamiętam nawet, że powiedziałem wtedy coś takiego, że zatrudnienie trenera Skorży to nasz najlepszy transfer w letnim okienku. I nie wycofuję się z tego. Nadzieje mieliśmy wielkie – dodaje Mroczek. – Trener Skorża cieszył się bardzo dobrą opinią. Rozmawiałem z innymi prezesami, mój dyrektor sportowy również obdzwonił kogo trzeba. Nie mieliśmy wątpliwości, że warsztatowo trener jest znakomicie przygotowany. Mówimy o jednej z czołowych postaci na polskim rynku. Kiedy pojawiła się opcja zatrudnienia takiego szkoleniowca, to wielkich dyskusji nie było. Bardziej zastanawialiśmy się, czy on będzie chciał podjąć pracę w Pogoni.

Podobnie początki współpracy ze Skorżą wspomina ze swojej perspektywy Daniel Trzepacz, redaktor naczelny serwisu PogonSportnet.pl.

– Oczekiwania były duże – przyznaje Trzepacz. – Wśród kibiców można było odczytać bardzo entuzjastyczne reakcje. Nazwisko trenera Skorży znaczyło wtedy na polskim rynku bardzo dużo. I myślę, że nadal znaczy, pomimo tej nieudanej przygody w Szczecinie. Gdy pojawiły się pierwsze plotki, że Skorża ma tutaj trafić, to – szczerze mówiąc – pukałem się w czoło. Myślałem sobie: „No gdzie, Maciej Skorża do Pogoni? Przecież my tutaj nie gramy o mistrzostwo Polski. Możemy być czarnym koniem, ale nie jesteśmy faworytem do wygrania czegokolwiek”. Zatrudnienie takiego szkoleniowca było bardzo pozytywnym zaskoczeniem.

Reklama

Edi Andradina i Maciej Skorża. (FotoPyk)

Sam start  sezonu nie zwiastował jeszcze zupełnej katastrofy. Pogoń słabsze mecze przeplatała z nieco lepszymi. W drugiej rundzie Pucharu Polski udało się „Portowcom” rozbić Lecha Poznań. Potem jednak rozpoczął się prawdziwy kryzys formy.

Jako się rzekło, drużyna przede wszystkim odstawała od rywali pod kątem przygotowania fizycznego. – W Pogoni działamy standardowo. Czyli uważamy, że trener ma prawo dobrać sobie taki sztab, jaki chce. Trochę tego żałowaliśmy, bo trener Skorża uparł się na swojego współpracownika od przygotowania fizycznego, a myśmy dotychczas zatrudniali naszego trenera, który w naszym przekonaniu wykonywał wcześniej bardzo dobrą pracę. No ale okej. Taką przyjęliśmy zasadę – mówi Mroczek. – Paolo Terziotti… Bardzo sympatyczna osoba, lecz nie ma co ukrywać, że powstał tu pewien problem. Nie stosował metod, jakie nam odpowiadały. A skutki jego działań były po prostu negatywne. Wydolność niektórych zawodników gwałtownie malała. W którymś momencie sobie podziękowaliśmy.

No właśnie. Doszło do dość osobliwej sytuacji, gdy z klubu przepędzono najpierw Terziottiego, a dopiero potem podziękowano Skorży. Jak gdyby dość desperacko starano się ratować sytuację, która była nie do odratowania. – Przygotowanie fizyczne stanowiło naszą bolączkę. Ewidentnie to widzieliśmy. Dlatego poprosiliśmy o rozstanie z trenerem Terziottim – wyjaśnia prezes klubu.

Trzepacz: – Po odpadnięciu z Pucharu Polski w starciu z Bytovią Bytów zacząłem rozumieć, że z tego już chyba nic nie będzie. Wystarczyło przysłuchać się wypowiedziom samych piłkarzy, którzy wprost mówili, że nie wiedzą co zrobić, żeby wyjść z kryzysu. W końcu Adam Frączczak wyszedł do kibiców, którzy byli tak zniesmaczeni wynikami osiąganymi przez drużynę, że podeszli nawet pod szatnię Pogoni. Powiedział im, że on i jego koledzy z zespołu nie są w stanie wyciągnąć nic więcej. Mówił, że jeżeli chodzi o taktykę, to wszystko jest okej, ale na murawie nie potrafią z siebie więcej dać, bo są tak przygotowani do sezonu, a nie inaczej.

Podobnie zapamiętał to Jakub Piotrowski, który podczas krótkiej kadencji Macieja Skorży zaistniał na poziomie Ekstraklasy.

– Początkowo przeplataliśmy lepsze mecze z gorszymi. Bardzo wysoko wygraliśmy w Pucharze Polski z Lechem Poznań, w lidze zremisowaliśmy też z Lechem i z Lechią. Nie było aż tak źle. No i tak naprawdę cały czas nam się wydawało, że niewiele brakuje do trzech punktów. Przegrywaliśmy, ale po równych meczach – opowiada młodzieżowy reprezentant Polski. – Pewnie pod koniec kadencji trenera Skorży zdarzył się już jeden czy dwa mecze, gdy rywal naprawdę nas stłamsił, ale wcześniej było inaczej. Nie ponosiliśmy porażek na takiej zasadzie, że ktoś nas lał i nie mogliśmy dotknąć piłki. Właściwie to posiadanie prawie w każdym spotkaniu było po naszej stronie. Brakowało nam jednak przyspieszenia w ostatniej części boiska. Nie umieliśmy zaskoczyć przeciwnika. Graliśmy w jednostajnym tempie. Może to było właśnie pokłosie nie do końca udanych przygotowań do rozgrywek.

Przygotowanie zespołu do rundy jesiennej nie było jedynym problemem, jeżeli chodzi o szczecińską przygodę Skorży. Część zawodników nie zaakceptowała stylu pracy szkoleniowca, który dość mocno ograniczał swój bezpośredni kontakt z zespołem. Bardzo wieloma zadaniami obarczając swoich asystentów. Brakowało mocniejszego zaangażowania z jego strony.

– Trener Skorża nie trafił do piłkarzy – uważa Trzepacz. – Chciał wprowadzić pewne wytyczne i zasady, które nie zostały dobrze przyjęte. Później rozmawiałem z piłkarzami na ten temat. Oni nie byli przyzwyczajeni do takiej sytuacji, że częściej mają okazję porozmawiać z asystentem trenera niż z samym trenerem. Teraz już nie ma wątpliwości, że od samego statu współpraca nie hulała w odpowiedni sposób. I potem, gdy wyniki się pogarszały, ze strony szatni nie pojawił się żaden impuls, żeby jakoś pomóc trenerowi.

– Zawodnicy dość często narzekali, że nie mają bezpośredniego kontaktu z trenerem – dodaje. – Brakowało im feedbacku odnośnie wykonywanej pracy. Piłkarze nie wiedzieli na czym stoją. Styl pracy trenera Skorży był im obcy. Nie zaiskrzyło.

Łukasz Zwoliński mówił: – Wskażę ci jedną z największych różnic pomiędzy trenerem Skorżą a trenerem Kostą. U trenera Skorży zapamiętałem – czego nie ma w ogóle też w Goricy – sztuczny profesjonalizm. Jednego razu w dniu meczowym usiedliśmy po śniadaniu na kawie. Rafał Murawski, Adam Frączczak, Jarek Fojut, Łukasz Załuska, czyli cała rada drużyny i ja. Zamówiliśmy kawę. Siedzimy, czekamy, kawy nie ma i nie ma. Przychodzi do nas kelnerka i mówi, że nie może zrealizować naszego zamówienia. My wielkie oczy, o co chodzi? Zaraz pojawia się trener Skorża:

– Jaka kawa?! To magnez wypłukuje. Idźcie do pokoju się koncentrować, a nie o kawie myślicie.

Rozumiem, gdyby trener powiedział coś takiego mi i juniorom, ale tam był cały trzon zespołu, doświadczeni piłkarze. Skończyło się tak, że nie dostaliśmy tych kaw. Równie dobrze mogliśmy sobie przecież zamówić do pokoju i pić po kryjomu. Trener zabraniał nam nawet jajecznicy. Pamiętam, jak pani szła z nutellą, ktoś chciał nałożyć trochę do croissanta. Trener się wydarł:

– Co pani robi?! Niech pani to stąd zabierze!

Maciej Skorża. (FotoPyk)

Z drugiej strony – mamy jednak przykład cytowanego już Piotrowskiego. Czyli zawodnika, któremu Skorża dał szansę, o którego się niejako zatroszczył i otworzył mu szerzej drzwi do kariery. – Skorża był trenerem, który mi zaufał. Nie zadebiutowałem u niego, ale zacząłem regularnie występować. Za to na pewno jestem mu wdzięczny. Nie szło nam wtedy w lidze, wyniki nie układały się po naszej myśli. Jednak odpowiedzialność za porażki nie spadała tylko na mnie, bo byłem najmłodszy. Starałem się swoją grą udowadniać, że zasługuję na miejsce w składzie, ale też czułem wsparcie i zaufanie. To mi dużo dawało – mówi Piotrowski.

– Ja akurat latem wróciłem do klubu z wypożyczenia w Stomilu Olsztyn. Trener mnie wtedy tak naprawdę za bardzo nie kojarzył – przyznaje zawodnik. – Oczywiście klub mnie obserwował, byłem w stałym kontakcie, ale wątpię, żeby również trener Skorża śledził moje występy w pierwszej lidze. Musiałem go do siebie przekonać na obozie we Wronkach. No i udało mi się. A nie ukrywam, że miałem obawy, bo nie wiedziałem, na co mogę właściwie liczyć. Zapytałem nawet o możliwość kolejnego wypożyczenia. Kilka razy. Trener za każdym razem odmawiał i zapewniał, że doczekam się swojej szansy. No i jego początkowe zapewnienia się sprawdziły. W czwartej kolejce zagrałem, potem wskoczyłem do wyjściowego składu.

Z drugiej strony – sam Kuba również spostrzegł, że w relacjach trenera z całą ekipą coś jest nie w porządku.

– Wydaje mi się, że te relacje trenera z zespołem nie były najlepsze – mówi. – Coś trenerowi uciekało. To miało wpływ na wyniki. Przekaz ze strony trenera był czasami niejasny. Nie wszyscy mieli z nim indywidualnie tak poukładane relacje jak ja. Forma przekazu, relacje na linii trener-zawodnik. Tutaj coś szwankowało. Nie mówię tego bezpośrednio ze swojej perspektywy, ale raczej z perspektywy członka zespołu. Kolejne porażki nas niczego nie uczyły, nie poprawialiśmy się. Raczej wszystko szło w stronę marazmu.

W końcu interweniować musiał prezes Jarosław Mroczek. Choć długo starał się tego uniknąć, w jakimś sensie grał na czas. Jeszcze na kilka dni przed rozstaniem opowiadał w mediach, że nie zamierza zmieniać szkoleniowca.

– Ta drużyna naprawdę fajnie zaczęła, fajnie grała – twierdzi Mroczek. – Po czasie dowiedziałem się jednak o tym, że w szatni zdarzyła się historia, która być może doprowadziła do tego, że siła przekonywania trenera Skorży dość drastycznie spadła. Tak bym to delikatnie określił. A mówimy przecież o aspekcie kluczowym. Kwestia motywowania, wiara zawodników w to, czego oczekuje trener. To rzecz absolutnie podstawowa dla odpowiedniego funkcjonowania zespołu. Wydaje mi się, że na tym polu nastąpił jakiś rozdźwięk. Próbowaliśmy to jakoś uleczyć, ale bez skutku.

– Chcę bardzo podkreślić, że nikt nie kwestionował merytorycznej wiedzy trenera Skorży – zapewnia prezes szczecińskiego klubu. – To nie jest tak, że w klubie panowała opinia: „Miał być świetny trener, a przyszedł facet, który nic nie potrafi”. Tak nie było, nie o to chodziło. Nie da się jednak ukryć, że brnęliśmy w sytuację, w której drużyna nie wygrywała. Wyniki był bardzo złe. Znajdowaliśmy się na ostatniej pozycji w lidze. Nadzieje, że uda się odbić od dna z każdym weekendem malały. Trzeba było w którymś momencie odbyć męską rozmowę i podjąć decyzję. Rozstaliśmy się w zgodzie. Bez awantur, bez trzaskania drzwiami. Po prostu doszliśmy wspólnie do przekonania, że możliwość dalszej współpracy się wypaliła. Podziękowaliśmy sobie.

Bez awantur, choć nie jest wielką tajemnicą, że pożegnalne rozmowy odbyły się w gorącej atmosferze. – Trzeba mieć świadomość, w jakiej sytuacji odchodził z Pogoni trener Skorża. Ja sam dobrze sobie z tego zdaję sprawę. Wyobrażam sobie, co działo się wtedy w jego głowie, dlatego nie dziwię się poziomowi emocji, jaki towarzyszył naszym rozmowom – mówi Mroczek.

Jesienią miną trzy lata, odkąd Skorża rozstał się z „Portowcami”. Od tego czasu 48-letni trener nie pracował już w Ekstraklasie.

30 maja 2009, Wisła Kraków 2:0 Śląsk Wrocław

Skorża zdobywa drugie mistrzostwo Polski

Mogłoby się wydawać, że przejmowanie Wisły w 2007 roku to bardzo wygodna fucha, ale akurat w tamtym momencie dekady akcje Wisły nie stały aż tak wysoko. Po pierwsze Biała Gwiazda od dwóch sezonów nie mogła sięgnąć po mistrzostwo, raz wypadając nawet poza szeroką czołówkę, po drugie, choć minęły już długie miesiące, w piłkarzach wciąż siedział rewanż z Panathinaikosem.

Marek Zieńczuk wspominał: – Ten mecz siedział nam w głowie, przeżywaliśmy to. To był na pewno zespół w naszym zasięgu, a po tych meczach w perspektywie miesiąca-dwóch wszystko się posypało, balon pękł i zaczęliśmy grać słabiej w lidze. Zmienił się trener, niektórzy chłopacy – jak Tomasz Frankowski – odeszli, nie było wesoło. Potrzeba było ponad roku, by trener Skorża pozbierał to do kupy.

Skorża, który przychodził do Krakowa z łatką trenerskiego wonder-kida. Miał na koncie Puchar Polski z Grodziskiem, asystenturę w kadrze, która wywalczyła awans na mistrzostwa świata. Miał być więc Skorża powiewem świeżości w nieco „zastałej” Wiśle.

– Będę się upierał przy jednej rzeczy – widzę tu wielkie możliwości i chcę tej drużynie pomóc. To nie była decyzja powzięta w 5 minut, to trwało około 2 tygodni. Podjęcie tej pracy jest to dla mnie dużym ryzykiem. Jeśli mi się nie uda, to moje akcje pójdą mocno w dół – mówił szkoleniowiec na pierwszej konferencji prasowej, zdając sobie sprawę z szansy, ale i odpowiedzialności.

W pierwszym sezonie szansę wykorzystał jednak w sposób fenomenalny. Dziś zachwycamy się Legią, która wygrywa bardzo często, ale wtedy Wisła wygrywała jak leci. Po prostu. Mało brakowało, a byłoby to polskie „invincibles”, lecz jednak właśnie Legia ograła Białą Gwiazdę w 27. kolejce 2:1. Piłkarze opowiadali w licznych wywiadach, że nie zastanawiali się nad tym, czy wygrają kolejne spotkanie, ale nad tym, w jakich rozmiarach to zrobią.

Bilans bramek +50. Machina.

Maciej Skorża z kibicami Wisły Kraków. (NewsPix)

W kolejnym sezonie Wisła już nie tak pewnie, ale jednak obroniła tytuł, mając trzy punkty przewagi nad Legią. Wówczas Skorży przydarzyła się jednak kompromitacja w pucharach z Levadią (o czym szerzej za chwilę) i było wiadomo, że pozycja Skorży zaczyna się sypać. No i w marcu, mimo liderowania, po trzech meczach bez zwycięstwa trener został zwolniony.

– Chciałbym wyrazić ogromne podziękowania, że tyle czasu mogłem pracować w tak dobrym klubie i z tak wspaniałymi ludźmi. Jeśli chodzi o moje spostrzeżenia to nie chciałbym się rozwodzić zbyt długo. Powiem krótko – dla niektórych te dwa mistrzostwa to tylko dwa kolejne tytuły dla Wisły. Dla mnie natomiast te dwa mistrzostwa, mecze rewanżowe z Beitarem czy Barceloną, to całe moje życie. Odchodzę w poczuciu satysfakcji. Cieszę się, że przeżyłem tutaj wiele wspaniałych chwil pod względem zawodowym i prywatnym. Na temat rozstania nie mogę mówić. Jest to decyzja władz klubu, którą szanuję. Rozumiem, że drużyna gra słabo, nie strzeliliśmy bramek. Argumentacją władz są słabe wyniki drużyny. Kilku decyzji żałuję. Myślę, że były to po części błędy mojej młodości trenerskiej. Nie uważam jednak, że drużyna została źle przygotowana do sezonu – mówił na pożegnanie.

Na pewno nie zostawił spalonej ziemi, a niech najlepiej świadczy o tym zachowanie piłkarzy. Po gali Ekstraklasy pojechali do Skorży, do Radomia, i wręczyli mu srebrny medal, który wywalczyli albo inaczej: dostali w spadku po katastrofie w derbach Krakowa.

3 maja 2012, Lechia Gdańsk 1:0 Legia Warszawa

Skorża przegrywa mistrzostwo na kolejkę przed końcem sezonu

Legia kończyła sezon 2009/10 w fatalnym stylu. Nie było jeszcze nowego stadionu, stały gołe trybuny, wyglądało to więc mocno średnio, ale już pal licho infrastrukturę, skoro drużyna prowadzona przez Stefana Białasa prezentowała się wręcz katastrofalnie. Przyjechała Wisła Kraków, która parę miesięcy wcześniej pożegnała się ze Skorżą i pyknęła Legię 3:0. – Obiektywnie Legia powinna przegrać ten mecz 0:7 – wspomina Adam Dawidziuk z portalu Legia.Net. – Janek Mucha zaprosił wtedy przedstawicieli Evertonu na kolację i na mecz. Oni się go dopytywali, czy to na pewno była polska Ekstraklasa. Poziom meczu był tak „wysoki”. Jeśli dobrze pamiętam, to po tym meczu trener Skorża zadzwonił do prezesa Legii i podniósł oczekiwania finansowe przez to, co zobaczył.

Maciej Skorża miał być człowiekiem, który podstempluje ten nowy projekt. Jak wspomnieliśmy – nowy stadion, ale i podobno świetni piłkarze, ściągani za niemałe pieniądze. Problem polegał jednak na tym, że tych wszystkich Mezengów i Antoliviców trener nie opiniował.

Dawidziuk: – Te transfery były dogadywane dużo wcześniej. To były czasy, które ja wspominam z rozrzewnieniem, bo taki transfer Bruno Mezengi trzymałem dla siebie przez miesiąc. Jak już było naprawdę blisko tego ruchu, to o tym napisałem. Tylko Ivica Vrdoljak okazał się wzmocnieniem, ale te ruchy były wykonywane wcześniej. Skorża miał jedynie wpływ na zablokowanie wypożyczenia Wojtka Skaby. Antolović dostał takie dwie sztuki w sparingu z Dolcanem, że gdyby nie wyłożone pół miliona, to on by nawet nie zaczął tego sezonu w pierwszym składzie.

Jaki był Skorża w Legii?

Opowiada Wojciech Hadaj: – Wspominam go w tym sensie dobrze, że mimo iż nie zdobył mistrzostwa Polski, to był miłym człowiekiem. Kulturalny, elegancki. Większość osób w klubie miała o nim dobre zdanie. Piłkarze jednak różnie go odbierali. Pamiętam, że przegrali jeden mecz w fatalny sposób – już nie kojarzę, jakie to było spotkanie – ale jak treningi były normalnie o 11:00, tak wtedy zarządził zbiórkę na siódmą rano, a trening na ósmą. To była kara za to, że zawodnicy zagrali beznadziejnie. On chciał im pokazać, że są niepoważni. Lekceważą klub, kibiców i jego. Zrobił im „fajny” trening. To w klubie wśród zwykłych pracowników spotkało się z aprobatą. Byliśmy zbudowani postawą Skorży, że za tak beznadziejną grę postanowił zawodników ukarać.

Dawidziuk: – Specyficzny człowiek. Trudno go jednoznacznie odpisać. Inteligentny facet, choć trochę nietrzymający ciśnienia. W Wiśle miał mocne nazwiska, więc wydawało się, że sobie poradzi. Niestety w Legii zmierzył się z wieżą Babel, z zagranicznymi transferami, nie miał dużo czasu. Czy był lubiany? Myślę, że tak 50/50. Nie wiem, jaki trener jest teraz, ale potrafił przyjść i mieć chwile szczerości, by następnego dnia mieć pretensje o kompletne pierdoły.

I cóż, w pierwszym sezonie pracy Skorży przy Łazienkowskiej drużyna, choć poprawiła się względem sezonu 2009/10, to wciąż notowała rezultaty, które nie mogły satysfakcjonować kogokolwiek w stolicy (chyba że kibicował Polonii). Trzecie miejsce to była po prostu porażka, szczególnie przy tych nakładach finansowych i nadziejach, że nowy stadion otworzy swoją historię mistrzostwem Polski. Legia na boisku głównie cierpiała, potrafiła przecież przegrać derby 0:3, zanotować serię sześciu meczów bez zwycięstwa z pięcioma porażkami włącznie.

Takie wyniki w tym klubie? Nie do pomyślenia. A jednak Skorża został na kolejny sezon i była to ogromna niespodzianka.

Maciej Skorża jako szkoleniowiec Legii Warszawa. (FotoPyk)

Dawidziuk: – Trener Skorża miał skończyć pracę i miał go zmienić Vladimir Weiss. Byłem z Grześkiem Rudynkiem, jak jeszcze pracowałem w Przeglądzie Sportowym, robić materiał z ojcem Weissa, też Vladimirem. Temat się jednak wysypał na ostatniej prostej i do dzisiaj nie wiem czy ta historia jest prawdą, czy nie, ale na 90% tak. Więc opowiem. Po ostatnim meczu w sezonie z Polonią Bytom, wygranym 4:0, jak trener szedł korytarzem się pożegnać, to podbiegł do niego prezes Miklas i zapytał: „Zostaniesz?”. „No dobra” – odpowiedział Skorża. Dlatego na konferencji trener był taki pewny siebie. Słyszałem tę historię z kilkunastu źródeł, więc to mogło tak wyglądać. Poza tym trzeba pamiętać, że Legia końcówkę rozgrywek – już bez szans na mistrza – miała dobrą, grała efektownie i taką decyzję było łatwiej podjąć.

Hadaj: – Od pewnego momentu mówiło się, że przyjdzie Weiss. Idzie Miklas na konferencję i ja go pytam:

– To co, prezesie, ogłosi pan nowego trenera?
– Nieee, nic nie ogłoszę.
– Jak to? Od dawna idzie przekaz, że będzie nowy trener.
– No i co, to pierwszy raz się minę z prawdą?

Niestety: podejście numer dwa znów okazało się nietrafione, Legia po raz kolejny nie potrafiła zdobyć mistrzostwa, mimo że miała je na tacy. Zaważyła przegrana w Gdańsku 0:1 po golu Jakuba Wilka z rzutu wolnego.

Dawidziuk: – Byłem po tym meczu pod autokarem Legii. Dostał się do niego kibic Legii, już zdrowo „usmarowany”. Porozmawiał z nim Michał Żewłakow. Była to dosyć impulsywna rozmowa. Nie jechaliśmy, bo czekaliśmy na trenera, Ivicę, Rado i Ljuboję. Oni siedzieli w ciszy w szatni. Legia wypuściła mistrzostwo na własne życzenie. Na początku rundy było przecież 4:0 we Wrocławiu… Aczkolwiek, żeby być całkowicie uczciwym, to odeszli Rybus, Borysiuk i Komorowski, czyli piłkarze podstawowego składu. Piłkarze, których sprowadzono, czyli Ismael Blanco i Nacho Novo, kosztowali łącznie 400 tysięcy złotych miesięcznie. Jak się zaprezentowali – wszyscy widzieli.

Hadaj: – Kuba Kosecki wgramolił się na sektor Lechii, cieszył się ze zwycięstwa. Jak wrócił do Legii to musiał chodzić na Żyletę i przepraszać. A jak Legia wracała z tego meczu z Gdańska, to kibice zatrzymali autokar w Łomiankach i ich zjebali jak bure suki. Nie pobili, ale przeprowadzili „rozmowę wychowawczą”. To oczywiście nic nie zmieniło, mistrzostwo się poszło pieprzyć. Skorża po powrocie był nieprawdopodobnie wkurwiony. Bałem się go pytać o cokolwiek, bo było widać po nim, że jakby mógł, to by wyjął karabin i strzelał do wszystkich.

Cóż, to musiał już być koniec Skorży w Legii, ale był to również koniec pewnej ery w klubie.

Pointuje Dawidziuk: – To był koniec Legii w tamtej konfiguracji. Mariusz Walter zrezygnował z bycia przewodniczącym Rady Nadzorczej. Poszukano kogoś z zewnątrz koncernu ITI i tak trafiono na Bogusława Leśnodorskiego. Gdyby nie mecz z Lechią, najnowsza historia Legii wyglądałaby trochę inaczej.

7 czerwca 2015, Lech Poznań 0:0 Wisła Kraków

Skorża trzeci raz na mistrzowskim tronie

Kiedy w końcówce sierpnia 2014 roku Maciej Skorża obejmował ekipę Lecha Poznań, miał przed sobą jasno wytyczony cel krótkoterminowy – sięgnąć z wielkopolskim klubem po mistrzostwo kraju. W dwóch poprzednich sezonach ligowych „Kolejorz” plasował się na drugiej lokacie, oglądając plecy warszawskiej Legii. Mariusz Rumak stworzył w Poznaniu niezły zespół. Jednak z jakichś powodów nie dość dobry, by osiągnąć mistrzowski poziom. Skorża, jako szkoleniowiec z wieloma trofeami na koncie, miał stanowić w tym względzie wartość dodaną. Przybyć, zobaczyć i zwyciężyć. Uwolnić sto procent potencjału drzemiącego w drużynie.

No i, co tu dużo gadać, właśnie to uczynił.

– Decyzję o chęci pracy w Lechu podjąłem bardzo szybko. Jestem dumny, że będę częścią tego co dzieje się w Poznaniu. Podoba mi się filozofia klubu i długofalowy projekt, którym jestem bardzo zainteresowany. Lech Poznań i Maciej Skorża mają wspólne cele. Chcemy jak najszybciej wrócić do Europy. Potencjał klubu pozwala realnie myśleć o regularnej grze w fazach grupowych europejskich pucharów – oświadczył Skorża. – Sytuacja w drużynie jest obecnie skomplikowana. Chcę jak najszybciej nawiązać relacje z zespołem, by poprawić element mentalny oraz dyscyplinę taktyczną. Nad tym będę pracował od pierwszych godzin.

Trzeba zaznaczyć, że zwycięski sezon 2014/15 nie był dla „Kolejorza” usłany różami. To nie był pewny marsz po mistrzowski tytuł. Dość powiedzieć, że po trzydziestu kolejkach sezonu zasadniczego w tabeli prowadziła Legia Warszawa. Jednak „Wojskowi” również mieli wówczas swoje trudności. Gdyby podsumować suche liczby, to Lech dowodzony przez Skorżę punktował z nieco gorszą średnią na mecz (2,00) niż Lech prowadzony przez Rumaka w sezonie 2012/13 (2,03). Ale podział tabeli po zasadniczej części rozgrywek okazał się sojusznikiem szkoleniowca poznańskiej ekipy, która na sam finisz sezonu przygotowała naprawdę dobrą dyspozycję. I to była ta wspomniana wartość dodana, której oczekiwano od Skorży.

W poprzednich latach „Kolejorz” z uporem godnym lepszej sprawy przegrywał starcia kluczowe dla losów sezonu. Czy to w lidze, czy to na europejskiej arenie. Tymczasem Skorża właśnie te newralgiczne spotkania potrafił zwyciężać. I to w dobrym stylu.

***

Choć, co trochę paradoksalne, według wspomnień Dariusza Motały, kierownika zespołu w latach 2011-2015, wiara w mistrzowski tytuł najmocniej zapłonęła w zespole po… porażce. Konkretnie: po przegranym finale Pucharu Polski z Legią.

– Dla mnie kluczowym momentem sezonu 2014/15 był właśnie przegrany ten finał. Nie zapomnę tego nigdy – mówi Motała. – Trener Skorża to człowiek, który bardzo emocjonalnie reaguje na porażki. Nie potrafi się z nimi pogodzić, przeżywa je. Pamiętam, jak wpadł do szatni po tym przegranym finale. Natychmiast powiedział piłkarzom, że mają dziesięć minut, żeby się wykąpać, spakować i wyjść. Uciekać z tej szatni. Potem stwierdził z pełnym przekonaniem: „Za tydzień tu wracamy. I wygramy na Łazienkowskiej”. Stwierdził to z takim przekonaniem i z taką wiarą w ten zespół, że te słowa brzmiały mi w uszach po końcowym gwizdku kolejnego, ligowego spotkania z Legią tydzień później. Gdy rzeczywiście wygraliśmy 2:1 na Łazienkowskiej.

– My w pierwszej połowie finału prowadziliśmy 1:0 – dodaje. – Wynik wymknął się nam z rąk, ale mieliśmy świadomość, że z gry to nam należał się triumf. Że powinniśmy byli dobić rywali. Trener to widział. Wyczuł, że jesteśmy mocniejsi od Legii, nawet jeżeli wynik na to nie wskazywał. No i kolejne spotkanie okazało się kluczem, który otworzył drzwi do mistrzostwa.

Fakt. Legia w finale Pucharu Polski zwyciężyła z Lechem 2:1, ale już tydzień później podopieczni Macieja Skorży odpowiedzieli warszawskiej ekipie pięknym za nadobne. Pokonali obrońców tytułu na ich terenie dzięki dwóm bramkom zdobytym tuż po przerwie spotkania. Po pierwszej połowie stadionowy zegar wskazywał jeszcze bezbramkowy remis. Skorża w szatni szalał, aż spurpurowiał z furii. Zdawał sobie sprawę, że strata punktów z Legią bardzo wygładzi oponentom drogę do mistrzostwa. Nie sposób w tym momencie nie przypomnieć, jak rozjuszony trener napompował Karola Linettego, autora jednego z trafień w tamtym spotkaniu.

– A ty? Jak się nazywasz?
– Linetty, trenerze.
– Jak ty się, kurwa, nazywasz?!
– No Karol Linetty, trenerze.
– TEN, KURWA, LINETTY?! CO CIĘ NIBY CHCĄ W BORUSSII DORTMUND I ANDERLECHCIE?!
– No tak, trenerze.
– No to wychodzisz, kurwa, na drugą połowę i tego Vrdoljaka, to masz zapierdolić. Siadasz mu na plecach, on jest przerażony, gdy ma piłkę. Jedziesz z nimi, ale, kurwa, jak Karol Linetty, a nie jakaś wymoczka. Skoro ty jesteś ten cały Linetty, to pokaż to.

Jako się rzekło, cztery minuty po wznowieniu gry było już 2:0 dla Lecha. Drugiego gola strzelił rzecz jasna obecny gracz Sampdorii. Odebrał piłkę Ivicy Vrdoljakowi na połowie boiska, przebiegł z nią trzydzieści metrów i strzałem przy słupku zdobył piękną bramkę. Lech w następnej kolejce przegrał wprawdzie 1:3 z Jagiellonią Białystok, ale w czterech kolejnych spotkaniach grupy mistrzowskiej poznaniacy zgarnęli już komplet punktów. Upragnione mistrzostwo klepnęli dzięki remisowi z Wisłą Kraków.

– O sukcesie Skorży zadecydowały niuanse w każdym elemencie, do których on przywiązywał olbrzymią wagę – uważa Grzegorz Hałasik z Polskiego Radia Poznań. – Lech był po dwóch wicemistrzostwach Polski za trenera Mariusza Rumaka. Moja opinia jest taka, nie jestem w niej zresztą odosobniony, że mistrzowską drużynę dla Macieja Skorży zbudował właśnie Rumak. Oczywiście do składu dokładano później kolejne elementy. Zatrudnienie Skorży wiązało się akurat z przyjściem do klubu Zaura Sadajewa. Temat tego transferu pojawił się jeszcze za Rumaka, sprawa była dyskutowana, ale sfinalizować transakcję udało się właściwie równolegle z przyjściem Skorży. Jednak poza tym wielkich wzmocnień już nie przeprowadzono. Jakieś drobne transfery zimą. Ten mistrzowski Lech z młodymi zawodnikami, z Hamalainenem, z Barrym Douglasem – to wszystko zbudował Rumak. Przyjście Skorży miało dać krok do przodu. Wiadomym było, jakie są ambicje klubu. Lech grał o mistrzostwo Polski.

– Drużyna Rumaka miała swój styl, była taktycznie poukładana, ale nie potrafiła wygrywać kluczowych meczów – dodaje Hałasik. – Te bezpośrednie spotkania z Legią Warszawa, które były decydujące dla niepowodzeń Lecha, zawsze kończyły się porażkami. Skorża natomiast miał o wiele większe doświadczenie w rozgrywaniu takich starć. Pewne rzeczy lepiej przewidywał. Poza tym, wniósł do drużyny świeże spojrzenie, nowe metody. Inne podejście do zawodników. Zmiany stały się impulsem, który pchnął Lecha z w stronę mistrzostwa. Choć pamiętajmy, że nie był to tytuł wywalczony z nie wiadomo jak dużą przewagą. Dopisało też szczęście.

Marcin Kamiński i Maciej Skorża. (FotoPyk)

Zdaniem Hałasika zatrudnienie Skorży przy Bułgarskiej było tylko kwestią czasu. – Maciej Skorża to trener wykreowany, wręcz ukształtowany przez Amicę Wronki. Wydaje mi się, że dla Jacka Rutkowskiego – właściciela Lecha – było wręcz punkt honoru, żeby prędzej czy później Skorżę zatrudnić. Nie było pytanie „czy” Maciej Skorża zostanie trenerem Lecha. Niewiadomą było tylko „kiedy” to nastąpi. No i jesienią 2014 roku wreszcie się udało.

Jednak Skorża z początkowego etapu kariery, a Skorża z Lecha to niemalże dwaj różni trenerzy. We Wronkach szkoleniowiec dał się poznać jako trener-kumpel, który nie tylko nie unikał zawodników, ale z wieloma nawiązał naprawdę dobre relacje. W Poznaniu wyglądało to już zupełnie inaczej. – Za czasów Amiki nie szła za Skorżą żadna historia – przypomina Hałasik. – Nie był ani piłkarzem z osiągnięciami, ani trenerem z dorobkiem. Dzięki bliższym relacjom z piłkarzami musiał zbudować jakąś formę zaufania. Potem został uznanym szkoleniowcem, zdobył tytuły. Zmieniło się jego podejście do prowadzenia zespołu. W Lechu zbudował sobie sztab, któremu powierzył mnóstwo zajęć. Dariusz Żuraw, Tomasz Rząsa. Skorża otaczał się w sztabie ludźmi, którzy coś w polskiej piłce znaczyli.

Motała: – Trener Skorża jest bardzo wymagającym szefem. Zwraca uwagę na detale w każdym aspekcie. Od boiskowego, przez organizacyjny, marketingowy. Te wszystkie rzeczy muszą być dopięte na tip-top i nie ma możliwości na spontaniczne szukanie własnych inspiracji. To co jest ustalone z trenerem, to musi być w stu procentach zrealizowane. Chyba że on postanowi inaczej. Są szkoleniowcy, którzy dają jakieś pole manewru. U Skorży tego nie ma. On chce mieć wszystko przygotowane wedle swoich upodobań.

Widzimisię Skorży bywały kłopotliwe.

– Trener Skorża lubił zarządzać zespołem dynamicznie – wspomina Motała. – Ustalaliśmy pewne plany na najbliższe dni, ale nie zawsze udawało się ich w stu procentach dotrzymać. Ja, jako kierownik zespołu, zarządzałem nie tylko pierwszą drużyną. Również wizerunkiem piłkarzy, marketingiem. Koordynowałem kilka działów. Zdarzało się niekiedy tak, że mieliśmy na dany dzień zaplanowane konkretne akcje marketingowe, które trzeba było po prostu odwołać, ponieważ trener nagle postanowił zarządzić trzy dni wolnego dla piłkarzy. Burzyło to harmonogram pracy. Choć nie zdarzało się to rzecz jasna co tydzień.

Sztywne relacje na zasadzie szef-podwładny Skorża utrzymywał przede wszystkim z zawodnikami. Nie było możliwości, by kluczową przemowę przed ważnym meczem wygłosił któryś z piłkarzy, nawet kapitan albo doświadczony gracz. Liderem był trener i to do niego zawsze należało ostatnie słowo. Skorża szybko zbudował sobie w poznańskiej szatni duży autorytet. – Nie był trenerem, z którym piłkarz może sobie po prostu pogadać jak z kumplem. Stał wyżej, otoczony pewną skorupą. Pozwalał mu na to dorobek – potwierdza Hałasik.

Motała: – On lubi pracować z twardymi mężczyznami. Ceni mocne charaktery. Trudno w jego zespole utrzymać się piłkarzom wrażliwym, miękko podchodzącym do zawodu. To jest trener, który chce mieć wokół siebie dwudziestu twardzieli. Przypominają mi się słowa Pepa Guardioli z filmu „All or nothing”. Hiszpan powiedział do swoich piłkarzy: „Jeżeli chcecie być na mnie źli, to bądźcie. Nie mam z tym problemu, ale wygrywajcie”. Podobne podejście zaobserwowałem u Skorży. Trener bezwzględnie wymagał realizowania nakreślonych założeń. Jeżeli chodzi o kwestie taktyczne, żądał od zawodników perfekcji. Był maniakiem.

– Najważniejsza była dla Skorży odpowiedzialność za piłkę. Nie znosił nonszalancji albo zawalenia obowiązków w defensywie. To było coś, co doprowadzało go do furii. Błąd w ataku? Okej, zdarza się. Ale jeśli trener ustalił schemat zachowania przy stałym fragmencie gry i nie stanąłeś we właściwym miejscu, to choćby się paliło i burzyło, nie było szans, żeby się z tego potem wytłumaczył. Realizowanie nakreślonego planu było dla Skorży absolutnie kluczowe.

– Jeżeli chodzi o przygotowanie taktyczne, Skorża to jeden z najlepszych fachowców jakich spotkałem. Podam konkretny przykład. 1/8 finału Pucharu Polski. Starcie z Jagiellonią Białystok. W tygodniu poprzedzającym ten mecz trener wymyślił sobie, że strzelimy Jadze gola bezpośrednio po rozpoczęciu gry od środka. Opracował schemat akcji, który był potem ćwiczony przez kilka dni. I udało się to wcielić w życie, wyszło perfekcyjnie. W siódmej sekundzie meczu strzeliliśmy Jagiellonii bramkę na 1:0. Trzy podania, gol Sadajewa. To pokazuje, że Skorża widział więcej. Dostrzegał mankamenty u przeciwnika i potrafił jest wykorzystać. Lubił zadać taki cios.

Lech Poznań 4:2 Jagiellonia Białystok (Puchar Polski 2014/15).

Z tym realizowaniem założeń taktycznych w Pucharze Polski było jednak akurat u zawodników „Kolejorza” różnie. Pal już licho przegrany finał z Legią Warszawa. W półfinale poznaniacy ledwo, ledwo uniknęli mega-kompromitacji. Ostatecznie udało im się wyeliminować drugoligową ekipę Błękitnych Stargard, ale w pierwszym starciu polegli 1:3.

– Po pierwszym meczu z Błękitnymi był pożar – przypomina sobie Motała. – To co się działo w Stargardzie… suszarka jak za najlepszych czasów sir Alexa Fergusona. Potem cały kolejny tydzień był dramatyczny jeżeli chodzi o nastroje wewnątrz klubu. No i nie ma się co dziwić, to nie była tylko kwestia reakcji trenera. Z całym szacunkiem, ale byliśmy Lechem Poznań, pojechaliśmy do drugoligowca i przegraliśmy 1:3. Trener Skorża nie mógł czegoś takiego zaakceptować. Tym bardziej że on nigdy nie podchodził do porażek na zasadzie: „Okej, stało się. Odbudujemy się w następnym meczu”. Dla niego przegrany mecz jest czymś niewytłumaczalnym. Skorża oczekiwał od podopiecznych, że każdy mecz zostanie rozegrany w stu procentach według jego zamysłu.

O swoich zamysłach Skorża opowiadał jednak wyjątkowo niechętnie.

Hałasik: – Nie da się ukryć, że na konferencjach prasowych Skorża lubił naściemniać. Oczywiście żaden trener nie chce w obecności dziennikarzy zdradzać istotnych informacji przed meczem, ale akurat Skorża opowiadał niekiedy historie kompletnie wyssane z palca. Wiadomo, że nie mógł oznajmić, kogo następnego dnia umieści w pierwszym składzie, ale on snuł zmyślone opowieści również na inne tematy. Kwestie kontuzji, tego typu sprawy. Starał się mówić w taki sposób, żeby jak najmniej faktów zdradzić. Krótko: mówił dużo, lecz w istocie nie mówił nic. Starał się zbudować wokół siebie solidny mur. Dochodziły takie głosy, że bał się dopuszczać kogokolwiek do spraw drużyny. Doszukiwał się szpiegów, którzy chcą go podejść. Tak to przynajmniej wyglądało.

Dziwaczne zachowanie Skorży sprawiły, że już w końcowej fazie sezonu 2014/15 pojawiały się w zespole „Kolejorza” pierwsze pęknięcia, początkowo tuszowane znakomitymi wynikami. Z klubu odszedł między innymi cytowany Dariusz Motała. Nie w atmosferze kłótni czy awantury, lecz nie da się ukryć, że kierownik przestał się dogadywać ze szkoleniowcem. I nie on jeden w klubie.

– Kiedyś też uważałem, że Skorża niepotrzebnie otaczał się tym murem – mówi Motała. – Teraz mam już więcej doświadczeń i lepiej to rozumiem. W 2015 roku Skorży już nie zadowalał tytuł mistrza Polski. To nie było celem, do którego on dążył. Najwyżej środkiem do prawdziwego celu, jakim było dla niego zagranie z polskim klubem w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Rozmawiałem z nim o tym. On chciał być pierwszym polskim trenerem, który po latach niepowodzeń wejdzie z polskim klubem do tej elitarnej Ligi Mistrzów. Pewnie do dzisiaj występ w Champions League jest zresztą jego marzeniem. Stąd brała się jego obsesja, szukanie perfekcji w każdym elemencie. Wydaje mi się, że nie wszyscy w klubie byli przygotowanie na tego rodzaju podejście.

Cóż, z pewnością nie wszyscy. W czerwcu 2015 roku Skorża sięgał z Lechem po upragnione mistrzostwo, a Piotr Rutkowski niedługo potem wypowiedział słynne słowa: – Mnie się wydaje, że teraz to my odjechaliśmy Legii i powstaje pytanie, jak bardzo jej odjedziemy. Tymczasem już pół roku później Skorży w Lechu nie było, a mistrzowska ekipa zupełnie się rozsypała.

25 sierpnia 2011, Spartak Moskwa 2:3 Legia Warszawa

Skorża triumfuje w pucharach

O ile Skorży nie poszło z Legią w lidze, o tyle należy mu oddać, że w Europie odniósł jeden z bardziej znaczących sukcesów polskiej piłki XXI wieku. Już wyeliminowanie Gaziantepsporu stanowiło sporą niespodziankę, ale wyrzucenie za burtę Spartaka, kiedy przegrywało się 0:2 w Moskwie… Duży wyczyn.

Maciej Skorża podczas rewanżowego meczu ze Spartakiem Moskwa. (NewsPix)

Dawidziuk: – Ruscy rzucali w nas butelkami. I to po wódce. Trener Skorża był mega szczęśliwy, ale nic nie mówił. W autokarze mikrofon przejął Michał Żewłakow i stwierdził: „Panowie, bardzo was proszę o rozwagę. Na lotnisku w Warszawie czeka na nas dwa tysiące ludzi. Wylądujemy tam nad ranem. Nie możemy się skompromitować. Proszę nie przedawkować napojów wyskokowych. A tak w ogóle… Jak byśmy mieli jaja, to byśmy jutro Maćkowi z treningu spierdolili!”. Treningu nie było, ale jak potem Legia przegrała z Podbeskidziem, to od razu Skorża zaordynował 50 tysięcy kary.

Tego sukcesu udało się nie roztrwonić, bo przecież i w grupie LE Legia zaprezentowała się z niezłej strony, z bilansem 3-0-3 przechodząc do 1/16. Tam, po walce, nie udało się przejść Sportingu Lizbona z Sa Pinto za sterami, a szansa była – choćby Ljuboja miał dobrą sytuację w rewanżu.

Dla Skorży to był jednak i tak dobry wynik, bo on przecież wcześniej Europy nie podbijał, cały czas nosił łatkę tej przeklętej Levadii…

4 października 2015, Cracovia 5:2 Lech Poznań

Skorża wylatuje z „Kolejorza”

Według powszechnej opinii piłkarze Lecha – najdelikatniej rzecz ujmując – nie dali z siebie wszystkiego, by uratować posadę trenera Skorży w starciu z Cracovią. Już po trzech minutach spotkania „Pasy” prowadziły z poznaniakami 2:0. Ostatecznie skończyło się wynikiem 5:2 dla krakowian. Po jedenastu ligowych kolejkach Lech Poznań, obrońca tytułu mistrza Polski, plasował się zatem na samym dnie tabeli z zaledwie pięcioma oczkami na koncie. W końcu władze klubu nie wytrzymały. Doszło do rozstania ze szkoleniowcem, choć po zdobyciu tytułu jego pozycja w Lechu stała się wręcz mocarstwowa. Skorża jak lodołamacz parł w Poznaniu w stronę modelu menedżerskiego.

Chciał być bossem w angielskim stylu. Może nawet wydawało mu się, że już takim jest.

– Z tego co wiem, Skorża chciał odpowiadać w Lechu za wszystko – przyznaje Grzegorz Hałasik. – Chciał pełni władzy. Pewnej hierarchii ominąć jednak nie mógł. Komitet transferowy w klubie jest trudny do zmarginalizowania, opinie odnośnie wzmocnień muszą być wspólne, trener nie może o tym jednoosobowo decydować.

Mimo wszystko, Skorża usiłował skupić pełnię kompetencji w swoim ręku, a potem – wedle własnego uznania – obdzielać nimi współpracowników. W pełni zaufanych, a nie takich, których podsunął mu klub. Pisaliśmy przed laty na Weszło: „W Lechu jest coraz mniej Lecha. Pracownicy klubu to coraz rzadziej ludzie z nim związani. Pożegnano się z Patrykiem Kniatem, który w klubie pracował kilkanaście lat. Ostatnio był trenerem rezerw, on również wypatrzył Karola Linettego i doglądał jego rozwoju. Nie ma też już szefa akademii, Marka Śledzia. Człowieka, który, owszem, ponosi winę za fiasko rozwoju Krystiana Bielika w Poznaniu, ale też człowieka, który odpowiadał za stały rozwój szkolenia. Symbolem tych odejść uczyniono Dariusza Motałę, kierownika zespołu, który nie dogadywał się z Maciejem Skorżą. Ludzie będący blisko klubu mówią jasno, że te odejścia łączy jedno – posiadanie własnego zdania”.

– Nie ma co ukrywać, że ja należę do tych osób, które od pewnego momentu średnio się dogadywały z trenerem Skorżą – przyznaje Motała. – Odpowiednie relacje międzyludzkie w zespole zaczynały się rozmywać jeszcze w sezonie 2014/15. A są one niezwykle ważne, by osiągnąć sukces sportowy. Wydaje mi się, że właśnie w temacie tych relacji Skorża miał najwięcej problemów. Mogę go porównać na przykład do Jerzego Brzęczka. Jeżeli chodzi o budowanie atmosfery w zespole, obaj panowie stoją na zupełnie innym poziomie.

Szczytem wszystkiego była próba zainstalowania w sztabie Lecha nieszczęsnego Paolo Terziottiego, który miał zmarginalizować wpływy Andrzeja Kasprzaka, fachowca przez lata niezwykle cenionego przy Bułgarskiej. Ostatecznie ten manewr wypalił tylko połowicznie, bo Terziotti został ściągnięty „do pomocy” Kasprzakowi.

Tak czy owak – wszystkie te ruchy świadczą o tym, że Skorża latem 2015 roku poruszał się już po Bułgarskiej z rozmachem.

Wydawało się jednak, że ma do tego prawo. Na początku lipca „Kolejorz” w znakomitym stylu zgarnął bowiem Superpuchar Polski, z dużym przytupem pokonując Legię Warszawa. Potwierdziły się spekulacje o tym, że Skorża sukces w europejskich pucharach stawia ponad wszystko inne. Sezon ligowy jeszcze nie zdążył wystartować, a poznaniacy już wyglądali na ekipę będącą w topowej formie. – Maciej Skorża miał obsesję na punkcie Ligi Mistrzów. To na pewno. Było to jakiś jego niespełniony sen. Już po ostatnim gwizdku w meczu z Wisłą Kraków, który dał Lechowi mistrzostwo Polski, na tapecie znalazł się temat awansu do Ligi Mistrzów. To marzenie wręcz prześladowało Skorżę. Tak jak powiedziałem – obsesja. I chyba nie do końca sobie z tym poradził, gdy latem 2015 roku ta Liga Mistrzów zaczęła mu się wymykać z rąk – tłumaczy Hałasik.

Maciej Skorża w towarzystwie swoich współpracowników. (FotoPyk)

Hałasik: – Zaraz po meczu w Superpucharze był wylot do Sarajewa na pierwszą rundę kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Przy Bułgarskiej bardzo się obawiano starcia tego meczu. Słychać to było nawet od zawodników. Pamiętam, że byłem na jednym ze sparingów w Gniewinie. Obawy były olbrzymie. Trwały nawet dyskusje, kogo wyszykować do bramki. Czy Jasiu Burić wytrzyma ten mecz jako Bośniak? Takie spekulacje się pojawiały. W klubie pamiętano również o doświadczeniach Rumaka, gdy trochę bagatelizowano pierwsze rundy eliminacyjne, co kończyło się dużymi wpadkami. Nie wiem, czy Skorża czerpał w jakiś sposób z Rumaka, ale na pewno uznał, że drużyna od początku musi być pod parą. Superpuchar Polski to była zatem próba generalna przez eliminacjami do Champions League. No i to się nawet nieźle sprawdzało. Lech zdemolował Legię, a potem bezdyskusyjnie pokonał Sarajevo.

W kolejnej rundzie lechici wylosowali FC Basel. I marzenia Skorży o Lidze Mistrzów zaliczyły brutalne zderzenie z rzeczywistością.

1:3 u siebie, 0:1 na wyjeździe. Szwajcarzy może nie gładko, ale też bez większych trudności poradzili sobie z poznańską ekipą. Na pocieszenie Lech awansował wprawdzie do fazy grupowej Ligi Europy, co z dzisiejszej perspektywy brzmi jak niebywały sukces, lecz wówczas taki wynik zupełnie nie usatysfakcjonował łaknącego splendoru trenera. Całe zaangażowanie Skorży zostało włożone w eliminacje do Champions League. Gdy skończyły się one niewypałem, rozpoczęło się poszukiwanie winnych. Polowanie na czarownice. Skorża, i tak przecież znany z alergicznych reakcji na porażki, zaczął atakować swoich podopiecznych bardziej zajadle i okrutnie niż kiedykolwiek.

Hałasik: – Skorża, tak sobie myślę, wszędzie widział wrogów. Wychodził z założenia, że „ludzie to wilcy”. Kiedy pogorszyły się wyniki, zaczął szukać kozłów ofiarnych. Mówi się przede wszystkim o otwartych próbach niszczenia Tomasza Kędziory, który został przez trenera wytypowany jako główny winowajca odpadnięcia z Bazyleą. Takich konfliktów pojawiło się podobno więcej i zapewne to one w szybkim tempie rozmontowały Skorży szatnię. Stracił zaufanie zawodników. Taki piłkarz jak Kędziora paru kumpli w szatni przecież miał. Był zawodnikiem o jakiejś pozycji w zespole, nie był anonimem.

– Kiedy coś się zaczęło wymykać, Skorża starał się naprawiać atmosferę tak zwanymi „mocnymi słowami”. Stale reagował wściekłością, krzykiem. To tylko pogarszało sytuację. Kompletnie stracił posłuch w zespole. Zresztą dzisiaj myślę, że paru doświadczonych zawodników wiedziało trochę wcześniej, że szykowana jest zmiana trenera. Skorża wciąż był na stanowisku, a oni już mieli świadomość, że jak nie dziś, to jutro jego czas dobiegnie końca. Świeczka została zgaszona.

Finałem było wspomniane lanie od Cracovii.

– Póki Skorża miał po swojej stronie szatnie, to jakoś szło. Kiedy ją stracił, przestało iść – podsumowuje Hałasik. – Rzeczywiście jest taka opinia, że w spotkaniu z Cracovią drużyna zagrała na zwolnienie trenera. Wiadomo, jak to bywa. Wyniki się pogarszają, więc piłkarze mają już z tyłu głowy, że zmiana szkoleniowca się nieuchronnie zbliża. Przyjdzie nowy człowiek i będzie spokój. Oczywiście nie mówię, że ktoś z premedytacją grał przeciwko Skorży. Nie wierzę, że piłkarze sobie przed meczem ustalili, że zrobią wynik 2:5 z Cracovią, żeby Skorża w końcu wyleciał. Sądzę raczej, że ta porażka wynikała z tego, iż w zespole nikt już dla trenera nie chciał walczyć. Słów Skorży nie traktowało się już poważnie.

Cracovia 5:2 Lech Poznań (Ekstraklasa 2015/16).

Jak zatem podsumować pracę Skorży w Lechu? Trudno na pewno o jednoznaczną ocenę. Z jednej strony – zapewnił klubowi sukcesy, czego nie potrafił dokonać ani wcześniej Rumak, ani później Nenad Bjelica. Nie wyłożył się na ostatniej prostej, nie potknął o własne nogi. „Kolejorz” zdobył mistrzostwo Polski i awansował do fazy grupowej Ligi Europy. Zwłaszcza ten drugi rezultat latem 2015 roku został trochę niedoceniony. Z drugiej zaś strony, działania trenera miejscami dość mocno kontrastowały z ogólną filozofią poznańskiego klubu.

Skorża na pewno nie dał się w stolicy Wielkopolski poznać jako łowca talentów.

– Jak tak sobie pomyślę, to kilku piłkarzy zadebiutowało u trenera Skorży. Na szybko przypominam sobie choćby Jakuba Serfaina – zauważa Motała. – Natomiast najwięcej zaufania od trenera otrzymał Dariusz Formella. Przez pewien moment stał się nawet wiodącym zawodnikiem. Generalnie jednak trener dostał do dyspozycji wielu młodych graczy, którzy byli już wcześniej gotowi do gry o najwyższe cele. Tomek Kędziora czy Karol Linetty mieli na koncie po kilkadziesiąt spotkań na poziomie Ekstraklasy. Do tego Darek Formella, Dawid Kownacki. Większość z nich była wprowadzona do zespołu. Skorża chętnie na nich stawiał, ale też trudno powiedzieć, by za jego kadencji wypłynął ktoś wcześniej nieznany, tak jak teraz choćby Filip Marchwiński. Choć może by do tego doszło, bo pamiętam, że w meczach kontrolnych trener Skorża sprawdzał już Kamila Jóźwiaka.

Można było momentami odnieść wrażenie, że Skorża w Poznaniu realizował bardziej swoje prywatne ambicje niż założenia klubu. Znów cofnijmy się do jednego z naszych starych tekstów: „Skorża przyniósł więc swoje zabawki, swoje nawyki i swój autorski plan. Stwierdził, że bierze na siebie wszystko, że jest Fergusonem, który porządkuje klub od pralni, przez kuchnię, aż po sposób rehabilitacji zawodników. Bardzo dobrze, jego prawo. Dziwi co innego. Dziwi fakt, że Lech kreujący się na jedyny klub w Polsce stawiający wizję ponad nazwiska, stawiający wartości i długofalową strategię ponad chwilowe sukcesy, na to wszystko Skorży pozwolił. (…) Klub zaczął się rozłazić, rozmywać. Co najgorsze: gdy już te wszystkie zmiany się dokonały, okazało się, że plan Skorży zawodzi”.

Motała: – Skorżę zawsze kręciła idea rywalizowania na arenie międzynarodowej. Marzył o konfrontacjach na najwyższym poziomie. Miał taki cel, by być pierwszym polskim trenerem, który poprzez świetny wynik z polskim zespołem zostanie doceniony poza granicami naszego kraju. Na takiej zasadzie jak przykładowo trenerzy czescy czy rumuńscy, którzy czasami dostają szansę pracy w największych ligach. Pewnie dlatego był obsesyjnie skoncentrowany na tym, żeby wystąpić z Lechem w Lidze Mistrzów.

Może przyczyną ostatecznej porażki w Poznaniu stała się właśnie za wysoko zawieszona poprzeczka?

22 lipca 2009, Levadia Tallin 1:0 Wisła Kraków

Skorża ponosi klęskę w eliminacjach do Ligi Mistrzów

Dzisiaj porażka z Levadią dalej byłaby wstydem, ale wtedy nie byliśmy jeszcze tak oswojeni z bęckami w Europie i odpadnięcie z Estończykami było głębokim szokiem. Przyjechali autsajderzy, mieli zwyczajnie dostać w trąbę. Od Wisły Kraków oczekiwano choćby łatwego 3:0 do przodu, by myśleć o dalszych bojach w eliminacji do Ligi Mistrzów. To nie był klub aż tak mocny kadrowo jak jeszcze kilka lat wcześniej, ale wciąż celujący w fazę grupową Champions League. To było niezmiennie wielkie marzenie Bogusława Cupiała.

Oczywiście, gra w Sosnowcu, a nie w Krakowie, sprawy nie ułatwiała, ale dajcie spokój… To wciąż była Levadia. Tylko Levadia. Tym bardziej można było być pewnym swego, że Skorża nie eksperymentował przesadnie i wystawił mocny skład, choćby z Andrażem Kirmem, za którego Wisła płaciła według Transfermarkt prawie pół miliona euro.

Gdy wspomniany Kirm trafił w poprzeczkę, wydawało się, że Wisła się nakręca, a tu cóż, Nikita Andreev, który – jak się domyślacie – w wielkim futbolu nigdy nie zaistniał, załadował na 0:1. Pamiętamy, że wtedy padał straszliwy deszcz, transmisję w telewizji zrywało, ale kibice byli raczej spokojni, że jak obraz wróci, to będzie już 3:1. Zgodnie z planem, pomimo drobnych perturbacji. Jednak nic z tych rzeczy, Wisła wyrównała dopiero w ostatniej akcji meczu. – Widać było ile kosztował ten mecz piłkarzy Levadii. Po ostatnim gwizdku leżeli ze skurczami. Nam zabrakło koncentracji. Nie zlekceważyliśmy przeciwnika, myśleliśmy chyba jednak, że bramki w końcu i tak wpadną. Szkoda zwłaszcza naszych sytuacji z pierwszej połowy. Gdybyśmy pierwsi strzelili gola, mecz ułożyłby się inaczej – opowiadał w stylu polskiej myśli szkoleniowej Maciej Skorża.

Trener gości, Marko Kristal, wciąż z kolei czuł respekt.

– Ten wynik był trudny do osiągnięcia, ale dobrze odrobiliśmy zadanie domowe i wyeliminowaliśmy mocne strony Wisły. Byliśmy bliscy zwycięstwa. Mimo, że mamy przewagę własnego boiska, to właśnie Wisła wciąż jest faworytem – dowodził Kristal.

Strapiony Maciej Skorża podczas meczu z Levadią. (NewsPix)

W przerwie między meczami w Wiśle panowały – mimo wszystko – dobre nastroje. Piotr Ćwielong straszył z nagłówka Przeglądu Sportowego prostym hasłem: „Wygramy w Estonii”. Jak się skończyło, pamiętamy – nie było nawet remisu, 0:1 w dupę i do widzenia. Skorża wtedy, już mniej dyplomatycznie, sypał głowę popiołem: – Proszę, by nie krytykować za ten mecz piłkarzy, nie mogli dać z siebie więcej. Nasze odpadnięcie biorę na siebie, bo był to błąd w sztuce trenerskiej. Dla mnie to piłkarskie Waterloo, ale nie chce podejmować decyzji na gorąco. Dam sobie kilkanaście godzin na przemyślenie sprawy. To jednak bardzo trudny moment dla mnie i drużyny. Trzeba się poważnie zastanowić, w którym kierunku teraz powinniśmy pójść.

Paweł Brożek: – To chyba najgorszy moment od kiedy jestem w Wiśle. Odpadliśmy z pucharów z pierwszym rywalem, od którego byliśmy lepsi jako drużyna. To bardzo boli. Pewnie kilka dni potrwa zanim ochłoniemy po tym mecz. Dla nas to klęska. Nie tak miała wyglądać nasza przygoda z pucharami.

Arkadiusz Głowacki: – Czuję się tak jak wszyscy, którzy kibicują Wiśle.

Marko Kristal z Levadii: – Nie było zaskoczenia, to nie jest dla nas niespodzianka. Drużyna zagrała dobrze, wypełniła zadania taktyczne i robiła to, co trener jej kazał”

Skorża został na stołku, ale Cupiał tej wpadki mu już nigdy nie darował. Po prostu odroczył karę, mając wgląd na dawne zasługi. Gdy było widać, że Wisła w lidze się męczy, to, mimo liderowania po dwudziestu kolejkach, trenera pożegnano. Niesamowite, że jedyny polski szkoleniowiec, który z polskim klubem pokonał FC Barcelonę, to też ten sam człowiek, który być może i zapoczątkował retorykę eurowpierdoli. Kto wie: być może właśnie klęska z Levadią wywołała u Skorży obsesję na punkcie awansu do Champions League? Może utkwiła w nim jakaś podświadoma żądza zrehabilitowania się?

We wszystkich miejscach pracy Skorża dał się poznać jako trener, który nie radzi sobie z potknięciami. Można się zatem domyślać, że klęski z Estończykami tak naprawdę nie przetrawił do dziś.

***

Lata mijają, Skorża też na pewno się zmienił i sami jesteśmy ciekawi, jak poradziłby sobie po powrocie do Ekstraklasy. Pytanie, czy on tego powrotu sam chce, jeszcze paręnaście miesięcy temat zapewniał, że nie, ale sytuacja jest też inna, nie było sukcesu z olimpijską kadrą Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Pytanie natomiast, gdzie Skorża miałby trafić, bo Legia trenersko jest zabetonowana, a powrót do Lecha jednak trudno sobie w najbliższym czasie wyobrazić. Trzeba by było wziąć „underdoga” i spróbować udowodnić, że ostatnie wyniki z polskimi drużynami to był wypadek przy pracy.

Czekamy. W końcu chcemy, by liga była ciekawsza.

MICHAŁ KOŁKOWSKI

PAWEŁ PACZUL

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:

fot. FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

14 komentarzy

Loading...