Wydawało się, że po wczorajszym remisie Podbeskidzia Bielsko-Biała to Warta Poznań ma w ręku wszystkie karty. “Zieloni” w przypadku zwycięstwa w Opolu przeskoczyliby bielszczan i zostaliby liderem I ligi. Ale skoro piszemy w trybie przypuszczającym, to możecie domyślać się, że Warta wcale nie ograła Odry. Zespół Piotra Tworka zagrał bodaj swój najsłabszy mecz w sezonie i gładko uległ na wyjeździe 0:2. Stratę punktów czołówki wykorzystał Radomiak, który nadgonił nieco prowadzącą dwójkę.
W zeszłym sezonie oglądaliśmy ligę dwóch prędkości. Nie tylko pod względem punktów, bo Raków już jesienią właściwie był o krok od awansu, ale i pod względem stylu gry, bo ekipa z Częstochowy i ŁKS grały zdecydowanie lepiej od reszty stawki. Na to się po prostu dobrze patrzyło. A w tym sezonie jest już inaczej. Podbeskidzie i Warta – dwie czołowe ekipy – miewają mecze, gdy na ich spotkania nie da się patrzeć.
Dwie akcje wystarczyły, Odra łapie oddech
Owszem, są skuteczni, czego dowodzi tabela. Natomiast – zwłaszcza Warta – jest mistrzem w wyciskaniu z meczów maksimum z tego, co da się wycisnąć. Nie szukajmy daleko – paździerzowaty mecz z GKS-em Jastrzębie tuż po wznowieniu ligi, bryndza z obu stron, warciarze z pełną determinacją walczą do końca i strzelają gola na 2:1 w doliczonym czasie gry. Po pierwszej połowie w Opolu spodziewaliśmy się podobnego obrotu spraw. Ale to nie był dzień ekipy trenera Tworka.
Gra warciarzy kleiła się dziś tak, jak kleją się tapety do ściany na klej z wody i mąki. Nawet gdybyśmy chcieli na siłę, na totalne uparciucha postawić przy którymś z nazwisk gości jakiś malusieńki plusik, to i tak nie wiedzielibyśmy przy którym. Warta miała piłkę, momentami posiadanie futbolówki na korzyść poznaniaków przybierały rozmiary ponad dwukrotnie przewagi, ale co z tego, skoro do przerwy oddali dwa strzały – oba niecelne. Odra też wcale lepsza nie była, więc to spotkanie najlepiej oglądało się na telegazecie.
Ale ekipa z Opola miała dziś Arkadiusza Piecha i Kacpra Tabisia. To ten duet stał za akcją na 1:0 – zgrabna klepka pod polem karnym, mocny strzał doświadczonego napastnika przy słupku. Tabiś ponadto wywalczył rzut karny, który wykorzystał Krzysztof Janus. Naprawdę, jeśli chcielibyśmy zebrać wszystkie ciekawe akcje z tego spotkania, to te trzy powyższe zdania wyczerpują temat.
Z rzeczy istotnych – Odra po odmrożeniu rozgrywek zdobyła siedem punktów i lekko odbiła się od dna, bo po tym meczu zbliżyła się do grupy balansującej nad kreską. Warta? Punkt straty do Podbeskidzia, oddech Stali i Radomiaka na plecach.
Odra Opole – Warta Poznań 2:0 (1:0)
Arkadiusz Piech (36.), Krzysztof Janus (50. karny)
Radomiak goni liderów
Trener Dariusz Banasik obawiał się, że bez kibiców radomska twierdza nie będzie już tak groźna dla rywali. Okazało się jednak, że Radom jedzie na swojej renomie, bo już drugi raz po pandemii drużyna, która tu przyjeżdża, nie ma nawet ochoty na podjęcie walki. Chrobry przez cały mecz nie oddał celnego strzału. Mimo że kończył w przewadze.
Najgroźniejsze akcje gości? Raz urwał się Benedyczak, którego zatrzymał wychodzący Miszta. Za drugim razem piłkę o nogi Benedyczaka nabił Cichocki, a ta trafiła w środek bramki, co sprawiło, że Miszta po raz pierwszy się zmęczył. A Radomiak? Grał jakby w zwolnionym tempie, jednak to wystarczyło. Jak zwykle aktywny był Makowski, który jednak nie potrafił przycelować. Pod bramką rywala działał też Karwot, trochę brakowało skrzydeł, choć tu możemy wyróżnić bocznego obrońcę – Jakubika. To on popracował nad odbiorem piłki pod bramką Chrobrego, co wykorzystał Michał Kaput, autor pierwszego gola.
Chłopak ma szczęście – trzeci raz w sezonie trafił w słupek, a tym razem nawet w dwa, ale piłka ostatecznie wpadła do bramki. Po przerwie radomianie dostosowali się już do poziomu Chrobrego, choć mimo gry w dziesiątkę w ostatnich minutach, zdołał jeszcze wywalczyć rzut karny i podwyższyć wygraną.
Radomiak Radom – Chrobry Głogów 2:0 (1:0)
Michał Kaput (42.), Patryk Mikita (88.)
Bohaterski GKS Bełchatów
Zaimponował nam dziś GKS Bełchatów. Nie chodzi o sam fakt, że pokonał Zagłębie Sosnowiec, ale o okoliczności, w których to zrobił. Gospodarze od początku meczu mieli pod górkę. Szybko strzelili sobie samobója, bo Mariusz Magiera niefortunnie przecinał podanie Mateusza Szweda do Fabiana Piaseckiego. Doświadczony obrońca za wszelką cenę próbował się zrehabilitować i równie dobrze do przerwy mógł mieć TRZY asysty ze stałych fragmentów gry.
Ale po kolei.
-
- dośrodkowanie Magiery z rzutu wolnego, uderza Paweł Czajkowski, piłka wyraźnie przekroczyła linię bramkową, ale sędziowie gola nie uznali
- Magiera dorzuca z rzutu rożnego, główkuje Marcin Grolik, Kacpra Chorążkę ratuje poprzeczka
- znów Magiera z rzutu wolnego, ponownie Grolik, Chorążka zdołał odbić piłkę i ta trafia w słupek
Zobaczcie sobie, skąd Chorążka wybijał strzał Czajkowskiego. No można się wkurzyć. Ciąg dalszy dramatycznych błędów sędziowskich w I lidze.
Wszystko to działo się w pierwszej połowie. Zagłębie niby przeważało i długimi fragmentami zdawało się kontrolować grę, ale jak już GKS wykonywał stałe fragmenty, praktycznie zawsze było groźnie.
W drugiej odsłonie obraz gry się zmienił. Bełchatów nie załamał serią pechowych zdarzeń. Zaczął się prezentować jeszcze lepiej, przejął inicjatywę i został za to nagrodzony. Najpierw rezerwowy Maciej Koziara rzucił fajne podanie za plecy Markasa Benety, a zamykający Czajkowski wreszcie mógł się cieszyć z gola. Potem bardzo aktywny po przerwie Bartosz Biel wywalczył rzut karny, nierozważnie interweniował Wojciech Słomka. Próbę nerwów wytrzymał Adrian Małachowski. Zagłębie zupełnie oklapło, poza jednym groźnym uderzeniem Filipa Karbowego goście nie pokazali niczego godnego uwagi.
Bełchatów tym samym przełamał się po sześciu meczach bez zwycięstwa (z czego pięć przegranych) i mimo że bieda w klubie aż piszczy, znów jest nad strefą spadkową. Zagłębie zmarnowało szansę, by dogonić szóstą w tabeli Miedź Legnica.
GKS Bełchatów – Zagłębie Sosnowiec 2:1 (0:1)
Paweł Czajkowski (67.), Adrian Małachowski (78. karny) – Mariusz Magiera (10. samobój)
Fot. Newspix