– Juventus jest winny, ale nie podlega karze – takimi słowami Maurizio Crosetti, włoski dziennikarz, podsumował ciągnące się latami śledztwo w sprawie dopingu w Starej Damie. Śledztwo, które mogło wywołać największą burzę w historii światowej piłki, a które zaczęło się w 1998 roku od niepokornego Zdenka Zemana. Czeski szkoleniowiec – jak zwykle – nie gryzł się w język i w rozmowie z „L’ Espresso” rzucił hasło: włoska piłka musi uwolnić się od aptek. Ile znaczyły takie słowa w Italii, która przecież zdążyła już przeżyć „Kawiarnię u Herrery”? Sporo. Ile znaczyły, gdy w kolejnych zdaniach Zeman dodał, że szprycował się Juventus, na czele z jego największymi gwiazdami? Jeszcze więcej. Zemangate mogło okazać się przełomem. Turyński prokurator, który zajął się tą sprawą, Raffaele Guariniello, powiedział wprost: albo sprawimy, że futbol się zmieni, albo, że pewni ludzie zaczną być ostrożniejsi.
Na której wersji stanęło? Łatwo się chyba domyślić.
***
Jak to jest, że największe afery we włoskiej piłce zawsze przyciąga Juventus? Być może jest tak dlatego, że to klub zdecydowanie największy. A to niesie za sobą łatwość do wikłania się w skandale. Bo czy w Zemangate chodziło tylko o Starą Damę? Absolutnie. A czy w calciopoli chodziło tylko o Bianconerich? Też nie. Mimo to łatkę przyklejono szybko. Łatkę szprycerów, z czasem zamienioną na prescrizione. Przedawnienie. Być może w ten sposób zdradzamy wam finał tej historii nieco zbyt wcześnie. Ale z drugiej strony – nie oszukujmy się. Gdyby finałem było cokolwiek innego niż prescrizione, wszyscy doskonale by o tym wiedzieli. Tymczasem dziś o sprawie Zemana pamiętają chyba tylko zagorzali kibice Serie A oraz – rzecz jasna – antyfani Juventusu.
25 lipca 1998 roku każdy Włoch, który do porannej kawy i rogalika postanowił dorzucić lekturę „L’ Espresso”, musiał się mocno zdziwić. W najnowszym numerze trafił bowiem na mocną rozmowę ze Zdenkiem Zemanem, który był wówczas trenerem Romy i postacią bardzo rozpoznawalną. Zapewne ci, którzy jako pierwsi zabrali się do lektury, musieli z wrażenia przeczytać tekst drugi raz. Czech leciał grubo.
„Koncerny oferują magiczne pigułki dla szefów klubów, którzy myślą tylko o biznesie. Dla piłkarzy, którzy bardziej niż zdrowiem, martwią się pieniędzmi. Nie jestem demagogiem, mówię głośno o tym, od czego środowisko wrze. Nie tylko w kolarstwie, ale i w futbolu chcemy przykryć braki środkami farmaceutycznymi. Kary za doping we Włoszech dotknęły Peruzziego i Carnevale, Maradonę i Canniggię zawieszonych za kokę. W międzyczasie piłkarzom oferowane są środki podnoszące ich wydajność o 50%. Myślałem, że leki podaje się chorym, a ci, którzy grają w piłkę, są zdrowi. Zaskakuje mnie tempo, w jakim poprawia się budowa ciała piłkarzy Juve. Moje zdumienie zaczyna się od Vialliego, a kończy na del Piero. Myślałem, że takie efekty są możliwe tylko w kulturystyce, po latach ćwiczeń.
Prawdę mówiąc, gdy trafiłem do Lazio, też podawaliśmy graczom małe dawki kreatyny (we Włoszech była ona wtedy zakazana – przyp.). Powiedzmy, że podążałem za trendem. Byli zawodnicy, którzy mówili, że zaleca im to trener reprezentacji. Starałem się mieć pewność, że dawkowanie jest pod ścisłym nadzorem lekarza. W calcio zawsze było coś, co nazywałem cukrem. Pewna substancja dodawana do płynów. Był też miks aspiryny z kawą, który sprawiał, że dostawałeś energii. Jestem romantykiem, który uważa, że koncepcja na boisku liczy się bardziej od chemikaliów. Ale nie jestem naiwny. Wiem, że w Serie A są piłkarze, którzy się szprycują. Być może nawet w mojej Romie. Tylko czemu jest to temat tabu? Bo to zaszkodzi biznesowi. Przymyka się oko na takie rzeczy, bo istnieje tyrania sponsorów, telewizji, która płaci coraz większe pieniądze, a to byłby negatywny PR. Z pogoni za pieniędzmi, wkrótce z futbolu zrobi się codzienny rytuał”.
To tylko fragmenty tekstu. Długie, bo przekaz Zemana ciężko było spłycić tylko do zarzutów wobec piłkarzy Juventusu. Cios został wymierzony całemu środowisku – mało kto zauważa, że czeski trener oskarża przecież również i swoich zawodników. Ekscentryk zza naszej południowej granicy wyłamał się z sekty milczenia. Ściągnął na siebie gromy, dosłownie i w przenośni. Gianluca Vialli, oskarżany przez niego o korzystanie ze „wspomagaczy” powiedział, że to terrorysta, którego trzeba na zawsze wykluczyć ze świata sportu. Marcello Lippi, trener Juventusu, domagał się zdyskwalifikowania kolegi po fachu. Chociaż „kolegi” to złe słowo. Zeman nie miał już kolegów. Nieoczekiwanie jednak, gdy wszyscy odwracali się od Czecha, sprawą zainteresował się Raffaele Guariniello. I wtedy zaczęła się zabawa.
Sprawiedliwy prokurator
Guariniello był turyńskim prokuratorem. Z takich prokuratorów, o których Amerykanie kręcą filmy na zasadzie „dobry gość walczący ze światem za wszelką cenę”. Jak pisze John Foot w „Calcio”, miał on za sobą sprawę FIATA, a więc głównego sponsora Juventusu, w której dowodził, że koncern gromadzi wrażliwe dane o swoich pracownikach. Ale nie tylko, bo Raffaele lubił wtykać kij w mrowisko. Mafia, politycy, układy – brał na celownik grube przekręty i pracował nad nimi tak, że budził powszechny podziw. Wiadomo było już, że na wywiadzie Zemana się nie skończy.
9 sierpnia 1998 roku był kolejną ważną datą. Wtedy przesłuchano czeskiego szkoleniowca i otworzono sprawę. Do końca sierpnia przesłuchano Alessandro del Piero, Ronaldo, trenerów i szefów klubów. Oficjalnym przedmiotem dochodzenia został Juventus, który musiał przekazać śledczym dokumentację medyczną sprawy. Szybko odkryto też ogromne uchybienia we włoskiej komisji antydopingowej. Przesłuchania trwały przez dwa lata i dotyczyły okresu od 1994 do 1998 roku, w którym Juventus – po latach bez sukcesów – nagle wspiął się na szczyt. Twórcami złotej ery byli dyrektor klubu, Antonio Giraudo, czołowi piłkarze świata i – według prokuratora – Riccardo Agricola, szef sztabu medycznego Bianconerich. To właśnie dwójka wymieniona z nazwiska, stała się głównym przedmiotem procesu, który rozpoczął się w 2002 roku. Dlaczego tak późno?
Sprawa była niewygodna, co prowadziło do wielu utrudnień. Np. takich jak zawieszenie jej na blisko rok. Cóż, taki mamy klimat.
31 stycznia 2002 roku proces w końcu ruszył. Zarzutem postawionym działaczom było oszustwo sportowe. Nie trzeba było wiele, żeby poruszyć lawinę. Już kilka miesięcy później były prezydent FIGC (włoska federacja – przyp.), Luciano Nizzola, z rozbrajającą szczerością zeznał: „W futbolu istnieją malutkie formy dopingu”. Ale o ile on coś zdradził, tak piłkarze stosowali zmowę milczenia. Już w trakcie śledztwa, zeznania były spójne. Istniały witaminy i leki przeciwbólowe. Doping? Del Piero, Pessotto czy Conte nic nie wiedzieli, niewiele pamiętali. Nie kojarzyli faktów. Wyjątkowo bezczelny był Pablo Montero, słynny „prywatny ochroniarz Zidane’a”. Montero poprosił o zeznawanie w prywatnym pokoju, bo przeraziła go wypełniona aula sądowa. Potem z uśmiechem na ustach powtarzał, że on nie ma pojęcia, o co w ogóle jest pytany. Mimo że wcześniej przyznawał się m.in. do zażywania kreatyny.
Nic dziwnego, że Guariniello powie po latach, że łatwiej było złamać członka mafii niż członka futbolowej sekty.
Moggi kontra Zeman
A co w tym czasie działo się z Zemanem? Jego kariera wyraźnie wyhamowała. W 1998 roku rzekomo miał na stole ofertę z Barcelony. Sześć lat później trenował natomiast Avellino. Zdaniem Czecha, duży wpływ na to, w którą stronę potoczyła się jego przygoda, miał rzeczony wywiad, który rozpętał awanturę. Zadzierają z Juventusem, Zdenek zadarł z jednym z najpotężniejszych ludzi we włoskiej piłce. Zwanym capo di tutti capi futbolu, Luciano Moggim. Pewnie kojarzycie go z calciopoli. Tak, jak widać, Moggi zawsze był tam, gdzie działo się coś dziwnego. W każdym razie Moggi miał nakłaniać szefów klubów, żeby ci porzucili myśli o zatrudnieniu czeskiego trenera. Potwierdził to prezydent Bolonii, Gazzoni Frascara. Podobny los miał go spotkać, gdy był bliski objęcia Palermo.
– Ktoś stawiał veto przy jego nazwisku. Podobno w czasach pracy w Romie, klub dostał ultimatum. Albo zwolnicie Zemana, albo Roma już nigdy niczego nie wygra – pisał w „Repubblice” Alessandro Capponi.
Zeman szczerze nienawidził Moggiego. – Było wiadomo, że „ktoś” skutecznie powstrzymuje mnie przed powrotem do Serie A – mówił w rozmowie z „Blizzardem”. – Jeśli mam być szczery, jestem szczęśliwy, że nic nigdy nie łączyło mnie z tym człowiekiem. Nie żałuję tego, o czym kiedyś mówiłem. Nie jestem „pentito”. Pracuję w sporcie tak długo, że zawsze miałem przekonanie, że należy przede wszystkim bronić ducha gry. Moggi jest mi winien karierę. Byłem jednym z najlepszych trenerów w kraju, a nie mogłem znaleźć pracy. On chciał mnie zniszczyć.
– Myślałem, że ideą sportu jest rywalizacja. Jeśli chcesz poprawić wyniki, robisz dodatkowe okrążenie na boisku, albo serię na siłowni. Ludzie myślą, że przez to, co powiedziałem, zostałem wyrzutkiem w świecie sportu. A przecież powiedziałem tylko to, o czym każdy myślał. Co każdy popiera – kontynuował w innym wywiadzie.
Czeski trener nie wrócił już na salony w wielkim stylu. Gdy miał okazję mierzyć się z Juventusem, zawsze czekało na niego gorące przywitanie, pełne bluzgów, wyzwisk i szyderstw. W Turynie wierzono, że Zeman jest wrogiem, który chce zniszczyć ich ukochany klub. – Oni się mylą. Jeśli uświadomią sobie, co poszło nie tak i rozpoznają błędy, które popełnili, jestem gotów zapomnieć o przeszłości – przyznał na łamach „Tuttosport”.
Miał rację, bo celem jego ataku nie był sam Juventus. Szkoleniowiec wielokrotnie podkreślał, że system powinien zająć się wszystkimi czołowymi klubami w kraju, jeśli chce coś zmienić. Wyeliminować oszustwo. Cóż, najwidoczniej jednak nie chciał.
Szczerość Zidane’a
Mały przełom w śledztwie nastąpił w styczniu 2004 roku. Nie wszyscy bowiem wyznawali zasadę „nie pamiętam”. Niektórzy mówili, ale mało, co jednak wystarczało prokuratorom, by znajdować kolejne punkty zaczepienia. Tak było, gdy na świadka wezwany został Zinedine Zidane. – Brałem kreatynę tylko wtedy, gdy byłem piłkarzem Juventusu. We Francji była ona zakazana, w Realu mi jej nie podawano. Mówiono mi, że potrzebuję tego i witamin, żeby móc bez problemu grać 60 meczów w ciągu roku – przyznał francuski piłkarz.
O tym, że Zidane był zapychany różnego rodzaju specyfikami, mówiło się od dawna. Ronaldo, ten z Brazylii, przywołał choćby scenkę z mundialu 1998. Napastnik mówił, że gdy pomocnik reprezentacji Francji opuszczał lotnisko, nie mógł wejść do samolotu. Powiązano to z faktem, że zawodnikowi podano tak mocne leki przeciwbólowe, że po kilku godzinach po prostu „wyłączyło” mu nogi. Guariniello przyznał, że Zidane był najbardziej szczery. Ale co z tego? Kreatyna, mimo że wówczas zakazana, była wszechobecna. – Żaden piłkarz Juventusu nie stosował dopingu. Oskarżenia dotyczącą zresztą nie tego, że stosowaliśmy doping, a że środki, których używaliśmy, mogły powodować działanie dopingowe. Kreatyna? To co innego. Każdy ją brał, więc my także – mówił w „Corriere della Sera” Vittoria di Chiusano, prezydent Starej Damy.
Zdaniem Zemana chodziło jednak nie o to, czy ktoś stosował kreatynę, a o to, jak ją stosował. – Tak, w Lazio podawano graczom kreatynę. Ale były to ok. 3 gramy, a nie 20, jak w Juventusie – tłumaczył czeski trener.
W wywiadzie dla „Avvenire” turyński prokurator przyznał, że Zidane wspominał także o EPO, erytropoetynę, czyli hormon stymulujący produkcję czerwonych krwinek i zwiększający stężenie hemoglobiny. To jedno z najpoważniejszych dział, jakie wytoczono przeciwko Juve. – To praktycznie pewne, że EPO stosowali Conte i Tacchinardi i bardzo prawdopodobne, że robiło to siedmiu innych zawodników: Birindelli, del Piero, Deschamps, Dimas, Monter, Pessotto i Torricelli – dowodził w śledztwie hematolog Giuseppe d’Onofrio. Tyle że jego słowa pozostały jedynie słowami. Klubowi prawnicy mogli się tylko zaśmiać, gdy słyszeli „praktycznie pewne” lub „bardzo prawdopodobne”. W świecie prawa znaczyło to tyle, co nic. Dowodów brakowało, więc EPO, które mogło pogrążyć Juventus, pozostało jedynie hipotezą postawioną przez naukowca. Uznanego, ale jednak niemogącego posłużyć się żadnym dowodem.
Juventus, czyli mały szpital
Jednak przeciwko Juventusowi i tak wytoczono ciężką artylerię. Choć klub bronił się tym, że nie podawał zawodnikom żadnych niedozwolonych środków, a o wszystkim na bieżąco informowano futbolowe władze, prokuratura przedstawiła kilka stron dokumentów, które świadczyły o tym, że w Turynie używano również leków spoza listy. Okazało się, że klub korzystał z 281 różnych specyfików.
„Arsenał” był tak bogaty, że medycy opisywali Starą Damę jako klub, który był wyposażony jak mały szpital. Farmakolog Eugenio Muller dowodził, że piłkarzom podawano środki poprawiające kondycję, czy przyśpieszające leczenie urazów. Zawodnicy używali ekstra silnego Voltarenu, który miał łagodzić ból u 32 zawodników. Zdaniem Mullera nie działo się to okazjonalnie – wszystko było dokładnie zaplanowane i zorganizowane, co miało dowodzić celowemu działaniu. 23 piłkarzy brało natomiast Samyr, silny antydepresant, mimo że żaden z nich nie miał choćby najmniejszych objawów depresji. Szczytem dla wielu był fakt, że 14 zawodników szprycowano Neotonem, lekiem wspomagającym serce, mimo że żaden z nich nie miał z tym organem problemów.
Adalat, Zovirax i inne leki także znalazły się na liście. Okazało się, że Juventus i inne kluby Serie A regularnie „zapominały” informować władze o zażywaniu niektórych specyfików. Ponadto padło podejrzenie, że laboratorium antydopingowe z siedzibą w Turynie regularnie niszczyło dowody wpadek dopingowych. Listopad 2004 okazał się wielkim sukcesem Guariniellego. Zapadł wyrok, który uznawał Riccardo Agricolę za winnego podawania zawodnikom niedozwolonych środków. Dla wielu śmieszy, bo jednocześnie uznano, że lekarz Juventusu robił to bez wiedzy szefów klubu. Ale tak naprawdę przełomowy – nigdy wcześniej żadna „gruba ryba” nie beknęła w takiej sprawie. Zawsze udawało się wywinąć, a teraz proszę – przyłapany na gorącym uczynku. Agricola został skazany na 22 miesiące więzienia, Giraudo natomiast oczyszczono z zarzutów.
Naiwnymi byli jednak ci, którzy myśleli, że to koniec sprawy. Mimo że CONI (agencja antydopingowa – przyp.) zabiegała o dyskwalifikację lekarza Juventusu, włoska federacja zaleciła wstrzymanie się z ferowaniem wyroków do czasu rozstrzygnięcia apelacji, o którą wnosił klub. Bianconeri od początku byli pewni, że apelację wygrają i udowodnią swoją niewinność. Tak też się stało. Wyrok skasowano, a Giraudo kpił z tych, którzy ośmielili się posądzać jego i jego współpracowników o oszustwa. – Wychodzimy z tej sprawy z podniesioną głową. Fair play było w historii Juventusu najważniejszą wartością. Każdy, kto myślał, że uda mu się nadszarpnąć dobrą reputację klubu, otrzymał ripostę. Każdy, kto uwierzył w te oskarżenia, jest wiejskim durniem.
Kasacja, która mówi prawdę
Zdenek Zeman miał jednak inne zdanie na ten temat. Pewnego razu, tuż po zatwierdzeniu wyroku dla Agricolo, doszło do precedensowego zdarzenia. W telewizji RAI czeski trener spotkał się z Marcello Lippim, z którym dyskutował o „Processo Juve”, jak oficjalnie nazwano sprawę. – Doktor okazał się winny, ale myślę, że ludzie z klubu też musieli wiedzieć, po co lekarzowi klubowemu 281 różnych leków. W każdym razie jego winy nie można podważać – uważał ówczesny trener Lecce.
– Wielu moich piłkarzy nadal jest w Juventusie i nadal wygrywa. Wielu innych odchodziło z klubu i nadal grali na wysokim poziomie. To jedyny powód, dla którego byliśmy na szczycie. Piłkarsko i mentalnie byliśmy najsilniejsi – ripostował Lippi.
Zeman zarzucał włoskiemu trenerowi, że jest częścią systemu i próbuje wybielać winnych. Lippi kazał Zdenkowi spieprzać ze świata piłki. Czech naśmiewał się z szefów Juventusu, że ci zarządzają klubem tak, że nie wiedzą, co dzieje się pod ich nosem. Bo przecież o szprycowaniu zawodników setkami leków nic nie wiedzieli.
Gdy apelacja cofnęła wyrok dla Riccardo Agricolo, zdawało się, że Zeman stracił ostatni argument. Jednak kiedy Włosi kłócili się o to, czy Juventus jest „nieskazywalny”, prokurator Guariniello się nie poddawał. Wyrok sądu apelacyjnego został skierowany wyżej, do sądu kasacyjnego. W 2007 roku miał miejsce nieoczekiwany zwrot akcji. Sąd kasacyjny anulował wyroki uniewinniające Giraudo oraz Agricolę, z wyjątkiem tego, który tyczył się podawania zawodnikom EPO. Oznaczało to, że działacze turyńskiego klubu mogą ostatecznie ponieść karę. A raczej – mogliby. Bo mimo anulowania wyroków uniewinniających, nie można było sądzić ich już ani za oszustwa sportowe, ani za doping. Sprawa się przedawniła, więc duet z Piemontu mógł co najwyżej pokazać wszystkim gest Kozakiewicza.
– Zeman nie wiedział zbyt wiele, ale jego wywiad otworzył ludziom oczy. Pozwolił nam podjąć działania. Pamiętam Maradonę, który zdradził nam, że wie więcej, niż nam powiedział. Pamiętam ,jak Deschamps dawał naszym naukowcom wykłady dotyczące środków farmaceutycznych. W świecie futbolu panowała niepisana zmowa milczenia. Prawda o Juventusie zawarta jest na 48 stronach sądu kasacyjnego z 29 marca 2007 roku. Czy coś zyskaliśmy tą sprawą? Tak, dzięki nam tak naprawdę wprowadzono termin „oszustwa sportowego” do prawa karnego – opowiadał Guariniello.
Turyńskiemu prokuratorowi oczywiście mocno oberwało się za to, że porwał się na walkę w stylu Don Kichota. – Czy chciałem zaszkodzić Juventusowi? Nie, przecież ja mu kibicowałem. Moim idolem był Michel Platini. Pytano mnie jednak: czemu nie zajmiesz się innymi, czemu szkodzisz tylko nam? Odpowiedź jest prosta: bo jestem prokuratorem z Turynu, więc zajmuję się Turynem – mówił, wbijając szpilki kolegom po fachu z innych miast.
***
Oni, w przeciwieństwie do Raffaele, nie mieli odwagi, żeby podjąć się tematu. A przecież doping w calcio to nie tylko Juventus, nie można tak spłycać tematu. Doping w świecie włoskiej piłki to przedwczesna śmierć wielu piłkarzy. To poważne choroby, z którymi zmagały się ofiary „Kawiarni u Herrery”. Ofiary, które ciężko nazwać ofiarami, bo podczas śledztwa w sprawie Starej Damy, wielokrotnie podkreślano, że piłkarze myśleli, że to, co przyjmują, tylko im pomaga, nie szkodzi. Doping we Włoszech to wyznanie Alena Boksica o tym, jak odmówił przyjmowania kreatyny w Lazio u Zdenka Zemana. To EPO, o którego przyjmowanie podejrzewano też piłkarzy Parmy.
Doping to laboratorium „Acqua Acetosa”, którego pracownicy przedwcześnie pozbywali się próbek, a dokumenty palono w piecu tak nieumiejętnie, że część znaleziono przy nim. To próbki, do których mocz rzekomo oddawali sami lekarze, przekupowani przez kluby. Lub te, do których wypróżniali się piłkarze, ale po wcześniejszym przyjęciu środków zmieniających skład moczu. Albo też te, które komisje antydopingowe badały na wszelkie możliwe zawartości oprócz… środków dopingujących.
Jaki to ma sens, spytacie? Można sobie odpowiedzieć. Tak samo, jak na tezę stawianą we wstępie: albo doprowadzimy do wyeliminowania dopingu z futbolu, albo do tego, że winni będą się lepiej kryli, po latach odpowiedział Zdenek Zeman. Czech zapytany o to, czy w calcio zaprzestano szprycowania piłkarzy, odparł, że po prostu „zmieniono szampony”. Zresztą o tym, czy ktoś faktycznie lepiej się kryje, można zapytać w nowym centrum medycznym Juventusu, J Medical. W 2017 roku na jego czele stanął bowiem Riccardo Agricola. Tak. Ten sam Agricola od jednego z najsłynniejszych prescrizione w dziejach włoskiego sądownictwa.
SZYMON JANCZYK
Fot. Pixabay