Reklama

Zagłębie Lubin, czyli gwarancja dobrej zabawy, ale niekoniecznie punktów

redakcja

Autor:redakcja

07 czerwca 2020, 12:31 • 4 min czytania 5 komentarzy

Akcja rozpoczyna się na 30. metrze od bramki Zagłębia Lubin, Dejan Drażić wykonuje udaną ruletę, gubiąc dwóch piłkarzy Lecha Poznań. Potem następuje seria szybkich podań, jedno z nich to zagranie piętą, swoją sztuczkę próbuje dorzucić prawie każdy zawodnik zaangażowany w akcję. Ostatecznie kończy się strzałem Białka sprzed pola karnego, ale piłkę na rzut rożny paruje Mickey van der Hart. 

Zagłębie Lubin, czyli gwarancja dobrej zabawy, ale niekoniecznie punktów

Tak grające Zagłębie Lubin sprawia, że ludzie wstają z kanap, podchodzą bliżej do telewizora i sprawdzają, czy to na pewno Ekstraklasa. Sęk w tym, że zanim na dobre się upewnią, że Starzyński to nie Isco, Bohar to nie Robben, a Białek nie jest jeszcze Milikiem, lubinianie zapraszają rywala do podobnych wyczynów pod własną bramką. Mecz z Lechem Poznań, zakończony remisem 3:3, a pewnie sprawiedliwszy byłby wynik 5:5, to dwunaste spotkanie Zagłębia w tym sezonie z przynajmniej czterema golami.

Aż dwanaście razy Miedziowi organizowali z rywalami autentyczną strzelaninę. A w kilku meczach dawali prawdziwe show, po którym chciałoby się dogrywki, albo i natychmiastowego rewanżu.

Zaczęło się tak naprawdę jeszcze za kadencji Bena van Daela. A to powrót od 0:2 do 2:2 z Jagiellonią Białystok, a to porażka 2:4 z Wisłą Kraków. Znak, że może być naprawdę solidnie w ataku, dał zresztą mecz przejściowy, w którym przy linii stanął Paweł Karmelita. Zagłębie w przededniu zatrudnienia Martina Seveli rozjechało Wisłę Płock 5:0, a pamiętajmy, że płocczanie byli wtedy w wybitnym gazie. Wystarczyło tak naprawdę uwolnić boki, postawić mocniej na skrzydłowych, ustawić wyżej bocznych obrońców. Z Wisłą popis dał zwłaszcza Alan Czerwiński, który wyraźnie odżył po obniżeniu lotów w schyłkowym okresie holenderskiego trenera.

Sęk w tym, że regularnie odwiedzający pole karne rywala boczni obrońcy oraz pomoc niestroniąca od nieoczywistych zagrań to poza zyskami, również pewne koszty. Wśród nich między innymi oddychanie rękawkami w końcówce wczorajszego meczu z Lechem, ale też po prostu podwyższenie liczby sytuacji stwarzanych przez rywali.

Reklama

Być może najwięcej o Zagłębiu Lubin mówi fakt, że aż trzy gole zapakował im ŁKS, dla którego Miedziowi byli dopiero czwartym pokonanym w tym sezonie przeciwnikiem (wcześniej ŁKS ograł tylko Koronę, Raków i dwukrotnie Cracovię). Wolne przestrzenie, które zostawały w tym meczu w środku pola mogłyby wywołać zawał u trenerów preferujących nieco sztywniejszy, bardziej defensywny futbol. Ale Zagłębie zdaje się głęboko wierzyć, że po prostu będzie strzelać o tę jedną bramkę więcej niż przeciwnik – bo trudno uwierzyć, by Sevela nie widział konsekwencji swoich działań.

Na wszelki wypadek przypomnijmy:

  • 4:4 ze Śląskiem Wrocław
  • 3:1 z ŁKS-em Łódź
  • 5:1 ze Stilonem w pucharze
  • 2:2 z Rakowem
  • 2:3 z Lechią w pucharze (oddane prowadzenie 2:0!)
  • 3:1 ze Śląskiem Wrocław
  • 2:3 z ŁKS-em Łódź
  • 4:4 z Lechią Gdańsk (dogoniony od 2:4)
  • 3:3 z Lechem Poznań

Otrzymujemy obraz drużyny totalnie nieobliczalnej, która jest gotowa na wszystko – zarówno roztrwonienie sporej przewagi, jak i odrobienie strat, zarówno widowiskową walkę z outsiderem, jak i twardą naparzankę z zespołem z podium. Co ciekawe – nie ma na to wielkiego wpływu zestaw wykonawców. Pomiędzy rundami Zagłębie przeszło lifting, z zespołu odpadł Slisz, za to pojawili się w nim Dragić i Baszkirow. Niczego to nie zmieniło, jak lubinianie grali wesoły futbol, tak grają go do dzisiaj.

Za naszej perspektywy trudno narzekać – nie ma co się oszukiwać, to dla takich ludzi jak Starzyński czy Bohar włącza się telewizor. Filip może sobie przespacerować 85 minut, ale dla tych pozostałych pięciu, wypełnionych dopieszczonymi podaniami czy strzałami, warto oglądać mecze. Obie flanki mogą frustrować swoim luźnym podejściem do gry defensywnej, ale przecież nikt nie śledzi ruchów Bohara czy Zivca w poszukiwaniu pięknych odbiorów. Oczekujemy od nich dryblingów, fajerwerków, bramek – i to właśnie dostajemy. A że i rywal ma dzięki temu sporo przestrzeni? Cóż, dzięki temu padają takie fajne gole jak wczorajszy Kamińskiego, po niezłej dwójkowej akcji na lewej flance, dzięki temu możliwe są tak piękne asysty jak wczorajsza Ramireza.

Co innego kibice Zagłębia. Oni widzą, że pierwsza ósemka zaczyna się drastycznie oddalać, a przecież ani Starzyński, ani Bohar, ani nawet Drażić czy Baszkirow nie grają w Lubinie za frytki. Miedziowi są w dodatku w przededniu kolejnej przebudowy, wynikającej również z zaniechań przy przedłużaniu kontraktów. Jeśli w tym sezonie, z całą tą armadą mocnych nazwisk Zagłębie nie będzie w stanie awansować do górnej połówki, to co będzie w przyszłym?

Reklama

Dlatego właśnie Zagłębie staje się zespołem bardzo trudnym do rzetelnej oceny. Jako postronni fani Ekstraklasy, jesteśmy szczerze zachwyceni, że taka drużyna istnieje – nawet mecze zapowiadające się na paździerz z ich udziałem nabierają blasku. Ale gdybyśmy byli emocjonalnie związani z Zagłębiem, chyba postawilibyśmy pytanie: ogląda się to fantastycznie, ale kiedy zaczniemy też wygrywać mecze?

Beniaminek, Raków Częstochowa strzelił 14 goli mniej. Ma tyle samo punktów i właśnie gra z ŁKS-em o wyprzedzenie Zagłębia w tabeli.

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...