Znacie pewnie ten cytat z “Młodych Wilków” – nigdy do niczego się nie przyznawaj. Złapią cię pijanego w samochodzie, mów, że nie piłeś. Złapią cię za rękę na kradzieży, mów, że to nie twoja ręką. Cóż, nie będziemy tego podejścia bronić, ale niezmiernie dziwi nas fakt, że niektórzy po zrobieniu czegoś absurdalnie głupiego, ale to naprawdę totalnie idiotycznego, jak gdyby nigdy nic wychodzą i mówią: hej, to moja wina! Zwłaszcza, gdy nikt ich nie pyta. Zwłaszcza, gdy mogą siedzieć cicho. Ten szlak obrał właśnie Gian Piero Gasperini, który sam z siebie wypalił, że podejrzewał, że jest zakażony koronawirusem przed meczem Ligi Mistrzów z Valencią, ale bez cienia wątpliwości udał się do Hiszpanii.
Efekt? Awantura, wzajemne oskarżenia i ogromne oburzenie rywali Atalanty.
***
Jak szybko zmieniają się nastroje społeczne? Jeszcze kilka tygodni temu włoska prasa była zalewana informacjami na temat liczby zachorowań na koronawirusa. Nawet “La Gazzetta dello Sport” na swojej stronie internetowej informowała o tym, jak przebiega pandemia w Italii. Wszyscy byli przerażeni, bo wirus nie wyglądał tak, jak w Polsce. Wirus we Włoszech to ciężarówki wywożące zmarłych, przepełnione szpitale i ludzie, którzy umierali w domach, bo nie mogli skorzystać z opieki lekarzy. Media prosiły wówczas o pozostanie w domu. O rozwagę, zadbanie o innych.
A dziś? Niedawno w “LGdS” ukazał się wywiad z Gian Piero Gasperinim. Dla tych, którzy nie skojarzą za pierwszym razem – to ten gość, który stoi za projektem pięknej Atalanty. Trener i ojciec ofensywnej rewelacji, która podbija serca kibiców. Ale ten trener i ojciec przyozdobił właśnie swój pomnik ogromną rysą. Zaledwie kilka miesięcy po tym, jak Włochy stały oko w oko ze śmiercią, jak gdyby nigdy nic przyznał, że ukrywał fakt zarażenia koronawirusem.
– Dzień przed meczem z Valencią byłem chory. W dniu meczu było jeszcze gorzej. Nie miałem gorączki, ale czułem się, jakby rozkładało mnie na drobne kawałki. Niewiele spałem w nocy, karetki jeździły co dwie minuty. Czułem się jak na wojnie. Myślałem: jeśli tam pójdę, co mi się przytrafi? Nie mogę, mam tyle rzeczy do zrobienia. Kilka dni później zorientowałem się, że straciłem smak. Znajomy przysłał nam Dom Perignon, ale gdy go spróbowałem, smakował jak woda. Spędziłem trzy tygodnie w ośrodku treningowym, potem zachowywałem odpowiedni dystans od żony oraz dzieci. Kilkanaście dni temu okazało się, że mam przeciwciała, czyli przeszedłem już koronawirusa – mówi włoski trener.
Mimo takiego wyznania, we Włoszech Gasperiniego specjalnie się nie czepiają. Ot, chlapnął to chlapnął, są ważniejsze sprawy. Fabio Capello stwierdził nawet z rozbrajającą szczerością, że trener Atalanty zapewne myślał, że to grypa. No tak, bo przecież objawy grypy w środku pandemii grypopodobnej to żaden powód do zmartwienia.
Valencia chce kary
W Hiszpanii mają jednak nieco inne podejście do “Gaspa”. Bo o ile, od dzieci i rodziny Gasperini się odizolował, tak od piłkarzy już nie. Nie tylko tych swoich. Także tych z Valencii, która jest oburzona zachowaniem szkoleniowca Atalanty. Klub wydał nawet oświadczenie w tej sprawie.
– Jesteśmy zaskoczeni, że trener naszych rywali otwarcie przyznaje, że przed meczem z Valencią podejrzewał u siebie zakażenie koronawirusem. Ukrywanie tego faktu sprawiło, że naraził on na ryzyko wiele osób, które miały z nim styczność w trakcie i podczas pobytu w Valencii. Ten mecz odbywał się bez udziału publiczności po to, żeby nie narażać osób, które mogłyby zostać zakażone. Jeśli ktoś ukrywał objawy, całe starania okazały się daremne, bo każdy obecny na stadionie mógł zachorować – czytamy na stronie klubu.
Hiszpański klub ujął to najłagodniej jak się dało. W końcu to właśnie po meczu z Atalantą u 25 osób związanych z Valencią – piłkarzy oraz pracowników “Nietoperzy” – wykryto COVID-19. Wszyscy zachodzili w głowę, jak przy zachowaniu szczególnej ostrożności doszło do tylu zakażeń.
Cóż, zagadka została rozwiązana.
Valencia oczywiście nie ogranicza się jedynie do oświadczenia. Jakub Kręcidło z “Przeglądu Sportowego” informuje, że Hiszpanie zgłosili tę sprawę do UEFA oraz włoskiego ministerstwa zdrowia. Od obydwu instytucji domagają się zdecydowanej reakcji.
Liga Mistrzów ogniskiem koronawirusa
Cała sprawa to rzecz jasna kolejny kamyczek do ogródka UEFA. Liga Mistrzów od kilku miesięcy regularnie obrywa za to, że mocno przyczyniła się do rozwoju choroby w Anglii, Hiszpanii oraz we Włoszech. Zaczęło się już w marcu, gdy wirusolodzy z południa Europy przyznali wprost – już pierwszy mecz Atalanty z Valencią był głównym ogniskiem choroby w Lombardii. Nie ma co się dziwić – do Mediolanu przybyło wówczas ponad 30 tysięcy kibiców z sąsiedniego Bergamo. – W tym czasie nie wiedzieliśmy jeszcze, co się dzieje. Jeśli wirus już krążył, to ponad czterdzieści tysięcy osób zostało zainfekowanych. Ludzie zachowywali się beztrosko i trudno im się dziwić. Nikt nie przypuszczał, że sytuacja zaraz może stać się tak zła – mówił wtedy Giorgio Gori, burmistrz miasta.
Rewanż i zakażenie piłkarzy Valencii to natomiast jedno z ognisk choroby w tej części Hiszpanii. Jedno z ognisk, bo równie istotny był fakt, że z powodu zamkniętych trybun, kibice “Nietoperzy” tłumnie zgromadzili się pod stadionem. Taka publika to wręcz raj dla wirusa, który mógł sobie skakać z kwiatka na kwiatek. – Wirus korzysta ze skupisk ludzkich. Jeżeli wprowadzamy świadomie skupisko ludzkie pt. „kibice”, to jest zaproszenie do tańca dla wirusa. Warto przypomnieć że w 2015 r. w Disneylandzie od jednego chorego powstała epidemia odry, która objęła ponad 250 osób w kilku krajach. Więc pytanie: czy zrobienie zgromadzenia ludzi na stadionie nie będzie takim ryzykiem, że wyjdzie z tego kilkadziesiąt czy kilkaset zakażonych osób – mówił nam niedawno epidemiolog Paweł Grzesiowski.
I wreszcie Anglia. Liverpool gra z Atletico, koronawirus nie jest już mrzonką. Jest realnym zagrożeniem, które paraliżuje Europę. Mimo to na trybuny Anfield Road wchodzą tysiące osób. Nie tylko z Wysp Brytyjskich, ale i z Hiszpanii. To właśnie obecność turystów z Półwyspu Iberyjskiego okazała się ogromnym problemem. W jednym z naszych raportów dotyczących sytuacji w Anglii, zamieściliśmy mapkę “Guardiana”, pokazującą, jak duży wpływ na rozwój wirusa miał wspomniany mecz.
Wykres – liczba zakażonych po meczu Liverpool – Atletico
Do Liverpoolu przybyło ponad 3000 kibiców z Hiszpanii. Dziś wydaje się to skrajnie absurdalne. Wtedy zresztą też tak było, ale nie dla wszystkich. Przeciwnikiem tego pomysłu był burmistrz Liverpoolu, Joe Anderson. – Mówiłem wtedy, że to absurdalna decyzja, ale rząd i UEFA pozwoliły na to, żeby zagrać ten mecz z udziałem kibiców gości.
***
Wnioski? Przykre, bo wychodzi na to, że wirus był roznoszony po Europie zupełnie świadomie. Przez ludzi, którzy ignorowali ostrzeżenia, ukrywali fakt zakażenia. Przykre, bo wychodzi na to, że do rozwoju choroby w dużej mierze przyczynił się futbol. Jasne, dziś świat nie jest już tak przerażony COVID-19. Wiele osób twierdzi, że pandemia to kit. My oceniać nie będziemy, jednak nie da się ukryć, że w wyniku tej choroby zmarły tysiące osób w praktycznie każdym kraju na ziemi. Jak w obliczu tych danych wygląda publicznie przyznanie się do zatajenia choroby i umyślnego zakażania innych? Co tu dużo mówić, głupio.
Nie wiemy, jaki cel miał Gian Piero Gasperini, ale jedno jest pewne. Jeśli chciał zostać bohaterem sequelu “Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi?”, to wyszło mu to świetnie. Widać to social mediach, gdzie na trenera Atalanty wylano wiadro pomyj. Jeden z komentarzy na Twitterze: Gasperini to taki człowiek, który mając HIV nie powiedziałby o tym nikomu, a następnie zorganizował orgię.
Brutalne i – niestety – prawdziwe.
Fot. Newspix