Gdyby nie ta pieprzona pandemia, bylibyśmy już miesiąc po finale Pucharu Polski na Narodowym. Stadion jak zwykle byłby pełny, tętniłby życiem. Cóż, pewnie nie obyłoby się też bez jakiejś mniejszej czy większej aferki, natomiast w gruncie rzeczy mielibyśmy święto. Ale to za wcześniej za rok. Finał Pucharu trzeba było przenieść. Nowa arena? Arena Lublin.
Wiadomo, jest to względnie ładny stadion, by tak rzec: zgrabny, całkiem nowy, ale nie unikniemy wspomnień, kiedy finał Pucharu Polski lądował w Bełchatowie czy Wronkach. Nie ta otoczka, nie ten klimat.
Natomiast nie ma wątpliwości – trudno się PZPN-owi dziwić.
Wynajęcie Stadionu Narodowego nie wygląda tak, że Zbigniew Boniek wyciąga z tylnej kieszeni 100 złotych i proszę, Narodowy jest ogarnięty. Cała organizacja o są duże pieniądze, kręcące się koło sześciu zer, jak wspominał kiedyś sam Boniek. Wiadomo było, że w momencie trwania pandemii nie ma sensu pchać się na tak duży obiekt, nawet jeśli istniałaby opcja wypełnić go w 25%. To wciąż wyglądałoby słabo, to wciąż kosztowałoby zbyt dużo, to nadal by się nie zwróciło.
Poza tym ściągać po siedem tysięcy kibiców każdej drużyny do Warszawy? Albo liczyć, że jeśli grałaby Legia, to niektórzy fani bez biletu nie kręciliby się pod stadionem? Zbyt naiwne i ryzykowne.
Jest więc Lublin i jego arena, która normalnie mieści 15 500 osób. Wejdzie blisko 4000 osób, trzeba się nastawić, że oba kluby ściągną co najwyżej nieco ponad 1500 fanów na obiekt. Trzeba przecież liczyć jeszcze miejsca dla oficjeli, VIP-ów i tak dalej. To już brzmi rozsądniej i taniej.
I cóż, tak jak trzeba stwierdzić, że Lublin sam z siebie od sezonu 91/92 nie widział ekstraklasowej piłki, bo wtedy Motor spadł z najwyższej klasy rozgrywkowej, tak nowy obiekt przybliżył to miast do poważniejszej piłki. Grano na nim w czasie Euro U21, z kolei niedawno gościł tam mundial do lat 20 i to dość często, skoro było dziewięć meczów z półfinałem włącznie. No i bywał tu Górnik Łęczna jako gospodarz!
Teraz wraca Puchar Polski. Wraca, bo w 1979 grały tam swój finał Arka i Wisła Kraków – stanęło wówczas na 2:1 i pierwszym triumfie gdynian. Już wiemy, że 24 lipca do walki staną zupełnie inne drużyny. I choć otoczka o godzinie 20 będzie inna, wciąż będziemy liczyć na duży mecz.
Fot. Newspix