Borussia Dortmund i mecze z jej udziałem sprawiły, że powrót do nowej piłkarskiej rzeczywistości był dla nas zdecydowanie bardziej łagodny. Trener Lucien Favre swoimi roszadami sprawił, iż absencje Jadona Sancho, Axela Witsela czy Emre Cana przeszły bez większego echa. Ta dobra forma przełożyła się na mecz z Bayernem, jednak to niestety było za mało na bawarski pragmatyzm. Na mistrzostwo ekipa z Zagłębia Ruhry ma iluzoryczne szanse, pozostaje walka o drugie miejsce, a chętnych nie brakuje. Dlatego jeżeli dortmundczycy mieli przed sobą ostatni klub ligi, Paderborn, to musieli lać i patrzeć jak puchnie. Goście pokonali czerwoną latarnię Bundesligi 6:1, choć pierwsza połowa w ich wykonaniu wyglądała niemrawo.
Mecz z Paderbornem był pewnym testem dla podopiecznych Favre’a. W końcu pierwszy raz od momentu swojego wielkiego transferu, Erling Braut Haaland znalazł się poza kadrą BVB. Z jednej strony – bardzo nam szkoda. Uwielbiamy obserwować z boku rozwój tego tura. Ale z drugiej – przynajmniej wiemy, iż mamy do czynienia z człowiekiem, a nie maszyną.
Szwajcarski szkoleniowiec był zmuszony do eksperymentu – wypadła mu kluczowa zębatka. W odwodzie miał Mario Götze, Giovanniego Reynę oraz powracającego do składu Jadona Sancho. I to Anglik zajął miejsce Haalanda w wyjściowej jedenastce, choć oczywiście nie można mówić o zmianie jeden do jednego. Sancho z Thorganem Hazardem grali jako pół-skrzydłowi, bardzo często operując w pół-przestrzeniach. Julian Brandt z kolei wypełniał rolę wolnego elektronu grając za plecami wspomnianej dwójki, tylko od czasu do czasu wysuwając się przed szereg.
Dla Paderbornu to był mecz ostatniej szansy. Ewentualna porażka sprawiłaby, że drużyna Steffena Baumgarta zakopałaby się na odległość sześciu punktów za Werderem Brema, który również miał jeden mecz zaległy. A też trzeba powiedzieć, iż gospodarze mieli podstawy do myślenia o dobrym wyniku. To oni zremisowali z Borussią na Signal Iduna Park, a był nawet moment, w którym biegali po murawie z trzema golami przewagi.
Od pierwszych minut widać było jedną rzecz – jakkolwiek by ta Borussia była dobrze zorganizowania w obronie, czy świetna w fazie kreacji, doskwierała jej bezzębność.
I na tym lista minusów się nie kończyła. Manuel Akanji często popełniał wręcz juniorskie błędy, z których nie potrafił skorzystać Christopher Antwi-Adjei. Zawsze gdy piłkarze Paderbornu dobiegali do linii pola karnego, marnowali akcje koncertowo. Głównie przez podania na tyle łatwe do przewidzenia, że Mats Hummels mógł się poczuć jakby grał z synem, Ludwigiem, u siebie na podwórku.
Dortmundczycy mieli trzy sytuacje, w tym dwie doskonałe i jedną bardzo dobrą, żeby wyjść na prowadzenie. Najpierw w szesnastej minucie Łukasz Piszczek przerzucił trzy linie gospodarzy, po czym Thorgan Hazard miał sytuację sam na sam, którą wybronił Zingerle. Dziesięć minut później Guerreiro, mając przed sobą całą bramkę, walnął akurat tam, gdzie stał defensor przeciwników, a w samej końcówce pierwszej odsłony Brandt zmarnował wymarzoną okazję. Miał przed sobą tylko bramkarza, a skończył tak, że pieprznął komuś w nos wywalił piłkę w trybuny.
Jeszcze na samym początku drugiej odsłony wydawało się, że zostały im nawyki z wcześniejszych kilkudziesięciu minut i koncertu nieskuteczności, gdy Thorgan Hazard nie wcelował z kilku metrów w pustą bramkę. Ale dosłownie 120 sekund później dostał od losu drugą szansę i tym razem futbolówka zatrzepotała w siatce. Minęło kilka chwil i Borussia znów przyspieszyła, a Paderborn zobaczył gwiazdki. Brandt urwał się lewą stroną, wyłożył do Sancho, a Anglik dopełnił formalności. Po czym zaprezentował swój podkoszulek, wspierając George’a Floyda.
Paderborn nie nadążał za Borussią, zarówno pod względem boiskowego myślenia, jak i stricte fizycznym, ale i tak udało mu się zdobyć bramkę honorową. Daniel Siebert wyciągnął pomocną dłoń, dyktując bardzo kontrowersyjną jedenastkę za zagranie ręką Emre Cana. Karnego pewnie na gola zamienił Uwe Hunemeier. A potem BVB dorzuciło jeszcze cztery sztuki i jednocześnie urządziło sobie trening strzelecki. Zabawę zakończyli Sancho, Hakimi oraz Schmelzer. Anglik dostał piłkę, wykonał obrót i uderzył przy słupku, Marokańczyk oddał bardzo precyzyjny strzył w dolny róg bramki Zingerle, a Niemiec wcisnął piłkę do bramki po doskonałym passie od Axela Witsela. I w samej końcówce Jadon skompletował hattricka, zachowując się jak rasowy napastnik w polu karnym rywali, posyłając futbolówkę obok bezradnego golkipera Paderbornu.
Wiele rzeczy wskazuje na to, że Paderborn dzisiaj zaczął swój ostatni taniec, który trwać będzie jeszcze przez pięć kolejek. Choć teoretycznie mają jeszcze szanse na utrzymanie, ni w ząb tego nie widzimy. A co do Borussii, nawet po meczu z tak słabym zespołem znajdujemy pozytywy. Do wielkiej formy wraca Jadon Sancho. Ponownie zasiadł on na fotelu lidera klasyfikacji kanadyjskiej, mając na swoim koncie 17 goli i 16 asyst. I drugi plus – można wygrywać bez Haalanda.
Paderborn – BVB 1:6 (0:0)
54′ Thorgan Hazard 0:1
57′ Jadon Sancho 0:2
72′ Uwe Hunemeier 1:2
74′ Jadon Sancho 1:3
85′ Achraf Hakimi 1:4
89′ Marcel Schmelzer 1:5
90′ Jadon Sancho 1:6
fot. NewsPix.pl