Reklama

Szok. Po prawie sześciu latach odnalazł się Przemysław Mystkowski!

redakcja

Autor:redakcja

31 maja 2020, 17:46 • 3 min czytania 9 komentarzy

29.09.2014, mecz Jagiellonii Białystok z Podbeskidziem Bielsko-Biała. W składzie pierwszych między innymi Sebastian Madera, Michał Pazdan i Jan Pawłowski, u gości – Adam Pazio, Maciej Iwański i Sylwester Patejuk. Bohaterem spotkania zostaje ledwie 16-letni, rozgrywający drugi mecz w Ekstraklasie Przemysław Mystkowski, który zalicza dwie asysty. 

Szok. Po prawie sześciu latach odnalazł się Przemysław Mystkowski!

Założymy się, że nikt, dosłownie nikt, nie zakładał wtedy, że chłopak na następny tak pozytywny występ będzie musiał czekać niecałe sześć lat. Szmat czasu. A jednak! 

Trochę zabawnie w tym kontekście brzmi fakt, że Mystkowski (rocznik 1998) wciąż uznawany jest za młodzieżowca, ale trudno nie patrzeć na niego przez pryzmat straconego czasu. Od czasu wspomnianego występu z Podbeskidziem do dzisiejszego południa strzelił w lidze jedną bramkę i nie przekonał do siebie na wypożyczeniach do pierwszoligowych zespołów Miedzi Legnica czy Podbeskidzia Bielsko-Biała. Trudno było nie odnieść wrażenia, że Jaga zostawia go u siebie właśnie ze względu na przepis o młodzieżowcu. Tak, by w razie czego mieć jakąś opcję, na co wskazuje zresztą bilans występów w tym sezonie (dziś był dziewiąty) i bilans zagrań, z których dał się zapamiętać (głównie wymuszenie karnego ze Śląskiem, bo asysta z Pogonią naciągana).

No ale może dzisiejszy mecz z Cracovią będzie punktem zwrotnym. Mystkowski stracił miejsce w składzie, na boisko wszedł w 86. minucie, ale zdążył zrobić coś, co jego kolegom się nie udawało, choć kilka okazji ku temu mieli – pokonał Peskovicia. Jagiellonia wyprowadzała jedną z ostatnich akcji, piłka trafiła na lewą stronę do Wójcickiego, ten wrzucił w pole karne – nie skorzystał z dośrodkowania Bida, ale Mystkowski, po oszukaniu Ferraresso, już tak. A że ten sam problem ze skutecznością mieli też gracze Pasów, to okazało się, że chłopak strzelił bramkę na wagę trzech punktów.

Jeśli mielibyśmy wskazać kogoś, kto rywalizował z nim o tytuł postaci meczu, to chyba padłoby na Pawła Gila, bo inni piłkarze się nie wyrywali.

Celowo użyliśmy słowa „postać”, bo bohaterem arbitra nazwać nie moglibyśmy. Już pucharowy mecz pomiędzy Stalą Mielec a Lechem Poznań pokazał, że ten sędzia nie jest w najwyższej formie (Karlo Muhar powinien wylecieć z boiska za dwie żółte kartki), a dzisiejsze starcie chyba możemy traktować jak potwierdzenie. Dlaczego? No, sami odpowiedzcie sobie na jedno pytanie – czy można bez konsekwencji złamać przeciwnikowi nos we własnym polu karnym?

Reklama

Niby nie, ale jednak właśnie to się wydarzyło. W 33. minucie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Pelle van Amersfoort kompletnie nierozważnie pieprznął w facjatę Bogdana Tiru. Efekt był taki, że polała się krew, Rumun zresztą po chwili musiał opuścić boisko, ale grę od bramki rozpoczął – jak gdyby nigdy nic – Pesković. Nie do końca wiemy, jak do tego doszło, być może arbiter dopatrzył się tam faulu któregoś z piłkarzy Jagi, ale nawet mając bardzo wiele dobrej woli – nie potrafimy się doszukać niczego na obronę Gila.

A co tak poza tym? Ano trzeba powiedzieć, że niewiele się zmieniło w obu ekipach. Jagiellonia znów nie przekonała nas do siebie grą, no ale trzeci mecz z rzędu jednak wygrała. Za to gra Cracovii była mocno szarpana, polegała głównie na indywidualnych zrywach, dziś van Amserfooort wyróżniał się nie tylko w łamaniu nosów. I skończyło się to dokładnie tak jak przed pandemią – piątą porażką z rzędu w meczu ligowym!

I teraz rzućcie okiem na tabelę. Jaga, której przed chwilą groziło wypadnięcie poza ósemkę, jest już tylko dwa punkty za plecami „bezpiecznych” Pasów. Ekstraklasa jednak jest najpiękniejsza.

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...