Gdyby nie nagłe zawieszenie rozgrywek spowodowane koronawirusem, bardzo możliwe, że Sebastian Milewski w tym sezonie odegrałby już tylko epizodyczną rolę. Doznał bowiem poważniejszej kontuzji po starciu z napastnikiem Legii, Jose Kante i w normalnych okolicznościach ewentualne mógłby wrócić na ostatnie mecze. Ale że okoliczności od wielu tygodni nie są normalne, istnieje spore prawdopodobieństwo, że pomocnik Piasta Gliwice nie opuści żadnego spotkania. W sobotę zapewne wybiegnie w pierwszym składzie mistrza Polski na Wisłę Kraków. Rozmawiamy z nim o wracaniu do zdrowia, dochodzeniu do formy, zaskoczeniu postawą Legii i nowej rzeczywistości.
Gdybyśmy mieli wskazać zawodnika Ekstraklasy, który najbardziej skorzystał na koronawirusie, Sebastian Milewski mógłby zająć pierwsze miejsce.
Być może bym zasłużył. Na pewno ta przerwa była mi bardzo na rękę, bo trwała dokładnie tyle, żebym wyleczył kontuzję i doszedł do pełnej dyspozycji. Wróciłem, wszedłem w trening i jeśli opuszczę teraz jakiś mecz, to już nie ze względów zdrowotnych. Początek po powrocie był dość ciężki, pod koniec treningów odczuwałem jeszcze delikatny ból w kontuzjowanej nodze, ale od obozu w Arłamowie wszystko jest w porządku.
Zaraz po urazie, którego doznałeś po ostrym wejściu Jose Kante, kumulowała się w tobie złość na taki obrót wydarzeń?
Zdecydowanie tak. Dzień po meczu z Legią przeszedłem badania i jeszcze tego samego dnia znałem wyniki. Diagnoza była taka, że w najlepszym razie czeka mnie przerwa w przedziale 4-6 tygodni, a tak naprawdę wskazane byłyby dwa miesiące. Brzmiało to dla mnie fatalnie, bo oznaczało, że wrócę do gry na sam koniec sezonu. Nie ukrywam, poczułem się załamany i wkurzony. Walka o piłkę, typowo boiskowa sytuacja, ale mocno ucierpiałem. To najpoważniejsza kontuzja, odkąd gram. Nigdy wcześniej nie miałem dłuższej pauzy i oby ta okazała się najdłuższa.
Jak reagowałeś na komentarze, że faul był zupełnie przypadkowy i Kante nie powinien otrzymać czerwonej kartki?
Przypadkowy czy nie – był to brutalny faul, który naderwał mi więzadła w kolanie. Moim zdaniem Kante słusznie wyleciał. Szczerze mówiąc, byłem później zaskoczony, że Legia w ogóle się od tej kartki odwoływała. Może jej działacze poczytali komentarze kilku ważnych osób, które uważały, że w zasadzie nie było faulu. Mogli liczyć, że coś wskórają, w sumie nie mieli nic do stracenia. Gdyby im się udało, mieliby ważnego zawodnika chociażby teraz na Lecha. Jak dla mnie jednak to wykluczenie było nie do odwołania i tak też się stało, Komisja Ligi karę podtrzymała.
Nie podejrzewasz Kante o celowość?
Nie. Widać było na powtórkach, że po prostu piłka mu uciekła i chciał ratować sytuację. Szybciej wstawiłem nogę i mocno mi w nią wszedł. Czerwona kartka zasłużona, ale faul bez premedytacji.
Doszło do tego jeszcze w pierwszej połowie, a ty rozegrałeś cały mecz.
Nie było to najmądrzejsze. Nawet miałem potem do siebie lekkie pretensje, że dograłem spotkanie. W przerwie poczułem mocne kłucie w nodze. Ból był na tyle duży, że zacząłem się zastanawiać, czy nie poprosić o zmianę. Ostatecznie stwierdziłem, że zacisnę zęby i zobaczymy, jak to będzie. Nie wiem, może trochę sobie pogłębiłem ten uraz, ale na takie prestiżowe mecze jak z Legią w Warszawie zawodnik najbardziej czeka. Legia była liderem, my w razie zwycięstwa mogliśmy wskoczyć na pozycję wicelidera. Duża stawka, chciałem dołożyć swoją cegiełkę.
Gdybyś mógł cofnąć czas, zszedłbyś w przerwie?
Chyba nie (śmiech).
Sebastian Milewski (Piast Gliwice): „Potrzebowałem trochę czasu. Teraz forma wydaje się być może nie optymalna, ale na pewno dobra. Odliczamy godziny do pierwszego meczu”.
Na początku pisano, że twoja pauza potrwa około miesiąca, a koniec końców leczyłeś się aż siedem tygodni.
Wszystko wydłużyło się przez koronawirusa. Nie było dostępu do gabinetów fizjoterapii, a do klubu na zabiegi jeździłem bodajże przez pierwszych dziesięć dni. Potem nasz sztab medyczny na bieżąco kontrolował postępy, ale aż do ponownego otwarcia branży musiałem samemu pracować w domu. W efekcie leczenie się przeciągnęło. Miało to swoje dobre strony. Klubowy doktor mówił, że na pewno nie wrócimy do gry szybciej niż za półtora miesiąca, więc im dłużej noga będzie odpoczywać, tym lepiej mi się zrośnie. Nie spieszyliśmy się. Miałem wrócić do pełnej sprawności, gdy wznowimy treningi i akurat tak to się zbiegło w czasie. Jedyny minus polegał na tym, że w trakcie izolacji przez 5-6 tygodni nie mogłem nawet biegać. Nigdy nie miałem tak długiej przerwy od ruchu. Początkowo na treningach odczuwałem zaległości kondycyjne, ale myślę, że dziś już jest w porządku.
A jak z formą czysto piłkarską? Nie czujesz się, wzorem Flavio Paixao, jak zawodnik z piątej ligi?
Aż tak to nie. Potrzebowałem trochę czasu, ale teraz forma moja i kolegów wydaje się być może nie optymalna, ale na pewno dobra. Odliczamy godziny do pierwszego meczu.
Na jakiej pozycji walczysz o skład? Środek pola czy dalej skrzydło?
Chyba dalej skrzydło, mimo że Patryk Sokołowski z Wisłą pauzuje za kartki. Zdarzało się, że na treningach grałem też w środku, ale nastawiam się, że jeśli zagram, to raczej na boku.
Odświeżałeś niektóre zachowania potrzebne na skrzydle? Nie ukrywałeś wcześniej, że pewnych rzeczy musiałeś się nauczyć.
Teraz już nie. Początki były trudniejsze, ale jak załapiesz, o co chodzi, nie jest to zbyt skomplikowane. Nie musiałem sobie niczego przypominać. W tak krótkim czasie nie można tego zapomnieć.
Sebastian Milewski (Piast Gliwice): „Zawsze lepiej czujesz się u siebie, po prostu. No i odpada podróż na mecz. Gospodarz ciągle jakieś atuty ma”.
Wyjechaliście na zgrupowanie do Arłamowa. Jak ono wyglądało od strony technicznej?
Było trochę… dziwnie. Nie mogliśmy korzystać z odnowy biologicznej i hali, a na poprzednich obozach często raz dziennie mieliśmy w niej trening siłowy. Teraz wszystkie ćwiczenia musieliśmy wykonywać na boisku. Co poza tym? Cały hotel był tylko dla nas. Każdy mieszkał sam, wszystko zgodnie z obowiązującymi wtedy obostrzeniami. W miarę możliwości poza treningami unikaliśmy kontaktu ze sobą. Kilka nowości, choć nie były one nie wiadomo jak uciążliwe.
Z obostrzeń dotyczących samych meczów coś cię zaskoczyło?
Zaleca się, żebyśmy nie kąpali się w klubie, tylko albo w domu, albo w hotelu. Nie wiem, jak to wyjdzie w praktyce, dostosujemy się. Tak poza tym raczej nic mnie nie zaskakuje. Najbardziej odczujemy początkowy brak kibiców. Otoczka będzie sparingowa, ale stawka meczów duża. Trzeba będzie umieć się odpowiednio nastawić mimo pustych trybun. Nie mówię, że to żaden problem, że nie zrobi żadnej różnicy. Sądzę jednak, że szybko się z tym oswoimy, choć na szczęście nie potrwa to nie wiadomo ile, bo już wiemy, że w drugiej połowie czerwca kibice częściowo wrócą na trybuny. A na razie podobały mi się podkłady z dopingiem podczas meczów Bundesligi.
Przy pustych trybunach będzie istniał atut własnego boiska?
Po części tak. Będziemy grali na swoim boisku, na którym trenujemy, które znamy. Zawsze lepiej czujesz się u siebie, po prostu. No i odpada podróż na mecz. Gospodarz ciągle jakieś atuty ma, choć widzimy po Bundeslidze, że wyniki pokazują to rzadziej niż wcześniej.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK/400mm.pl