Reklama

Legia Warszawa przechodzi proces lechowienia?

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

30 maja 2020, 12:11 • 7 min czytania 9 komentarzy

Pamiętacie jeszcze czasy ligowego duopolu, gdy Lech Poznań i Legia Warszawa rozstrzygali losy mistrzostwa właściwie między sobą? Pamiętacie ten okres w XXI wieku, gdy mówiliśmy “Legia, później Lech, a później długo nic”? Cóż, wydaje się, że ten czas mamy za sobą. Legioniści potrafili wypuścić mistrzostwo na rzecz Piasta, Lech od paru lat ma swoje problemy. Natomiast w tym całym rozważaniu “a kiedyś to było…” dochodzimy do wniosku, że wizja Legii dziś zaczyna przypominać to, co już kilka lat temu zaczął uprawiać Kolejorz. Czy obserwujemy właśnie zlechowienie zespołu ze stolicy?

Legia Warszawa przechodzi proces lechowienia?

Nie chodzi nam rzecz jasna o to, że nagle “eLkę” z herbu legionistów wyprą koziołki, że piątkowy obiad w Warszawie stanie pod znakiem pyrów z gzikiem, a na stadion fani z Warszawy zaczną przyjeżdżać bimbą. Kulturowo środowisko legijne nadal pozostanie tym najdumniejszym ze wszystkim, które – i to nie jest żaden zarzut – będzie patrzeć na wszelakie tytuły jako coś, co mu się najzwyczajniej w świecie należy. Mentalny transparent “jesteśmy waszą stolicą” przez resztę Polski może i jest traktowany jako przesadna pycha, ale to leży w mentalności Legii. I nie wykluczamy, że wielokrotnie pomagało im w tym, by zostać mistrzem. Gdy w innych klubach przekładano sobie młotek z rąk do rąk i nikt nie miał śmiałości, by tego gwoździa wbić, to w Warszawie było rąk aż nadto.

Ale nie da się pozostać ślepym na to, jak zmienia się wizja budowania klubu przez Legię. Właściwie – budowania Legii przez Dariusza Mioduskiego. I nie da się też nie dostrzec, że ten pomysł na klub coraz bardziej przypomina to, o czym słyszymy z obozu Lecha już od lat.

Akademia Legii rośnie

Na pierwszy rzut oka zwraca uwagę zmiana w podejściu do klubowej akademii. Przecież jeszcze nie tak dawno Stanislav Czerczesow przeprowadzał medialny roast legijnej młodzieży, opowiadał coś o tym, że Legia nie jest przedszkolem i właściwie, to on nie ma czasu na niańczenie jakichś podrostków. Warszawianie dość ostentacyjnie pokazywali pozostałym – szkolcie sobie, róbta co chceta, my też będziemy sobie powolutku szkolić, ale najważniejsze jest to, by gablota się zapełniała.

Lech w tym czasie? W wywiadach prezesów Kolejorza częściej słyszeliśmy “ale Bednarek, Linetty, Kownacki, Kamiński!” niż “ale mistrzostwo i puchar… no, akurat tego nie zdobyliśmy”. Logicznym jest, że ktoś częściej opowiada o swoich mocnych stronach, aniżeli o tych słabych, natomiast mieliśmy wrażenie, że w Lechu w pewnym momencie ktoś przestawił wajchę w myśleniu o klubie sportowym. Oczywiście z Bułgarskiej płynął przekaz – tak, tak, walczymy o najwyższe cele, idziemy na majstra! Ale czuć było w powietrzu, że wynik sportowy – choć ważny – to jednak istotniejsze jest zbilansowanie budżetu poprzez regularne sprzedawanie wychowanków.

Reklama

Trudno Lecha ganić za to, że wychowanków sprzedawał, bo przecież Ekstraklasa jest w tym łańcuchu transferowym w pozycji ligi, z której piłkarzy się zabiera. Natomiast chodzi o to, że lechici woleli czasami zrezygnować z opcji sprowadzenia kogoś na pozycję X dającego jakość tu i teraz, by ogrywać w tym miejscu swojego młodziaka.

I trzeba powoli przyzwyczajać się do tego, że podobnie będzie zaraz postępować Legia. Albo – że już to robi. Lider PKO Bank Polski Ekstraklasy otworzył właśnie swoje wypieszczone centrum dla akademii, obrazki stamtąd robią wrażenie i pod względem infrastruktury pewnie nikt w Polsce nie może się z nimi równać. Lada moment legioniści będą zbierać owoce swojej inwestycji, a doskonale wiemy, że coś odbywa się kosztem czegoś. I Legia będzie musiała odpuścić sobie ściągnięcie jakiegoś Serba, by wrzucić tam 18-latka po dobrych występach w rezerwach.

Brzmi znajomo, prawda lechici?

Polityka ciepłej wody, czyli bilansowanie budżetu

Chyba najczęściej wysuwanym zarzutem pod adresem władz Lecha był minimalizm. Kibice szydzili wręcz, że Karol Klimczak każe im cieszyć się tym, że Kolejorz nie skończył jak Widzew, a nie zazdrości Legii mistrzostw. Prezes Lecha zresztą wielokrotnie podkreślał w wywiadach, że klub nie jest oderwany od ekonomii miasta czy kraju, więc jeśli nie należymy do czołówki najbogatszych państw Europy, to też nie ma co się spodziewać, że poznaniacy będą walczyć o piłkarzy z Niemcami czy Anglikami. Pamiętacie hasła o tym, że lechici nie będą prowadzić awanturniczej polityki transferowej? No właśnie. To był Lech w pigułce – bez ryzyka, bez szaleństw, byle komórka B24 w Excelu nie wyrzucała cyferek w czerwonym kolorze.

W innej sytuacji była Legia, która – zwłaszcza za prezesury Bogusława Leśnodorskiego – potrafiła rzucać hajsem. Na piłkarzy, na ich pensje, na prowizje menadżerskie. Budżet legionistów przebił szklany sufit, który do tej pory wisiał na wysokości 100 milionów złotych. Właściwie jak w soczewce różnicę w podejściu do pieniądza szefów obu klubów pokazywała historia z Kasprem Hamalainenem. Lech powiedział, że dużej podwyżki mu nie da, a pensja, która padała w rozmowach, była dla władz Kolejorza nieakceptowalna. Legia? Dzień dobry, panie Kasprze, oczywiście, tyle możemy panu zapłacić, karta Multisport również, mieszkanie opłacimy, bony żywieniowe wyślemy w czwartek, pozdrowienia dla małżonki.

– Mówią, że jesteśmy skąpi i za mało płacimy zawodnikom, dlatego oni nie chcą do nas przychodzić i grać za „czapkę gruszek”. Ale prawda jest taka, że zaoferowaliśmy Kasprowi około 360 tysięcy euro rocznie i uważam, że są to bardzo dobre zarobki. W Legii dostał między 450-500 tysięcy i my też mogliśmy mu takie pieniądze zapłacić. Nasze przychody spokojnie na to pozwalają. Sprawiłoby to jednak, że byłby jedynym piłkarzem w kadrze, który ma aż tak wysokie zarobki, dużo wyższe od przeciętnej pensji w zespole, a tego nie chcieliśmy. Nie uważaliśmy, żeby był dwa razy lepszy od reszty zawodników. Nauczeni przykładem Manuela Arboledy nie chcieliśmy powtarzać starych błędów – mówił Klimczak na antenie “Radia Poznań.

Reklama

Czy dziś Legię byłoby stać na taką fanaberię? Bo nie ma co ukrywać – w szerszej perspektywie Fin nie był wtedy warszawianom potrzebny. No nie byłaby w stanie rzucić rękawicy Kolejorzowi tylko po to, by zagrać im na nosie i pokazać miejsce w szeregu. Nie po tym, jak przez ostatnie dwa sezonu jest na wielomilionowym minusie. Też nie po tym, jak musiała dogadywać się z piłkarzami na obcięcie pensji. Również po tym, jak właściciel klubu musiał ratować budżet Legii z własnej kieszeni.

Dlatego dziś ze strony Legii słyszymy niemal te same wypowiedzi o polityce ciepłej wody, które słyszeliśmy od Lecha kilka lat temu. Nie finansowe ryzyko, a oglądanie każdej złotówki dwa razy.

Trenerski wychowanek

Punkty wspólne widzimy też w sposobie obsady trenera. Legia przecież lubowała się w przeszłości w stawianiu na krajowych kozaków (Skorża), nieoczywistych strzałach zagranicznych (Jozak/Klafurić/Pinto), krótkoterminowych opcjach typu “daj sukces i żegnajmy się” (Czerczesow) czy implementacji zagranicznej myśli, której akurat potrzebowali (Berg). Tymczasem już ruch z Jackiem Magierą pokazywał pewną zmianę podejścia. A przykład Vukovicia zdaje się go tylko potwierdzać. Legia woli wychować sobie trenera tak, jak wychowuje piłkarzy.

A o kim najczęściej mówiono, że woli trenera niedoświadczonego, ale “swojego”?

No przecież, że o Lechu. Najpierw inwestowanie w Rumaka, któremu dano – jak na polskie warunki – całkiem sporo czasu. Później osławione już “my w Ivana inwestowaliśmy od lat, przygotowywaliśmy go do tej roli” wyśpiewywane przez Piotra Rutkowskiego na prezentacji Djurdjevicia. No i Żuraw jest z tego samego klucza – przecież nie wskoczył na ławkę Kolejorza dzięki spektakularnym wynikom w Zniczu Pruszków, ani za to, że o jego dokonaniach w Odrze Opole powstały barowe pieśni. Został nim dlatego, że prowadził rezerwy Kolejorza, a wcześniej był asystentem u Skorży w sezonie mistrzowskim.

Zresztą narracja przed tym sezonem była identyczna w kontekście obu szkoleniowców – i Vuko, i Żuraw dostali kredyt zaufania, bo latem trudno było ich zweryfikować, trudno było cokolwiek powiedzieć o tym, czy dadzą radę. Jeden stracił mistrzostwo, drugi nie wykręcił z zespołu pucharów. Ale dostali czas i dzisiaj chyba przekonują nawet tych, którzy byli wcześniej sceptyczni.

Czy lechowienie Legii jest dobre dla ligi?

Odpowiadając – i tak, i nie.

Tak, bo zasadniczo ta polityka Lecha nie jest głupia. Trochę jak w tym frazesie klepanym przez komentatorów “pomysł dobry, wykonanie słabsze”. Przecież trudno ganić poznaniaków za to, że inwestowali w akademię. Trudno czepiać się tego, że dostarczali kolejnych reprezentantów kadr młodzieżowych i samej reprezentacji seniorskiej. Głupotą byłoby krzyczeć w twarz prezesów poznańskiego klubu “idioci, dlaczego nie wydajecie więcej niż możecie?!”.

Natomiast odpowiadamy też i “nie, to nie jest dobre dla ligi”, bo trochę stracimy z oczu ten zawsze atrakcyjny podział na bogacza, który zasypuje swoje błędy kasą i w tej finansowej arogancji jest wręcz uroczy, oraz biedniejszego kuzyna, który sprytem i sposobem próbuje rzucić wyzwanie stolicy.

Dla Legii z błędów Lecha płynie cała lista nauczek na przyszłość. Bo mamy wrażenie, że w Lechu myśl na budowanie klubu była całkiem niezła, natomiast wszystko rozbijało się o złe decyzje personalne i o błędy w zarządzaniu kadrami. Jeśli legioniści chcą iść w kierunku pod tytułem “wprowadzanie młodych, bilansowanie budżetu, niezależność od sukcesu sportowego”, to zalecalibyśmy bardzo wnikliwe przeanalizowanie powodów, dla których Lechowi to nie pykło.

fot. FotoPyk

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

9 komentarzy

Loading...