– Jeden mecz to dla nas średnio 50 tysięcy złotych zysku, a miało ich być 10. To już jest pół miliona… Do tego doszedł szereg wydatków związanych z obecną sytuacją, jak dezynfekcja czy pewne kwestie infrastrukturalne, wygrodzenia. Trzeba się liczyć z tym, że w pewnym momencie przyjdzie zator, bo budżet nie jest z gumy. Musimy cały czas pracować, szukać, prosić. Wierzę, że będzie dobrze. Teraz jesteśmy z pensjami w miarę na bieżąco. Może nie jest tak, jak powinno być do końca, ale to tylko niewielki poślizg. Pewnie wszystko spiętrzy się dopiero w końcówce roku, bo tak to zwykle bywa i na to musimy być przygotowani – mówi w rozmowie z dziennikiem “Sport” prezes Stali Mielec Jacek Orłowski, pytany o sytuację finansową klubu po przerwie spowodowanej pandemią koronawirusa.
RZECZPOSPOLITA
Wisła Kraków zmieniła właścicieli i prezesa, pozyskała sponsora. Płynie w dobrą stronę.
Klub zadbał o to, by do kluczowych spotkań zawodnicy przygotowywali się w jak najlepszych warunkach. Wybrano Arłamów, w którym przed Euro we Francji i mundialem w Rosji gościła kadra Adama Nawałki. Tydzień wcześniej zgrupowanie miał tam też Piast (…).
Wyjazd do Arłamowa był możliwy dzięki wsparciu nowego sponsora – CASS Construction and Steel Structures. – Decyzja o podpisaniu umowy zapadła głównie dlatego, że mam nieodparte wrażenie, iż nowe władze, nowi właściciele Wisły robią coś naprawdę wyjątkowego. I nie robią tego dla pieniędzy, bardziej dla idei. Stwierdziłem, że warto wesprzeć taką inicjatywę. Może to też bę- dzie pewnego rodzaju sygnał dla świata biznesu, żeby nie uciekać od sportu mimo trudnej sytuacji – tłumaczy w rozmowie z „Gazetą Krakowską” prezes firmy Grzegorz Krupa. I próbuje przyciągnąć kolejnych sponsorów: – Część moich partnerów biznesowych jest zainteresowana współpracą z Wisłą.
SUPER EXPRESS
Jerzy Chwałek porozmawiał z Marcinem Broszem. Między innymi o bodaj najbardziej palącej dla Górnika Zabrze sprawie pod kątem wznowienia sezonu – pozostaniu do końca w klubie Igora Angulo.
Według nieoficjalnych źródeł Igor Angulo jest jedynym piłkarzem, który nie przyjął warunków obniżenia pensji. Czy to utrudnia panu pracę, nie zakłóca atmosfery w grupie?
– Nie mogę potwierdzić czy dementować tej informacji, to nie moja rola. Mogę mówić o formie sportowej Igora. Mieliśmy w sobotę grę wewnętrzną, w której strzelił dwie bramki. Przygotowuje się najlepiej, jak potrafi, do meczu z ŁKS i czeka na niego z niecierpliwością.
Ale dla pana jako trenera jest ważne, żeby mieć go do końca sezonu (19 lipca), a on ma kontrakt do 30 czerwca. Klub podpisze z nim aneks, jak zrobił to Lech z Christianem Gytkjaerem?
– Nie tylko jemu kończy się kontrakt 30 czerwca, rozmowy menedżerów piłkarzy z klubem trwają. Jestem przekonany, że nie będzie problemów i Igor do końca sezonu będzie z nami. Dla mnie jedynym kryterium jest to, czy wygra rywalizację z kolegami, i tym Igor musi się martwić.
GAZETA WYBORCZA
Mario Götze, czyli bohater Niemiec skazany na zapomnienie. Sześć lat temu dawał naszym zachodnim sąsiadom wygraną w finale mundialu, dziś kompletnie zniknął z radarów.
Dyrektor sportowy Michael Zorc ogłosił, że po sezonie Borussia Dortmund nie przedłuży kontraktu z Goetzem. Piłkarzem, który kilka lat temu wydawał się największym skarbem klubu obok Polaka Roberta Lewandowskiego.
Razem zdobyli dwa mistrzostwa Niemiec, Puchar i awansowali do niemieckiego finału Ligi Mistrzów w 2013 roku. Goetze na Wembley nie zagrał z powodu urazu. Poza tym znalazł się w wyjątkowo niezręcznej sytuacji, bo od kilku miesięcy wiadomo było, że rywal Borussii – Bayern – wykupił go za 37 mln euro. W tym czasie był najdroższym z niemieckich piłkarzy. Latem pobił go Mesut Öezil, który zamienił Real Madryt na Arsenal.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Lech od dwóch dni jest już w Mielcu. Cel: awans do półfinału Pucharu Polski.
Poznaniacy na Podkarpaciu zameldowali się już w poniedziałek wieczorem. Wyjazd zaplanowano aż dwa dni przed spotkaniem, aby zapewnić piłkarzom odpowiedni czas na regenerację po kilku godzinach spędzonych w autokarze, bo z powodu pandemii koronawirusa nie było możliwości udania się na mecz samolotem, jak miało to miejsce w przypadku spotkań z Resovią i Stalą Stalowa Wola. Niemal cały wtorek lechici spędzili zamknięci w hotelu, wyjechali z niego tylko raz, aby trenować na obiekcie Stali. Wieczorem obejrzeli starcie Miedzi z Legią i przyjrzeli się w akcji swojemu kolejnemu rywalowi, z którym zagrają już w najbliższą sobotę w meczu o ligowe punkty. W Kolejorzu wszyscy zapewniają, że ich myśli nie wybiegają dalej niż do spotkania ze Stalą. O Legii pomyślą później. – Dla nas liczy się tylko ćwierćfinał w Mielcu, na kolejnym przeciwniku skoncentrujemy się później – przekonuje Żuraw.
Dariusz Marzec, trener Stali Mielec, opowiada w wywiadzie przed meczem z Lechem anegdotę z Łukaszem Surmą w roli głównej.
– Kiedyś prowadziłem w domu niedużą kawiarnię. Umówiliśmy się, że tam przywitamy nowy rok, skrzyknęliśmy się w kilka osób z wiślackiego grona – Łukasz, Jacek Matyja, Zbyszek Woźniak, masażysta Wisły, z Kielc przyjechał Mariusz Mucharski. No i było już po północy, a my lekko, że tak powiem, no…
W nastroju sylwestrowym.
– Przez małe okienko na dole, bo lokal był w piwnicy, zobaczyliśmy światło w ogródku. Okazało się, że to nasze dzieciaki grają. Z Łukaszem szybko dołączyliśmy.
W garniturach.
– Jak to w sylwestra. Śniegu nie było, padał za to deszcz, wszędzie błoto. Zrobiło się nerwowo. Łukasz, który nie znosi przegrywać, jako jedyny jeździł na tyłku, żeby odebrać piłkę. A jeszcze, jak mówiłem, z powodu bąbelków momentami trudno było złapać równowagę. Po dwudziestu minutach wróciliśmy na dół. My pobrudziliśmy buty, a Łukasz pokazał się żonie w zabłoconym garniturze. Nie była zachwycona. – Co ty narobiłeś? – W piłkę grałem? – odpowiedział niewinnie. Można powiedzieć, że wtedy wyjątkowo zrobiliśmy noworoczny trening przed Cracovią. Łukasz był kapitanem Legii, powiedziałem dzieciakom: „Jeżeli chcecie cokolwiek osiągnąć w sporcie, to właśnie z takim podejściem, zawziętością i chęcią wygrywania”.
Dziś wielki test rozpędzonej Herthy. Musi zmierzyć się z RB Lipsk, z którym gra się jej fatalnie.
Piątek musi więc czekać na słabszy występ Ibiševicia lub żółtą kartkę dla niego, bo dla Bośniaka upomnienie oznacza pauzę w następnym spotkaniu (w sobotę z Augsburgiem). Jeśli to nie nastąpi, Polak może być na dłużej skazany na grę po kilkanaście minut w końcówkach.
Ibišević spędza w Hercie piąty sezon, więc jest świadkiem fatalnej serii tej drużyny w meczach przeciwko RB Leipzig. W siedmiu starciach poniosła aż sześć porażek (w tym w czterech ostatnich), do tego bilans bramkowy tych potyczek to 8–26. Oznacza to, że traci średnio 3,7 gola. Z żadnym zespołem w historii nie ma tak złych statystyk. Teraz jest jednak w znacznie lepszej formie niż wcześniej.
Gdziekolwiek rzucić okiem, tam jest słabo. Tabela? Nisko. Klubowe konto? Puste. Kontrakty? Większość wygasa w czerwcu. Oto rzeczywistość Korony Kielce.
W takich warunkach do gry o utrzymanie w ekstraklasie ruszają piłkarze Korony. Zadanie to najprostszych nie należy, bo kielczanie tracą do zajmującej 13. miejsce w tabeli Wisły pięć punktów. – Sami zafundowaliśmy sobie „ścieżkę zdrowia”, teraz trzeba ją przejść bez uszczerbku – obrazowo przedstawia sytuację Jakub Żubrowski.
Pomocnik jest jednym z tych zawodników, których umowa z klubem dobiega końca za miesiąc. Sezon na pewno skończy w Koronie, ale co będzie dalej, nie wiadomo. – Teraz trzeba się skupić na graniu – podkreśla. I choć brzmi to sztampowo, akurat przy Ściegiennego za takie hasło nikt nie będzie miał pretensji. Fani boją się, że znajdzie się grupa zawodników, której nie będzie zależało na tym, żeby w końcówce sezonu harować na boisku za dwóch. A tego potrzeba, by utrzymać drużynę. I tu z pomocą przychodzi… pandemia. Sytuacja na rynku jest na tyle niepewna, że każdy z piłkarzy, by zapewnić sobie pracę w następnym sezonie, będzie musiał udowodnić swoją wartość. Dlatego o żadnym odpuszczaniu nie będzie mowy. Jeśli nie ze względu na obecnego pracodawcę, to na własną przyszłość.
Gerard Badia wypada z kontuzją. Piast traci swojego kapitana jeszcze przed wznowieniem rozgrywek.
W sobotę mistrzowie Polski podejmować będą Wisłę Kra- ków (godz. 17.30), ale Badii zabraknie w tym spotkaniu. Nieoficjalnie mówi się, że przerwa w grze może potrwać ponad miesiąc. To kłopotliwe dla piłkarza również z powodu zapisu w kontrakcie. Umowa pomocnika, który od sześciu lat związany jest z Piastem, obowiązuje do końca sezonu. Kontrakt zostanie automatycznie przedłużony po rozegraniu przez Badię w obecnych rozgrywkach pięćdziesięciu procent możliwych minut. – Pozostało mi kilka meczów, aby to weszło w życie. Od lat jestem w gliwickim klubie i czuję się tutaj bardzo dobrze. Mam świetny kontakt z dyrektorem sportowym Bogdanem Wilkiem, codziennie rozmawiamy. On i pozostałe osoby w klubie chcą, abym został dłużej – przyznaje Badia.
SPORT
„Sport” przed meczem Stal Mielec – Lech Poznań w Pucharze Polski rozmawia z prezesem zespołu z Podkarpacia, Jackiem Orłowskim.
Rozumiem, że hurtownia ze środkami dezynfekcjnymi już odwiedzona?
– Już dawno! Jeszcze gdy Orlen sprzedawał jednej osobie tylko po dwie butelki, to zjeździłem wszystkie stacje benzynowe w okolicy. Teraz każdy sam się prosi, by te płyny kupować… Jest zatem trochę lżej. Piłki wypadające w trybuny trzeba będzie dezynfekować, ale nie ma chłopców do ich podawania, nie będzie też dziecięcej eskorty. Sędzia techniczny ma wyznaczyć osobę z każdej drużyny odpowiedzialną za organizację piłek. Na razie trudno mi sobie wyobrazić, jak to będzie wyglądało. Razem z Miedzią przecieramy szlaki, pewnie wiele kwestii wyjdzie w praniu. Na pewno podpytam kolegów z Legnicy po ich meczu z Legią, na co warto zwrócić uwagę. Gdyby tam pojawiły się jakieś błędy, to spróbujemy je w Mielcu wyeliminować.
Przed kilkoma tygodniami Mielec przekazał wam 350 tysięcy złotych. Jak bardzo środki z miasta pomogły klubowi?
– Bardzo. Zostały przeznaczone na szeroko pojętą licencję, czyli pokrycie pewnych zaległości wymagalnych licencyjnie, byśmy wyszli na prostą. Przesunięcie tych środków przez miasto, byśmy mogli otrzymać je wcześniej, odczuliśmy mocno – w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Czy dużo brakuje dziś Stali do osiągnięcia płynności finansowej?
– Można łatwo policzyć, jaką mamy stratę z samego tytułu rozgrywania meczów przy pustych trybunach. Jeden mecz to dla nas średnio 50 tysięcy złotych zysku, a miało ich być 10. To już jest pół miliona… Do tego doszedł szereg wydatków związanych z obecną sytuacją, jak dezynfekcja czy pewne kwestie infrastrukturalne, wygrodzenia. Trzeba się liczyć z tym, że w pewnym momencie przyjdzie zator, bo budżet nie jest z gumy. Musimy cały czas pracować, szukać, prosić. Wierzę, że będzie dobrze. Teraz jesteśmy z pensjami w miarę na bieżąco. Może nie jest tak, jak powinno być do końca, ale to tylko niewielki poślizg. Pewnie wszystko spiętrzy się dopiero w końcówce roku, bo tak to zwykle bywa i na to musimy być przygotowani.
Największy dylemat Marcina Brosza przed starciem z ŁKS-em? Zestawienie drugiej linii. Matuszek walczy z Mannehem.
Nad czym trener Marcin Brosz i jego współpracownicy będą się głowić przed starciem z beniaminkiem? Przede wszystkim nad zestawieniem linii pomocy. W porównaniu do ostatniego, wygranego meczu z Cracovią 3:2 (6 marca), nie ma już przecież Łukasza Wolsztyńskiego, który akurat w starciu z „Pasami” nabawił się paskudnej kontuzji zerwania więzadeł krzyżowych i teaz przechodzi rehabilitację. Ale to też szansa dla innych. Być może od początku zagra grecki napastnik Giorgos Giakoumakis, bo występ jego rodaka i kolegi z AEK Ateny Stavrosa Vasilantonopoulosa na prawej obronie, po tym, co pokazał w debiutanckim występie przeciwko Cracovii, jest pewny. O miejsce w podstawowej jedenastce walczy Matuszek.
– Trener rotuje składem. W pierwszej gierce byłem w pierwszym składzie, a w drugiej – w minioną sobotę – w wyjściowym zestawieniu grał Manneh. Dziś bliżej gry jest chyba on, ale nie poddaję się. Do meczu z ŁKS-em zostało jeszcze kilka dni, więc walczę o podstawowy skład, a jeżeli się to nie uda, to postaram się pomóc zespołowi w końcówce. Mam nadzieję, że w Łodzi dostanę swoją szansę – mówi kapitan zabrzańskiej jedenastki.
Drugie majowe badanie na koronawirusa odbyło się w Gliwicach.
Testy to ostatni etap przed wznowieniem rozgrywek. Kilka tygodni temu, przed powrotem do treningów, drużyny po raz pierwszy przechodziły badania. Jeśli pojawiały się jakiekolwiek wątpliwości, poszczególne osoby były badane dodatkowo. W Piaście takiej potrzeby nie było, bo już za pierwszym razem wszyscy mieli wynik negatywny. Z podobnymi nadziejami gliwiczanie przystąpili do wczorajszych badań. – Nie ma stresu, jest wiara, że wszystko będzie dobrze. Tak jak za poprzednim razem. Wtedy na wyniki czekaliśmy niecałe 24 godziny, mam nadzieję, że teraz będzie podobnie – mówi Bartosz Rymaniak. Zawodnicy przy Okrzei stawili się rano. – Czekam na wyniki. Myślę, że będzie dobrze, bo każdy uważał na siebie – dodaje Jorge Felix. – Czujemy się dobrze, na treningach także. Wszystko idzie w dobrym kierunku i oby tak było do końca. Ja już nie mogę doczekać się grania – mówi nam Hiszpan, który jest najlepszym strzelcem gliwickiej drużyny.
Jest powrót do treningów we Włoszech i Hiszpanii, są i jego pierwsze dużego kalibru ofiary. Joao Felix i Zlatan Ibrahimović.
Są pechowcy, dla których światełko w tunelu zwiastujące zbliżający się początek gry nagle się oddaliło. Chodzi o najdroższego zawodnika letniego okienka transferowego Joao Felixa oraz najgłośniejszy transfer zimowego calciomercato, Zlatana Ibrahimovicia. Pierwszy sezon 20-letniego Joao Feliksa w Atletico Madryt na pewno nie jest taki, jakiego oczekiwano. Dwukrotnie leczył kontuzję, z tego powodu opuścił 10 meczów i na tym się nie skończy. Rozegrał 28 spotkań, był na boisku 2114 minut, pod tym względem jest dopiero dziesiątym zawodnikiem w klubie. Z 6 bramkami jest trzecim strzelcem Atletico, po Moracie i Correi, zaliczył też 3 asysty. W lutym powrócił na boisko w meczu z Villarrealem i strzelił gola. Kolejnego w meczu z Sevillą i jest to na razie ostatnie trafienie „colchoneros” w mistrzostwach przed przerwą. Cztery dni później przyczynił się do zwycięstwa 3:2 z Liverpoolem na Anfield i wyeliminowania z Ligi Mistrzów obrońcy trofeum. To był wielki spektakl, ale też z tragicznymi konsekwencjami, z jakimi należało się liczyć przy 52 tysiącach kibiców na trybunach. Przyspieszył pandemię na Wyspach i jak podano w tym tygodniu miał przyczynić się do śmierci 41 osób.
Alfabet Huberta Kostki z okazji 80. urodzin jednego z najwybitniejszych bramkarzy w historii polskiej piłki.
Ż – jak żółty sweter
To nie tak, że żółty sweter zakładałem na ważniejsze mecze. Grało się w tym, co było do dyspozycji. Mogę wspomnieć finał Pucharu Zdobywców Pucharów w kwietniu 1970 roku w Wiedniu. Jak wyjeżdżaliśmy z Polski, była piękna wiosenna pogoda, a tam nastąpił nagły powrót zimy i spadł lodowaty deszcz. W przerwie chcieliśmy się przebrać, ale nie mieliśmy koszulek na zmianę. Każdy więc wykręcił to, co miał na sobie i po parunastu minutach trzeba było wracać na boisko. Tak samo było podczas finału olimpijskiego w Monachium, ale ten deszcz był ciepły i gra w takich warunkach była wręcz przyjemnością. A co do tego żółtego trykotu, to ktoś go wtedy kupił. Nikt przecież w tamtych czasach nie sprowadzał sprzętu, zdobywało się go po znajomości i tak było w tym przypadku. Na Zachód przyszła moda, że bramkarze zakładali kolorowe koszulki i akurat jedna z nich trafiła do mnie, więc w niej grałem. Pod koniec mojej kariery bramkarze zaczęli występować w daszkach. Pomagały, kiedy grało się pod słońce. Też chciałem taką osłonę, ale w Polsce nie można było jej dostać, więc kupiłem czapeczkę, w której broniłem przez parę lat.
fot. NewsPix.pl