Bartosz Nowak to lider Stali Mielec, która zagra dziś z Lechem Poznań w ćwierćfinale Pucharu Polski i jeden z najlepszych piłkarzy pierwszej ligi. Od dłuższego czasu, więc siłą rzeczy co chwilę przymierzany jest do klubów Ekstraklasy. Dlaczego wciąż w żadnym z nich nie wylądował? Między innymi na to pytanie odpowiadamy w dłuższym wywiadzie. Ale rzecz jasna nie tylko – rozmawiamy też o ksywie “Gruby”, łatce człapaka, trenerach, którzy się na nim nie poznali i tych, którzy się poznali, spadku z Ruchem Chorzów i oskarżeniach o ustawianie spotkań przez drużynę Stali. Zapraszamy!
Zacznijmy od pytania, które pewnie często słyszysz. Bartku, dlaczego ty nie grasz w Ekstraklasie?
Bo jestem zawodnikiem Stali Mielec.
Prawda.
Klub ma duże ambicje, chce grać wyżej i nie jest łatwo mnie stąd wyciągnąć, bo jestem ważnym punktem drużyny. W tym okienku miałem dwie konkretne oferty.
Jedną z Lechii.
Tak. Gdybym się zdecydował, mogłem odejść, ale rozmawialiśmy na ten temat i Stal przekonała mnie, żebym został jeszcze przynajmniej pół roku i pomógł w wywalczeniu awansu, bo to jest najważniejsze. Koledzy też prosili, ale oni bardziej z przymrużeniem oka. Uznałem, że to pół roku w sumie nic nie zmieni.
Ale pewnie wiesz, skąd to pytanie – wielu ludzi zastanawia się, dlaczego ciągle jesteś w pierwszej lidze, choć dość zdecydowanie się ponad nią wybijasz.
Telefon dzwoni, kluby są zainteresowane, ale mam ważny kontrakt. Tutaj w Mielcu mnie cenią i nie oddadzą za tak zwane frytki. Stal dużo zrobiła, by wyjąć mnie wcześniej z Ruchu Chorzów. Dwukrotnie byliśmy blisko awansu, ale cały czas robota nie została wykonana.
Czujesz, że coś Stali zawdzięczasz i masz dług do spłacenia?
Może inaczej – bardzo dobrze się tutaj czuję, a spędziłem w Mielcu już kilka lat, więc miałem kontakt z wieloma różnymi osobami, jeśli chodzi o piłkarzy, trenerów czy władze klubu. Chciałbym być fair w stosunku do nich. Powiem szczerze, że w tym ostatnim okienku byłem już zdecydowany na zmianę klubu. Nie ukrywajmy – lata lecą, od dawna nie jestem już młodym zawodnikiem. Nie chciałbym wskoczyć do Ekstraklasy tylko po to, by grać o utrzymanie – mam zamiar coś fajnego jeszcze osiągnąć. Zostałem jednak przekonany i postanowiłem dokończyć to, co zaczęliśmy ponad dwa lata temu.
Do trzech razy sztuka?
Taki jest plan. Nie wyobrażam sobie kolejnego sezonu w pierwszej lidze.
Czego zabrakło w poprzednich latach?
Ostatnio zastanawialiśmy się z kolegą, kto utrzyma się w Ekstraklasie. Zawsze zakłada się w takich sytuacjach jakieś progi punktowe, które wystarczą do tego, by zostać w lidze. I teraz spójrz na pierwszą ligę w poprzednim sezonie. Takie podejście kompletnie zdało egzaminu. Nasze 64 punkty rok i dwa lata wcześniej pozwoliłyby wygrać rozgrywki. Trzy lata temu dałyby awans z drugiego miejsca. Raków był świetny w rundzie jesiennej, ŁKS w wiosennej – po prostu trafiliśmy na bardzo dobrych rywali. Kluczem okazał się wiosenny mecz z łodzianami. Przyjechali do nas z nastawieniem „byle nie przegrać”, a dostali przypadkowego karnego, zdobyli trzy punkty i to ich dodatkowo napędziło. Szkoda też początku sezonu. Długo nie mogliśmy odpalić, nie wykorzystywaliśmy sytuacji, choć je tworzyliśmy.
A w jeszcze wcześniejszym sezonie?
Nie wygraliśmy żadnego z trzech ostatnich spotkań, zdobyliśmy bodaj jeden punkt, choć awans był blisko. Nie dojechaliśmy. Towarzyszyły nam wtedy różne zawirowania, między innymi z trenerem Smółką. Cały czas nie wiedzieliśmy, czy odejdzie do Ekstraklasy, czy nie.
Masz do niego żal? Z jednej strony próbował was mobilizować do gry o Ekstraklasę i przekonywał, że warto zostawiać serducho, nawet jeśli były jakieś problemy z płatnościami, a sam w tym czasie dogadywał się z Arką Gdynia.
Nie wiem, czy tak dokładnie było. To bardzo indywidualna sprawa, każdy sam musi podjąć decyzję. Żalu nie mam, dobrze wspominam współpracę z trenerem. Zresztą to nieważne. Przecież wszystko było w naszych nogach. W jednym z tych meczów prowadziliśmy już 2-0, a i tak nie potrafiliśmy tego dowieźć. Niestety daliśmy dupy.
Generalnie masz szczęście do trenerów?
Raczej tak. Ważne jest, by trafić na dobrych szkoleniowców na początku, w czasach juniorskich i przy wejściu do seniorów. Ja mogę powiedzieć, że miałem to szczęście, iż pracowałem z trenerami Wydrą i Dziubińskim z Radomiu oraz trenerem Kowalskim w Gwarku, a następnie w Polonii Bytom z trenerami Trzeciakiem i Skowronkiem.
Ale byli też trenerzy, którzy się na tobie nie poznawali.
A który piłkarz nigdy nie trafił na trenera, który uważał, że jest słabszy niż inni? Nieczęsto zdarzają się tacy, którzy odpowiadali wszystkim szkoleniowcom.
Ty w Miedzi nie odpowiadałeś trenerowi Stawowemu.
Na treningach byłem wtedy prawym obrońcą, a na sparingach… nikim, bo nie łapałem się do składu. Czasami był potrzebny ktoś, żeby skompletować skład na gierkę i zdarzało się, że tym kimś byłem ja. Pamiętam, że nie załapałem się do kadry na obóz, ale trener powiedział, że nie zgadza się na moje odejście, bo na mnie liczy.
Nie liczył?
Widocznie byłem wtedy słaby. Trener miał wizję, w której się nie mieściłem. A może rzeczywiście musiałem się poprawić pod kątem fizycznym? Nie wiem. Poszedłem na wypożyczenie do Stali Mielec i na szczęście okazało się, że aż tak słaby nie jestem.
W Miedzi podobno miałeś ksywkę „Gruby”. Dość zaskakujące.
To właśnie czasy trenera Stawowego. Koledzy wyskoczyli z tym w ramach żartu i tak już tam zostało. Daniel Tanżyna do dzisiaj tak na mnie woła, gdy się spotykamy, a trochę się od tego czasu pozmieniało.
Nie dbałeś o siebie? Brakowało świadomości?
No właśnie nie. Mieszkałem z Dominikiem Budzyńskim i sami sobie gotowaliśmy, alkoholu nie piłem i nie piję, a na badaniach wychodziło mi jedenaście procent tkanki tłuszczowej. Uznawano, że jako młody zawodnik powinienem świecić przykładem i mieć wynik o połowę niższy.
Niegłupie.
Tak, ale z drugiej strony do dzisiaj zdarza się, że jedna maszyna pokazuje mi wynik na poziomie tych jedenastu procent, a na drugiej wychodzi sześć procent. Najważniejsze jest to, co ja sam czuję. Wiem, że nie jestem za duży i trzymam się tego. Od jakichś dwóch lat wszystko jest optymalnie.
Generalnie, abstrahując od strony fizycznej, czuję, że to dla mnie przełomowy okres. Miałem już wielu trenerów, grałem w różnych systemach i to doświadczenie procentuje. Mam wrażenie, że stałem się dość inteligentnym piłkarzem pod względem taktycznym i daje mi to sporą przewagę na pierwszoligowych boiskach. Pytałeś o trenera Smółkę, więc muszę podkreślić, że taka zmiana to również zasługa tego, że we mnie mocno uwierzył. Po Ruchu byłem trochę przybity, bo widziałem, co tam się działo, a on mnie odbudował.
A nauczyłeś się bronić?
Nie no, bez przesady! Jestem dziesiątką. Oczywiście biorę udział w działaniach obronnych drużyny, ale w pojedynkach z reguły będę gorszy niż większość naszych pomocników i obrońców.
To pojawia się jeszcze jeden zarzut pod twoim adresem – jesteś za mało dynamiczny, by grać na wysokim poziomie.
To łatka, która do mnie przylgnęła. Często słyszałem zarzuty, że albo za mało biegam, albo nie jestem szybki. Tak często, że sam w to uwierzyłem, choć zawsze czułem, że to nieprawda. Był taki moment, że starałem się to za wszelką cenę nadrobić, poprawić, co okazało się po prostu głupie, bo brakowało mi wtedy jakości przy piłce. Najśmieszniejsze jest to, że potem pojawiły się GPS-y i dokładne pomiary, które pokazały, że zazwyczaj jestem w czołówce, jeśli chodzi o przebiegnięty dystans. Pod względem szybkościowym zresztą też. Nie ma dramatu.
W meczu z Lechem spotkasz Dariusza Żurawia, z którym współpracowałeś w Miedzi. Tak szczerze – spodziewałeś, że kiedyś może poprowadzić taki klub?
Trener przyszedł, gdy nam nie szło. Chciał coś zmienić i postawił między innymi na mnie. Szału nie było, ale ugraliśmy kilka punktów. W Miedzi mieli wtedy jednak inny pomysł i od nowego sezonu sprowadzono trenera Stawowego. Z trenerem Żurawiem miałem dobry kontakt, ale nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy ma papiery na czołowy polski klub.
Kiedy poczułeś, że możesz zostać piłkarzem?
Dość późno. Nawet jak byłem w Gwarku, to patrzyłem głównie na szkołę.
Przecież jesteś z Radomia, po coś do tego Zabrza pojechałeś.
Zależało mi na szkole, w której mógłbym się uczyć i grać w piłkę, ale nie było tak, że tylko czekałem aż zgłosi się po mnie jakiś seniorski klub. W samym Zabrzu wylądowałem przez przypadek. Pojechałem na testy do Cracovii. To było typowa masówka, od rana do wieczora sprawdzili chyba ze stu chłopaków. Dostały się ze cztery osoby, w tym ja i kolega, z którym tam pojechałem. Mieliśmy już składać papiery, a potem jechać na obóz, ale na trybunach nasi rodzice zgadali się z innymi i usłyszeli o testach w Gwarku. Pojechaliśmy dla porównania, a okazało się, że poziom jest wyższy. Wcześniej w ogóle o Gwarku nie słyszałem.
Gdy wyróżniasz się w Gwarku, trafiasz do Górnika. Tobie to nie groziło?
Byłem na testach przed jednym z sezonów, gdy drużynę prowadził Adam Nawałka, a wraz ze mną testowani byli też między innymi Przemysław Szymiński i Dominik Sadzawicki. Z tego co wiem, po trzech dniach w Górniku chcieli, żebym został na kolejne dwa tygodnie, ale mój menedżer uznał, że szkoda czasu i lepiej będzie, jeśli poszuka mi klubu w pierwszej lidze, gdzie będę miał szansę na regularną grę.
Przeżycie było jednak fajne. Pamiętam jedno ćwiczenie i cierpliwość trenera Nawałki. Nie mogliśmy, mówię o testowanych zawodnikach, za bardzo zrozumieć, o co trenerowi chodzi. Drużyna zeszła już do szatni pod prysznice, potem udała się na obiad, wróciła z niego, a my dopiero wtedy opuściliśmy murawę. Trener został i przez półtorej godziny dokładnie tłumaczył, co miał na myśli.
Zamiast Górnika była Polonia Bytom.
Szukano młodzieżowca, więc miałem okazję złapać doświadczenie w seniorach. Najwyższa pora, bo miałem już prawie dwadzieścia lat, a… jeszcze nigdy w nich nie grałem. W ogóle nie miałem pojęcia, jak to wygląda. Po rundzie jesiennej drużyna była na ostatnim miejscu bez większych szans na utrzymanie, a później Polonia nie miała pieniędzy, by wykupić mnie z Gwarka, więc trafiłem do Miedzi.
Powiedziałeś, że po Ruchu byłeś przybity. Miałeś okazję pokazać się w Ekstraklasie.
Ale nie pokazałem wszystkiego, co chciałem. Mieliśmy bardzo fajną szatnię, dużo nauczyłem się między innymi od Łukasza Surmy, ale grać zacząłem dopiero pod koniec. Też przypadkiem. Patryk Lipski spierał się wtedy z klubem, w dodatku złapał kontuzję, więc wskoczyłem w ostatniej chwili.
Ale Krzysztof Warzycha przekonywał, że nawet gdyby Lipski był do dyspozycji, to Nowak był lepszy.
Trener prowadził nas w końcówce sezonu, gdy graliśmy o utrzymanie. Miałem przebłyski, ale co z tego, skoro nie punktowaliśmy i spadliśmy z ligi. Brakowało nam skuteczności. Graliśmy na przykład z Zagłębiem, prowadziliśmy grę, mieliśmy mnóstwo okazji, w końcu strzeliliśmy bramkę, a oni mieli jeden rzut wolny, który wykorzystali i remis. Do dziś zastanawiam się, dlaczego nie udało nam się utrzymać.
Czasami słyszę, że to dlatego, iż Siemaszko strzelił ręką.
To tylko jeden mecz. Oczywiście nasza sytuacja przed ostatnią kolejką byłaby znacznie lepsza, gdybyśmy wtedy wygrali, ale wcześniej mieliśmy też trzydzieści pięć kolejek, żeby znaleźć się w innym położeniu. Inna sprawa, że nie mogłem uwierzyć, że coś takiego się wydarzyło. Z perspektywy boiska tego nie widziałem, tylko koledzy mówili mi, że Siemaszko strzelił ręką. Gdy zobaczyłem tę sytuację po meczu, złapałem się za głowę.
Chciałeś zostać w Chorzowie po spadku? Podobno wykupiono cię w ostatniej chwili i tylko po to, by za chwilę sprzedać z zyskiem, co się od razu nie udało.
Po tej końcówce sezonu czułem, że mogę grać w Ekstraklasie. Nie chciałem, żeby Ruch mnie wykupił, bo widziałem, że klub ma problemy finansowe i drużyna zaraz się posypie. Poza tym nikt w klubie nie rozmawiał ze mną ani na temat pozostania, ani na temat zaległości. Termin wykupienia mnie z Miedzi mijał w połowie czerwca i pieniądze wpłynęły na konto klubu w ostatniej chwili. Pamiętam, że byłem na kajakach i dostałem telefon od zdziwionego dyrektora sportowego Miedzi. Z Ruchu dzień później przyszedł mail z informacją, że mam się stawić na treningach. Ten czas wspominam już znacznie gorzej. Trochę pograłem, ale z czasem zostałem odstawiony. Był mecz, że rozgrzewałem się przez osiemdziesiąt minut.
Z trenerem Rochą nie miałeś po drodze.
Chyba tak. Było, minęło, niechętnie do tego wracam. Trener chciał, żebym był drugim napastnikiem, a my mieliśmy problem z wyprowadzeniem piłki, bo graliśmy młodą linią obrony. Chciałem jak najwięcej pomagać w rozegraniu i to się trenerowi nie spodobało. Przestałem grać. Czasami bywało tak, że trener przeprowadzał komplet zmian, było dziesięć minut do końca, ale… nie mogłem wrócić na ławkę. Miałem się rozgrzewać i tyle, choć nikt nie wiedział w jakim celu. Trener bardziej cenił Mello i takie jego prawo, ale nie chciałem siedzieć na ławce w przedostatniej drużynie pierwszej ligi, więc ucieszyłem się, gdy zadzwonili do mnie z Mielca.
Strata trenera Skowronka na początku tego sezonu była dla was dużym ciosem?
Byliśmy zaskoczeni. Stal jest specyficznym klubem, tu wiele rzeczy mówi się wprost i generalnie mamy dobre relacje na linii szatnia-zarząd, dlatego byliśmy w szoku, gdy wieczorem dowiedzieliśmy się, że trener został zwolniony. Oglądałem film i nagle dostałem mnóstwo telefonów. Wygraliśmy mecz, zajmowaliśmy drugie miejsce, ale trzeba było przyjąć to do wiadomości. Gdy wcześniej trener przymierzany był do Wisły Płock, rozmawialiśmy z nim i udało nam się go przekonać, żeby został, a w tym przypadku nie mieliśmy nic do gadania.
Czyli wyniki Wisły Kraków cię nie zdziwiły?
Gdy tylko trener Skowronek podpisał kontrakt z Wisłą, od razu powiedziałem, że nie ma szans, żeby spadła. Bardzo dobry fachowiec.
To jeszcze jedna bieżąca sprawa – niedawno byliście podejrzani o ustawienie spotkań.
Głupota, kompletna głupota. Ktoś napisał bzdurę i tyle. Śmialiśmy się z tego.
W ciągu kilku dni przegraliście z najgorszymi drużynami w lidze, Odra i Chrobry były wtedy beznadziejne.
My byliśmy bardziej beznadziejni i to było naszym problemem, a nie żadne ustawianie meczów. Powinniśmy mieć sześć punktów więcej i być liderem, ale takie przykre serie w piłce zdarzają się na każdym na kroku.
Doszła do tego wypowiedź waszego trenera, który zasugerował, że nie wszystkim zależało na tym samym co klubowi i kibicom. Po tym wywiadzie sprawą zajął się Rzecznik Dyscyplinarny PZPN-u.
Powiem szczerze, że jako rada drużyny rozmawialiśmy na ten temat z trenerem Marcem, bo nie można mówić takich rzeczy. Trener odpowiedział, że został źle zrozumiany i nie autoryzował tego wywiadu. Wszystko sobie wyjaśniliśmy. Myślę, że tutaj w Mielcu nikt nawet nie dopuszczał myśli, że mogło być coś na rzeczy. Ja sobie tego nie wyobrażam. Każdy z nas walczy o swoją przyszłość, każdy chce być w Ekstraklasie, a przegrywając takie mecze, się do tego nie przybliżasz.
Macie szanse z Lechem?
Chcemy znaleźć się w Ekstraklasie nie tylko po to, żeby dostawać w niej w czapę. Potrafimy grać w piłkę i mecz z Lechem będzie dobrą okazją, że pokazać, iż nie są to puste słowa. Zrobiliśmy to z Pogonią czy w poprzednim sezonie z ŁKS-em i Rakowem, bo w obu przypadkach mieliśmy lepszy bilans w meczach bezpośrednich.
Czemu mamy nie wygrać z Lechem? Musieliśmy sobie przypomnieć, co trzeba robić z tym okrągłym przedmiotem, ale już wszystko wraca do normy. Według mnie jest 50 na 50, ale gdybym miał stawiać, to postawiłbym na nas. Oglądam teraz „The Last Dance”, więc jak Michael Jordan – na siebie.
Rozmawiał Mateusz Rokuszewski
Fot. FotoPyK/newspix.pl