Reklama

Przerwa? I co z tego – wygląda na to, że Legia dalej jest w gazie

redakcja

Autor:redakcja

26 maja 2020, 22:35 • 4 min czytania 14 komentarzy

Nie chcemy, byście pomyśleli, że teraz – ponad dwa miesiące od ostatniego meczu Ekstraklasy – będziemy chwalić każde zagranie i nawet największego drewniaka wytłumaczymy swojskim „oj tam, oj tam”. Owszem, stęskniliśmy się za ligowcami, natomiast pudrować rzeczywistości nie zamierzamy: jak ktoś jest koślawy, to jest, przerwa nie miała większego znaczenia. Natomiast ten pierwszy mecz od marca, czyli Miedź – Legia? To naprawdę oglądało się przyjemnie. Ba, tak bardzo, że jesteśmy aż zaskoczeni.

Przerwa? I co z tego – wygląda na to, że Legia dalej jest w gazie

Mieliśmy bowiem obawy, że skoro zawodnicy z Bundesligi potrzebowali chwili, by na nowo poczuć piłkę, a są lepsi jakieś dwieście razy, to bohaterowie naszego podwórka będą się oswajać analogicznie dwieście razy dłużej. Tymczasem naprawdę wyglądało to przyzwoicie i to od pierwszych minut.

Jasne, głównie za sprawą Legii. Jakość można było dostrzec już w trzeciej czy czwartej akcji, kiedy Antolić idealnie rozrzucił, Vesović zgrał w tempo, a Wszołek przytomnie uderzył, choć jednak przegrał pojedynek z Załuską. Natomiast bylibyśmy niesprawiedliwi, gdybyśmy stwierdzili, że Miedź przed przerwą nie miała planu na gości. Naturalnie, nie był on zbyt skomplikowany, czyli szybko przejąć, szybko zagrać i szybko strzelać, ale jak Makuch w trudnej sytuacji pocelował tak, że pocałował poprzeczkę, to przecieraliśmy oczy.

A były przecież jeszcze dwie próby Łukowskiego z rzutów wolnych – raz znów w aluminium, raz trochę obok bramki. Do tego nieźle prezentował się Marquitos, to on prowadził piłkę, nie na odwrót i zbierając to wszystko do kupy: można było w ekipę Nowaka wierzyć.

Ale właśnie wtedy na brązowym koniu wjechał Soljić. Ujmijmy to tak – cały świat mógłby nie grać w piłkę przez 10 lat, a jeden Soljić dostać pozwolenie, jednak i wówczas wyglądałby źle na tle reszty. Nie mamy w tym przypadku większych wątpliwości, że Chorwatowi nie brakowało czucia futbolówki, tylko po prostu przeważnie go nie ma. No i w pierwszej połowie tak tragicznie stracił piłkę w okolicach szesnastego metra, że ta zaraz była pod nogami Gwilii, a Gruzin załadował pod ladę (choć mógł lepiej zachować się Załuska, a nie szukać monet na siódmym metrze).

Reklama

Poza tym Soljiciowi potrafił uciec z dziecinną łatwością Wszołek już w drugiej części gry i ogólnie wyglądał chłopak tak, jakby wygrał udział w tym meczu w audiotele. Każda piłka do niego to nerwówka, czy tym razem nie straci. Większość podań? Byle się pozbyć tego cholernego gadżetu przy nodze, nieważne, że często bez sensu.

Szkoda gadać.

Może i mogła więc Miedź odpierać ataki Legii dłużej, ale po stracie Soljicia w gruncie rzeczy się posypała, a goście tylko mocniej uwierzyli w siebie. Jeszcze zawiódł Gwilia, który na właściwie pustą bramkę uderzył z całej siły w słupek, ale już po przerwie Cholewiak zachował większy spokój, gdy po pinballu w polu karnym wsadził na 2:0.

Tutaj trzeba oddać Kante co królewskie – to on rozpoczął całe zamieszanie, gdy był bliski pokonania Załuski, ale i tak generalnie było widać, że nie spędził tej przerwy na oglądaniu kreskówek i jedzeniu chipsów. Napastnik reprezentacji Gwinei biegał właściwie wszędzie – i walczył w obronie, i szukał rozegrania na skrzydle, i schodził głęboko po piłkę. Tak się teraz gra w Europie, jakby to powiedział trener Strejlau.

Skoro więc Legia miała ten mecz od pewnego momentu pod całkowitą kontrolą, dlaczego skończyło się nie na 4:0, tylko na 2:1, co jako suchy wynik wygląda dość przeciętnie? Z dwóch powodów.

Po pierwsze prąd odcięło Lewczukowi, który paskudnie wszedł w kostkę Santanie i musiał zejść z boiska po czerwonej kartce. Miał zresztą świadomość swojego błędu, bo nie protestował, tylko złapał się za głowę i upewniał, czy rywal ma czucie w kończynie.

Reklama

Po drugie nie popisał się Muzyk, kiedy poszła wrzutka do Zielińskiego, bo Miedź wyczuła jakąkolwiek szansę. Jasne, Jędrzejczyk też stał jak słup soli, ale bramkarz musi iść jak po swoje, tymczasem Muzyk zajmował się obserwacją. To jutro, Wojtek, jak poleci mecz Lecha ze Stalą, ale nie dziś.

No, ale co: Miedź złapała kontakt, dostała siedem minut doliczonych, natomiast mogłaby pewnie mieć i więcej, a i tak Legia chyba by nie pozwoliła sobie wydrzeć tego zwycięstwa. Naprawdę nie było specjalnie widać po Wojskowych, że mieliśmy jakąś przerwę w graniu. Maszyna dalej funkcjonuje. Zobaczymy, jak w starciu z Lechem, ale spotkania lidera z szóstą drużyną pierwszej ligi powinny tak wyglądać.

Dziś bowiem nie mieliśmy wątpliwości, kto przyjechał z elity, a kto by chciał do elity wrócić.

Miedź – Legia 1:2

Zieliński 88′ – Gwilia 17′, Cholewiak 50′

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

14 komentarzy

Loading...