Miedź Legnica i Legia Warszawa w 1/4 finału Totolotek Pucharu Polski.
Jeszcze sami w to do końca nie wierzymy…
Jeszce to do nas trochę nie dociera…
Jeszcze podszczypujemy się w redakcji, by sprawdzić, czy to prawda…
I wygląda na to, że tak. WRACA PIŁKA NOŻNA W POLSCE!!!
Cieszymy się jak dziecko, które po dwóch tygodniach szlabanu może wreszcie wyjść na dwór. Jak niewinnie osądzony, który kończy właśnie swoją odsiadkę. Jak człowiek, który budzi się z głębokiego snu. Jak trener, który po długim niebycie wraca na ławkę trenerską. Jak zakochani bohaterowie „Zimnej wojny”, którzy tak długo czekali, by się spotkać.
Co wam mamy powiedzieć, macie przecież to samo. Jest super!
Jednocześnie nie nastawiamy się na jakieś epokowe wydarzenie, które zapadnie nam w pamięć na długie lata. Doskonale pamiętamy te pompki z ostatnich lat, gdy Ekstraklasa zaczynała nowy sezon albo rundę wiosenną. Kilka dni czekania z rękami wiadomo gdzie, a po piętnastu minutach człowiek zastanawiał się, jakim cudem mógł tyle na to czekać, po trzydziestu wykręcał numer do znajomego psychologa, po sześćdziesięciu miewał pierwsze myśli, które prowadziły na dach dziesięciopiętrowego bloku.
I teraz cudów także nie będzie. Zwłaszcza w obecnych czasach, zwłaszcza w sytuacji, gdy wciąż jest więcej wątpliwości niż pewników. W jakiej formie w ogóle wrócą piłkarze? Flavio Paixao mówił ostatnio, że na treningach czuje się jakby był w piątej lidze. Był to dla wszystkich okres jedyny w swoim rodzaju – trenowanie w domach, z którym piłkarze wcześniej nie mieli do czynienia. Przyspieszony okres przygotowawczy, który nakazuje zastanawiać się, czy za chwilę nie dojdzie do fali urazów. Brak sparingów, które zawsze były jakimś testem formy poszczególnych drużyn. No i szalony terminarz, z którym przyjdzie za chwilę się mierzyć, który także nie sprawi, że piłkarze będą wychodzić na boisko jak świeżynki.
Zresztą, jeśli chodzi o kontuzje, wiele mówi fakt, że już w pierwszym meczu po powrocie w Legii zabraknie dwóch podstawowych bramkarzy. Majecki narzeka na stłuczony mięsień, ale sprawa nie jest poważna, bo do sobotniego meczu z Lechem może się wykurować. Cierzniak z kolei zmaga się z problemem z plecami. W Legii wystąpi więc 21-letni Wojciech Muzyk – bramkarz wciąż niedoświadczony, nieograny, który trafił do stolicy z pierwszoligowej Olimpii Grudziądz. Sam „Vuko” mówi, cytujemy za „PS”, że „sprawa z bramkarzami jest przykra, rzutuje ona na pozytywny obraz powrotu do pewnej normalności i rutyny”. No i cóż – trudno wyciągnąć inny wniosek. A przecież przez kontuzje do Legnicy nie pojadą także Novikovas, Rosołek czy Rocha.
Zresztą sama Miedź obawia się zdziesiątkowania kadry do tego stopnia, że przywróciła do niej Marcina Garucha i Wojciecha Łobodzińskiego, by mieć jeszcze większe pole manewru na wypadek braków. A nie musimy nikogo uświadamiać, że zwłaszcza „Łobo” znalazł się już dawno po drugiej stronie rzeki. Z nieobecnych, w Miedzi zabraknie na pewno Kacpra Kostorza – tak, klauzula strachu po wypożyczeniu z Legii.
Kontuzje kontuzjami, zastanawialiśmy się też tygodniami – na ile powrót do piłki będzie w ogóle bezpieczny? Ekstraklasa opracowała ścisłe procedury, dzięki którym przeforsowano u państwowych władz pomysł wznowienia ligi. Ujmijmy sprawy tak – widzimy, jak wygląda dziś sytuacja w kraju, jak wyglądają bary, jak zachowują się ludzie. Większość z nas zapomniała już o jakiejkolwiek pandemii, więc stadion piłkarski będzie dziś prawdopodobnie miejscem, gdzie do zasad bezpieczeństwa podchodzi się najbardziej restrykcyjnie. Legia jedzie do Legnicy dwupiętrowym autokarem, bo jej właściwy pojazd nie spełnia kryteriów. Wynajęła hotel, w którym ma dwa piętra na wyłączność, każdy z piłkarzy będzie spał w jednoosobowym pokoju. No i dojdzie do tego masa restrykcji już na samym meczu, o których niejednokrotnie pisaliśmy. Jedni powiedzą – piękna będzie to pokazówka. Drudzy – gdyby nie te zasady, nie udałoby się przeforsować powrotu u premiera, więc trzeba się ich trzymać. Fakty są takie, że nasz strach w pierwszych tygodnia pandemii był nieporównywalnie większy do tego, który odczuwamy teraz. Dziś wygrywa głód piłki. I nie oceniamy, czy to dobrze, czy źle, bo ekspertami nie jesteśmy.
Czego spodziewać się w Legnicy? Jeśli spojrzymy na poprzednie mecze Miedzi w Pucharze – pewnie dogrywki. Ekipa Dominika Nowaka opędzlowała rezerwy Zagłębia Lubin, GKS Jastrzębie i Stomil Olsztyn – wszystkich dopiero w rzutach karnych. Legia z kolei poradziła sobie z Puszczą Niepołomice, Widzewem i Górnikiem Łęczna. Lider Ekstraklasy na pewno należał do grona drużyn, które najbardziej żałują przerwy spowodowanej koronawirusem. Podopieczni Vukovicia wskoczyli na bardzo wysoki poziom, uciekali rywalom, znaleźli się na autostradzie do mistrzostwa Polski, mimo porażki z Piastem w ostatnim meczu wciąż mają osiem punktów przewagi nad drugą drużyną. Miedź z kolei nie zachwyca nawet w pierwszej lidze, ale jest także w gronie klubów żywo zainteresowanych awansem (obecnie szóste miejsce).
Stawką półfinał Pucharu Polski, w którym już raz Dominik Nowak z Miedzią, ale i z Wigrami Suwałki, się znalazł. To sprawa oczywista, że faworytem jest Legia, zwłaszcza, że Miedzi trybuny nie pomogą. Z nijaką atmosferą, z formą piłkarzy będącą niewiadomą, z szeregiem środków bezpieczeństwa…
I co z tego! Dawać już te mecze!
Fot. FotoPyK