Reklama

Wrogów nie przekonam, a przyjaciół przekonywać nie muszę

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

25 maja 2020, 08:53 • 17 min czytania 16 komentarzy

Czy jest arogantem? Skąd decyzja o rozpoczęciu pisania książki i czy będzie to literatura piękna? Dlaczego od decyzji o odebraniu kapitańskiej opaski Januszowi Golowi trudniejsze dla niego były zwolnienia pracowników w Cracovii? Czego spodziewać się po zbliżającym się oknie transferowym? Czy zmienił pogląd na toporny styl Cracovii? Jak wygląda jego plan na budowanie silnej drużyny w Krakowie? Jakie zdanie trzeba zapisać w notesie i opatrzyć jego autorstwem? Czy dalej będzie tak impulsywny na ławce trenerskiej? Na te i na inne pytania w obszernej rozmowie z nami odpowiada trener Cracovii, Michał Probierz. Zapraszamy. 

Wrogów nie przekonam, a przyjaciół przekonywać nie muszę

***

Czego dowiedział się pan o sobie w czasie izolacji spowodowanej wybuchem pandemii koronawirusa?

Niczego konkretnego. Nigdy nie nudzę się z samym sobą. Taka już moja natura. Trenerzy to samotnicy. Tylko rodzina na tym czasie skorzystała.

Nie udzielał się pan za bardzo przez dwa ostatnie miesiące. Po decyzji o przerwaniu ligi napisał mi pan smsa, że nie jest pan ekspertem od koronawirusa i nie chce się na żaden sposób wypowiadać. 

Nie miałem i nie mam na ten temat nic do powiedzenia. Nie jestem wirusologiem. Poza tym nikt nie wiedział, jak to będzie, a jak nie ma się na coś wpływu, to po co wróżyć z fusów? Jeżeli wiedzieliśmy, że wracamy do gry, jeżeli wiedzieliśmy, że możemy zacząć trenować, to podjęliśmy taką decyzję i teraz możemy sobie pogadać. Zająłem się swoimi sprawami – miałem sprawy organizacyjne, trochę poczytałem, trochę pooglądałem, piszę książkę. Bawię się.

Coś inspirującego do przeczytania i do pooglądania?

„Last Dance”. Nie będę oryginalny. Kapitalne. Oprócz tego obejrzałem dokument o szatni Borussii Dortmund, bardzo ciekawie to wszystko jest pokazane. Jeśli chodzi o książkę, to „Dżentelmen z Moskwy” Amora Towlesa.

Reklama
Jeśli chodzi o pisanie książki, to okazało się, że to ciężki kawałek chleba i nawet zadeklarował pan, że zastanawia się, żeby wziąć kogoś do pomocy.

Samemu, jeśli ktoś nie zajmuje się czymś takim zawodowo, nie jest łatwo wziąć się za coś, w czym kompletnie nie ma żadnego doświadczenia. Najpierw sobie to wszystko uporządkuję. Nie traktuję tego jako projektu życia, jakiegoś wielkiego wyzwania, robię to tylko i wyłącznie dla siebie.

Czytał pan „Szmatę” Tomasza Łapińskiego?

Tak, bardzo cenię Tomka Łapińskiego, byłem z nim w kontakcie, dostałem od niego tę książkę, ale ja mam trochę inny pomysł. Inny gatunek, ale na pewno nie biografia.

Literatura piękna?

Też nie, nic nie zdradzę, mam swoją koncepcję i zobaczymy, jak to wyjdzie.

Znajdzie pan w ogóle czas na pisanie książki?

A dlaczego nie? Jeśli ktoś mówi, że nie ma czasu, to znaczy, że jest źle zorganizowany. Zawsze to mówię.

Brzmi to wszystko przyjemnie, ale w międzyczasie wcale tak spokojnie nie było. Przykładowo odciął się pan od swojego kapitana. 

Punkt widzenia zawsze będzie zależał od miejsca siedzenia. Sytuacja była taka, że sztab szkoleniowy i wszyscy zawodnicy zrezygnowali z wynagrodzeń, oprócz niego, a o czymś to świadczy. Choć oczywiście każdy miał prawo do swojego wyboru.

Reklama
Dosyć dyplomatyczna odpowiedź. Decyzja o zabraniu opaski kapitańskiej Januszowi Golowi była dla pana trudna?

Każda decyzja w zarządzaniu jest trudna, ale jeszcze trudniejsza była konieczność zwolnienia pracowników w klubie.

Sugeruje pan, że fakt, iż Janusz Gol nie zgodził się na obniżkę swojej pensji przyczynił się do konieczności zwalniania pracowników klubu?

Jeśli właściciel firmy zatrudnia 6,5 tysiąca osób i nagle znajduje się w sytuacji takiego kryzysu, to sam sobie pan może odpowiedzieć na to pytanie.

Czy szatnia Cracovii jest podzielona?

To jest bezsensowne drążenie. Normalnie trenujemy i robimy wszystko, żeby jak najlepiej przygotować się do wznowienia ekstraklasy. Wokół tego tematu powstała niepotrzebna burza, którą nie my wywołaliśmy. To wszystko było niepotrzebne i doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Trzeba też pamiętać, że padło gdzieś stwierdzenie, które nie było prawdziwe i dlatego je sprostowaliśmy. Dotyczące tego, że ktoś będzie chciał Janusza Gola wyrzucić z drużyny albo przesunąć do drugiej drużyny. W ogóle nie było takiego tematu.

Zawsze mnie śmieszy, jak czytam, że klub powinien tłumaczyć się zawodnikom z obniżek. A jak oferuje, daje, gwarantuje, często z nadwyżką, to przecież nikt o tym nawet nie rozmawia. Kolejne zarzuty były takie, że trzeba wytłumaczyć i podejść do tego ze zrozumieniem. I tak było, rozmawialiśmy z piłkarzami. I jeszcze tylko przypomnę, co dla mnie priorytetowe i kluczowe: budująca się baza w Rącznej, która kosztuje klub około 50 milionów złotych, a na którą w tym roku musimy wydać 29 milionów, jest podstawową rzeczą. Musieliśmy pozamykać i lodowisko, i basen, bo nie było możliwości, żeby to funkcjonowało. Nasz stadion też nie działał, stał pusty, i ktoś mówi, że Cracovia obcinała, że Cracovia to, Cracovia tamto. Są firmy, które są potentatami i też to robiły, ale nikt o tym nie mówi.

Dobrze, skoro twierdzi pan, że sprawa Janusza Gola była rozdmuchana, to dlaczego odbywało się to na zasadzie publicznych rozliczeń w oświadczeniach?

Nie odbywało się to na zasadzie samych oświadczeń. Jeżeli ktoś zaczął publicznie, to już ludzie zaczęli się dopytywać. Zakończmy ten temat. Ta sprawa odbywa się pomiędzy klubem a Januszem Golem. Boisko to już zupełnie inna sprawa. Na razie przygotowujemy się do sezonu, a zawodnicy walczą o skład, każdy zawodnik chce grać.

Da się po takich perturbacjach wytworzyć w zespole atmosferę, która chociaż trochę przypominałaby tę z lutego?

Trzy miesiące temu nikt nie przewidziałby, że wyniknie sytuacja z koronawirusem. Nie znam osoby, która dzisiaj powiedziałaby, jaki to ma wpływ na świat. Nie wiemy, jak organizm ludzki reaguje po przejściu tej choroby, pewnie każdy w jakiś inny sposób. Nie wiemy, jak będzie wyglądała organizacja meczów, sezonów, stadionu, tego wszystkiego, co wcześniej wydawało się naturalne. Spójrzmy na Bundesligę – po wznowieniu rozgrywek przydarza się nadzwyczajnie dużo kontuzji i urazów. To znaczy, że wszyscy zawodnicy z kadry będą potrzebni. My mamy komfortową sytuację, bo mamy tylko jednego zawodnika, którego kontrakt obowiązuje do 30 czerwca. To kwestia budowania odpowiedniego zespołu. Zadbaliśmy o to, że naszym piłkarzom umowy kończą się w różnych okresach.

Co z tą wygasającą umową?

Zobaczymy, to Niko Datković, który jest kontuzjowany i dopiero wraca do treningów.

Gdy teraz obserwuje pan swoich zawodników, to widzi pan realną obniżkę formy względem tej sprzed dwóch miesięcy?

Nie do końca. Trzeba pamiętać, że wielu zawodników było skupionych długo w domach i wyjście na boisko to dla nich pewna zmiana. Ale wtedy też nie próżnowaliśmy – organizowaliśmy treningi w formie wideokonferencji, mieliśmy monitorowane treningi biegowe. Także od strony przygotowania fizycznego, wytrzymałości i siły, więc w tych aspektach nie spodziewałbym się wielkiego regresu. Na pewno pewne braki wyjdą przy czuciu piłki, samej organizacji gry i taktyki, bo tego nie dało się trenować. Jak na razie nie było też możliwości przeprowadzania jakichkolwiek odpraw – dawaliśmy zawodnikom różne materiały, ale tego właśnie brakowało, możliwości przemówienia do całego zespołu w jednej chwili.

Nikt też nie wie, jak będą wyglądały wyjazdy, bo wszystko jest w ramach projektu. Przed startem ligi, żaden zespół nie rozegra sparingu, od razu głęboka woda. Wielu będzie się uczyło. Nie mówię tego, żeby narzekać, bo zaraz moi ulubieńcy powiedzą, że Probierz szuka problemów. Ja po prostu sygnalizuję, że takie coś jest i wszystkie zespoły, które będą wznawiały rozgrywki, będą borykać się z tym samym.

Ostatnio pewnie bardziej był pan wiceprezesem niż trenerem. 

Nie było to łatwe. To burzliwy czas, kiedy wiele decyzji chciałoby załatwić się inaczej niż się załatwiało. Patrzymy, jak rośnie nasz budynek w Rącznej. Człowiek wie, jak to wszystko funkcjonuje i że to ciężki kawałek chleba. W sytuacji, kiedy byłbym tylko trenerem, naturalnie miałbym łatwiej. Weźmy takie obniżki pensji. Było mi trudniej, ale rozmawiałem ze wszystkimi zawodnikami i udało mi się ich przekonać, choć zdawałem sobie sprawę, że dla nich też nie było to takie proste. Nigdy nikogo nie namawiałbym do obniżki wynagrodzenia, gdybym sam się na nie nie zdecydował. Ale zrezygnowałem z 50% pensji, bo wiedziałem, jaka jest sytuacja w klubie.

Przyszło to panu łatwo?

Jeżeli zabiera się komuś pieniądze, to zawsze jest to trudne. Nie ma sytuacji takiej, że ktoś ma łatwo i że ktoś ma grubą skórę. Jako Cracovia dostajemy często baty za to, że działamy tak, a nie inaczej, ale spójrzmy na to inaczej: nie boimy się teraz o swoją egzystencję, bo nagle przez dwa miesiące nie było meczów – mamy stabilnego właściciela, który wszystkiego pilnuje. Oczywiście, nie zawsze punkt widzenia kibica jest podobny do tego, który funkcjonuje w klubie. Fajnie wydaje się cudze pieniądze, a jednak podpisany jako wiceprezes widnieję pod każdym dokumentem i też biorę za to odpowiedzialność.

Gdyby był pan tylko trenerem, to zawsze grałby pan do jednej bramki z zawodnikami w kwestiach wynagrodzeń. A tak mogły pojawić się krzywe spojrzenia…

Zawsze piłkarze mogą uznać, że gram po drugiej stronie. To normalne. W dorosłym świecie bardzo często tak jest, że w czasie wojny nie ma demokracji i decyzje często podejmuje jedna osoba. Rozumiem piłkarzy. Wiem, że dla nich obniżka pensji nie była niczym przyjemnym – każdy ma swoje plany i zobowiązania. Ale trzeba też pamiętać, że są grupy społeczne, które w zaistniałej sytuacji zaczęły ledwo wiązać jeden koniec z drugim końcem. Nie byłem przeciwko żadnemu zawodnikowi. Rozmawiałem z każdym i przedstawiałem każdemu nasz punkt widzenia.

Adam Marciniak w Wirtualnej Polsce bardzo mocno skrytykował piłkarzy, którzy podczas izolacji wyręczali się swoimi rodzicami przykładowo w zakupach. Mówił, że nie dziwi się, że piłkarze są negatywnie odbierani społecznie, jeśli narażają starsze osoby, bo taki mają odgórny przykaz.

Każdy starał się na swój sposób przez to przejść. I każdy ma prawo do wypowiedzi. Adam uważa tak, Ekstraklasa tak. Świetnie. Tak jak w Bundeslidze – trener Augsburga powiedział, że poszedł po pastę zębów do sklepu i zaraz nie mógł prowadzić drużyny w meczu. Zawsze są jakieś kontrowersje, a w trudnych chwilach tym bardziej.

Faktycznie uważa pan, że społeczeństwo może uznać, że piłkarze są na niezdrowo uprzywilejowanej pozycji społecznej?

Teraz będzie wiele dyskusji. Nie wiem. Dlatego nic nie mówiłem przez długi czas, bo sam nie wiem. Po prostu: nie wiem. Dopiero, kiedy ruszy liga, to będziemy mogli odpowiedzieć sobie na wiele pytań.

Dzięki tej przerwie szanse grupy pościgowej za Legią mogą się zwiększyć?

Nie dam się zwariować. Mieliśmy taki moment, że przez dziesięć dni przegraliśmy cztery razy – z Piastem, Legią, Wisłą i Górnikiem – i przecież nie przekreśla to dwóch i pół roku pracy, które wykonałem w Cracovii. Mieliśmy trudne wyjazdy, jeden mecz u siebie przegraliśmy, potem wygraliśmy mecz pucharowy z Tychami, awansowaliśmy dalej, to nasz sukces i nie panikujemy. Czekają nas kolejne starcia. Kwestia mikrocyklów i poukładania tego wszystkiego. Sztuką dobrych zespołów jest umiejętność przetrwania kryzysów.

Standardowym narzekaniem polskich drużyn jest to, że gra się co trzy dni, a teraz taka gra was czeka. 

Nie narzekam na to. Przygotowujemy się, żeby być gotowym na takie granie.

Granie co trzy dni może być bardzo problematyczne dla wszystkich drużyn? Poziom ligi jeszcze spadnie?

Jak popatrzy pan na Bundesligę, mecze bez kibiców, to odbiór spotkań jest zupełnie inny. Fani dodają otoczki. Naszą weryfikacją jest Europa, to jest nasza bolączka. Pracuję w tej lidze tyle lat i sam zastanawiam się, dlaczego brakuje nam tej kropki nad “i”. Ale może z drugiej strony przyda nam się taki dłuższy okres przerwy. Widzę z mojej perspektywy, że wielu piłkarzy rozwinęło się pod kątem intelektualnym – pouczyli się języków, książki poczytali, więc może czasami taki zimny prysznic jest potrzebny. Też mi się wydawało, że mamy świat w swoich rękach, a okazało się, że jeden wirus może zmienić wszystko.

Pytanie, czy zmieni polską piłkę. Może zarobki przestaną być wygórowane?

Nie porównujmy zarobków w Polsce do zarobków poza Polską. Naprawdę.

Taką mamy ligę. 

No jaką mamy? Zarabiamy tyle, że zawodnicy wyjeżdżają stąd do Azerbejdżanu i zarabiają pięć razy tyle. To trochę kwestia perspektywy. Jak wyjeżdżał Konrad Wrzesiński do Kajratu, to się wszyscy się śmiali. Co się okazało? Że nie dość, że tam liga nie jest słabsza, to jeszcze, jak wysłał filmik z ich bazy, to robiło i robi to wrażenie. My ciągle mówimy, że u nas takie bazy będą. Może i będą, ale tam już są!

Cracovia buduje. 

Buduje, buduje, a tam już nie trzeba budować.

Uważa pan, że to bardzo dużo zmieni?

Jest kolosalna przepaść. Jeżeli dzisiaj zagraniczne kluby mają po pięć-sześć boisk i możliwość prowadzenia we wszystkich grupach profesjonalnego szkolenia, to ciągle tutaj dopatruję się przewagi. Nawet gdy teraz rozmawiamy z profesorem Filipiakiem, to właśnie to robimy i staramy się wprowadzić młodych zawodników. Z juniorskich wicemistrzów Polski z Cracovii w lidze grali już Lusiusz, Strózik, Kanach, Rakoczy i Pik. Pięciu zawodników, którzy występowali już na poziomie ekstraklasy, a debiut zaliczył jeszcze Supryn, czyli szósty chłopak z tamtej drużyny.

Żaden na kolana nie rzucił. 

Nie zgodzę się. Jeżeli Rakoczy ma 18 lat, to jak on ma rzucić na kolana? Z tych roczników, które panu wymieniłem, czyli 1999-2000, to oprócz dwóch-trzech zawodników w innych klubach też szału nie ma.

Porównywanie się do innych nie ma większego sensu. 

Proszę popatrzyć, ilu zawodników z mistrzów i wicemistrzów juniorskich w ostatnich latach udaje się przebić do ekstraklasowej piłki.

Jasne, że niewielu.

U nas gra takich sześciu.

Wszystkim zależy chyba na tym, żeby jak najwięcej było takich nazwisk, jak Aleksander Buksa. Z efektem wow. 

Na razie jest on jeden. I spokojnie, bo czy mu wyjdzie, to okaże się dopiero za parę lat. Dziwi mnie bardzo często, że ludzie nie mają pokory. Jestem trenerem od 23 lat. Przeszedłem drogę od pracy z dziećmi, przez halówkę i rolę asystenta, po czternastoletnią pracę z seniorami. I mnie często ludzie, którzy zaczynają się uczyć piłki pouczają, jak ja mam piłkę postrzegać. Wprowadziłem tylu zawodników młodzieżowych do ekstraklasy, że czasami ktoś mnie powinien spytać, jak to robić, a nie oceniać.

Cóż, jak to robić?

Nie ma złotego klucza, który otwierałby wszystkie zamki. Sam chciałbym go mieć, a i tak udało się paru zawodników wprowadzić. Niektórych, przykładowo Świderskiego, wyciągałem z treningu juniorów, który prowadziłem.

Ma pan czasami tak, że patrzy na kogoś i od razu widzi, że ten ktoś ma potencjał?

Jak ktoś ma błysk, to widać, ale później liczy się charakter i wiele innych czynników – do jakiej grupy trafi, kogo tam pozna. To nie tak, że jest łatwo, prosto i przyjemnie. Czasami u nas, jak ktoś obierze jakiś kierunek, to od razu bierze się go za zarozumiałego. Prosty przykład: prowadziłem wielu młodych zawodników i też zdaję sobie sprawę z tego, że trochę błędów popełniłem. Takiego Fidziukiewicza wprowadzałem w meczu z Lechem Poznań. Z perspektywy czasu widać, że jeśli człowiek trochę by poczekał, aż tak by się nie spieszył, dawał mu szanse bardziej stopniowo, to mogłoby być zupełnie inaczej. Inna sprawa, że on trafił na poziom ekstraklasy i potem tam grał.

Wielkiej kariery nie zrobił. 

Najpierw niech ktoś gra na poziomie I czy II ligi, a potem powie, że ktoś czegoś nie zrobił.

W jakim kontekście chciał pan podać jego przykład?

Że może jakbym inaczej go poprowadził, to zaszedłby wyżej.

Myślałem, że jako dowód, że nie jest pan nieomylny!

Każdy popełnia błędy. Nie znam nikogo, kto byłby bezbłędny.

Denerwuje pana trochę, że część środowiska ma pana za aroganta?

Wrogów nie przekonam, a przyjaciół przekonywać nie muszę. Między merytorycznym a złośliwym komentarzem czasami jest bardzo niewielka różnica, ale o to się nie martwię, bo mam przyjaciół.

Ale są ludzie pomiędzy. Ani przyjaciele, ani wrogowie. Nie pytałbym o to, gdybym faktycznie nie zaobserwował trendu, który wskazuje na to, że uważa się pana za zarozumiałego. 

Zawsze tak będzie. Jak ktoś ma swoje zdanie, to będzie miał wrogów.

W Polsce za dużo płaci się za sam potencjał młodych zawodników?

W innym wypadku wszystkich podbierałaby nam zagranica. Prosty przykład – Bogusz z Ruchu Chorzów. Chcieliśmy go, rozmawialiśmy, ale w ogóle nie podjął tematu, bo był dogadany z zagranicznym klubem. Angielskie zespoły mogą na dziesięciu piłkarzy wyłożyć po milion funtów i z tej dziesiątki jeden wypali, a my nie mamy takiej możliwości. Ryzyko jest bardzo duże, a transferów między klubami jest bardzo mało.

Jest pan zadowolony z dzisiejszego składu Cracovii?

Jestem zadowolony. Na tyle, na ile nas stać zbudowaliśmy ten zespół i okazała się to trafna decyzja. Nie działaliśmy na wariackich papierach, klub nie stoi na skraju bankructwa, jest dobrze. Byłem zaskoczony sytuacją, że w Bundeslidze bardzo wiele klubów, gdy liga stanęła, znalazło się w dużych tarapatach ekonomicznych. Niemcy zawsze wydawali się wzorem do naśladowania w tym aspekcie, a tu takie zaskoczenie, że pensje aż tak zżerają im budżety. My pracujemy regularnie, drugi rok jesteśmy w czubie tabeli, budujemy bazę w Rącznej i wtedy mam nadzieję, że będziemy nie tylko stabilni, ale jeszcze wprowadzający dużą liczbę młodzieży. Mamy Rakoczego na lata, Pika, Strózika, Lusiusza. Oni wciąż będą młodzieżowcami w przyszłym roku, a już są ograni w ekstraklasie, więc kapitał jest. Umiejętne wprowadzenie tych chłopaków to jest klucz i nad tym trzeba popracować. Czasami ktoś krzyczy, żeby przyspieszać, szybciej kogoś wprowadzać, ale trzeba lodu i spokoju, każdy ma swój czas.

Lubi pan podejmować trudne decyzje?

Zapamięta pan sobie do końca życia jeden cytat: łatwe decyzje, trudne życie, trudne decyzje, łatwe życie.

Ładne. 

Można sobie zapisać w notesie i podpisać autor: Michał Probierz!

Brzmi dumnie. 

Ale i tak w piłce najważniejsza jest pokora. Nie ma nikogo takiego, kto ma złotą książkę na wszystkie piłkarskie problemy świata.

Na ławce trenerskiej człowiek uczy się gruboskórności? 

Pierwsze zwolnienie to nauka gruboskórności. W życiu, z dnia na dzień, człowiek też widzi, że ten świat nie jest biało-czarny. Jest jeszcze szarość.

Miał pan powiedzenie, że życie trenera oznacza życie na walizkach, a teraz mówi pan, że życie trenera to życie samotnika. Stabilność w Cracovii coś zmieniła w tej kwestii?

Czy przeżycie ostatniego trudnego okresu w Cracovii coś konkretnego zmieniło? Nie, z tego co widzę, to wszyscy trenerzy przetrwali ten okres na ławkach trenerskich.

Ale nie czuje się pan chyba, jakby był pan na walizkach? Z Cracovią idziecie pod rękę w tą samą stronę. 

Życie trenera zawsze jest życiem na walizkach.

To zabezpieczanie się. 

Trener ma jednego przyjaciela, który nie opuści go do ostatniego dnia jego kariery: porażkę.

Co za defetyzm!

Porażka zawsze czyha. Jak się wydaje, że jest dobrze, i jest za cicho, to w którymś momencie coś musi pierdzielnąć.

Ale Cracovia to pana projekt. Pełni pan w niej największą rolę spośród wszystkich klubów, w których pan pracował, wizje są długoletnie…

Jak nawet samochodem jeżdżę, to jestem ostrożny.

Ale stanowisko w klubie ma pan mało chybotliwe. 

Żaden trener nigdy nie może być pewny swojej pozycji. Pozycja jest taka, jak ostatni mecz. Wszystko może się zmienić tak szybko, że nawet człowiek nie mrugnie.

Ma pan wobec kogoś szczególnie duże wymagania po powrocie na boisko?

Wobec wszystkich. Każdy musi się sam rozwijać. To jest podstawa. Bardzo często widzę przypadki, że ludzie z boku bardziej chcą, żeby ktoś był piłkarzem niż on sam. Trzeba cały czas namawiać i motywować. Mam nadzieję, że koronawirus da do zrozumienia niektórym, że ten świat nie jest taki kolorowy i bardzo szybko może się zmienić.

Trudno mi sobie to wyobrazić. 

Samo zaangażowanie w trening, w rozwój, w samego siebie – tego u niektórych brakuje.

Ktoś ma wrodzony talent, ale nie chce go rozwijać?

Tak, bo przykładowo jest leniem.

Od 30 czerwca 2020 wzmacnia was Marcos Alvarez. Jak wygląda jego sytuacja?

Od końca czerwca będzie miał kontrakt u nas i będzie zawodnikiem Cracovii.

Dużo sobie pan po nim obiecuje?

Dużo, mam nadzieję, że to będzie jeden z najlepszych transferów w historii ligi, ale i tak wszystko zweryfikuje boisko. Przyjdzie i zobaczymy.

Takich transferów może być więcej?

Dzisiaj nikt nic nie wie.

Ale wcześniej były takie plany. 

Chcieliśmy, ale stało się, co się stało. Nikt nie wie, jak będzie wyglądała gospodarka.

Czyli transferów może nie być. 

Jakieś na pewno będą. Pracujemy.

Czego spodziewa się pan po dokończeniu ligi?

Że będziemy dobrze grali i skończymy tam, gdzie jesteśmy. Albo wyżej.

Grali też ładnie?

W Zabrzu graliśmy ładnie i przegraliśmy. Dużo razy graliśmy ładnie, więc z tym ładnie, to bym uważał. W ekstraklasie czy na poziomie każdej innej poważniejszej piłki, to wszystko jest pojęciem bardzo względnym.

Pan już chyba na dobre prowadzi krucjatę przeciw ogólnie przyjętemu kanonowi gry, która nie opiera się na samych dośrodkowaniach. 

Najlepsze drużyny Europy wygrywają mecze dośrodkowaniami i grą z kontry po odzyskaniu piłki. Komuś może podobać się gra krótkimi podaniami, a mi może podobać się gra długim podaniem.

Ale to męczy. 

Wiele razy wygrywaliśmy mecze szybkim przenoszeniem ciężaru gry pod bramkę przeciwnika. Nie wierzę, żeby jakikolwiek trener uczył pałowania i lagowania. W piłce jest jeszcze przeciwnik i to jest punkt odniesienia w patrzeniu na styl. Nie jest tak, że nie mamy stylu, mamy styl, który opiera się na dośrodkowaniach. Cały czas to tłumaczę. Generalizowanie, że to jest dobre, a to jest złe nie ma większego sensu.

Były takie mecze, że cała drużyna rywala stała w swoim polu karnym, a dwóch waszych bocznych obrońców ładowało wysoko zawieszone dośrodkowania w to pole karne z czterdziestego metra i naprawdę korzyści były z tego żadne. 

Pan mówi pewnie o meczu z Wisłą Płock, a myśmy rozegrali jeszcze wiele takich meczów, gdzie w podobnych sytuacjach zdobywaliśmy bramki. Ale to też punkt widzenia.

Jeden przegrany mecz i spadacie na szóste miejsce. Tabela bardzo się spłaszczyła.

Tak, nie da się ukryć, graliśmy mecze na wyjeździe, teraz gramy u siebie. Na razie niech liga ruszy. To jest najważniejsze.

Z liczbą przeżytych meczów na ławce trenerskiej, będzie pan stawał się coraz spokojniejszy przy linii?

To kwestia pokazywania: Probierz jest impulsywny – debil, arogant, furiat. Simeone jest impulsywny: wspaniały, wybitny, grający z zespołem przy linii. Klopp jest spokojny? Nie jest. Biega przy linii jak szalony. I co? Wszyscy mówię, że żyje meczem, żyje zespołem, dobry duch. A Probierz? Debil biega przy linii, po co? Sam na siebie czasami patrzę po ten z boku i jestem nieco zdziwiony impulsywnością moich zachowań, ale to są emocje i ja ich nie zmienię. Dzieci prowadziłem – byłem taki sam, prowadzę ekstraklasę – jestem taki sam. Jestem sobą.

rozmawiał JAN MAZUREK

fot. FotoPyK/400mm.pl

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Weszło

Polecane

Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Jakub Radomski
28
Polski siatkarz gra w Izraelu. „Czuję się bezpiecznie. Narracja mediów jest rozdmuchana”

Komentarze

16 komentarzy

Loading...