W ostatnim czasie coraz częściej i głośniej mówi się o tym, że być może to już czas, żeby kibice wrócili na stadion. Apel do premiera Mateusza Morawieckiego wystosował w tej sprawie Zbigniew Boniek. Prezes PZPN chciałby zapełnienia obiektu w 20%, do 999 osób. Zapewnia, że wszystko będzie znakomicie kontrolowane, a kibice będą odpowiednio zabezpieczeni. Jak na ten pomysł zapatruje się epidemiolog, doktor Paweł Grzesiowski? Ekspert podzielił się z nami przemyśleniami na ten temat.
Jak pan, jako ekspert, zapatruje się na pomysł prezesa Zbigniewa Bońka dotyczący dopuszczenia części kibiców na trybuny?
Domyślam się, że będzie to bezpiecznie zorganizowane, że dla każdej osoby będzie wydzielony konkretny obszar, co najmniej cztery metry kwadratowe. Większość stadionów jest na świeżym powietrzu, więc nie widzę różnicy między stadionem, plażą czy parkiem. Akurat sprawa samego stadionu nie powinna budzić napięcia, gorzej z tym, jak się na ten stadion dostać i jak z niego wyjść bezpiecznie. Chodzi o to, żeby ludzie nie gromadzili się w miejscach wejścia i wyjścia z obiektu, bo to jest najbardziej niebezpieczne. Myślę, że wymagane byłyby procedury, według których ludzie mogliby wejść i wyjść ze stadionu bez zagrożenia.
Według planu PZPN każda osoba ma być wpuszczana pojedynczo, w 30-sekundowych odstępach.
Teoretycznie jakoś to brzmi, ale trzeba to przećwiczyć w życiu. Jak zbierze się tłum pod stadionem to też nie jest dobrze, dlatego trzeba będzie się zastanawiać, jak sterować strumieniem tych ludzi? Podstawą jest tutaj dobra organizacja przed stadionem i na stadionie. Na dobrym stadionie nie jest to pewnie problem, ale na stadionie starego typu, gdzie jest choćby mniej bramek do dyspozycji, to jak to zrobić? Jak pan policzy 30 sekund razy 1000 osób to daje ponad 8 godzin na jedno wejście!
To może rozdzielmy to tak, żeby najpierw wpuszczać kibiców w Ekstraklasie, gdzie stadiony są teoretycznie najnowsze?
Wołałbym nie decydować za związki piłkarskie, które to mają być ligi. Zresztą tu chodzi o obiekt, jeśli jest dostosowany, to tak. Jeśli nie, to nie. Nie powinniśmy decydować za wszystkich. Trzeba zrobić wcześniej audyt obiektów i podjąć racjonalną decyzję na tej podstawie.
Ciekawym wątkiem jest kwestia fotoreporterów. Mają oni robić zdjęcia z trybun, żeby nie przebywać w „strefie 0”, czyli tam, gdzie piłkarze. To w ogóle logiczne?
Tego pomysłu nie rozumiem, wydaje mi się nieracjonalny, przecież żaden piłkarz nie stoi koło dziennikarza czy fotoreportera. To niepotrzebne ograniczenie. Jeżeli rozmieścimy fotoreporterów po obwodzie boiska, w odstępach dwumetrowych, to przecież piłkarze tam nie przebywają. Duńczycy policzyli nawet, że w trakcie meczu zawodnicy w odległości mniejszej niż dwa metry, przebywają obok siebie krócej niż półtorej minuty, bo cały czas są w ruchu. Skoro tak, to jakim cudem mieliby być koło fotoreportera? Nie wydaje mi się to uzasadnione.
Jeśli chodzi o kibiców i termin dopuszczenia ich do oglądania meczów na stadionie, można to wprowadzać od zaraz czy lepiej jeszcze się wstrzymać i zobaczyć, jak to będzie wyglądało?
Wszystko jest zależne od tego, co jest priorytetem. Czy praca, czy zabawa? Umówmy się, że dla większości ludzi bycie na trybunach to rozrywka. Musimy się zastanowić, czy wolimy otwierać rozrywkę czy zakłady pracy. Nie ma wątpliwości, że ilość zakażeń, po otwarciu różnych miejsc, wzrośnie. Teraz pytanie czy chcemy dopuścić większą liczbę zakażeń związaną z koniecznością bycia na zewnątrz, czyli z pracą, czy też chcemy uruchomić rozrywkę. Oczywiście dla piłkarzy to praca, więc to byłoby jakieś działanie w związku z ich pracą, bo bez trybun jest im trudniej, ale to nie jest priorytet. W naszym życiu gospodarczym piłka nożna nie jest priorytetem. Jeśli dopuścimy takie działanie w piłce nożnej, to zaraz upomną się inni.
Trzeba bardzo dobrze przemyśleć tę sprawę, nie tyle w kwestii bezpieczeństwa samego przebywania na trybunach, ale bezpieczeństwa związanego z całą resztą. Jeśli odmrażamy tę czy inną dziedzinę życia, musimy wiedzieć, że zaraz może być tak, jak w Iranie, gdzie po odmrożeniu odnotowano szybki wzrost zakażeń i doszło do ponownego zamrożenia. Wirus korzysta ze skupisk ludzkich. Jeżeli wprowadzamy świadomie skupisko ludzkie pt. „kibice”, to jest zaproszenie do tańca dla wirusa. Jeśli godzimy się na to świadomie, to ok. Ale jeżeli robimy to nieświadomie, bo fajnie byłoby mieć lepszą atmosferę na boisku, to jest to nieprzemyślane. Skoro można ludzi zaprosić na stadion, to zaraz będzie pytanie czemu nie można robić koncertów do 1000 osób.
Jest to jakiś wyłom wśród działań odmrażających, że piłka rządzi się swoimi prawami, ale ja bym takiego precedensu nie tworzył.
Pada taka argumentacja, że warto to zrobić, bo będziemy wtedy pierwsi w Europie, a może i na świecie. Do mnie osobiście taki argument nie trafia.
W skakaniu na główkę do pustego basenu też można być pierwszym na świecie. Nie o to chodzi, czy ktoś jest pierwszy czy ostatni, chodzi o skutki takich działań. Co by było, gdyby na stadionie doszło do wybuchu ogniska epidemicznego? Ile osób zakazi się jednocześnie? Warto przypomnieć że w 2015 r. w Disneylandzie od jednego chorego powstała epidemia odry, która objęła ponad 250 osób w kilku krajach. Więc pytanie: czy zrobienie zgromadzenia ludzi na stadionie nie będzie takim ryzykiem, że wyjdzie z tego kilkadziesiąt czy kilkaset zakażonych osób. Chodzi głównie o to, że limitowanie liczby osób biorących udział w jakimś zgromadzeniu ma na celu zmniejszenie ryzyka w razie gdyby doszło do zakażenia. Wtedy nie mamy 1000, tylko 50 osób na kwarantannie. Wydaje mi się, że w obecnej sytuacji ten pomysł idzie za daleko. W Polsce nie mamy żadnych przesłanek, żeby sądzić, że pandemia koronawirusa już minęła. Nawet przeciwnie, w ostatnich dniach jest więcej zakażeń, być może to efekt pierwszego odmrażania.
Czyli studzimy emocje?
Ja byłem jednym z pierwszych, który napisał, że piłkarze mogą biegać po boisku. Oni sobie wzajemnie nie zagrażają. Ale co innego piłkarze, a co innego pełne trybuny. To za daleko idący pomysł jak na ten moment.
Pokusiłby się pan o wskazanie jakiejś daty, kiedy będziemy mogli oglądać mecze z trybun? Może w nowym sezonie? W niektórych krajach są już wstępne prognozy dotyczącego tego tematu.
Jest na to zdecydowanie zbyt wcześnie. Nie da się określić daty, bo my siedzimy “w jadącym pociągu o nazwie pandemia”. Musimy spojrzeć na sprawę z dystansu, a pociąg cały czas jedzie, na dodatek nie ma kontaktu z lokomotywą. Sytuacja co chwilę jest inna. Nie możemy powiedzieć, że epidemia już minęła. Nawet w tych najbardziej dotkniętych infekcją krajach liczba zarażonych nie przekracza 15%. Pojawiły się dane, że w niektórych dzielnicach Nowego Jorku może to być 20%, ale tam zmarły tysiące osób. W Polsce takich osób jest 10 razy mniej. Jednym słowem – nie możemy brać przykładu z innych krajów, gdzie przeszła gwałtowna fala epidemiczna i zostawiła wielu ludzi z odpornością. Ja szacuję, że w Polsce jest takich osób, które przeszły infekcję tylko 2-3%. Niewiele się zmieniło w tym zakresie do maja. To, że mamy mało zachorowań, jest efektem marcowego zamrożenia. Jeśli będziemy wszystko naraz odmrażać, to możemy w lipcu przeżyć to, czego uniknęliśmy w marcu.
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix