Reklama

7 faktów o derbach Berlina, które musicie znać

redakcja

Autor:redakcja

22 maja 2020, 12:34 • 14 min czytania 2 komentarze

Dziś o 20:30 Hertha BSC podejmuje Union Berlin, przed nami zatem derby niemieckiej stolicy na Stadionie Olimpijskim. Zdajemy sobie sprawę, że ze względu na okoliczności ta konfrontacja przyciągnie przed telewizory wielu sympatyków futbolu, którzy dotychczas niekoniecznie fascynowali się Bundesligą, a ich wiedza o berlińskich klubach ogranicza się do tego, że Krzysztof Piątek jest piłkarzem Herthy i gra tam straszliwy piach, a Rafał Gikiewicz z Unionu wyrósł na jednego z najlepszych golkiperów Bundesligi. Jeżeli tak, to mamy dla was dziesięć ciekawostek, które pozwolą wam spojrzeć na wieczorne starcie z nieco szerszej perspektywy.

7 faktów o derbach Berlina, które musicie znać

1. TO NIE SĄ DERBY O DŁUGIEJ HISTORII

Dość powiedzieć, że na poziomie niemieckiej ekstraklasy Union i Hertha pierwszy raz zmierzyły się właśnie w tym sezonie, 2 listopada 2019 roku. Gospodarze z Unionu okazali się lepsi, zwyciężyli 1:0 na obiekcie zwanym Stadion An der Alten Försterei („Przy Starej Leśniczówce”). Bohaterem derbów został Rafał Gikiewicz, który nie tylko zachował czyste konto, ale przy okazji doprowadził do porządku kibiców własnego zespołu, którzy mieli ochotę trochę pobrykać po murawie.

– Dużo osób pisze w niemieckiej prasie, że jednego wieczora zdobyłem Berlin i od razu go obroniłem. To była trochę niezrozumiała sytuacja, wygraliśmy derby 1:0 i nie były nam potrzebne zamieszki – opowiadał Gikiewicz w rozmowie z Weszło. – Ja jestem osobą, która ma swoje zdanie i nie idzie za tłumem. Zareagowałem szybko, tak jak mi głowa kazała i przepędziłem ich w swój sektor. Poza tym na przykładzie swojej rodziny mogę powiedzieć, że dzieci się musiały chować do strefy VIP-owskiej, bo kibice Herthy odpalali rakiety i one latały po sektorach. Pierwszy raz się spotkałem z czymś takim, a jestem sześć lat w Niemczech. (…) Użyłem polsko-angielsko-niemieckiej wiązanki. Po niemiecku raus, po polsku wyp…, po angielsku nie będziemy cytować. Hasło przewodnie było takie, że Berlin jest czerwony, wygraliśmy i mieliśmy się cieszyć, ale i pokazać klasę. Nie ma co się zachowywać jak chuligani, nie ma co pajacować, a tutaj gość sięgający mi do ramion zaczął skakać. Nie mogłem mu nic zrobić, bo by mnie zawiesili, więc mu po prostu powiedziałem, żeby poszedł tam, skąd przyszedł.

Kibice kibicami, ale historyczne zwycięstwo Unionu stało się faktem.

Reklama
Oficjalny materiał po ostatnich derbach Berlina.

Wcześniej na poziomie ligowym Hertha i Union zmierzyły się ze sobą czterokrotnie, za każdym razem w 2. Bundeslidze. Bilans równy – dwa remisy, po jednym zwycięstwie każdej ze stron. Zatem listopadowy triumf Unionu również w historycznym wymiarze przechyla szalę lokalnej rywalizacji na korzyść mniejszego z berlińskich klubów. Choć trzeba pamiętać o jeszcze jednym meczu – 27 stycznia 1990 roku Hertha i Union starły się ze sobą towarzysko, a dla mieszkańców Berlina była to wymarzona okazja, by cieszyć się zjednoczeniem miasta.

– Kibice obu zespołów wspólnie świętowali, trzymali się za ręce – wspomina Sven Kretschmer, jeden z zawodników.

2. UNION NIGDY NIE RZĄDZIŁ W BERLINIE

Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę czasy podziału Niemiec na część wschodnią i zachodnią, Union w czysto piłkarskim sensie właściwie nigdy nie był klubem numer jeden w stolicy. Po tym jak miasto zostało przedzielone murem, „Żelaźni” zazwyczaj oglądali plecy nie Herthy, lecz Dynama Berlin. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych z derbowych konfrontacji zwycięsko częściej wychodził jeszcze Union, ale kolejne sezony to już całkowita, niepodważalna dominacja Dynama. Od kwietnia 1977 do marca 1989 roku Union ani razu nie wygrał derbów Berlina na poziomie DDR-Oberligi. Udało się uszczknąć dwa remisy.

Dynamo dziesięciokrotne sięgnęło po mistrzostwo Niemiec Wschodnich, dorzucając do tego imponującego dorobku również szereg krajowych pucharów. Union tymczasem nie ma na swoim koncie ani jednego mistrzowskiego tytułu. Największe osiągnięcie klubu to Puchar Niemieckiej Republiki Demokratycznej (FDGB-Pokal) wywalczony w 1968 roku.

To już pokaźniejszym dorobkiem może się pochwalić ekipa Vorwarts Berlin, wielokrotni mistrzowie NRD. Za spadkobierców tradycji tej drużyny uznaje się obecnie klub 1. FC Frankfurt. A jak to wyglądało po zachodniej stronie Berlina?

Reklama

Cóż, Herthę również trudno uznać za klub wyspecjalizowany w kolekcjonowaniu trofeów. Najcenniejsze zdobycze „Starej Damy” podchodzą jeszcze z czasów przedwojennych, a zatem mówimy o futbolowej prehistorii. Jednak lokalnie Hertha przed długie dekady nie miała sobie równych. W latach siedemdziesiątych na poziomie 1. Bundesligi zagościł również inny berliński klub, Tennis Borussia Berlin, ale nie stanowił on realnej konkurencji dla słynniejszych rywali, którzy zwyciężyli trzy z czterech derbowych potyczek. TeBe po dwóch sezonach pożegnała się z ligą, lecz zrobiła oponentom zaskakującego psikusa wiele lat później, bo w 1998 roku. „Fioletowi” pokonali wtedy „Starą Damę” 4:2 w 1/8 finału Pucharu Niemiec, a przecież Hertha w sezonie 1998/99 zajęła akurat znakomite, trzecie miejsce w lidze.

3. UNION TO KLUB NIETUZINKOWY

Szeroko opisał to w swoim reportażu Jakub Białek. „W zasadzie nie wiadomo, w którym momencie „Żelaźni” stali się kultowi. Dawniej, jeszcze za czasów Muru Berlińskiego, wszystko było prostsze do zdefiniowania. Mecze Unionu, który znalazł się po wschodniej stronie Muru, skupiały środowiska antysocjalistyczne. Niespecjalnie kryły się one ze swoimi poglądami, więc socjalistyczna władza była skłonna do represji. Inne kluby były wspierane przez milicję (Dynamo Berlin) czy wojsko (Vorwarts Berlin), Union udupiono i pozostawiono samemu sobie. Kluby z państwową kuratelą wyciągały piłkarzy z Unionu, jak chciały.

Czy pomogło to Unionowi sportowo? Wiadomo, że nie.

Jednak Union zyskał coś znacznie ważniejszego. Gromadził wokół siebie jeszcze więcej ludzi nieprzychylnych socjalistycznej władzy, buntowników, zaangażowanych opozycjonistów, pomagał im się organizować. Działało to w dwie strony – stali bywalcy byli jeszcze bardziej represjonowani i prześwietlani przez Stasi. A było kogo prześwietlać, bo w tamtych czasach to Union mógł pochwalić się w Berlinie największą frekwencją. Nawet, jeśli wliczymy w to kluby zza zachodniej strony Muru. W całej NRD więcej ludzi przyciągało tylko Dynamo Drezno. – Chodząc na Union, pokazywałeś solidarność wobec klasy robotniczej, środowisk nieprzychylnych Stasi – potwierdza Tobias, mój przewodnik. Tożsamość została zachowana do dziś. Przed dekadą Union rozwiązał umowę sponsorską z koncernem International Sport Promotion, gdy wyszło na jaw, że jego prezes to były agent Stasi.

Kibice Unionu w drodze na mecz.

– Mamy kilka niepisanych zasad. Po pierwsze, nigdy nie robimy z piłkarzy kozłów ofiarnych. Wszystko jedno, jakie osiągają wyniki. Gdy przegraliśmy 2:3, 30 minut po meczu cały stadion śpiewał. Nigdy ich nie wygwizdujemy, nie wychodzimy przed końcem meczu, żeby szybciej wyjechać ze stadionu. Mam nadzieję, że piłkarze nie odczuwają presji z naszej strony, stąd ten transparent – opowiada Tobias”.

4. HERTHA TO KLUB WIECZNIE NIESPEŁNIONY

Jeżeli chodzi o duże europejskie stolice, Berlin może uchodzić za jedną z tych najmniej interesujących piłkarsko. Oczywiście jeśli wgryźć się w temat, to smaczków jest całe mnóstwo. Ale spójrzmy na sprawę oczami standardowego kibica, który swoją piłkarską zajawkę ogranicza do śledzenia rozgrywek Ligi Mistrzów. Znajdzie tam ekipy z Madrytu, Rzymu, Londynu, Stambułu, Moskwy, Lizbony, Pragi, Amsterdamu, od jakiegoś czasu również z Paryża. Tymczasem Hertha w Champions League pojawiła się raz, w sezonie 1999/2000. Zawędrowała do drugiej fazy grupowej i tyle ją widzieli.

Od tego czasu „Stara Dama” wojowała już wyłącznie w Pucharze UEFA/Lidze Europy, zwykle z nader nędznym skutkiem. Nawet gdy w klubie roiło się od gwiazd Bundesligi, takich jak choćby niezapomniany Marcelinho, nie przekładało się to na ekspozycję Herthy na europejskiej arenie. Nie bez kozery klub często określany jest mianem „uśpionego giganta”. Nie ma przecież najmniejszych wątpliwości, że Berlin to metropolia o wystarczającym potencjale, by mogła tam rozwinąć skrzydła piłkarska potęga światowego formatu.

A jednak mocarstwowe plany Herthy zazwyczaj biorą w łeb. Choć wciąż nie jest wykluczone, że właśnie obserwujemy ostatni etap w dziejach Herthy-przeciętniaka, a wkrótce naszym oczom objawi się Hertha-mocarz.

Pisaliśmy na Weszło: „Historia nie gra, ale tak, historycznie Hertha jest niemieckim średniakiem. Sęk w tym, że to ma się właśnie zmienić, bo latem w klubie pojawił się Lars Windhorst, wyjął walizki pełne forsy i zapowiedział: – Możemy stać się wielkim klubem z wielkiego miasta, jak zespoły z Londynu czy Madrytu. Solidna baza i imponująca praca w zakresie zarządzania Herthą przekonały nas do tego partnerstwa. Postrzegamy je jako długoterminowe i wiążące. Personalnie to wielka przyjemność.

Na dzień dobry Windhorst wyłożył 125 milionów euro, by przejąć 37.5 % akcji, potem jeszcze solidnie dorzucił do puli, by dobić do 49.9%. Istniejąca w Bundeslidze zasada 50+1 nie daje szans wziąć więcej, bez niej na pewno Windhorst wszedłby do klubu z jeszcze większym kopniakiem. Tak czy siak miał wpompować w dwa lata 250 milionów euro inwestycji – brzmi to świetnie, choć zauważalna część pójdzie też na spłatę pożyczek.

Kim jest Windhorst? Self made man. Ma raptem 42 lata, jest multimilionerem. Zaczynał zupełnie od zera, od firmy w garażu ojca. Rzucił szkołę i wszedł w branżę komputerową, otwierając z sukcesami firmę dystrybucji części do komputerów. Za naszą zachodnią granicą nazywany był po pierwszych sukcesach niemieckim Billem Gatesem – chyba troszkę na wyrost, bo raz, że inne pułapy, dwa, że inne specjalizacje, określenie dostał raczej na bazie koniunktury, pewnych zmian trendów biznesowych, ale jednak. Niemniej już jako siedemnastolatek został zaproszony przez kanclerza Helmuta Kohla na oficjalną delegacją do Azji. „Wunderkind”. Windhorst wszedł na ekonomiczny szczyt, był najmłodszym uczestnikiem konferencji w Davos. W Berlinie melduje się jako prezes zarządu firmy inwestycyjnej Tennor Holding. Po jego wejściu do Herthy, Torsten-Joern Klein, prezes zarządu berlińczyków, mówił o milowym kroku w rozwoju klubu. Podkreślał, że to nie tylko dokapitalizowanie budżetu, ale też wizja”.

5. NA RAZIE TO UNION ZASKAKUJE, A HERTHA ZAWODZI

Tutaj Ameryki nie odkryjemy, rzut oka w ligową tabelę wyjaśnia wszystko. Po 26. ligowych kolejkach Hertha na pewno może uchodzić za jedno z największych rozczarować sezonu 2019/20 w Bundeslidze i zmienia tego nawet ostatni mecz, dość niespodziewanie wygrany przez berlińczyków. Tymczasem Union pozytywnie zaskakuje, trzymając się nad strefą spadkową. Przed dzisiejszymi derbami mamy zresztą podwójnie ciekawą sytuację, ponieważ tak się złożyło, że ekipy ze stolicy Niemiec są obecnie sąsiadami w tabeli.

Bundesliga 2019/20.

Dla Herthy lokata tak odległa od ligowej czołówki to oczywiście klapa na całego. Fakt, że proces przebudowy klubu dopiero się rozpoczął, więc pierwsze śliwki robaczywki, no ale nie tak to wszystko miało wyglądać. „Stara Dama” zdążyła już bowiem wydać całą furę pieniędzy na transfery. Jeden tylko Krzysztof Piątek kosztował około 25 milionów euro, tyle samo wydano również na Lucasa Tousarta, choć francuski pomocnik dołączy do klubu dopiero po sezonie. 20 baniek kosztował też Dodi Lukebakio, spory szmal trzeba było także przeznaczyć na takich zawodników jak Matheus Cunha i Santiago Ascaibar. Oczywiście mówimy o piłkarzach dość młodych, których nie należy skreślać po jednej słabszej rundzie. Najstarszy z tego towarzystwa jest przecież urodzony w 1995 roku Piątek.

Niemniej, na razie plany regularnych występów w Lidze Mistrzów można odłożyć na półkę, bo przed Herthą daleka droga, by ustabilizować swoją pozycję w ligowych rozgrywkach. Nie pomagają również zawirowania na stanowisku trenera pierwszego zespołu. Po nieudanym eksperymencie z Jurgenem Klinsmannem stery berlińskiej ekipy przejął Bruno Labbadia, czyli trener do zadań specjalnych, który już wiele ekip wyciągnął z kryzysu. Można się zatem spodziewać krótkofalowej poprawy wyników Herthy, ale czy Labbadia to odpowiedni człowiek, by pociągnąć ten wózek na dłuższą metę? Można mieć wątpliwości.

Poza tym, największym wrogiem sukcesu w futbolu bardzo często jest chaos, w Hercie na razie nie wypracowano jeszcze właściwych metod zarządzania zespołem. Paradoksalnie pod tym kątem lepiej wygląda rozsądnie poukładany Union, choć unosi się wokół niego reputacja prowincjonalności, a nie wielkiej korporacji z gigantycznymi ambicjami. Krótko mówiąc – przed nami derby kontrastów.

– Dziś najważniejsze jest dla nas utrzymanie. Ważniejsze od samego zwycięstwa w derbach – mówi Urs Fischer, szkoleniowiec „Żelaznych”.

6. GIKIEWICZ BOHATEREM, PIĄTEK…

No nie, gdybyśmy zaproponowali tutaj rymowankę „bohaterem – zerem”, byłaby to z naszej strony gruba przesada, lecz nie ma co się oszukiwać – pozycja Krzysztofa Piątka w drużynie Herthy słabnie. Niestety słabnie z każdym kolejnym występem Polaka, który przed pandemią dostawał sporo szans, ale swoją postawą nie zachęcał, by dawać mu kolejne. I wygląda na to, że Bruno Labbadia nie ma zamiaru Piątka traktować na specjalnych zasadach tylko dlatego, że trafił do klubu za sporą kasę. W ostatnim meczu na szpicy w drużynie „Starej Damy” pojawił się 35-letni Vedad Ibisevic. Bośniak spisał się wspaniale, Hertha rozbiła Hoffenheim.

Źle to wygląda.

Ondrej Duda znający sytuację w klubie z Olympiastadion od podszewki śmiał się jednak tylko pod nosem z tej deklaracji, o czym mówił w rozmowie z Krzysztofem Stanowskim, Dominikiem Ebegenge i Michałem Żewłakowem w „Hejt Parku”. Przypomnijmy:

– Myślę, że Krzysztof Piątek nie wiedział dokładnie, jaka jest sytuacja w Hercie. Wiem, że ma bardzo dobrze zapłacone, miejsce też super, nie ma na co narzekać, ale tam wcale nie jest tak kolorowo. Idzie to w dobrym kierunku, bez dwóch zdań, niemiecka mentalność nie pozwala nikomu stać w miejscu, ale nie wiem, czy Piątek pokaże cały swój potencjał w kolejnych latach w tym klubie. I czy to w ogóle jest dobre miejsce dla niego. Przejście z Milanu do Herthy to krok w tył, tu też nie ma co się oszukiwać. Śmiałem się, kiedy Piątek na konferencji prasowej powiedział, że chciałby z tym klubem zagrać w Lidze Mistrzów. Nie wiem, co mu powiedzieli, ale naprawdę Hertha jest bliżej gry o utrzymanie niż gry o europejskie puchary – mówił Słowak pod koniec kwietnia.

Na razie Piątek jest wielkim transferowym rozczarowaniem. Jego noty w „Kickerze” są fatalne – Polak zbiera nawet piątki i szóstki, a zatem oceny zarezerwowane dla delikwentów, którzy zaprezentowali wyjątkową kaszanę.

Krzysztof Piątek podczas treningu.

Rafał Gikiewicz to zupełnie inna historia.

Już wiemy, że nie przedłuży on kontraktu z Unionem i można zgadywać, iż w przyszłym sezonie będzie bronił barw klubu celującego znacznie wyżej nie walka o utrzymanie w Bundeslidze. Były bramkarz Śląska Wrocław najpierw odegrał kluczową rolę na zapleczu niemieckiej ekstraklasy, stając się jednym z głównym bohaterów historycznego awansu „Żelaznych”, ale natychmiast potwierdził, że jest wystarczająco mocny, by również w elicie wybronić swojemu zespołowi punkty. Jasne, że nie ustrzegł się błędów, ale średnia not „Kickera” poniżej 3 to naprawdę bardzo porządny rezultat.

– Po awansie Hertha wypuściła w swoich lokalnych gazetkach tytuł, że już cię cieszy na dwumecz z nami, bo dopisują sobie sześć punktów. Pajacowali przed tym meczem – opowiadał na łamach Weszło po ostatnich derbach miasta. – Nasz trener powiedział, że boisko zweryfikuje. W pierwszej połowie mentalnie ich zmiażdżyliśmy, w drugiej było z nimi trochę lepiej, ale nie było zbyt dużego zagrożenia. Lothar Matthaus powiedział, że wygraliśmy zasłużenie. Nie wiem, czego spodziewała się Hertha, byliśmy przygotowani na wysoki pressing, a oni się cofnęli za podwójną gardę. Wyglądali jak bez planu, czekali tylko na kontrę. Ale my się nie podniecamy, to jedynie mały kroczek. Mamy inną mentalność niż Hertha. Ich trener mówił na konferencji, że wciąż mają jeden punkt więcej niż my, a nasz skupił się na dalszej walce o utrzymanie. To Herthę podsumowuje. Grali skandalicznie słabo, a mówili po meczu o nas.

7. PRZYSZŁOŚĆ BEZ KIBICÓW

Jeżeli spełni się optymistyczny, a zarazem najbardziej prawdopodobny scenariusz, oba berlińskie kluby także i w przyszłym sezonie zmierzą się ze sobą w derbach miasta na poziomie 1. Bundesligi. Dla Unionu byłaby to naprawdę duża rzecz, natomiast dla Herthy uniknięcie spadku to oczywiście zasmarkany obowiązek, ponieważ działacze już pracują nad kolejnymi wzmocnieniami. Prędzej czy później transferową gorączkę ograniczą jednak bariery Finansowego Fair Play, które najłatwiej przeskoczyć dzięki udanym występom w europejskich pucharach. Dlatego powrót do ligowej czołówki to obecnie nadrzędny cel „Starej Damy”.

Kłopotem takich klubów jak Union może być jednak konieczność gry bez wsparcia trybun. Leśny obiekt wypełniony był na każdym meczu niemal w stu procentach, a oddani kibice organizowali na Unionie kapitalny doping.

– Mało kto zdaje sobie sprawę, jak to wygląda kibicowsko. Godzinę przed meczem jest pełny stadion, wszyscy stoją. Jak wchodzę na rozgrzewkę, włosy stoją na rękach. Jakby było 40 tysięcy miejsc, przyszłoby i 40 tysięcy. Ale z tego co wiem, jeśli awansujemy mają dobudować jedną trybunę, ma powstać o 8 tysięcy więcej miejsc. Trybuny są blisko linii. Kibice gości rzucali mnie dzisiaj 50-centówkami, oblewali piwem. Co mecz obrywasz w ten sposób. Angielski klimat, jak robisz wślizg to cię kibic może złapać za nogę – opowiada Rafał Gikiewicz. Duża liczba miejsc stojących to dziś znak rozpoznawczy stadionu, ale trzeba było się o niego boksować w federacji. – Mieli argument, że Borussia ma stojącą trybunę na podobną liczbę miejsc. Skoro oni mogą, czemu my nie? Kibice wolą stać, nie dość że bilety tylko po 10 euro, to jeszcze klub może ich więcej wpuścić. Ma to swój klimat – wyjaśnia „Giki”.

Dla Herthy brak kibiców to problem również zauważalny, lecz na pewno mniejszy. Zresztą w tym sezonie fani fatygujący się na Stadion Olimpijski regularnie wygwizdywali własną drużynę. Nawet nie ze względu na fatalne wyniki, lecz żenujący styl. Średnio na meczach Herthy pojawia się około 50 tysięcy widzów. Stadion zapełnia się zatem w dwóch trzecich.

– Te mniejsze zespoły, które bazowały na tym, że wiele punktów zdobywały u siebie. Na przykład Union Berlin. To byli kibice, którzy żywo dopingowali swój zespół, rozmawiałem z Rafałem Gikiewiczem i dla nich to jest spory znak zapytania, jak oni sobie poradzą, grając bez swojego dwunastego zawodnika. Myślę, że wiele zespołów będzie się musiało do tego przyzwyczaić. Granie bez kibiców to zupełnie inna sprawa, mówimy o kwestii mentalu, jak sam grałem, to czasami człowiek był zmęczony i roztargniony, ale wchodził przy dopingu własnej publiczności czy gwizdach, a to dodatkowo motywowało do zapieprzania. Tego nie będzie. Pierwsze kolejki będą wygrywać te zespoły, które lepiej to sobie poukładają w głowie – opowiadał Artur Wichniarek na łamach Weszło.

PRZECZYTAJ RÓWNIEŻ:

reportaż Jakuba Białka: „Przy Starej Leśniczówce. Romantyczny klub, który awansował do Bundesligi”
analizę Szymona Podstufki: „Od kręcenia Koulibalym do oglądania pleców starego Bośniaka”
artykuł Michała Kołkowskiego: „Cel dla Piątka? Stać się w Berlinie legendą jak Marcelinho”
artykuł Szymona Podstufki: „Kibic za murem. Historia Helmuta Klopfleischa”

fot. NewsPix.pl / własne

Najnowsze

Niemcy

Komentarze

2 komentarze

Loading...