– W Willis Tower w Chicago wisiały zdjęcia tylko dwóch sportowców – moje i Michael Jordana. Czy Michael wiedziałby kim jestem? W 1998 lub 1999 roku na pewno – mówi Piotr Nowak, były trener Lechii Gdańsk, piłkarz reprezentacji Polski, klubów niemieckich czy amerykańskich. W „Hejt Parku” nie zabrakło wątków z pamiętnego sezonu, gdy Lechia biła się o mistrzostwo. Nowak opowiedział też o relacjach z Adamem Owenem, Adamem Mandziarą, o paleniu papierosów i popularności w Monachium.
Co robił odkąd wyjechał z Polski:
Dwa lata, które spędziłem w Polsce, były bardzo fajne. Spotkałem dużo przyjaciół, których nie widziałem od lat. PZPN z prezesem Bońkiem umożliwił mi to, że mogłem ukończyć kurs UEFA Pro. Bardzo dobrze wspominam tamten czas. Życzyłbym sobie, by Lechia grała w europejskich pucharach, ale tak niestety się nie stało i tego żałuję. Byłem jednak dwa lata sam. To jest całkiem inne życie, dzieliło nas dziesięć tysięcy kilometrów, to miało swoją wymowę. Czasami było bardzo ciężko, żona musiała zajmować się wieloma obowiązkami. Po powrocie do Stanów miałem trochę rzeczy do zrobienia, też tych piłkarskich. Pomagałem grupom inwestycyjnym, które miały swoje aktywa w Premier League czy Serie A. Co robiłem? Chociażby pomogłem oszacować kilku piłkarzy, oszacować ten benchmark jaki można pozyskać z ich sprzedaży. Później przyszła propozycja z FIFA, w projekcie wymyślonym przez Arsene’a Wengera. Ten program został stworzony, by spojrzeć na to, co dzieje się w krajach na niższych poziomach, w biedniejszych krajach, zaoferować im jakieś wsparcie merytoryczne. Od stycznia tam pracuje, teraz jest to wstrzymane.
O tym, czy chciałby wrócić na ławkę trenerską:
Jasne, że ciągnie mnie na ławkę trenerską. Jestem trenerem od szesnastu lat. Mogłem zostać wtedy w DC United, to była maszyna do wygrywania, mogłem tam siedzieć nawet do dzisiaj. Ale zawsze musi być postęp, musisz coś zmienić. Były momenty, gdy mogłem być trenerem reprezentacji Stanów Zjednoczonych, ale tak się nie stało. Byłem trenerem reprezentacji olimpijskiej, to też jakiś sukces. Później była przygoda z Antiguą, pracowałem z młodzieżą, trafiła się propozycja z Lechii… Teraz robię coś innego, ale ciągnie mnie do szatni piłkarskiej.
O tym, czy MLS to dobra liga dla polskich zawodników:
Ja zawsze patrzę na to, czy polscy piłkarze są gotowi na te topowe ligi w Europie. Uważam, że nie są. Z wielu względów – nie tylko motorycznych, technicznych, ale i z mentalnego punktu widzenia. Dziś na MLS każdy patrzy – to nie liga emerytów, ale ta liga się rozwija, jest inna. Sezon trwa od stycznia do listopada. Tydzień w tydzień musisz być gotowy do gry, musisz poradzić sobie z lotami, sztab dookoła zespołu ma inne podejście do zespołu. Myślę, że MLS może być takim dobrym poziomem przejściowym do topowych lig, bo widzimy, że przeskok z Ekstraklasy na np. ligę włoską jest zbyt duży, widzimy to po Żurkowskim czy Jagiełło. Później słyszymy „trener mnie nie lubi”… Ja zresztą miałem podobne doświadczenia jako piłkarz. Gdybym wyjechał z polskiej ligi do Bundesligi, to bym sobie nie poradził.
O Interze Miami, klubie Davida Beckhama:
Wszystkie te rzeczy są bardzo komercyjne. Póki co nie widzę jakiegoś wielkiego zainteresowania kibiców, ma być budowany stadion, ale najpierw muszą osiągnąć coś na boisku. Inwestycje są olbrzymie, Beckham zresztą kapitalnie zarabiał tam po przyjściu w MLS. On dzisiaj wiele tych pieniędzy inwestuje w klub.
O powrocie do Widzewa Łódź:
Jako młody chłopak byłem fanem ŁKS-u, mój ojciec tam grał. Ale w liceum, gdzie poszedłem, była taka klasa, która brała najlepszych piłkarzy z regionu i oni mieli później iść do gry w piłkę. Pamiętam, że kierownik Sobolewski i pan Wroński przyjechali po mnie do Bydgoszczy. No i trafiłem do Widzewa. Ależ tam mieliśmy mocną pakę… Nigdy nie przypuszczałem, że stamtąd kiedyś odejdę. Myślę, że Widzew ma potencjał, oglądałem ich mecze. Trochę się meczą, ale myślę, że awansują. To co oni mają za publikę, jaki potencjał kibicowski… Prędzej czy później Widzew wróci do Ekstraklasy, jestem o tym przekonany.
O kulisach ostatnich miesięcy pracy w Lechii Gdańsk:
Wszyscy zapominamy, że gdy przychodziłem do Lechii, to zespół był na dwunastym miejscu i miał dużą stratą do czołówki. W okresie przygotowawczym zabrano nam jeszcze jeden punkt. Sebastian Mila był na trybunach, Kuba Wawrzyniak i Grzesiu Wojtkowiak też, Milos Krasić na ławce, Sławek Peszko co tydzień nawalał się z Thomasem van Heesenem. I taka to była drużyna w punkcie wyjścia. Ich trzeba było skleić, pokazać, że mogą grać. Oni mieli jakość, trzeba było zrobić drużynę.
Przychodząc do Lechii miałem takie przesłanie. Media pisały, że w Filadelfii biłem piłkarzy i nie dawałem im wody do picia, zawodnicy to słyszeli… Do wykonania było dużo pracy, trzeba było zrobić rozeznanie. Miałem plan taktyczny na ten zespół. System zakładał dobre przygotowanie mentalne i fizyczne. Pamiętam, że byliśmy na obozie w Turcji i zaczęliśmy na chodzonego wręcz. Taktykę robiliśmy na chodzonego, przerywałem, mówiłem „stop, gdzie pójdziesz jak piłka pójdzie tu, tu idzie piłka…”. W pewnym momencie Mila do mnie mówi „trenerze, daj pograć”. A ja chciałem, żeby oni najpierw pojęli pewne przewidywanie gry – myślenie na 4-6 podań do przodu. Chciałem im pokazać inny futbol. Dziecko też raczkuje, upadaj, wstaje, zaczyna chodzić, później biega.
O ostatnich kolejach Lechii w sezonie, gdy biła się o mistrzostwo:
Przez siedem ostatnich kolejek ten zespół ewoluował. Byłem przekonany, że zdobędziemy mistrzostwo. Powiedziałem to na rynku w Gdańsku, to patrzyli na mnie jak na wariata. Nie wstydziłem się tego, bo byłem tego pewien. Wszyscy mówili „eee, Lechia, Lechia…”. Bolały nas stracone punkty z Koroną, bo gdyby nie to, to zostalibyśmy mistrzem.
Nie zgadzam się, że przegraliśmy przez defensywne nastawienie. Mecz z Legią? Oni się nas bali, podeszli z dużym respektem. Przygotowania do Legii były takie same. Nic tak naprawdę nie zmieniliśmy – w taktyce, w składzie… Przecież nie wszedłem do szatni i nie powiedziałem „panowie, dzisiaj nie wychodzimy ze swojej połowy”.
Sam byłem rozgoryczony tym, że nie zdobyliśmy trofeum. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co się działo w Białymstoku, że tam leciały serpentyny na boisko, że Lech prowadził. Czytałem wywiad z Piotrem Tomasikiem, który mówił, że to było uzgodnione z kibicami. Było zalecenie z PZPN, by mecze skończyły się o tej samej godzinie. Czy się skończyły? Nie. Z Legią chciałem grać o pełną pulę, zawsze tak było.
O Adamie Owenie:
To jest historia, którą można rozkładać na wiele czynników. Czy moim błędem było to, że wziąłem go na asystenta? Przecież on nie był moim asystentem. Został przyjęty jako dyrektor akademii, miał być szefem przygotowania fizycznego w całym klubie, a nie tylko w pierwszym zespole. A to że miał wygórowane ambicje i chciał być pierwszym trenerem, to inna sprawa. Później zadzwonił do mnie przyjaciel, do którego Owen też się zgłaszał. – Peter, ty nie wiedziałeś, że on tak robi? – pytał. W 2016 roku Owen już do mnie dzwonił z tą sprawą. Czy dzisiaj zaprosiłbym go do współpracy? Nie. Chciałem go zwolnić po dwóch miesiącach i powinienem to zrobić. To był błąd, że nie postawiłem weta. Byłem zmęczony tymi dyskusjami z nim, wolałem zostać dyrektorem.
O relacjach z nim a Mandziarą:
Przez dziesięć miesięcy ta współpraca była na topowym poziomie. Przez prawie cały rok 2016 – komunikacja, spełnianie potrzeb zespołu, przygotowanie wszystkie dookoła. Ale później coś się zmieniło. Nie jestem facetem, który chodzi i narzeka. Nie było czegoś takiego, że zespół robił jakiś strajk, że ktoś chodził z tym do prasy. I to była moja rola – powiedziałem, że nie będę tolerował zajmowania sobie głowy kasą. Jasne, każdy z nas ma potrzeby, ale na treningu nie chcę widzieć narzekania.
O czasach gry TSV Monachium:
Ostatnio byłem w podcaście monachijskim i opowiadałem, że był taki czas, że byłem wszędzie, na każdej okładce, w każdej telewizji. 1500 osób na trening przychodziło! ZDF, AFD, co chwilę wywiady, rozmowy… W pewnym momencie musiałem się przeprowadzić, bo nie mogłem sobie dać rady z podpisywaniem autografów. Doszło do takiego momentu, że każdy miał własną piłkę i swoje buty, o które sam dbał. Trener poprosił mnie o piłkę w trakcie treningu strzeleckiego. On ścisnął ją rękoma i mówi „płacisz 100 marek, masz niedopompowaną piłkę”. Przez trzy tygodnie zapłaciłem trzy tysiące marek! Co trening brał moją piłkę i coś mu nie pasowało. Pewnego dnia przyjechałem do klubu, poszedłem do magazyniera i mówię „sprawdź mi Hugo piłkę przed i po treningu”. Po tych karach mówię – „co ty robisz, trener ciągle ma pretensje!”. On przysięgał na dzieci, że codziennie piłka jest idealnie napompowana. Myślę „cholera, o co chodzi trenerowi chodzi?”. Wreszcie przy kawce zapytałem „trenerze, chyba przyszedł czas, że jest mnie za dużo w mediach, muszę się skupić na piłce… Może trener by przejął ode mnie te obowiązki?”. No i od tego czasu ani pół marki już nie dostałem.
O tym, że ponoć jest posiadaczem największej liczby wypalonych papierosów pod prysznicami w MLS:
Tak mogło być! Po którymś z meczów prezes w Chicago zszedł do szatni, akurat braliśmy prysznic – ja, Stoiczkow, kilku innych chłopaków. A zadymione było tak, że nic nie było widać. My puściliśmy ściemę, że to od pary, bo puszczaliśmy gorącą wodę. Wiele osób mnie pytało – jak to jest Piotrek, że tyle biegasz, grasz tak intensywnie, a przecież palisz? A mi to nie przeszkadzało. Tak samo z piwem. Jeszcze w Szwajcarii zdarzało mi się wypić, ale rzuciłem w Niemczech. Dlaczego? Bo już nie mogłem na nie patrzeć. Ciągle brali mnie do kontroli antydopingowej, a jak nie możesz się wysikać, to ci dają piwo. Wracałem więc po meczu do domu już nawalony, żona „gdzie byłeś, pijany jesteś”, a ja odpowiadałem szczerze – byłem na antydopingowej.
fot. FotoPyk