Reklama

„Mogliśmy być dla młodych Słowaków pomostem do lepszych lig. Przespaliśmy nasz moment”

Szymon Podstufka

Autor:Szymon Podstufka

15 maja 2020, 10:31 • 10 min czytania 3 komentarze

– Transfer Dudy mógł być okazją do przekonania Słowaków, że warto przebijać się przez ekstraklasę. Trafił do ligi, która jest częściej oglądana przez zagranicznych skautów, bogatsza. Inni młodzi piłkarze ze Słowacji patrzyli na niego. Trzeba było iść za ciosem. Kluby Primavery nie płaciły jakichś wielkich pieniędzy za transfer Słowaka, ale coś trzeba było wysupłać za transfer. U nas tego nie lubili, nie zdecydowano się na kolejne ruchy, bo każdy oczekuje sprowadzenia zawodnika za darmo. I to był nasz największy błąd – mówi w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” Paweł Zimończyk, właściciel agencji menedżerskiej FairSport International.

„Mogliśmy być dla młodych Słowaków pomostem do lepszych lig. Przespaliśmy nasz moment”

GAZETA WYBORCZA

Czy miasta dalej będzie stać na utrzymywanie klubów piłkarskich? Może być o to ciężko, gdy zacznie brakować w bardziej istotnych dla codziennego życia sektorach.

Mistrzem Polski jest Piast Gliwice, w którym miasto ma 66,68 proc. akcji. W latach 2015-19 gmina przekazała w sumie do klubu 58,4 mln zł. Ale od tego roku zaplanowano zmniejszenie dotacji – do Piasta ma trafić 6 mln zł, z czego 3 mln są już na koncie. Kolejna transza powinna zostać przelana w drugiej połowie roku, ale czy tak się stanie?

– Taki jest plan i będziemy do tego dążyć, jednak na razie nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak podczas epidemii rozwinie się sytuacja gospodarcza w Polsce, na świecie. I dotyczy to nie tylko Gliwic – analizuje Adam Neumann, prezydent miasta. I dodaje: – Niektóre samorządy mogą stanąć przed poważnym dylematem. Jeśli zacznie im brakować pieniędzy na wywóz śmieci czy opłatę za oświetlenie, to dofinansowanie zawodowego sportu może zejść na dalszy plan.

Reklama

SUPER EXPRESS

Dieter Hoeness, w przeszłości działacz czołowych niemieckich klubów, uważa że posiadanie takiego zawodnika jak Robert Lewandowski w czasie pandemii to skarb.

Robert Lewandowski nie próżnował w międzyczasie, urodziła mu się córeczka, trenował… Jest liderem strzelców z 25 golami, drugi Timo Werner ma 21 trafień. Werner może dogonić „Lewego”?

– Nie da rady. Nie widzę żadnego zagrożenia dla Lewandowskiego. Rozmawialiśmy kiedyś i powiedziałem panu, że dla mnie to najlepsza dziewiątka świata. Zdania nie zmieniłem, a w międzyczasie Robertowi klasy nie ubyło. Jest najlepszym napastnikiem Bundesligi, gra w najlepszym niemieckim zespole, będzie królem strzelców.

W niedzielę dojdzie do polskiego meczu, bo w bramce Unionu Berlin stoi Polak Rafał Gikiewicz. Myśli pan, że da radę zatrzymać Lewandowskiego?

– Lewandowski jest tak dobry, że pewnie wszystko mu jedno, jakiego bramkarza ma naprzeciw siebie. Szanuję Gikiewicza, ma duży wpływ na wyniki Unionu, ale przewiduję wygraną Bayernu. A gdy Bayern wygrywa, to najczęściej po golach Roberta. To moja odpowiedź na pańskie pytanie.

Reklama

O treningach po przerwie spowodowanej koronawirusem opowiada w rozmowie z „SE” Przemysław Tytoń.

– Drużyna jest podzielona na grupy 13 osób. Pierwsza grupa przyjeżdża do klubu np. o godz. 9 i parkujemy swoje samochody w wyznaczonych miejscach, w odległości 2–3 miejsc parkingowych między sobą. W maskach i rękawiczkach kierujemy się do punktu kontroli, gdzie mierzona jest nam temperatura. Musimy przyjechać przebrani, ponieważ nie mamy wstępu do budynków klubowych. Każde z naszych trzech boisk treningowych podzielonych jest na cztery kwadraty. W każdym z nich może przebywać tylko jeden zawodnik, czyli maksymalnie czterech graczy na boisku. Każde dotknięcie słupka czy kolegi oznacza dezynfekcję. Jeżeli piłka innego zawodnika znajdzie się np. w moim kwadracie, to muszę oddalić się od mojego kwadratu, a właściciel piłki musi ją zabrać i wrócić na swoje pole. Dopiero po tym mogę wrócić do wykonywania moich ćwiczeń. Trening trwa 60 min, ale zawodnicy nie mogą podawać do siebie piłki!

PRZEGLĄD SPORTOWY

Futbol wraca! Od jutra startuje na nowo Bundesliga. W nowej odsłonie, bez kibiców, z wyjątkowymi środkami ostrożności, pełna wątpliwości. Ale startuje

Kibice wręcz zwołują się, żeby jeździć pod stadiony i w ten sposób wymuszać przerywa- nie meczów. Według nowych przepisów za takie zgromadzenia będą przyznawane walkowery. Fani w Niemczech umawiają się więc, że stawią się pod obiektami w takiej samej liczbie, co ma niby wymusić obustronne odebranie punktów. Bo zdaniem kibiców rozgrywanie meczów przy pustych trybunach jest bez sensu. Jak poradzi sobie Bundesliga z tym problemem? Przekonamy się po weekendzie.

Podobnych obaw jest wiele. Czy karać piłkarza za to, że… splunie? To wbrew obecnym zasadom higienicznym, sędziowie mają na to zwracać uwagę, ale twierdzą, że za coś takiego kartki dać nie mogą. Podobnie jak nie będą mogli karać za zwykłą radość po strzeleniu gola. Piłkarze mają mniej świętować, w idealnym scenariuszu po prostu sobie pomachają lub kiwną głową z uznaniem. Ale mimo że to wszystko zostało spisane, to wiadomo, że nie przejdzie. Bo nawet jeśli DFL (spółka organizująca rozgrywki) rozwiązania ma na papierze, to jednak trudno będzie je egzekwować. Gdzie jest granica między niepotrzebnym kontaktem piłkarzy? W którym momencie powinni zachować większy dystans? – To wszystko jest teorią. Nikt z nas nie wie, jak będzie wyglądać mecz. Zagramy w piłkę, ale to będzie inna piłka niż dotychczas – powiedział trener Bayernu Monachium Hansi Flick.

O powrocie 2. Bundesligi i nowych zasadach funkcjonowania w klubie mówi Izie Koprowiak Waldemar Sobota.

– Zgodnie z zaleceniami DFL (spółka zarządzająca rozgrywkami – przyp. red.) już od poniedziałku całą drużyną przebywamy w hotelu w Hamburgu. Obiekt jest tylko do naszej dyspozycji. Obsługa zachowuje wszelkie środki ostrożności, wszyscy chodzą w maseczkach i rękawiczkach. My również. Zdejmujemy je tylko wtedy, kiedy jemy. Mamy stoliki dwuosobowe, kontakt z osobami trzecimi jest ograniczony do minimum. Trenujemy dwa razy dziennie, ale na boisko dojeżdżamy własnymi samochodami, które trzymamy na parkingu hotelowym, również przeznaczonym tylko dla nas. W ośrodku jest pełno ograniczeń. Przy wejściu każdy z nas ma mierzoną temperaturę. Jeśli jest w normie, możemy udać się do szatni. Na całą drużynę jest pięć takich pomieszczeń, w jednym znajduje się sześć osób. Każda szatnia ma swojego fizjoterapeutę. Odprawy i analizy treningów odbywają się w grupach, do których wyznaczony jest osobny trener.

Kłopoty zagranicznych klubów sprawiają, że dla ekstraklasy mogą się otworzyć nieosiągalne dotąd opcje transferowe.

Artur Płatek wiele w futbolu widział, zdążył poznać zarówno piłkę naszą, swojską, jak i międzynarodową. Od lat wyszukuje piłkarzy dla Borussii Dortmund, a od ponad roku doradza zarządowi Górnika Zabrze. I dziś w futbolu, wciąż niestety pod banderą koronawirusa, przewiduje: – Latem na rynku pojawi się bardzo dużo dobrych zawodników z zagranicy, a ich pensje będą na kieszeń polskiego klubu. Czesi, Słowacy, Hiszpanie, ale też Argentyńczycy czy Brazylijczycy. W grudniu interesowałem się napastnikiem z Hiszpanii. Z transferu nic nie wyszło, dziś już możemy do niego wrócić. Co się tam stanie, jeżeli ich ligi nie ruszą? Na promocje w futbolowym hipermarkecie liczą też w Sosnowcu. – Mogę powiedzieć wprost, że zagraniczni zawodnicy, o których myśleliśmy przed wybuchem pandemii, dziś stawiają warunki o 30–40 procent niższe niż przed koronawirusem – zaciera ręce Marcin Jaroszewski, prezes Zagłębia. – Pozostaje kwestia proce- dur, czyli ich wjazdu do Polski. Najpierw musieliby przejść kwarantannę u siebie, izolację trzeba udokumentować. Jeżeli dostaną się do nas samochodem, to nie ma problemu. Ten powstanie, gdy wybiorą transport zbiorowy. Wtedy kwarantannę muszą przejść też w Polsce. Zaprosiliśmy dwóch zawodników, mają do nas dotrzeć. Jeżeli granice zostałyby zamknięte i nie dopuścilibyśmy nowych graczy, to jestem przekonany, że ci obecni powariowaliby i chcieli dwa razy większe pensje – komentuje z uśmiechem Jaroszewski.

Zdaniem Pawła Zimończyka, agenta działającego bardzo mocno na rynku słowackim, przespaliśmy moment na to, by zapewnić sobie transfery obiecujących Słowaków i być dla nich pomostem do lepszych lig.

Jest możliwe, żeby dla młodych i tych najzdolniejszych Słowaków nasza ekstraklasa była pomostem między ich ligą i zachodem Europy? Żeby słowackie talenty przechodziły przez nasze kluby?

– Ten moment przespaliśmy.

Kiedy?

– Po transferze Ondreja Dudy do Legii. Wcześniej wielu zawodników ze słowackiej ligi, za relatywnie małe pieniądze, jak sami mówili o tym Włosi, wyjeżdżało do Italii (…)  Transfer Dudy mógł być okazją do przekonania Słowaków, że warto przebijać się przez ekstraklasę. Trafił do ligi, która jest częściej oglądana przez zagranicznych skautów, bogatsza. Inni młodzi piłkarze ze Słowacji patrzyli na niego.

No i Duda w Polsce się rozwinął.

– I trzeba było iść za ciosem. Kluby Primavery nie płaciły jakichś wielkich pieniędzy za transfer Słowaka, ale coś trzeba było wysupłać za transfer. U nas tego nie lubili, nie zdecydowano się na kolejne ruchy. Czesi i Słowacy doceniają, gdy nie pomija się ich klubu. To, co teraz robi Mariusz Piekarski z Michałem Karbownikiem wobec Legii. Przedłużą kontrakt, żeby więcej zarobiła na transferze, zachowają się lojalnie. Taka jest też kultura na Słowacji, a u nas każdy oczekuje sprowadzenia zawodnika za darmo. I to był nasz największy błąd.

SPORT

Piast Gliwice skorzysta na ciasno upakowanym terminarzu? Gliwiczanie mają szeroką, wyrównaną kadrę.

Środek pomocy – tutaj sztab szkoleniowy mistrzów Polski ma spore pole manewru, bo tak naprawdę do gry przewidziani są czterej piłkarze: Tom Hateley, Patryk Sokołowski, Tomasz Jodłowiec i Sebastian Milewski. Ten pierwszy jest raczej nie do ruszenia, stanowi ważne ogniwo spajające defensywę z ofensywą. Najczęściej jego partnerem na środku był popularny „Sokół”, ale o tej roli marzy Milewski. Młodzieżowiec znacznie częściej grywał na lewym skrzydle, ale jak sam potwierdza, najlepiej czuje się w centrum. Jodłowiec to idealny zmiennik, zawodnik, który swoim doświadczeniem wciąż może wiele dać.

Legia nie jest zadowolona z kalendarza, ale po podziale tabeli może być już z górki.

– Na pięć najbliższych spotkań aż cztery gramy na wyjeździe, tylko z Arką zmierzymy się przy Łazienkowskiej. To dodatkowy problem, ale jesteśmy dobrze zorganizowanym klubem i damy sobie z tym radę – mówił już kilka dni temu Vuković. Kolejna sprawa dotycząca terminarza jest taka, że jak na razie, co logiczne, znamy tylko układ meczów w fazie zasadniczej, a później dojdzie do tego jeszcze podział tabeli na pół i kolejne 7 pojedynków. Na razie nie wiemy, jakie wyjazdy czekają „wojskowych” w dalszej przyszłości, więc niewykluczone, że mogą znaleźć się w uprzywilejowanej sytuacji.

Maciej Kędziorek, ekspert naszego programu „Liga PL” i były asystent Marka Papszuna w Rakowie Częstochowa został współpracownikiem Ireneusza Mamrota w Arce Gdynia. W rozmowie ze „Sportem” mówi o innych ofertach i propozycji z samej Arki.

Kiedy pojawiła się propozycja z Arki?

– W ostatnią sobotę zadzwonił do mnie Michał Kołakowski. W niedzielę już było wszystko przesądzone, umowa parafowana. I wyprzedzając może nieco kolejne pytanie, jestem bardzo zadowolony, że stanę u boku trenera Ireneusza Mamrota. Obserwowałem jego pracę, gdy był jeszcze szkoleniowcem Chrobrego, potem Jagiellonia i Raków walczyły w lidze, graliśmy też sparingi. Klub z Białegostoku pod jego skrzydłami wywalczył wicemistrzostwo kraju. Szkoleniowiec zbierał sporo pochwał, ciepło wyrażali się o nim zawodnicy, z którymi rozmawiałem. I naprawdę raduje się moje serce, że dane mi będzie pracować razem z nim w Gdyni.

Czy propozycja z Arki była jedyną ofertą?

– Nie. Pojawiło się też kilka innych, konkretnych ofert, ale nie chciałbym wchodzić w szczegóły.

Czy jedna z nich była z Sosnowca?

– Rzeczywiście była taka. I rozmawialiśmy. Ale nie udało się osiągnąć porozumienia, ustalić szczegółów. Życzę jednak, by Zagłębie szybko wróciło do ekstraklasy, bo to klub z dużym potencjałem.

Kacper Radkowski z Zagłębia Sosnowiec miał być testowany przez klub Premier League. Koronawirus odebrał mu tę szansę.

– W kwietniu planowana była przerwa na kadrę i wówczas był dla niego przygotowany tygodniowy wyjazd, chodziło o klub z Premier League. Żeby była jasność, to miały być testy pod kątem rezerw, zespołu U-23 – przekazał na łamach mediów Marcin Jaroszewski. Nazwy klubu nie zdradził, ale jak wynika z naszych ustaleń chodziło o angielski Watford FC. To klub, który od dłuższego czasu obserwuje 19-latka. Środkowy obrońca był już zapraszany do Anglii podczas przygotowań do rundy wiosennej, ale wówczas władze klubu nie zgodziły się na jego wyjazd. Wcześniej był bowiem na tygodniowych testach w Belgii. Umiejętności piłkarza sprawdzał Standard Liege.

W IV lidze 20 czerwca odbędzie się baraż między zwycięzcami dwóch grup śląskich. LKS Goczałkowice zagra z Szombierkami Bytom, na tę okazję Maciej Grygierczyk porozmawiał z trenerem zespołu z Bytomia. O wszystkim zadecyduje mecz na neutralnym terenie w Łaziskach Górnych, okres przygotowawczy będzie w tym wypadku kluczowy, by dać sobie szansę na sukces.

Znając już datę barażu, od czego zaczynacie przygotowania?

– Dobrze się składa, że od poniedziałku rząd daje możliwość trenowania w grupach ponad 20-osobowych. My jeszcze nie zaczęliśmy trenować, czekaliśmy na środowe spotkanie w Śląskim ZPN z przedstawicielami LKS-u Goczałkowice. Wierzę, że jeszcze w tym tygodniu potrenujemy w grupach 6-osobowych, a od poniedziałku ruszymy z nietypowym okresem przygotowawczym. Na razie nasz obiekt jest zamknięty. Choć już od 4 maja rozporządzenie Rady Ministrów przewidywało odbywanie treningów, to nasze miasto pozostawiło stadion zamknięty. W piątek czeka nas spotkanie w Urzędzie Miasta, będziemy prosić o pozwolenie na prowadzenie zajęć. Na pewno nie będziemy mocno trenować. Do meczu został ponad miesiąc, trzeba będzie zachować odpowiednie proporcje, by przygotować się optymalnie i nie przesadzić.

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...