– Na piłkarzy się chucha i dmucha. Robi wszystko, żebyśmy mogli tylko siedzieć w domu i nic więcej. Ja miałem możliwość, by odciąć się od sytuacji i wychodzić wyłącznie do sklepu. Ale są zawody, gdzie codziennie trzeba było się narażać. Dlatego moje obawy odnośnie koronawirusa na pewno nie było tak duże jak u innych – stwierdził Paweł Bochniewicz w rozmowie z Marcinem Ryszką na antenie Weszło FM. Łapcie tekstowy zapis wywiadu.
***
Szybkie pytanie na rozgrzewkę – kiedy i z kim rozegrałeś ostatni mecz piłkarski?
Dokładnej daty nie pamiętam, bo to już dwa miesiące temu było, ale na pewno z Cracovią.
6 marca. Wygraliście 3:2. Czyli nie jest tak, że kreskami przy łóżku zaznaczasz sobie dni przerwy od rozgrywek?
Tak trochę jak w więzieniu? Nie, tak nie było, aczkolwiek bardzo tęsknię już za meczami, emocjami, adrenaliną. Fajnie, że wracamy.
Wy byliście na pierwszej linii frontu, odmawiając wyjazdu na spotkanie do Łodzi. Obawy w waszej szatni były duże? Pamiętam, że jak rozmawiałem z Łukaszem Wolsztyńskim, to początkowo temat koronawirusa był jeszcze traktowany z przymrużeniem oka.
Każdy z nas tak miał, że na początku mówił: to tylko w Chinach, do nas nie dojdzie. Wszyscy się z tematu podśmiewali, robili sobie żarty. Ale później sprawy nabrały takiego tempa, że wszystko stało się bardzo poważne. Nie wiedzieliśmy, z czym to się je i jak sprawy się rozwiną. Nie tylko my nie chcieliśmy grać. Byliśmy w kontakcie z innymi zespołami, ale my byliśmy tymi, którzy otwierali kolejkę. Każdy wtedy patrzył na nas.
Jak to wyglądało: usiedliście w szatni i ustaliliście, że z ŁKS-em nie chcecie grać?
Wyglądało to inaczej. Na takiej zasadzie, że stawiliśmy się na wyjazd przed meczem, dzień wcześniej, ale teren zadecydował, że nie będziemy ryzykować. W dniu meczu spotkaliśmy się i podjęliśmy wspólną decyzję, że nie będziemy grać. W międzyczasie przyszło pismo z Ekstraklasy, że nie gramy. To wszystko się na siebie nałożyło. To nie było na takiej zasadzie, że my nie jedziemy, nie gramy i koniec, kropka. Patrzyliśmy na rozwój sytuacji, ale byliśmy za tym, żeby nie grać.
To było fajne, że sztab trenerski na was nie naciskał, żeby jechać do Łodzi. Z perspektywy czasu można ocenić, że decyzja o zawieszeniu ligi była jedną słuszną. Mówi się, że mecz Ligi Mistrzów we Włoszech był jednym z ognisk zapalnych koronawirusa.
Myślę, że ogólnie społeczeństwo włoskie sobie zakpiło z całej tej sytuacji. Normalnie chodzili na dyskoteki, wychodzili na spotkania. Dlatego te liczby tak tam wyglądają. Tak samo i Hiszpanie. Oni mają taki styl bycia, ich się nie oduczy wychodzenia do ludzi. Tacy byli, są i będą. My na szczęście tacy nie jesteśmy i myślę, że to nam bardzo pomogło. Dlatego w porównaniu do innych krajów tych przypadków zakażeń koronawirusem jest w Polsce mało.
Towarzyszył ci w którymś momencie strach odnośnie rozwoju sytuacji?
Na pewno jest lepiej niż myślałem, że może być. Ale na piłkarzy się chucha i dmucha. Robi wszystko, żebyśmy mogli tylko siedzieć w domu i nic więcej. Ja miałem możliwość, by odciąć się od sytuacji i wychodzić wyłącznie do sklepu. Ale są zawody, gdzie codziennie trzeba było się narażać. Dlatego moje obawy na pewno nie było tak duże jak u innych.
Kwestia obniżki zarobków była dla ciebie problematyczna?
Ja byłem przekonany, że do tego dojdzie patrząc na to, co się dzieje na świecie. Byłoby mi głupio brać 100% pensji przez te miesiące, w których nie graliśmy w piłkę. Jeśli chodzi o mnie, decyzja była szybka.
Jak odnajdowałeś się podczas kwarantanny?
Jestem takim człowiekiem, że siedzę w miarę dużo w domu. Na początku mi to nie przeszkadzało. Nawet się ucieszyłem, że będę miał czas, żeby zrobić rzeczy, których wcześniej nie robiłem. Ale minął jeden tydzień, drugi tydzień i już mi zaczęło brakować tego wyjścia z domu. Jeszcze wcześniej był ten przepis, że mogliśmy biegać, ale potem weszły dodatkowe obostrzenia i ten okres był najcięższy. Ale nie ma co się użalać. Są ludzie, którzy mają gorsze problemy niż siedzenie w domu.
Rafał Pietrzak mi opowiadał, że podczas biegania musiał unikać policyjnych patroli.
Obok mojego mieszkania w Gliwicach jest taki mały stadionik, gdzie chodziłem biegać, no i muszę przyznać, że dwa razy mnie stamtąd straż miejska przegoniła. Na szczęście pani chyba była kibicem Górnika i żadnego mandatu nie dostałem. Za pierwszym razem wygonili mnie w dzień, to mówię: pójdę po zmroku, nikt mnie nie będzie widział. Ale i tak przyjechali i mnie wyrzucili. Później musiałem już jeździć po jakichś lasach i polach.
Sam sobie układałeś treningi?
Kiedy te obostrzenia rządowe były łagodniejsze, to codziennie znajdowaliśmy się w treningu. Dostawaliśmy rozpiski biegowe.
Próbowałeś biegania w masce?
Wczoraj miałem taką sytuację. Wyszedłem z bloku w masce no i zacząłem w niej biec, żeby sprawdzić, jak mi pójdzie. Po pięćdziesięciu metrach stwierdziłem, że to mija się z celem. Myślę, że gdyby sędziowie mieli prowadzić mecze w maskach, to chyba potrzebowaliby zmian albo przerw na złapanie tlenu. Naprawdę jest ciężko.
Jak spędzałeś wolny czas?
To też nie było tak, że my tylko siedzieliśmy w domu nic nie robiąc. Jakkolwiek spojrzeć, tych treningów było całkiem sporo. To był taki dziwny okres, bo z jednej strony niby mieliśmy wolne, a to wcale nie było wolne. Nie było takiego okresu, że mogliśmy odpalić cygaro i nic nie robić, bo cały czas z tyłu głowy była ta myśl, że zaraz możemy wrócić do gry i trzeba być gotowym. Ale z drugiej stronie nie mieliśmy też prawdziwych treningów. Ja – oprócz podtrzymywania formy – trochę czasu spędziłem przy granych komputerowych, oglądałem filmy. Takie rzeczy.
W co pykałeś?
Najwięcej w Counter Strike’a. Odkurzyłem też znaną i lubianą Tibię. Ktoś mnie może za to znienawidzi, ktoś inny mnie pokocha. Ale koledzy mnie namówili, bo podczas kwarantanny też niektórzy siedzieli w domach. Każdemu brakuje tej rywalizacji, którą można po części poczuć właśnie grając w gry komputerowe.
A jeżeli chodzi o rzeczy mocno związane z piłką – zajmowałeś się czymś takim?
Muszę powiedzieć, że ja nie żyję na zasadzie, że siadam rano i tylko piłka. Może ze względu na mojego tatę, który w niedzielę potrafi o dziesiątej usiąść i do wieczora oglądać samą piłkę, wszystkie ligi i skróty meczów, które oglądał. Ja jestem gdzieś pomiędzy. Lubię oglądać dobrą piłkę, ale nie przesadzam. Nie siedzę w tym nie wiadomo ile.
A jakiś retro-mecz sobie zobaczyłeś?
Chwilę oglądałem mecz Polska – Niemcy, a tak to Instat udostępnił nam za darmo różne materiały zawodników i trochę filmików sobie na tej platformie obejrzałem.
Wypłynęła sprawa Igora Angulo, nie mogę o to nie zapytać. Byliście wtedy mocno na cenzurowanym, rozmawialiście o tym?
Nie. Dla nas to była wyolbrzymiona sprawa. Rozumiem, że mamy zachować izolację, być zdrowi i przestrzegać tych wszystkich rzeczy, ale bądźmy ludźmi. Igor wyszedł na chwilę na spacer, chyba nawet miał maskę. Nie róbmy z tego nie wiadomo jakiej afery. Nie rozumiem tego do końca. My też musimy wyjść do sklepu, załatwić swoje rzeczy. Sytuacja z Igorem jest wyolbrzymiona.
Czy stresowałeś się oczekując na wynik testu?
Była nutka niepewności, no ale jestem czysty, więc jest super. Jak sprawdzałem to ręka na myszce lekko zadrżała.
Po pierwszych treningach masz już takie poczucie, że ta przerwa mocno wpłynęła na czucie piłki?
Nie ma co gadać. Zwykłe bieganie czy rowerek stacjonarny to nie jest to samo, co wyjście na boisko. Już niektóre mięśnie pobolewają, których nie używaliśmy w ostatnim okresie. Teraz każdy wypoczywa, “roluje się” i robi wszystko, żeby jak najszybciej wrócić na właściwe tory.
Była taka radocha z tego, że można sobie po prostu znowu pograć?
Trochę jak za dzieciaka, gdy wchodziło się na plac zabaw albo rodzice cię zabrali w ulubione miejsce. Teraz każdy kontakt z piłką to jest uczucie “wow!”. Każdy się cieszy, że może tę piłkę kopnąć.
A będziesz miał w głowie obawę przed zakażeniem? W końcu jesteś obrońcą, sporo tych bezpośrednich starć…
(śmiech) Nie, nie. Na boisku w ogóle nie będę o tym myślał. Prędzej w sklepie.
ROZMAWIAŁ MARCIN RYSZKA
fot. 400mm.pl