Reklama

Piękny lot, fatalne lądowanie

redakcja

Autor:redakcja

03 maja 2020, 18:25 • 7 min czytania 7 komentarzy

27 lipca 2019. ŁKS Łódź po bezbramkowym remisie z Lechią Gdańsk, podczas którego oddał na bramkę Dusana Kuciaka 26 strzałów, jedzie do Krakowa. Na terenie faworyzowanej Cracovii gra atrakcyjny, ofensywny futbol, wygrywa 2:1 po golach Sekulskiego i Rozwandowicza. W dwóch pierwszych meczach w biało-czerwonej koszulce wybiega czternastu piłkarzy: 12 Polaków i 2 Hiszpanów. Czterech spośród nich do klubu trafiło jeszcze w III lidze i przeszło z nim drogę trzech awansów z rzędu. Pięciu z nich to ludzie stąd, związani z Łodzią, którzy na długo przed pierwszym meczem zagranym w barwach ŁKS-u bywali na trybunach tego klubu. Całość spina Kazimierz Moskal, obok Marka Papszuna najlepszy trener I ligi sezonu 2018/19. 

Piękny lot, fatalne lądowanie

3 maja 2020 roku. Michał Kołba jest zawieszony za doping, Patryk Bryła odszedł do Bruk-Betu Termaliki Nieciecza. Rafał Kujawa gnije w rezerwach, Bartłomiej Kalinkowski został oddany do II-ligowego Górnika Łęczna. Daniego Ramireza, mimo wielu wcześniejszych deklaracji, postanowiono sprzedać do Lecha Poznań tuż przed rozpoczęciem rundy wiosennej. Artur Bogusz i Jan Sobociński stali się symbolami parodystycznej gry obronnej, którą ŁKS zaoferował jesienią. W Kielcach, gdzie ŁKS prawdopodobnie przegrał utrzymanie, zagrało siedmiu obcokrajowców: Corral, Srnić, Guima, Pirulo, Moros Gracia, Dominguez i Vidmajer. Prawie dwa miesiące po tym meczu, jak dotąd ostatnim rozegranym przez ŁKS w wyniku pandemii, swoją posadę stracił trener Kazimierz Moskal. 

Łódzki Klub Sportowy wchodził do Ekstraklasy pełen optymizmu, jako powiew świeżości w skostniałej polskiej piłce. Chciał grać piłką, atakować, stałe fragmenty rozgrywał na krótko i na szybko, zamiast spróbować słynnej lagi na bałagan. Opierał się na Polakach, nawet dość młodych, ale co jeszcze ważniejsze – dość ściśle trzymał się własnych założeń. Jeśli zapowiadał, że trener Moskal ma pełne zaufanie, to nawet po serii ośmiu porażek z rzędu i lądowaniu na dnie tabeli trener Moskal miał pełne zaufanie. Gdy zakładano, że pewnej liczby obcokrajowców przekroczyć nie można, ŁKS twardo stawiał na rodzimych piłkarzy, nawet jeśli efekt momentami był dość kiepski. Stawianie na młodzież też momentami przybierało wręcz karykaturalne rozmiary, gdy pomimo całej serii słabych występów Jan Sobociński dalej wychodził w pierwszym składzie, raz nawet jako kapitan zespołu.

To wszystko było spójne. Z boku mogło momentami wyglądać głupio, ale jednak – to była po prostu konsekwencja przyjętej wizji, gdzie prezes, dyrektor sportowy i trener nadają na tych samych falach, akceptując, że czasem za próby ambitnej gry przychodzi płacić wynikami.

Kiedy to wszystko się posypało? Cóż, chyba przełomem było zimowe okienko transferowe, pełne ciosów w filozofię prowadzenia klubu. Najpierw szykowany do roli najważniejszego młodzieżowca Piotr Pyrdoł zamiast przedłużyć kontrakt z ŁKS-em podpisał umowę z Legią, obowiązującą od 1 lipca. Władze obu klubów szybko dogadały transfer, by zawodnik nie stracił półrocza na obserwowanie gry ełkaesiaków z ławki. Potem nastąpił szereg wzmocnień, który – jak to ujął dyrektor sportowy Krzysztof Przytuła – wykorzystał cały limit obcokrajowców. ŁKS założył, że w kadrze może ich być maksymalnie siedmiu – i właśnie tyle się znalazło po ściągnięciu Samu Corrala, Carlosa Morosa Gracii i Tadeja Vidmajera. Ale najgorsze dla łodzian nadeszło dopiero z sagą transferową Daniego Ramireza.

Reklama

Lech wyciągnął piłkarza zarobkami kilkukrotnie wyższymi, co w jasny sposób udowodniło łodzianom, że jako beniaminek, który ledwie dwa lata temu kopał się gdzieś na peryferiach futbolu, ich pozycja negocjacyjna jest nieszczególnie mocna, zwłaszcza przy oszczędnym zarządzaniu bez zaciągania kredytów “bo się spłaci z praw TV”. Za Ramireza szybko ściągnięto Domingueza, ale na razie wyróżnił się przede wszystkim widowiskową wywrotką przy rzucie wolnym w Kielcach.

Z całej tożsamości, którą budował ŁKS zostało tyle, że trener Moskal cieszył się pełnym wsparciem. Nie było żadnej paniki po Koronie, Moskal normalnie przygotowywał drużynę do meczu z Górnikiem Zabrze, potem też rozpisał wraz ze swoim sztabem plany na kwarantannę. Wydawało się, że szans na utrzymanie już większych nie ma, ale za to jest duża szansa na przywrócenie tożsamości, zwłaszcza, gdy łodzianie utraciliby nawet matematyczne złudzenia. Prezes i dyrektor sportowy jednym głosem zapewniali – Moskal spadnie, to i Moskal zrobi drugi awans.

Dziś ten ostatni bastion oddzielając ŁKS od typowej czerwonej latarni ligi padł z hukiem. Ratowanie się zagranicznym zaciągiem? Jest. Odstawienie młodego na ławkę, ściągnięcie doświadczonych ligowców? Jest. Rezygnacja z pięknej piłki na rzecz twardego trzymania zera z tyłu? Odświeżcie mecze z Wisłą Płock i Pogonią Szczecin. Teraz dochodzi do tego zwolnienia trenera w najbardziej niespodziewanym momencie.

Wczoraj napisaliśmy, że ŁKS w bardzo szybkim tempie zekstraklasowiał, co wkrótce może przypłacić również “spierwszoligowieniem”. Gdzie szukać jakiegokolwiek pocieszenia? Paradoksalnie – chyba w małych sygnałach, które sam klub publikował w ostatnich tygodniach.

Pierwszym była wypowiedź samego Kazimierza Moskala, który w rozmowie z “Przeglądem Sportowym” zdradził, że prezes Salski nie ma pretensji o wiosenne wyniki, ale wyraża swoje zdanie o stylu, który ŁKS zatracił w stosunku do meczów jesiennych. Przegrywanych, ale jednak – po niezłych meczach, fajnym futbolu, ambitnej walce. Teraz piękne porażki zamieniły się w obrzydliwe remisy, co ani nie poprawiało sytuacji w tabeli, ani nie zadowalało prezesa Salskiego. Drugim sygnałem był obszerny wywiad strony oficjalnej z Krzysztofem Przytułą, który wiosnę określił mianem rozczarowania.

Reklama

Pierwsze, co przychodzi panu na myśl, gdy mowa o wiośnie 2020 w wykonaniu drużyny trenera Kazimierza Moskala to…

Niezadowolenie. Mówię o okresie od 20 grudnia do dzisiaj. Wiedzieliśmy, co musieliśmy zrobić. A musieliśmy zrobić wynik i to na początku rundy rewanżowej, żeby jeszcze o czymkolwiek w tej lidze myśleć. Tego wyniku nie udało się zrobić i stąd to niezadowolenie. Do podniesienia z murawy było osiemnaście punktów. Zdobyliśmy sześć.

Ale to jeszcze nie było niepokojącym sygnałem.

Wiem, że wypominano mi, że nigdy dotąd w barwach ŁKS nie wystąpiło w jednym meczu aż tylu obcokrajowców, ale należy pamiętać, że to nie ja wybieram skład, a ta akurat decyzja została podyktowana formą zawodników, tym jak prezentowali się na treningach i styczniowych meczach kontrolnych.

Cała ta dyskusja to burza w szklance wody?

Problem jest wtedy, gdy piłkarzowi zagranicznemu brakuje jakości i gdy zaburza się proporcje w zespole. Określiliśmy sobie w ŁKS, że w kadrze pierwszego zespołu może znaleźć się sześciu-siedmiu obcokrajowców, czyli ok. 25 proc. wszystkich piłkarzy. To natomiast, że ci obcokrajowcy są w danym momencie lepsi od innych konkurujących na tę pozycję Polaków i ostatecznie wybiegają na boisko jest decyzją sztabu trenerskiego.

Nie jest to może otwarty zarzut, ale jednak, z całego wywiadu pobrzmiewa rozczarowanie nie tylko sposobem gry w wiosennych spotkaniach, ale nawet personaliami, na które zdecydował się trener Kazimierz Moskal. Do tej pory władze klubu niemal wyłącznie broniły trenera, ale sięgając dalej, do rundy jesiennej, też było widać pewną niechęć do ryzyka. Mimo niezłych występów, Michał Trąbka często oglądał mecze z perspektywy ławki rezerwowych, Piotr Pyrdoł też miał spore problemy z wywalczeniem sobie miejsca w jedenastce. Wiosną to samo spotkało Przemysława Sajdaka, a zdaje się, że i Adam Ratajczyk, który tak świetnie wypadł z Zagłębiem Lubin, do składu przebijałby się dużo dłużej, gdyby nie wymóg gry młodzieżowca. Być może to lęk po tym, jak Moskal sparzył się na zaufaniu do Sobocińskiego, a być może po prostu decyzje podejmowane na podstawie dyspozycji na treningach. Tu jednak dostrzegamy istotną różnicę między deklarowaną wizją klubu a rzeczywistością, za którą na pierwszej linii odpowiadał Moskal.

Stąd też kwestia następcy. Wojciech Stawowy, który zapewne w najbliższych dniach podpisze kontrakt z klubem, to trener o podobnym podejściu taktycznym, też bardziej filozof niż raptus biegający przy linii. Ale ostatnio człowiek pracujący w szkółce piłkarskiej, przyzwyczajony do codziennej troski o rozwój wychowanków. Oczywiście, znając setki anegdot o jego podejściu służbisty połączonym z fanatyczną wiarą we własną wizję futbolu mamy pewne wątpliwości, jak sprawdzi się w Łodzi, ale zdaje się, że to raczej będzie ewolucja, niż rewolucja. Zresztą, Stawowy miał zostać trenerem już w I lidze, Łukasz Grabowski z Przeglądu Sportowego zdradził, że piłkarze ściągani w okienku przed dwoma laty słyszeli, że przychodzą do I-ligowej drużyny, której szkoleniowcem będzie Wojciech Stawowy. Dopiero później okazało się, że posadę obejmie numer dwa na klubowej liście życzeń. A potem zrobi z klubem pozycję numer dwa w tabeli.

Z zewnątrz to brak konsekwencji, ale po bliższym przyjrzeniu się – to raczej naturalna konsekwencja oddania ogromnej władzy w ręce dyrektora sportowego. To Krzysztof Przytuła od lat wyznacza kierunki rozwoju, to on odpowiada za transfery, on odpowiada za to, by wizja klubu była realizowana przez pierwszego trenera. Zdaje się że w ostatnich miesiącach to właśnie tutaj pojawił się konflikt. Nieprawdopodobny wydaje się moment zwolnienia, nieprawdopodobna wydaje się wiara, że ktoś będzie w stanie wycisnąć z ŁKS-u więcej już teraz, w tym 6-tygodniowym maratonie. Ale w tej decyzji jest jakaś logika. O, albo prościej: jest logika, nie ma sensu.

Wydaje się też, że jeśli następca nie osiągnie celu jakim jest gra w Ekstraklasie w sezonie 2021/22, to zmiany mogą być szersze niż obecna roszada na stanowisku szkoleniowca.

Fot. Newspix

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

7 komentarzy

Loading...