W Europie niektórzy dopiero nieśmiało zaczynają trenować i wstępnie planują powroty za miesiąc czy półtora, Holendrzy już sezon zakończyli (w atmosferze sportowego skandalu), teraz dołączyli do nich Francuzi, a na Białorusi jak grali, tak grają. Wszyscy chyba powoli przyzwyczajają się do tego faktu, mimo że niekoniecznie można odnieść wrażenie, iż rząd w pełni panuje nad sytuacją.
Według dzisiejszego raportu (28 kwietnia), liczba zakażonych u naszych wschodnich sąsiadów wynosi 12 208 osób (7,5 procent z przeprowadzonych dotychczas testów). W porównaniu do wczorajszych danych, liczba chorych zwiększyła się o 919, co jest rekordem jeśli chodzi o dobowy przyrost i daje trzynaste miejsce na świecie pod względem dziennego wzrostu liczby pacjentów z koronawirusem. Białoruś przegoniła już Polskę pod względem całości zakażonych (u nas 12 089). Kolosalna różnica robi się przy porównywaniu zgonów. W Polsce zmarło 570 pacjentów, podczas gdy na Białorusi potwierdzono zaledwie 79 ofiar pandemii. Jeszcze w ubiegłym tygodniu natomiast tamtejsze ministerstwo zdrowia informowało, że w użyciu było tylko 10 procent z dwóch tysięcy respiratorów pozostających do dyspozycji. Czy to wszystko jest w pełni zgodne z rzeczywistością – ręki nie dalibyśmy sobie uciąć.
Na początku kwietnia na belsat.eu pojawiły się nieoficjalne wypowiedzi białoruskich medyków, że liczba chorych i ofiar jest znacznie większa, ale w kartach leczenia i aktach zgonu osób z objawami koronawirusa często wpisywano zapalenie płuc lub grypę. Przykład podany Biełsatowi przez lekarkę z Miejskiego Szpitala Klinicznego w Mińsku: – Z innego szpitala przywieziono do nas kobietę. Od razu trafiła w ciężkim stanie na reanimację. Zmarła w pół dnia. W epikryzie [karcie przebiegu leczenia] wpisano “zapalenie płuc”, ale od znajomych lekarzy wiem, że dwa testy na koronawirus miała pozytywne, a tylko jeden negatywny. Dlatego wpisano jej tylko zapalenie płuc. Miała 72 lata.
Aleksandr Łukaszenka jednak twardo obstaje przy swoim: narodowa izolacja nie jest potrzebna, gospodarka ma normalnie funkcjonować. Prezydent w jednym z przemówień zwrócił uwagę, że w wielu krajach Europy Zachodniej nadal umiera po 400-600 zakażonych dziennie, a tamtejsze władze i tak coraz bardziej luzują wcześniejsze restrykcje, bo „już zrozumiały, w co się władowały”. Prezydenta Białorusi wcześniej rozgniewał apel prawosławnych hierarchów, którzy zaapelowali do wiernych o nieodwiedzanie świątyń w tych wyjątkowych dniach. Jednocześnie zaznaczył, że obecny czas jest dobrą lekcją dla narkomanów i palaczy, dla których choroby płuc są szczególnie niebezpieczne.
Z drugiej strony, co chwila podaje się, że mimo niezamrażania gospodarki, Białoruś mocno potrzebuje zastrzyku gotówki. Według najnowszych doniesień, rząd Łukaszenki zamierza zadłużyć się w zachodnich instytucjach na 2,5 miliarda euro (4 procent PKB), aby zrekompensować gospodarcze straty wyrządzone przez pandemię i wspomóc służbę zdrowia. Ekonomiści zauważają jednak, że znaczna część tej pomocy może trafić do największych podmiotów, które nieraz już wcześniej przynosiły straty, a drobni przedsiębiorcy zostaną z niczym – ewentualnie z zasiłkiem po zamknięciu interesu. Mimo braku formalnych zakazów, szeroko pojęta branża turystyczna i eventowa notuje rekordowe straty.
Społeczeństwo niekoniecznie bezkrytycznie reaguje na zapewnienia, że wszystko jest pod kontrolą. Uczniom dwukrotnie wydłużono ferie zimowe, ale gdy przyszedł czas powrotu do szkół, wielu i tak zostało w domach. Według portalu „Nasza Niwa”, zaledwie 30 procent rodziców posłało swoje dzieci na zajęcia. Rząd dał tutaj wybór.
Piłkarze grają w najlepsze, od połowy kwietnia również ci drugoligowi, mimo że WHO niezmiennie rekomenduje Białorusinom odwołanie wszystkich imprez sportowych. Zaufanie do tej instytucji jednak maleje, również u nas. Zawodnicy, trenerzy i działacze powoli zdają się przyzwyczajać do nowej rzeczywistości. Głosów wyrażających obawy czy strach słychać coraz mniej. Jednym z wyjątków pozostaje Artem Milewskij. – Wszystko dzieje się jak zwykle. Wygląda na to, że nikt nie choruje, ale kiedy włączysz wiadomości i zajrzysz do statystyk, widzisz co innego. Sam już nie wiem, co robić, w co wierzyć, a w co nie – stwierdził napastnik Dynama Brześć.
Dwa tygodnie temu były reprezentant Ukrainy był załamany faktem, że on i koledzy musieli jechać na wyjazdowy mecz do Witebska, gdzie szalało zapalenie płuc. Miejscowy FK z tego powodu trzy wcześniejsze spotkania rozgrywał na terenach rywali. Obawy Milewskiego zostały wyśmiane w ekipie gospodarzy. – Cóż, jeśli Milewskij się boi, pozwólmy mu zostać w domu – komentował w rozmowie z Football.by pomocnik FK, Anton Matwiejenko. I dodał: – Nie wiem, jaka jest sytuacja w mieście. My normalnie trenujemy, a potem wracamy do domu. Wydaje się, że w sklepach jest wszystko tak jak wcześniej, jedynie ludzie chodzą w maskach.
Z koronawirusową rzeczywistością zdążył się oswoić ukraiński pomocnik FK Witebsk, Maksim Kalenczuk. – Treningi odbywają się jak zwykle, tyle że zaraz po ich zakończeniu każdy wsiada w samochód. Wszyscy starają się przestrzegać reżimu sanitarnego. Sytuacja w drużynie jest spokojna, nikt nie choruje. Dalsze granie? Wychodzimy na boisko, gramy, wracamy do domu. To chyba lepsze niż ciągłe siedzenie w czterech ścianach. Wiem po rozmowach z kolegami z Ukrainy, jak trudno im wytrzymać w takiej sytuacji, ale nie mają wyjścia – komentował.
Nie wiadomo, czy to z powodu strachu, ale obrońcy tytułu z Brześcia przegrali w Witebsku 0:1. W miniony weekend natomiast dostali u siebie 0:2 z Szachtiorem Soligorsk i na razie są sensacyjnym rozczarowaniem początku rozgrywek. Dynamo po sześciu kolejkach zajmuje trzecie miejsce od końca z dorobkiem zaledwie siedmiu punktów. Mimo to trener Siergiej Kowalczuk, który przed sezonem zastąpił Marcela Liczkę, na ten moment zachowuje posadę. – Mimo że mamy doświadczony zespół, naszym głównym problemem jest brak skuteczności. Czternaste miejsce? Jeszcze nie ma katastrofy. Nadal wszystko w naszych rękach. Zrobiło się nieprzyjemnie, ale nie beznadziejnie – mówił po ostatniej porażce.
Posadę stracił natomiast opiekun Dynama Mińsk, Siergiej Gurenko. W zasadzie samemu z niej zrezygnował po czwartej kolejce, ale na prośbę kierownictwa klubu, został jeszcze na jeden mecz. Pod jego wodzą piłkarze stołecznej drużyny zdobyli sześć punktów. Wcześniej Gurenko wyrażał chyba najwięcej obaw z grona trenerów jeśli chodzi o dalsze granie, zwłaszcza po tym, gdy większość kibiców zbojkotowała mecze. – Przy prawie pustych trybunach brakuje atmosfery i uczucia. Bardzo trudno wtedy zmotywować piłkarzy. Sport bez emocji zaczyna tracić sens. Trzy lub cztery kolejki temu, gdy jeszcze więcej ludzi chodziło na stadiony, byłem zwolennikiem kontynuowania ligi. Ale ostatnio, słuchając głosu zawodników i różnych doniesień, uważam, że musimy podjąć pewne decyzje. Zdrowie jest najważniejsze – mówił. Teraz przynajmniej ten problem mu odpada. Nowy szkoleniowiec Leanid Kuczuk w debiucie wygrał 3:1 na terenie zamykającego stawkę FK Smolewicze.
Ze względu na bojkot kibiców, już wcześniej niezbyt imponująca frekwencja gwałtownie spadła. W pierwszej kolejce średnia na mecz wynosiła 1309 osób, w drugiej 1120, a w trzeciej już zaledwie 327. W ostatniej (szóstej) serii gier było trochę lepiej – 495. Najwięcej kibiców (1496) zobaczyło porażkę Dynama Brześć z Szachtiorem Soligorsk, najmniej (172) porażkę FK Smolewicze z Dynamem Mińsk.
Kluby próbują radzić sobie jak mogą. Dynamo Brześć zaczęło sprzedawać wirtualne bilety, pozwalające nabywcy postawić przy wybranym krzesełku makietę ze swoją podobizną. Projekt wystartował w spotkaniu półfinału Pucharu Białorusi z Szachtiorem i wtedy jeszcze nie cieszył się większym zainteresowaniem (niewiele ponad 30 plastikowych kibiców). Kilka dni później w lidze zainteresowanie miało być już znacznie większe, a bilety kupowali również ludzie z Chin, Kataru, USA, Austrii czy Irlandii. Już w naszym poprzednim tekście pisaliśmy, że ze względu na wyjątkowość białoruskiej ekstraklasy w dobie koronawirusa, zwróciło na nią uwagę wielu fanów piłki z całego świata. Szczególnie na FK Słuck, który przywołuje skojarzenia z angielskim „slut”. Zrobiła się szyderka, powstały profile na portalach społecznościowych, ale wszystko w sympatycznym tonie. Klub zaczął też korzystać, bo na przykład amerykański „fan” grając na gitarze przeprowadzał zbiórkę pieniędzy na rzecz drużyny. Piłkarze FK przyznają, że takie nietypowe zainteresowanie im pomaga i chyba nie kłamią, bo mówimy o aktualnym liderze w Wyszejszaja Liha. Warto również zwrócić uwagę, że BATE Borysów po dwóch porażkach na inaugurację, szybko się ogarnęło i w następnych czterech spotkaniach zgarnęło 10 punktów.
Narracja ze strony krajowego związku pozostaje ta sama: pełne panowanie nad sytuacją i to przy aprobacie klubów. – Zgodnie z zaleceniami UEFA każda federacja sama decyduje, czy grać dalej. My się na to zdecydowaliśmy po konsultacjach z ministrem zdrowia i ministrem sportu. Wprowadziliśmy dodatkowe zasady bezpieczeństwa na stadionach, które powinny ograniczyć rozprzestrzenianie się koronawirusa. Wszędzie są środki dezynfekujące, mierzymy też temperaturę kibicom przed wejściem na trybuny. Trzymamy rękę na pulsie, a jednocześnie mamy pełne zaufanie do naszego systemu opieki zdrowotnej. Ponadto kluby wspierają naszą decyzję o kontynuowaniu sezonu. Zyskujemy również komercyjnie. Zainteresowanie białoruską piłką i sportem jako takim wzrosło. Jednocześnie trzymamy kciuki, aby wróciły ligi w innych krajach – mówił kilka dni temu rzecznik ABFF, Aleksander Aleinik.
Nawet jeśli kluby popierają dalsze granie, to wprowadzają też coraz więcej środków ostrożności. W minionej kolejce pomeczowe konferencje w dwóch przypadkach odbyły się online.
Co do zwiększonego zainteresowania, bywa z nim różnie w kontekście poważania białoruskiej ekstraklasy. Jeden z komentatorów rosyjskiej stacji przeprowadzającej teraz transmisje, stwierdził, że nawet tych meczów nie ogląda i nie zamierza. Podobnie podczas rozmowy live na Instagramie z Aleksandrem Kierżakowem zareagował były reprezentant Rosji Władimir Bystrow. – Białoruska ekstraklasa? Ani ranu nawet jej nie włączyłem. Lepiej pograć w FIFĘ – stwierdził wprost. Poziom ligi wyśmiał także legendarny Oleg Błochin. Wywołało to reakcję Olega Raduszki, który obecnie prowadzi FK Gorodeja, a w przeszłości pracował m.in w Olimpii Elbląg. – Błochin był wybitnym piłkarzem. Jeżeli nie podoba mu się nasza piłka, niech nie włącza telewizora. Niech ogląda lekkoatletykę, tenisa lub cokolwiek lubi. Albo może pojeździ na nartach. Myślę, że mamy normalną piłkę. Tak, gdzie indziej stadiony są piękniejsze. Pracowałem w Polsce i mogę szczerze powiedzieć: mają lepsze obiekty i otoczkę, ale poziom czysto piłkarski nie jest wyższy – mówił Raduszko w programie telewizyjnym „PRO Sport”.
Białoruscy zawodnicy przebywający za granicą w niejednym przypadku są zwolennikami dalszego grania. – Jako piłkarz cieszę się, że moi przyjaciele i koledzy teraz grają, nie napotykają ograniczeń i utrzymują się w dobrej formie. Kwarantanna nie jest dla nas najłatwiejszym rozwiązaniem, bo potem może być problem z powrotem do optymalnej dyspozycji. Jeśli więc grają, oznacza to, że wszystko jest w porządku. Mam nadzieję, że sezon nie zostanie przerwany, a teraz co tydzień się o tym plotkuje – cytuje tribuna.com Romana Wołkowa, który niedawno przeszedł z Gorodei do mołdawskiego FK Sfintul Gheorghe.
Na Białorusi dotychczas nie potwierdzono żadnego zakażenia koronawirusem wśród piłkarzy, choć pewne podejrzenia są, a kluby zawczasu stosowały środki zaradcze – tak jak FK Witebsk w przypadku pomocnika Aleksandra Ksenofontowa. Od dłuższego czasu przechodzi on izolację. – Zachorował półtora miesiąca temu. Teraz można powiedzieć, że jest poddany kwarantannie. Żyje, jest zdrowy, ale woleliśmy uważać. Skarżył się na ból gardła i choć nie miał gorączki ani kaszlu, izolowaliśmy go od reszty zespołu. Inne taki przypadki nie miały u nas miejsca. Czekamy, aż wszystko będzie dobrze i chłopak całkowicie wyzdrowieje. Czy przyszedł testy na koronawirusa? Nie, ale poszedł do szpitala i zrobiono mu niezbędne badania. Był leczony w Mińsku w miejscu zamieszkania. Półtora miesiąca temu nie wykonywano testów. Teraz próbowaliśmy, ale bez uzasadnionego powodu ich nie przeprowadzają, najwyraźniej liczba jest mocno ograniczona. Aleksandr niedługo wznowi treningi indywidualne, a po trzech tygodniach powinien już normalnie pracować – mówi dla tribuna.com trener klubu z Witebska, Siarhiej Jasinski. Cóż, jak na ból gardła, bardzo długa ta przerwa.
Im dalej w las, tym bardziej z polskiej perspektywy chcielibyśmy, żeby Aleksandr Łukaszenka miał rację, bo byłby to optymistyczny sygnał na przyszłość, gdyby koronawirus znów zaatakował. Nie wiadomo jednak, czy przykład białoruski będzie miarodajny, skoro są tak duże wątpliwości co do niektórych danych. Inna sprawa, że gdyby doszło do scen rodem z Bergamo, chyba nawet rząd Łukaszenki nie mógłby tego ukryć. No to co? Czekamy na siódmą kolejkę!
Fot. Newspix