Reklama

Zawsze mówię: – „Będziemy pracowali tak, żeby jak najszybciej się rozstać”

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

15 kwietnia 2020, 13:29 • 19 min czytania 1 komentarz

Dlaczego twierdzi, że na piłkarskiej scenie są tylko dwa miejsca i kto według niego może odgrywać główne role w tym teatrze? Dlaczego mówi piłkarzom, że będą pracowali tak, żeby jak najszybciej się rozstać? Co Gerard Houllier w Lyonie powiedział mu o hipokryzji i fałszywości miłości graczy do swoich klubów? Jakiej rady na przykładzie współpracy z Erikiem Cantoną udzielił mu Guy Roux w Auxerre? Czy głupi człowiek ma łatwiej w sporcie? Jak wygląda praca psychologa sportowego od kulis? Jak poradził sobie współpracując z zawodniczką po próbie samobójczej? Co jest najważniejsze w jego zawodzie? Na te i na inne pytania odpowiada w rozmowie z nami Damian Salwin, psycholog reprezentacji Polski i Wisły Kraków, który absolutnie nie ogranicza się w swojej pracy do tych dwóch ról. 

Zawsze mówię: – „Będziemy pracowali tak, żeby jak najszybciej się rozstać”

Zapraszamy.

***

Czy głupi człowiek będzie miał łatwiej w sporcie?

Świadomość w wielu sytuacjach pomaga, ale zbyt duża świadomość może już przeszkadzać. Rozumienie zasad funkcjonowania swojego ciała, umysłu, mechanizmów, które kształtują jedno i drugie, na pewno pomaga lepiej tym wszystkim sterować. Natomiast w sporcie chodzi o to, żeby pewne rzeczy odbywały się w deficycie czasu i w deficycie przestrzeni. Żeby miały miejsce automatycznie. W wielu dyscyplinach sportu dąży się do tego, żeby nawyki były zautomatyzowane.

Reklama

W psychologii często na podobne pytania odpowiada się: „to zależy”. Nie można niczego stwierdzić bezwzględnie jako wzór dla każdego przypadku na świecie. Jest takie nieprzypadkowe pojęcie „overthinking” i jest to niebezpieczne zjawisko, bo doprowadza do tego, że zawodnik zanadto zastanawia się, co ma zrobić, w jaki sposób coś ma zrobić, czy w ogóle powinien coś robić. Trenerzy nawet czasami powtarzają: „nie myśl, tylko graj”. I coś w tym musi być. Może to brzmi śmiesznie, ale chodzi o to, żeby wszystko działo się naturalnie, żeby to wszystko działo się automatycznie. Inne pojęcie to „flow”, czyli wytłumaczenie tego, że wszystkie ruchy zawodnika odbywają się w bardzo płynny, pół-automatyczny, albo całkowicie automatyczny sposób. Piłkarz nie myśli, bo w wyniku wieloletniego treningu, jego ciało nabywa pewnych umiejętności i nawyków, które pozwalają mu na takie stan rzeczy.

Często zawodnicy, kiedy wchodzą na boiska, tory, ringi, maty mówią do mnie:

– Damian, zrób wszystko, żeby odcięło mi głowę.

Dla nich bardzo często największym zakłóceniem wewnętrznego porządku jest ich własny umysł.

Takie prośby dostaje pan na pewno od zawodników, którzy za dużo sobie dodają, za dużo myślą, uprawiają wspominany „overthinking”. A jaki jest największy problem zawodników, którym łatwo przychodzi odcięcie głowy, bo mają do tego naturalne predyspozycje ze względu na swoją konstrukcję umysłową?

Wydaje mi się, że brak pewnej elastyczności na boisku, m.in wiązany z procesami uwagi. W tym przypadku brak szerokiej uwagi, brak możliwości przetworzenia dużej liczby informacji ze środowiska zewnętrznego może doprowadzić do tego, iż podejmowane decyzje nie będą do końca adekwatne. Na ile doprowadzić do tego, żeby piłkarz podjął właściwą decyzję w miarę szybko przy deficycie przestrzeni, a na ile potrafi przy tym potrafi bardzo szybko przetwarzać informacje z szerokiego widzenia? Deyna był takim zawodnikiem. To nie był piłkarz, który szybko biegał, ale to był piłkarz, który piekielnie szybko myślał. Tacy są najlepsi zawodnicy na pozycji numer „8” i „10” – mają wybitną zdolność przetwarzania informacji. Chociażby taki Toni Kroos, regulator tempa gry Realu Madryt.

Reklama

Deyna grał, jak żył, na własnych zasadach, trochę na boku, inaczej niż wszyscy. Pytanie, co z zawodnikami, którzy nie mają takiego naturalnego talentu. Grają na innych pozycjach, niewymagających aż tak szybkiego myślenia. Nie każdy jest wybitny, a „overthinking” jak istniał, tak istnieje. 

Dlatego coraz powszechniejsza jest współpraca z psychologami. Trenuję z zawodnikami umiejętności psychologiczne – sterowanie myślami, kontrolowanie emocji. W przestrzeni świadomości pojawiają się pewne zdarzenia mentalne, czyli myśli i emocje, które nie są złe, bo to jest wytwór dostosowania się do środowiska, natomiast chodzi o to, aby umieć tym sterować. Czasami nadmierne myśli czy emocje, pojawiające się zwłaszcza u zawodników bardziej wrażliwych, przeszkadzają im w funkcjonowaniu na boisku. Z pomocą przychodzą specjaliści, którzy dzielą się swoją wiedzą dotyczą tego, jak to kształtować, bo to jest możliwe do kształtowania.

Tak jak w przypadku ciała są predyspozycje, chociażby szybkościowe albo wytrzymałościowe, to tutaj składową biologiczną, która determinuje przetwarzanie informacji, jest temperament. W dużej mierze jest on odziedziczony genetycznie, ale tak jak zaczynałem studiować uważało się, że jest możliwość jego zmiany w zakresie od trzech do pięciu procent, tak teraz najnowsze badania wskazują, że temperament można ruszyć w 25-30 procentach. To dość dużo.

Jak w psychologii definiuje się temperament?

To są składowe czasowe i energetyczne ośrodkowego układu nerwowego, czyli w jakiś sposób nasz układ nerwowy odbiera i przetwarza informacje ze środowiska zewnętrznego albo środowiska wewnętrznego. Bardzo często robiąc badania temperamentu u zawodników wskazuję im to, jakie są ich mocne strony i jak można słabsze strony przekierować na to lepsze funkcjonowanie. Wydawałoby się, że u wrażliwego zawodnika, ta jego wrażliwość może być niebezpieczna, ale ktoś, kto jest wrażliwy szybciej dostrzeże bodziec. A jeżeli szybciej go dostrzeże, to jest w stanie szybciej zareagować.

A nie jest tak, że łatwej będzie miał ten, który tego bodźca w ogóle nie dostrzeże i nawet nie będzie musiał zastanawiać się, w jaki sposób na niego reagować?

To nie jest lepiej czy gorzej, tylko inaczej. Słabość trzeba wykorzystywać jako zaletę. Niech pan zwróci uwagę – w sportach, na trzecim poziomie koordynacji ruchowej, czyli tam, gdzie jest czas, przestrzeń i przeciwdziałający przeciwnik – jeden z zawodników ma miecz jako system ataku, a drugi ma tarczę jako system obrony. Na każdego skrzydłowego obrońca stara się zrobić coś, żeby zniwelować jego mocne strony. I to samo w drugą stronę – ten sam skrzydłowy robi wszystko, żeby zniwelować mocne strony defensora.

Dlatego na samym początku meczu przez dobre 10-15 minut, nawet w dobie analiz indywidualnych, występuje badanie siebie nawzajem – prawa noga, lewa noga, szybki, wytrzymały, wolny, niewytrzymały, jak radzi sobie w powietrzu, a jak na ziemi. Dlatego ten, który potrafi inteligentnie dostosować się do stylu przeciwnika, z którym rywalizuje, łatwiej się dostosuje. I to jest też przewaga zawodników bardziej lotnych w nomenklaturze naszej rozmowy.

Piłka nożna to sport, w którym życie człowieka nie jest zagrożone. Oczywiście, zdarzały się pojedyncze przypadki, kiedy ktoś umierał na boisku, ale to zazwyczaj były wypadki losowe, których nie dało się uniknąć. Nie jest to ekstremalny sport, w którym zdarzałoby się na przykład, że ktoś kogoś zabił. A mimo to często oceniamy piłkarzy po ich oddaniu się dla sprawy, kibice gloryfikują tych, którzy deklarują, że chcą na boisku umierać. Nadmierne zaangażowanie emocjonalne to wada?

Zostańmy przy polskiej piłce i cofnijmy się do ostatniej trzydziestolatki minionego wieku. Stal Mielec? Lato, Kasperczak, Szarmach. Górnik Zabrze? Lubański, Szołtysik, Oślizło. Legia Warszawa? Deyna, Ćmikiewicz, Gadocha. Widzew Łódz? Boniek, Rozborski, Smolarek, Młynarczyk. Wisła Kraków? Kmiecik, Kapka, Kusto. Ruch Chorzów? Marx, Bula, Faber. To wszystko byli zawodnicy, którzy bardzo długi czas spędzali w jednym klubie. Dlaczego wróciłem do historii? Dlatego, że wówczas była zupełnie inna kultura organizacyjna klubu. Piłkarze nie zmieniali tak często klubów. Tworzyły się silne więzi z lokalnym środowiskiem kibiców, dziennikarzy. Więzi te były wzmacniane przez silne osobowości zarządzające tymi klubami, obojętnie, czy był to akurat Sobolewski, czy Szlachta, czy Dziurowicz, czy generał Huszcza.

Oczywiście, oni zmieniali kluby, ale to nie były takie przypadki, jak te dzisiejsze, gdzie piłkarze zmieniają pracodawców z dużo większą częstotliwością. W jaki więc sposób ma dojść do identyfikowania się z kibicami, z tym miejscem, z tą szatnią, z kolegami?

A jednak zawodnicy deklarują swoją miłość do klubu, a co więcej mam wrażenie, że często na ten rok czy dwa faktycznie się w tym klubie bezgranicznie zakochują. Oczywiście, po czasie to mija, pojawia się hipokryzja, za chwilę zakochują się w innym klubie i schemat się powtarza. 

Przypominam sobie czasy, kiedy byłem u Gerarda Houlliera na stażu trenerskim w Olympique Lyon. I kiedy się żegnaliśmy poprosiłem go, żeby dał mi jedną radę dla początkującego szkoleniowca piłki nożnej. Powiedział mi wtedy dokładnie to, o czym pan teraz powiedział. Mówił o całowaniu herbu, o przynależności do klubu, do zespołu, do koszulki, że to wszystko jest nadużywane, że to wszystko jest na pokaz. To mówienie o grze dla klubu, dla kibiców, dla stadionu, dla herbu, to przesada i zakrywanie prawdziwego obrazu. Jeszcze w przypadku reprezentacji ma to jeszcze jakieś zrozumiałe podstawy emocjonalne, ale w przypadku klubu bardzo często to obłuda. Houllier dał mi do zrozumienia, że każdy z zawodników gra dla siebie. Ale dodał też, że wszyscy w tym projekcie jesteśmy od siebie uzależnieni. Piłkarze, trenerzy, zawodnicy, dziennikarze, kibice itd. Każdy istnieje dzięki każdemu.

Dochodzimy do czasów współczesnych. Proszę zwrócić uwagę na to, co dzieje się przy renegocjacjach kontraktów w czasie epidemii. Czy zawodnicy będą twardo stali na swoich stanowiskach, kiedy ktoś poprosi ich o obniżenie kontraktu w sytuacji, kiedy oczywistym jest, że klub nie może liczyć na żadne przychody? Ile jest buntów, ile jest braku porozumienia, ile jest kłótni?

Jestem psychologiem, oprócz reprezentacji Polski, również Wisły Kraków i piłkarze tego klubu już na samym początku zadeklarowali pomoc klubowi, zgadzając się na renegocjacje kontraktu czy też obcięcie pensji.

Aczkolwiek dla psychologa może być zrozumiałe to, że ktoś w pierwszej kolejności patrzy na siebie. Nawet, jeśli są to pobudki egoistyczne. 

W momencie, kiedy jestem zatrudniany przez klub sportowy, to reprezentuję klub. Natomiast muszę zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli zawodnik ma mi zaufać, to muszę też pomagać mu realizować jego potrzeby i budować świadomość dotyczącą tego, o czym mówiłem w przypadku Houlliera – wszyscy w piłce nożnej jesteśmy od siebie jakoś uzależnieni. Można dbać tylko o swój interes, ale zawodnik musi gdzieś grać, musi mieć jakiegoś trenera, musi mieć jakiegoś prezesa, musi być opisywany przez dziennikarzy, ktoś mu kibicuje. Co nie zmienia faktu, że nie jest niczym złym, jeśli piłkarz na pierwszym miejscu stawia swój własny interes.

Przypominam sobie kolejną sytuację z trenerskiego stażu – pojechałem kiedyś do Guy Rouxa do Auxerre. Tylko po to, żeby dowiedzieć się, jak radził sobie z młodym Cantoną. Spędziliśmy nasze spotkanie rozmawiając tylko na jeden temat. Chciałem poznać tajniki pracy z zawodnikami o bardzo wysokim ego – Cantona, Ibrahimović, śp. Bryant – to podobne typy osobowości. Wybitni i bezczelni. Bezczelni oczywiście w uroczy sposób. I on wtedy powiedział mi bardzo ciekawą rzecz: że pracując z takimi zawodnikami trzeba być bardzo bliski nich. Dlatego, że struktura dziecka w dorosłym człowieku jest bardzo mocno zarysowana. Nie chcę wchodzić głębiej w analizę transakcyjną, która zajmuje się tym w psychologii, ale warto chociaż zaznaczyć temat – są trzy moduły, które występują i funkcjonują w człowieku, w tym moduły dziecka i dorosłego. I to dziecko, u każdego z tych dojrzałych ludzi, cały czas potrzebuje zaspokojenia tych potrzeb.

Czasami już jako dorośli boimy się o tym rozmawiać, ale zachowujemy się jak dzieci. I tak samo jest w przypadku zawodowych sportowców. Stąd twierdzenie Rouxa, który opowiadał, że Cantona grał w teatrze, recytował, balował, więc w tym czasie on był bardzo blisko tego jego całego szkolnego i hobbystycznego życia. Zgadzam się z tym, że trzeba doceniać potrzeby tych zawodników. Moją rolą, jako psychologa w klubach i reprezentacjach, jest tworzenie wokół zawodników bezpiecznego środowiska w czasie zgrupowań, meczów, treningów odpraw.

Nie każdemu łatwo jest się przyznać, że potrzebuje pracy z psychologiem. 

Przedstawienie zawodników jako bardzo silnych gladiatorów o bardzo dużej odporności fizycznej i psychicznej, szkodzi wszystkim stronom, bo często jest wykreowane. Często pada pytanie o depresję. Często pada pytanie o rozmaite inne choroby umysłowe – chociażby nerwice czy fobie. Ostatnio na Amazon Prime oglądałem film o jednym z zespołów futbolu amerykańskiego, gdzie jeden z zawodowych obrońców Philadelphia Eagles podczas meczu NFL schodzi z boiska, ponieważ ma atak paniki, po czym przed kamerami opowiada o tym, że od wielu miesięcy boryka się z podobnymi atakami.

Podobny przypadek opisywał koszykarz Kevin Love. 

Zawodnicy nie są niezniszczalnymi gladiatorami. Rozumiem, że jednym z celów prasy jest przedstawienie zawodników w pelerynach bohaterów, nadawanie im nieprawdopodobnych sił i mocy, ale ja od wielu lat jestem bliżej tego środowiska. Dbam o higienę psychologiczną piłkarzy, więc znam prawdę i ona nie jest taka, jak to się przedstawia, a nawet wprost przeciwnie.

Jeden powie, że sportowcy są nastawieni na dużą presję społeczną, drugi, że presję społeczną to czują lekarze w szpitalach, a nie sportowcy. Postawmy się na drugim stanowisku i stwierdźmy: piłkarz nie doświadcza prawdziwego hejtu. 

Nie mogę mówić o konkretnych przypadkach, bo obowiązuje mnie tajemnica, ale proszę sobie wyszukać w internecie hasło „sportowcy – hejt”. Zobaczy się zawodników, którzy wypowiadają się o bardzo krzywdzących opiniach na ich temat. Jest różnica, kiedy ktoś ocenia niecelne podanie czy strzał, a z drugiej strony nazywa kogoś… tu można wpisać wiele epitetów.

Wie pan, dlaczego tak o tym wszystkim mówię? Dlatego, że dramat śmierci samobójczej, w szczególności w świecie żużlowym, jest tematem obecnym i bardzo lekceważonym. Nie wolno mi konkretnie mówić o przypadkach Jędrzejczaka, Kurmańskiego, Romanka, ale to się wszystko zdarzyło i główną rolę w ich tragediach odegrał hejt. Straszliwy hejt. Niewłaściwa, przesadzona, okropna ocena, która doprowadziła do targnięcia się tych ludzi na swoje życia. I to było nakręcane zarówno przez dziennikarzy, jak i kibiców.

Od połowy pierwszej dekady XXI wieku powszechnie dostępne są media społecznościowe i tak jak robią wiele dobrego, tak robią wiele złego, bo dały ludziom nieprawdopodobną wręcz możliwość przekazywania informacji. Instagramy, Facebooki, Twittery – można powiedzieć, żeby nie czytali, ale nie oszukujmy się, jakoś to w końcu do nich trafi. Nie ma możliwości całkowitego odcięcia się. Nawet, jeśli nie przeczytają tego sami, to przekażą im to osoby z drugiego kręgu – ich rodzice, rodzeństwo, dziewczyny, przyjaciele, a ich też to boli. Więc nawet, jeśli piłkarz jest odporny albo potrafi się odciąć, to często wróci do domu, a tam spotyka się z kimś, kogo akurat zabolało jakieś stwierdzenie wyczytane w internecie, więc nie da się uciec od tej negatywnej atmosfery.

I teraz pytanie: łatwiej jest temu wrażliwemu czy temu, który jednym uchem wpuści, a drugim wypuści? Ale też inna sprawa: niech nikt nie myśli, że ten, który mówi, że jednym wpuści, a drugim wypuści faktycznie jest taki gruboskórny i nic go nigdy nie zaboli.

Przez ostatnie dwa-trzy lata głośno było o cywilizacji hejtu, depresji, problemów psychicznych, a teraz nagle to wszystko zniknęło z przestrzeni publicznej, jak za zamachem czarodziejskiej różdżki, bo całe życie codzienne zostało zatrzymane przez koronawirusa. Czy to oznacza, że w przypadku prawdziwych problemów, problemy wydumane znikają?

Musielibyśmy sobie zadać pytanie: czym jest utrata życia lub zdrowia w stosunku do cyrkowych występów na matach, kortach, boiskach czy torach? Chyba znajdujemy odpowiedź. Zaczynamy przewartościowywać pewne rzeczy. Od czasów wojny nie spotkaliśmy się z taką sytuacją. Przychodzi refleksja, bo nagle mamy więcej czasu i możemy wszystko gruntownie przemyśleć. Bo ten czas w przypadku prezesów, działaczy, trenerów i piłkarzy w lwiej części zabierało planowanie, przygotowywanie, konstruowanie i tym podobne. Teraz tego nie ma, a umysł dalej musi zajmować się jakąś rzeczywistością. Dlatego moja praca w tym okresie musi dotyczyć pomagania w zarządzaniu tymi obszarami ich życia, w których występowały deficyty, wynikające z tego, że funkcjonowali głównie w sferze zawodowej. Sportowiec to nie tylko 90 minut treningu dzień w dzień i raz na tydzień mecz. Tak się tylko wydaje.

To jest 24-godzinne monitorowanie i przygotowywanie swoich ciał i umysłów, żeby wyjść na boisko raz na kilka dni. To są wszystko rzeczy związane z regeneracją, suplementacją, dietą, treningami personalnymi, motorycznymi, psychologicznymi i jeszcze innymi rzeczami, które wypełniają dzień. I tak samo w przypadku działacza, trenera czy zawodowego sędziego.

I teraz w tym momencie, skoro tego nie ma, są pewne obszary życia codziennego, rodzinnego, prywatnego, przyjacielskiego, biznesowego, w których oni mogą znakomicie zafunkcjonować, tylko znowu trzeba zmienić tę perspektywę. Często mówi się, że psychologowie nakręcają makaron na uszy, że manipulując, przekręcają, ale to nie o to chodzi. Przecież możemy podyskutować, nie zgodzić się ze wszystkim. To nie jest tak, że posiadłem nie wiadomo jaką wiedzę. Po prostu mam większą wiedzę, jak funkcjonuje umysł, jakimi procesami sterować i jak je kontrolować.

Powiedział pan, że zawodu piłkarza nie da się zamknąć w ramach godzinowych. Podobnie jest ze wszystkimi zawodami wokół piłki. Kumulują się w panu wszystkie rozmowy odbyte ze sportowcami?

Muszę umieć zachować balans. Moje życie osobiste, rodzinne, hobbystyczne, biznesowe stanowi pewnego rodzaju przeciwwagę funkcjonowania w środowisku zawodowym, a dodatkowo również jestem objęty opieką psychologiczną przez swoich supervisorów. Pierwszy z nich to Rich Gordin – emerytowany psycholog kadr olimpijskich Stanów Zjednoczonych. Drugi z nich to profesor Jan Blecharz.

Jan Blecharz pracował z Adamem Małyszem. 

Dokładnie. Podlegam ciągłej superwizji, bo wiem, że muszę dbać o swoją higienę psychiczną. Jeśli ja mam komuś pomóc, to muszę być zdolny do tej pomocy. Często podaję przykład samolotu. Jeżeli leci się z dzieckiem, którym człowiek się opiekuje, spada ciśnienie, wypadają maski, to bardzo często w pierwszym odruchu próbuje się nałożyć maskę dziecku.

Wszystkie zasady zaś mówią, żeby nałożyć ją najpierw samemu sobie. 

Oczywiście, ale odruch jest inny – pomagam komuś, potem sobie. Natomiast faktycznie najpierw trzeba być samemu sprawnym fizycznie, psychicznie, emocjonalnie i duchowo, żeby móc pomagać drugiej osobie. Dlatego, jeśli zada mi pan pytanie, jak sobie z tym radzę, to powiem, że muszę być sprawny, muszę dbać o swoją zdolność psychofizyczną, żeby móc zabierać się za pomoc innym. Zawód psychologa to zawód zaufania publicznego. Tak jak lekarz, tylko dba o funkcjonowanie umysłowe.

Bywa, że są momenty bardzo trudne. Człowiek chciałby pomóc każdemu, ale moje siły przerobowe też są ograniczone i nic się nie da zrobić. Wtedy przekierowuję potrzebującego pacjenta do kolegów i koleżanek w innych rejonach Polski, żeby oni prowadzili dalej zawodników czy kluby.

Miał pan kiedyś wrażenie, że robi komuś krzywdę?

(dłuższe milczenie)

Bardzo trudne pytanie. Dokonuję takiej wewnętrznej ewaluacji za każdym razem, kiedy współpraca nie posuwa się naprzód lub jeśli zawodnik rezygnuje z mojej pomocy. Celowo nie sądzę, żebym chciał komukolwiek zrobić krzywdę. Czasami brakuje czasu. Czasami przypadek jest na tyle trudny, że przekracza moje kompetencje, dlatego że psychologia ma trzy główne odłamy. Pierwszy: psychologia rozwojowa – praca z dziećmi. Drugi: psychologia kliniczna – praca z jednostkami chorobowymi. Trzeci: psycholog pracy – praca przy odnogach typu właśnie m.in psycholog sportu, psycholog marketingu, psycholog biznesu.

Czasami, niezależnie od swojej specjalizacji, wchodzę w psychologię rozwojową, kiedy przychodzi do mnie chłopiec albo dziewczynka. Czasami wchodzę też na pogranicze psychologii klinicznej, kiedy mamy do czynienia z jednostką chorobową w sporcie – czasami przekracza to moje kompetencje, więc nawet nie powinienem się tym zajmować, tylko od razu przekierowywać do psychologa klinicznego.

Jest pokusa, żeby się z takim wyzwaniem zmierzyć czy jest pan na tyle odpowiedzialny, że jeśli dochodzi do braku kompetencji, to po prostu przekazuje pan sprawę komuś innemu?

Może być takie myślenie, że ja sobie poradzę, ja sobie dam radę, co mi tam będą mówić, jestem taki mocny. Pokusa pewnie jest, ale muszę być na tyle odpowiedzialny, żeby sobie z tą pokusą dać radę. W przypadkach jednostek chorobowych żarty bardzo szybko się kończą. Miałem przypadek próby samobójczej. Kobieta, zawodniczka. Dałem do zrozumienia, że to przekracza moje kompetencje, że nie powinienem się nią zajmować, ale ona na tyle była zdeterminowana, że poinformowała mnie, iż nie pójdzie do żadnego innego psychologa – albo ja, albo nikt. W swoim kodeksie mamy zapisane, że musimy pomagać, przede wszystkim.

Skończyło się dobrze?

Skończyło się dobrze, ale potraktowałem ją jako case study. Skontaktowałem się z psychologiem klinicznym i psychiatrą. Nie mogłem podawać jej danych, ale prowadziłem ją jako studium przypadków. Pobierałem rady od psychologa klinicznego i psychiatry, żeby w jakiś sposób ją prowadzić i używając też swoich metod z pogranicza psychologii klinicznej i psychologii sportowej po prostu to się udało. Gdybym ją zostawił, to oczywiście mógłbym się tłumaczyć tym, że nie miałem uprawnień, ale człowiek chce pomóc. W tym przypadku to pomogło, ale nie ukrywam, że nie chciałbym się już nigdy więcej w takim położeniu znajdować.

Czego boi się psycholog?

Boję się tego, że nie będę mógł w odpowiedni sposób danemu człowiekowi pomóc. W taki sposób, żeby on był szczęśliwy.

Trudno jest panu spojrzeć na sportowca jako na człowieka? Nie jest tak, że zawsze w tym człowieku więcej będzie dla pana sportowca niż człowieka?

W moim modelu pracy na początku jest człowiek. Bardzo często spotykam się z sytuacjami, że sportowiec ma problemy w swoim zawodzie, bo źle funkcjonuje na poziomie codziennym – małżeńskim, partnerskim, rodzinnym, przyjacielskim, biznesowym, intymnym. Jeżeli tam coś nie nie funkcjonuje, to bardzo często to się przekłada na aspekt ich funkcjonowania zawodowego. Sport generuje olbrzymie emocje. I coś w tym jest, że sportowcy to aktorzy, którzy występują na arenach tak, jakby występowali na deskach teatru czy planie filmowym.

W moich treningach, półtoragodzinnych sesjach, zawsze znajduję czas, żeby porozmawiać o problemach pozasportowych. Z drugiej strony, czasami piłkarze mówią, że jak rozlega się gwizdek, to oni zapominają o całym świecie wokół nich. Są tacy zawodnicy, ale nie tylko zawodnicy, bo mam przyjemność pracy z bardzo znanymi piosenkarzami, aktorkami czy biznesmenami. Często jednak wtedy praca jest trybem ucieczkowym radzenia sobie ze stresem. Pracoholizm jest ucieczką.

Koszt, który ponoszą wracając do tego życia, bardzo często widać po zakończeniu karier – nie potrafią sobie z niczym poradzić, są upośledzeni życiowo, bo ich kompetencje były kształtowane tylko i wyłącznie w oparciu o zawód.

Często spotyka się pan z sytuacjami, że sportowiec, z którym współpracuje pan w drużynie, nie jest skłonny do współpracy i nie potrafi nazywać swoich emocji w rozmowie z psychologiem?

Trudno iść od obcego człowieka i na pierwszym spotkaniu opowiadać mu o intymnych szczegółach ze swojego życia. Psycholog to zawód zaufania publicznego. Obowiązuje nas kodeks psychologa i bardzo ścisłe normy etyczno-moralne. Żeby zbudować taką relację z danym zawodnikiem, sportowcem czy artystą, to trochę czasu potrzeba. Oczywiście, są tacy, którzy przychodzą i nie mają problemu, żeby o tym wszystkim rozmawiać, ale to naturalne, są różni ludzie.

Teraz częściej mówi się o pracy psychologów, bo przyjęliśmy strategię mówienia o higienie psychicznej, dzielenia się informacjami o zdrowiu psychicznym, uwierzyliśmy, że to naprawdę ważne. My też staramy się pokazywać, że to nic wstydliwego. Nawet nie jest też tak, że promujemy to sami, bo oddajemy głos zawodnikom, którzy nie obawiają się mówić, że współpracują z psychologiem sportowym. Natomiast cały czas trzeba pamiętać, że jeszcze 10, 20, 30 lat temu ktoś, kto przyznawał się do pracy z psychologiem, był skazany na ostracyzm –  „Co ty, serio, chodzisz do psychologa? Jesteś jakiś nienormalny czy co?”, czyli klasyka gatunku.

Staramy się przekazywać informacje. To nie są nienormalni ludzie. Tak jak dbamy o ciało i są od tego trenerzy, tak dbamy o głowę i od tego są psychologowie. Tak samo można ćwiczyć szybkość, siłę, motorykę i technikę, jak koncentrację, kontrolę emocji, radzenia sobie ze stresem. Nikt tu nie jest chory. Pracuję i pracowałem z medalistami IO, MŚ czy ME, czy ze znanymi piłkarzami – wielu z nich się tym chwaliło na łamach prasy polskiej i zagranicznej (Pazdan, Milik, Drągowski, Bednarek, Kapustka, Furman, Cierzniak czy Michalak). Jeśli sami by tego nie powiedzieli, wszystko pozostałoby w tajemnicy. Ale to są wszystko bardzo świadomi ludzie, oni wiedzą, że to normalne, że to potrafi pomóc, że to nic złego.

Czuje się pan dumny, kiedy komuś pomoże?

Tak jak zawodnik, który strzeli bramkę, tak jak trener, który wygra mecz, tak psycholog, który otrzymuje różnego rodzaju dowody wdzięczności za swoją pracę, jestem zadowolony, szczęśliwy, usatysfakcjonowany.

Ale nie jest tak, że wystarczy popracować z kimś rok czy dwa i to koniec, ściana, osiągnął psychiczny spokój już na zawsze? Na tym trzeba pracować cały czas, prawda?

Zawodnikom na początek współpracy bardzo często mówię:

– Będziemy pracowali tak, żeby jak najszybciej się rozstać.

Brzmi dziwnie, ale jedną z głównych umiejętności psychologicznych jest wewnątrz-sterowność. Nie mogę doprowadzić do sytuacji, w której zawodnik jest zależny ode mnie. Muszę go wyposażyć w pewnego rodzaju techniki, metody, ćwiczenia, strategie, żeby on mógł sobie z tym radzić sam. Zwyczajowo odbywa się to tak, że pracujemy raz-dwa w tygodniu, po jakimś czasie są konsultacje raz na kilka tygodni czy miesięcy, a potem życzenia świąteczne i raz na jakiś czas kawa. I to świadczy o tym, że ten proces idzie w dobrym kierunku.

Według mnie na scenie sportowej są tylko dwa miejsca – dla piłkarzy i dla trenerów. I pomimo tego, że jestem blisko, że od wielu lat jestem w tym sporcie w różnych rolach, że momentami jest pokusa, żeby dotknąć tej sceny, to muszę to kontrolować. Psycholog, nawet mający pewne kompetencje trenerskie, musi pozostawać w cieniu. Tak jak wszystkie inne osoby, które wykonują pracę dla zawodników – dietetyk, lekarz, fizjoterapeuta, masażysta, trener personalny, biomechanik, fizjolog. Na tej scenie są tylko dwa miejsca. Nikt inny nie może się tam pchać. Jesteśmy dodatkiem. Musimy znać swoje miejsce w szeregu.

ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK

FOT. Newspix/Fotopyk

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

1 komentarz

Loading...