Christian Gytkjaer nie będzie w przyszłym sezonie piłkarzem Lecha Poznań. Niby człowiek wiedzioł, że tak się to skończy, a jednak trochę się łudził, że coś się w tej materii jeszcze nagle zmieni. Niewielu jest w tej lidze piłkarzy, za którymi da się tęsknić, pewnie można by ich policzyć na palcach jednej ręki, ale jeśli tak, to wskazujący czy inny serdeczny byłby zarezerwowany dla Duńczyka. Wielu przebierańców przewinęło się przez Poznań w ostatnich okienkach, ale wśród nich Kolejorzowi trafił się Piłkarz. I choć oczywiście jest jeszcze szansa, że napastnika Lecha na boisku zobaczymy – tym bardziej, że coraz głośniej mówi się o powrocie piłkarzy na murawy pod koniec maja – to, korzystając z luźniejszej chwili, postanowiliśmy już teraz się z nim pożegnać.
I odpowiedzieć sobie jednocześnie na jedno ważne pytanie – z czego go zapamiętamy? Oto nasza lista.
1. Gole.
No a jak. Przyszedł z pełną świadomością tego, że ma je strzelać i po prostu to robił. Niby oczywiste i łatwe, ale jak przychodzi co do czego, to sprowadzany napastnik nierzadko najpierw mówi coś o potrzebie aklimatyzacji i lepszego zrozumienia z kolegami, bo – eureka! – żyje z podań, a po pół roku już pakuje walizkę, by ten sam kit wciskać innym. Gytkjaer nieco toporny miał jedynie początek – nie strzelił ani jednej sztuki w pierwszych pięciu spotkaniach, ale jak wypalił z Piastem Gliwice w szóstym (dwa gole), to za chwilę wbił też dwa Utrechtowi i jednego przeciwko Cracovii.
19 goli w pierwszym sezonie w Ekstraklasie, w drugim dorzucił 12, w trzecim jego licznik na razie zatrzymał się na 15 trafieniach. Jest powtarzalność. Do tego dochodzi 7 bramek w eliminacjach do Ligi Europy – prócz wspomnianego dubletu był też taki sam wyczyn z Gandzasarem i hat-trick z Szachciorem Soligorsk (w obu przypadkach gole były kluczem do przejścia dalej i uniknięcia kolejnego kompromitującego eurowpierdolu). Puchar Polski? Trzy sztuki w tegorocznej edycji. Łączny bilans to 56 goli (i 8 asyst) w 108 spotkaniach.
2. A w szczególności ten.
Gdybyśmy mieli wybrać najpiękniejsze trafienie Duńczyka, to rzecz jasna wskazalibyśmy właśnie to zanotowane z Zagłębiem. Atakowanie piłki przy bliższym słupku, często poza światłem bramki, stało się w pewnym momencie jego znakiem rozpoznawczym, ale tu przeszedł samego siebie. Po prostu nie dało się zrobić tego lepiej. I wszystko wskazuje na to, że nie mówimy o przypadku. Spójrzcie na powtórki – facet tak chciał.
3. Zero tituli/najskuteczniejszy obcokrajowiec w historii Lecha.
Napisaliśmy już o tym, że goli Duńczyk strzelił bardzo wiele. Wskazaliśmy też najbardziej pamiętnego. No ale trochę inna kwestia dotyczy tego, co te bramki dawały drużynie. I tu trzeba postawić sprawę uczciwie – niewiele. Zabrakło mistrzostwa Polski (choć w pierwszym sezonie Duńczyka było już na wyciągnięcie ręki). Zabrakło Pucharu Polski (tu jeszcze widzimy szanse na godne pożegnanie). Zabrakło awansu do fazy grupowej europejskich pucharów.
Ale choć pamiętamy o tym, że inną wagę ma hat-trick wbity Juventusowi i ten ustrzelony przeciwko przeciętnym Białorusinom, nie sposób nie zauważyć również, że Duńczyk jest najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii poznańskiej drużyny. Strzelił więcej niż Rudnevs, więcej niż Rengifo, więcej niż Hamalainen, Jevtić, Stilić. Nie chcemy szarżować z forsowaniem teorii, że Gytkjaer miał po prostu pecha, iż trafił na tak słaby okres całego Lecha, bo byłoby to zbyt daleko posunięte ściąganie odpowiedzialności z jego barków, ale umówmy się – jest w tym więcej niż ziarno prawdy. To oczywiście tylko teoretyzowanie, ale gdy wkładamy go do mistrzowskiej drużyny z sezonu 14/15, której najlepszym strzelcem był wspominany Hamalainen (15 goli we wszystkich rozgrywkach), a żaden z napastników nie przekroczył granicy dziesięciu goli, oczyma wyobraźni widzimy króla strzelców.
Zresztą niewykluczone, że Duńczyk pożegna się tym tytułem. Jeśli nie wrócimy do gry i nie będziemy jednocześnie udawać, że sezonu nie było, korona wyląduje na jego głowie. Jeśli wrócimy, niełatwo znaleźć kogoś, kto mu ją odbierze.
4. Pudła.
Żeby nie było za słodko – kilka się zdarzyło. Był na przykład niewykorzystany rzut karny w ostatniej minucie na wagę remisu z Koroną Kielce, ale zawsze większe emocje budzą wpadki z kilku metrów z gry. Dlatego jako przykład wybraliśmy TO. Mówimy o bardzo świeżej historii, bo ten mecz z Jagiellonią miał miejsce już na wiosnę, w końcówce lutego. Bez dwóch zdań – najgorszy występ Gytkjaera w Polsce z efektowną wisienką na zakalcu.
5. Solidny reprezentant.
Jesteśmy piłkarskim zadupiem, chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości, a jeśli się pojawiają, to zapraszamy do prześledzenia popisów naszych drużyn w europejskich pucharach. Dlatego tak bardzo miłe są te krótkie chwile, które pozwalają o tym zapomnieć. Gytkjaer bywa ich bohaterem, bo pan Age Hareide (ten sam, który tak sprowokował Adama Nawałkę, że zaczęły się eksperymenty, które zakończyły się nieudanym mundialem) uczynił z niego etatowego reprezentanta Danii. Fajna sprawa. Nie mówimy o – z całym szacunkiem – Litwie, którą mamy puknąć przed wyjazdem na dużą imprezę, nie mówimy też o Węgrach, którzy czasami potrafią zebrać przyzwoitą paczkę, ale za gwiazdę wciąż robi tam Balazs Dzsudzsak, a o Duńczykach, od których dostaliśmy srogą lekcję futbolu w rewanżu w eliminacjach do mistrzostw świata. No i oni na tym mundialu potrafili wyjść z grupy, remisując zarówno z późniejszymi mistrzami świata, jak i z wicemistrzami (z Chorwacją odpadli po karnych w 1/8 finału), a nie robili za jedną z gorszych ekip.
Gytkjaer wskoczył na ten wózek już po turnieju (wcześniej na koncie miał tylko debiut). Zagrał w trzech meczach towarzyskich, jednym w Lidze Narodów, cztery razy w eliminacjach. Strzelił w tych spotkaniach łącznie pięć goli (trzy Gibraltarowi, po jednym Szwajcarii i Luksemburgowi). Gdyby Euro odbyło się w tym roku, jedną rękę w zasadzie miałby już na bilecie. Tak jak piłkarz Interu Mediolan (wcześniej Tottenhamu), FC Barcelony (sensacyjny, ale zawsze), Borussii Dortmund, RB Lipsk, Milanu, Leicester City, Chelsea, Valencii i paru innych klubów z półki nieco innej niż ta Lecha.
6. Dziewczyna.
Mają w Kolejorzu szczęście do partnerek piłkarzy, co można oczywiście jakoś fajnie ogrywać. Żona Thomasa Rogne zdobyła Złotą Piłkę, a partnerka Gytkjaera popularność zawdzięcza serialowi dokumentalnemu, w którym przedstawiono jej nietypową profesję – pracuje jako rybaczka. Podobno to bardzo rzadka sprawa, szczególnie w takim wydaniu jak w przypadku Tonje Dyb. Pogratulować. Z głodu raczej nie padną. Zresztą podpytaliśmy kiedyś o to samego piłkarza w dużej rozmowie (znajdziecie ją TUTAJ).
“Nie ma jej w domu przez 50% czasu w ciągu roku, tyle spędza na kutrze rybackim. Latem wyjeżdża na sześć tygodni, potem jest w domu przez sześć tygodni. Zimą jest więcej ryb, więc wyjeżdża na około trzy-cztery. To wyzwanie dla związku, ale póki co jest nam dobrze. Nie zniósłbym życia z kimś innym, kto nie ma takiej pasji. Ale nie myśl, że ona nie może usiedzieć w domu, kiedy akurat ma wolne”.
Inny duński napastnik Lecha (na szczęście były) też w telewizyjnej produkcji się pojawił i to nawet w głównej roli, a nie jako partner gwiazdy, ale chyba każdy woli ten “gytkjaerowy” rozgłos.
7. Scenka z Celebanem.
Mamy kilka żartów, szczególnie w nawiązaniu do punktu wcześniejszego, ale wszystkie wydają się być poniżej pasa, więc nie użyjemy żadnego!
— Damian Smyk (@D_Smyk) August 5, 2018
Fot. FotoPyK