Piękna tradycja, dużo śmiechu, żartów. Śmigus-Dyngus co roku hucznie obchodziliśmy na ulicach miast, albo chociaż w naszych skromnych domowych progach, co roku też żartowaliśmy sobie na stronie, wręczając symboliczne kubły zimnej wody na głowy niektórych rozgrzanych osób ze środowiska piłkarskiego. Czasy jednak są wyjątkowe, więc i nasz coroczny tekst będzie miał nieco inny charakter.
Ech, przypomnieliśmy sobie z rozrzewnieniem ten ubiegłoroczny.
Zagłębiu Sosnowiec. By nie utonęli w spiskowych teoriach i rozróżniali błąd (taki, który może zdarzyć się każdemu, na przykład władzom klubu zatrudniającym szereg parodystów) od spisku (którym byłoby np. stronnicze korzystanie z technologii VAR).
Ale to były czasy. Wylewaliśmy kubły zimnej wody na rozgrzane łepetyny piłkarzy z U-21, którzy właśnie sposobili się do swoich wielkich transferów, wylewaliśmy na władze poszczególnych klubów czy trenerów, którzy zanadto odrywali się od ziemi. Dzisiaj? Ach jakże miło byłoby posłuchać tych konferencji Gino Lettieriego, nawet źle przetłumaczonych. Jakże cudownie byłoby jeszcze raz zobaczyć mecz Zagłębia Sosnowiec, niezależnie od ligi. Jak kapitalnie i błogo byłoby rzucić okiem na przesuwanie się po boisku Nikoli Vujadinovicia.
No ale tego nie ma. Dlatego kubeł zimnej wody przede wszystkim trzeba wylać sobie na głowy, żeby już nigdy nie zamienić się w tego tłustego kocura, który odczuwa niemalże przesyt piłki nożnej. Gdybyśmy mieli podawać konkretne przykłady, najpierw ustawilibyśmy się koło studni a następnie:
– Pierwszy kubeł wylali z myślą o tych, którzy wymigiwali się od wyjścia na osiedlowy orlik, bo akurat mieli bardzo ważną dyskusję na Twitterze. Pewnie zapomnimy o tym jakiś miesiąc po zakończeniu tego trwającego piekła, ale na ten moment wydaje nam się całkiem rozsądna wyprowadzka z domu i zamieszkanie na osiedlowym boisku na stałe. Gorące głowy, które zawsze przekładały piłeczkę ze znajomymi na „przyszły tydzień” dostały lodowaty prysznic – my oczywiście też jesteśmy w tej grupie.
– Drugi kubeł dla tych, którym nie po drodze było na zajęcia swoich szkrabów. Znów częściowo opieramy się na własnych doświadczeniach – czasami ta hala, na której trenuje dzieciak była tak odległa, zwłaszcza po pracy, gdy jak magnes ciągnęły kanapa i fotel. Dziś prawdopodobnie zanieślibyśmy nasze pociechy na trening nawet w lektykach, a następnie wnikliwie obserwowali każdą minutę zajęć, skrzętnie notując każdą zdobytą bramkę.
– Trzeci kubełek dla tych, którym było za zimno, za dżdżysto i zbyt pochmurno, by pofatygować się na swój lokalny stadion. Oczywiście, nic na siłę, ale ile razy ostatecznie żałowaliście, ze 90 minut świetnego meczu obejrzeliście w telewizji, a nie na stadionie? Oj, obecny czas sprzyja planowaniu życia „po epidemii”. Zakładamy, że wielu z nas zyska nieoczekiwane argumenty w bojach z rodziną – muszę iść na ten mecz, bo nie wiadomo, kiedy będzie następny. Liczymy, że podczas pierwszej kolejki z otwartymi trybunami głód futbolu będzie tak wielki, że zanotujemy rekordowe frekwencje, od Suwałk po Zgorzelec.
– Czwarty kubeł dla tych, którym spowszedniała Liga Mistrzów. Bo to zawsze te same drużyny, ci sami zawodnicy, te same mecze. Ile można oglądać Barceloną z PSG, albo Real z Lyonem, w wersji dla starszych czytelników. Nie wpadajmy w paranoję, ale podeszło by nawet jakieś starcie drużyn z trzeciego i czwartego koszyka w szóstej kolejce fazy grupowej, gdy wszystkie wątpliwości w grupie są już rozstrzygnięte.
– Piąty kubeł dla deprecjonujących Ligę Europy. Nie no bez przesady.
– Piąty kubeł dla tych, którzy zawsze odwlekali wymarzoną podróż. Kurczę, aż nie chce się wierzyć z dzisiejszej perspektywy, że jeszcze pół roku temu od dowolnego meczu na całym świecie dzieliło nas kilkanaście kliknięć. Wylot na Camp Nou, San Siro czy Old Trafford nigdy nie był tak prosty jak w drugiej połowie 2019 roku. I jednocześnie tak trudny, jak w kwietniu 2020. Jeśli popłynie dla nas sterta lekcji na przyszłość – na pewno w kolejnych sezonach z armią nam podobnych ludzi będziemy odhaczać kolejne stadiony z listy „zaliczyć przed śmiercią”.
– Szósty kubeł dla całego środowiska, które wierzyło, że pewne rzeczy są nam dane raz na zawsze, że o pewne rzeczy nie trzeba będzie już nigdy walczyć, że niektóre łóżka pościelą się same. Dziś widać jak na dłoni, że żyliśmy w pięknych i beztroskich czasach, których momentami totalnie nie szanowaliśmy i nie docenialiśmy.
Ustalmy jednak – moglibyśmy tych kubłów wylać i sześćdziesiąt, nic nie będzie się mogło równać ze skalą otrzeźwienia, jaką zafundowała nam pandemia. Kto celebruje Święta Zmartwychwstania Pańskiego, pewnie się modli o to, by ten czas nabierania pokory jak najszybciej minął. Kto świętuje po prostu kwietniową przerwę od pracy, zwyczajnie trzyma kciuki, by ten koszmar się zakończył. Jednym i drugim życzymy wszystkiego dobrego. By za rok już z czystym sumieniem znów oblewać się wodą na ulicach, w domach i w tekstach wyszydzających kanciatą rzeczywistość rodzimego futbolu. Może i nie wrócimy silniejsi, może i nie wrócimy zdrowsi, ale na pewno wrócimy pokorniejsi.