Reklama

W skrajnym modelu izba może uznać obniżki w Legii, a zakwestionować w Wiśle Płock

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

10 kwietnia 2020, 09:33 • 19 min czytania 7 komentarzy

– W Izbie ds. Rozwiązywania Sporów czy w Trybunale Arbitrażowym kontrakt to świętość. Co ciekawe, niektóre spory mogą być rozwiązywane według polskiego prawa, a te dotyczące zagranicznych zawodników – według prawa szwajcarskiego. Więcej! Inny może być werdykt izby w sprawie dotyczącej obniżenia pensji piłkarzowi Zagłębia Lubin czy Wisły Płock, a inny w sprawie dotyczącej Legii Warszawa – tłumaczy dr Mateusz Dróżdż, były prezes Zagłębia Lubin i radca prawny. Skąd tak różne możliwości interpretacji? Co z kontraktami piłkarzy? Co z umowami sponsorskimi? Zapraszamy.

W skrajnym modelu izba może uznać obniżki w Legii, a zakwestionować w Wiśle Płock

Dokończenie sezonu – na ten moment tylko pobożne życzenie czy może jednak kwestia paru tygodni?

Na dzisiaj nie ma możliwości, żebyśmy skończyli sezon z prostej przyczyny: zakazana jest jakakolwiek działalność związana ze sportem. Była organizowana gala Fame MMA, próbowano obejść zakaz poprzez “zawodowy charakter” przedsięwzięcia, poprzez argumentowanie udziału uczestników jako ich “pracy dla telewizji”, ale moim zdaniem na gruncie ograniczeń związanych z epidemią – gala odbyła się nielegalnie. Na ten moment nie ma prawnej możliwości dokończenia sezonu, nie ma możliwości uprawiania sportu w rozumieniu prowadzenia działalności klubów sportowych. Natomiast w przyszłości na pewno decydujący będzie czynnik ekonomiczny. Ze względów finansowych, ze względu na prawa telewizyjne, musimy ten sezon kiedyś skończyć. Wypłaty są uzależnione od transmisji, a można spokojnie sparafrazować hasło “nie ma piłki bez kibiców” na “nie ma piłki bez telewizji”. Bez pieniędzy ze sprzedaży praw do transmisji, kluby będą w fatalnej sytuacji, to byłaby prawdziwa katastrofa.

Poza tym dochodzi aspekt “sprawiedliwości” rozwiązań – kto ma się utrzymać, kto ma spaść.

Nie ma jednego dobrego rozwiązania, które pogodziłoby interesy zespołów walczących o utrzymanie, tych bijących się o udział w barażach czy o miejsca gwarantujące występy w europejskich pucharach. Każda decyzja, w której zmieniasz reguły gry w trakcie jej trwania – a tutaj w dodatku chodzi przecież o prowadzenie biznesu, bo tak trzeba nazwać zarządzanie klubami – dla kogoś będzie się wydawać niesprawiedliwą. Do tego jeżeli poszerzymy ligę, środki finansowe będą dzielone na więcej klubów, co też pewnie będzie przedmiotem dyskusji. Trudno jednak wskazać, kiedy sezon zostanie dograny, na jakich warunkach, z jakimi rozstrzygnięciami – na dzisiaj nawet nie można prowadzić treningów.

Reklama

Zakaz uprawiania sportu dotyczy również piłkarzy? W Bundeslidze już ponad połowa drużyn wróciła do treningów.

Tak, w tym momencie nie można trenować. Najpierw musimy czekać na zdjęcie tego zakazu uprawiania sportu, bez tego nie ruszymy. W naszym środowisku piłkarsko-prawniczym dyskutujemy o tym, co dalej – najpierw zapewne wznowienie treningów przy zachowaniu reguł bezpieczeństwa medycznego, na wzór tego, co dzieje się teraz w Niemczech. Potem treningi już z intencją powrotu do grania, oczywiście nadal przy zachowaniu możliwie jak największej izolacji. Celem byłoby wówczas dogranie sezonu w takich eksperymentalnych warunkach i wydaje się, że to jest możliwe – pytanie tylko kiedy i czy zdążymy zakończyć rozgrywki. Trzeba brać tutaj pod uwagę też aspekty bezpieczeństwa. Z tego co wiem obecnie część klubów w Europie skoszarowała swoich zawodników, bo oni nie mogą wrócić do swoich państw, również z uwagi na zagrożenie ich zdrowia, ta sytuacja przypomina nieco zgrupowanie przed sezonem. Poza tym w Europie, nie tylko w Niemczech, wraca się do treningów właśnie poprzez takie zebranie ich na stałe we własnym ośrodku treningowym.

Przypomina to nieco rozwiązanie z branży budowlanej, które jest aktualnie stosowane już w Polsce – ustawia się na placu budowy campery, w których kwateruje się pracowników pod kwarantanną, tych z zagranicy. Oni nie opuszczają swojego miejsca zamieszkania, bo mieszkają przecież w camperach, a jednocześnie mogą swobodnie pracować, bo ich miejsce pracy to plac przed przyczepą. Dlatego ten pomysł przedstawiony przez właściciela Rakowa Częstochowa, Michała Świerczewskiego, jest w pewnym stopniu możliwy do zrealizowania, pokazuje to praktyka innych branż, mimo że na początku wydawał się on totalną abstrakcją. Nadal jednak nie zmienia to faktu – pierwszym krokiem musi być wyłączenie tego zakazu prowadzenia działalności związanej ze sportem.

Ale piłkarz pod kwarantanną nie mógłby raczej biegać po boisku z tymi, którzy są poza podejrzeniem zakażenia.

Na pewno, ci piłkarze, którzy przebywają obecnie za granicą musieliby najpierw przebyć kwarantannę, którą obligatoryjnie objęci są wszyscy przyjeżdżający do Polski. Być może przepisy ulegną zmianie, ale na ten moment właśnie w ten sposób to wygląda. Do tego trzeba dbać o zabezpieczenie medyczne – zgodnie z aktualnymi przepisami osoby pod kwarantanną nie tylko nie mogą opuszczać swojego miejsca zamieszkania, ale nie powinni tego robić również ich domownicy. W tym przypadku zakładamy, że skoro miejsce zamieszkania jest też miejscem pracy to pracować przed tym wspomnianym camperem mogą tylko ci, którzy razem mieszkają w tym właśnie miejscu i razem odbywają kwarantannę. No i oni powinni zachować odległość dwóch metrów od siebie, piłkarzom byłoby dość ciężko, gdyby byli objęci kwarantanną.

Z drugiej strony jest jasne, że nikt nie będzie koszarował piłkarzy pod kwarantanną z tymi bez tego obowiązku, zapewne najpierw trzeba byłoby poczekać, aż wszyscy piłkarze będą mogli razem spędzać czas w miejscu skoszarowania, albo normalnie trenować..

Reklama

Piłkarze mogliby odmówić? To jednak jest spore wyrzeczenie, zamknąć się na kilka tygodni w pracy.

Przede wszystkim powinni patrzeć pod kątem własnego bezpieczeństwa, bo ten pomysł zakłada, że byliby jedną z najbezpieczniejszych grup w Polsce, objęci niezbędną opieką medyczną, zaopatrzeni w testy, wykonywane regularnie, na bieżąco. Skoszarowani byliby bezpieczniejsi niż w domach, tu nie ma wątpliwości. Natomiast czy mogliby odmówić… Chyba nie, to w końcu jest ich obowiązek regulowany kontraktem, podobnie jak udział na przykład w trwającym trzy tygodnie zagranicznym zgrupowaniu, oczywiście przy zapewnieniu wszystkich wymogów sanitarnych i medycznych.

Myślisz że takie rozwiązania będą konieczne? Europa chyba powoli przygotowuje się do luzowania obostrzeń, już nie wspominając o zupełnie beztroskich Szwedach.

Trudno powiedzieć, zwłaszcza, że akurat strategia Szwecji nie wydaje się optymalnym sposobem na wyjście z epidemii. Myślę że niezależnie od tego jak będą wyglądały regulacje i jak długo potrwają – odpowiednie przygotowanie i zabezpieczenie medyczne powinno pozwolić na powrót do treningów bez strachu o zdrowie piłkarzy, a stąd już jest bardzo blisko do wznowienia rozgrywek. Natomiast trzeba pamiętać, że pojawi się tutaj cały szereg wątpliwości, choćby związany z nadchodzącym 30 czerwca, gdy wygasa wiele ekstraklasowych kontraktów.

Kontraktów obniżonych o połowę. Jako były prezes i jednocześnie ekspert w kwestiach prawa sportowego – stosowałbyś się do tej obniżki rekomendowanej przez Ekstraklasę SA?

Jak wielu sądziłem, że mocniej głos zabiorą FIFA oraz UEFA. Z drugiej strony można było się spodziewać, że nie podejmą oni decyzji ze względu na ewentualny konflikt z prawem określonego państwa. Skoro federacje nie zajęły jednoznacznego stanowiska – trzeba traktować rozporządzenie Ekstraklasy SA za rodzaj wskazówki dla klubów. Ja rozumiem tutaj wszystkie strony – i PZPN, i ESA, i prezesów poszczególnych spółek tworzących ligę. Każdy najchętniej zrzuciłby ten ciężar renegocjacji kontraktów na inny podmiot, później jedynie zastosował pewien schemat działania na własnym podwórku. Nie można się dziwić, że UEFA, FIFA i PZPN nie chcą ingerować w wewnętrzne umowy pomiędzy klubami a piłkarzami, nie można się też dziwić, że kluby oczekiwały tutaj odgórnych zarządzeń, które ułatwiłyby im negocjacje z zawodnikami. Pamiętajmy jednak, że zarządzanie spółką, przede wszystkim sportową, to także zarządzanie kryzysowe. Nikt na to nie zwracał do tej pory uwagi, a w spółkach powinno rozpisywać się ryzyka związane z ekstremalnymi sytuacjami według jasnych wytycznych i zmiennych. Jak ja bym się zachował? Potraktowałbym jednak rozporządzenie Ekstraklasy SA jako pewien rodzaj rady, niż sztywny nakaz.

Dlaczego?

Bazujemy na dwóch podstawach prawnych. Pierwszą z nich jest klauzula rebus sic stantibus, czyli klauzula o nadzwyczajnej zmianie stosunków. Druga to niemożliwość świadczenia, czyli zasada stanowiąca, że jeśli jedna strona nie realizuje danego świadczenia, to druga nie musi za to świadczenie płacić. Gdybym ja był prezesem, wszedłbym do szatni i powiedział piłkarzom, że istnieją takie dwie możliwości. Przy pierwszej oczywiście są wątpliwości, zapewne gdyby prezes chciał z tego skorzystać bez dobrej woli piłkarzy, sprawa wylądowałby w sądzie, a tak naprawdę w Izbie ds. Rozstrzygania Sporów Sportowych przy PZPN, a potem nawet do Trybunału Arbitrażowego CAS w Lozannie , gdzie trwałoby to może nawet latami. . Ale jest też niemożliwość świadczenia – piłkarze nie mogą grać w meczach i nie mogą trenować. Ta druga opcja nie ma nic wspólnego z sytuacją finansową klubu, po prostu pewna część wynagrodzenia się nie należy, bo pewna część pracy nie została wykonana. To jest raczej banalne do udowodnienia, bo piłkarz ma w kontrakcie zakres obowiązków – są tam oczywiście gra w meczach i udział w treningach, ale też udział w akcjach marketingowych czy świadczenie innych usług na rzecz klubu.

Piłkarzom trzeba uświadomić, że jakaś część świadczeń, którą mieli realizować, nie jest możliwa do zrealizowania, a więc nie można też za nią zapłacić. W tym wypadku pozostaje ustalenie, jaką częścią kontraktu jest gra w meczach i udział w treningach – moim zdaniem 50%, czyli ta wycena Ekstraklasy SA, to za dużo, bo piłkarz mimo wszystko trenuje indywidualnie i jest gotowy do grania, czy nawet uczestniczy w akcjach marketingowych.

Da się to jakkolwiek oszacować?

Kiedyś ekonomiści próbowali to ustalić w kwestii cen transferowych – za co właściwie się płaci? Wizerunek piłkarza – 20%. Wiek – 10%. Umiejętności na tu i teraz – tyle i tyle procent. Najlepiej byłoby to uzgodnić wspólnie z piłkarzami. Wtedy należałoby przedstawić piłkarzom – w marcu niemożliwość świadczenia trwała 20 z 31 dni w miesiącu, w kwietniu 30 dni, procentowo obniżamy więc uposażenie o daną wartość. Wszystko jest wówczas zgodne z literą prawa, a piłkarz ma niewielkie możliwości protestu.

Właśnie, co jeśli piłkarz protestuje?

Jeśli chcemy się siłować, to piłkarz musi udowodnić przed np. izbą, że niemożliwość świadczenia dotyczyła nie 10 czy 20%, ale powiedzmy 5%. Bo że zachodziła niemożliwość świadczenia – co do tego wątpliwości nie mam, pytanie jedynie o skalę.

Dziesięć czy dwadzieścia procent to trochę mało jak na piłkarza, który nie może grać i trenować.

Nie da się tego jednolicie przedstawić, obie strony mają tutaj swoje racje. Prezes powie – gra i treningi to najważniejsze z zadań piłkarza. Ale piłkarz odpowie – mam w kontrakcie dwadzieścia różnych obowiązków, z których nie mogę wykonywać tylko dwóch, to jest 10% a moje wynagrodzenie za udział w meczach, to wejściówki, które teraz tracę. Nie będę oryginalny – najważniejsze to ze sobą rozmawiać i próbować znaleźć wspólne wyjście z tej sytuacji. Mówię jedynie o technicznym aspekcie, jeśli już obie strony dogadają się na 30 czy 40%, najlepiej dla nich byłoby postępować właśnie w myśl zasad o niemożliwości świadczenia usług, bo to zabezpieczenie przed ewentualnymi procesami w przyszłości.

A co z młodymi zawodnikami? Tutaj chyba nie ma możliwości rozgraniczania, komu obniżysz o 10%, komu o 30%.

Na tym polega zarządzanie spółką, że minimalizujesz ryzyko różnych komplikacji, w tym tych prawnych. Jeśli chcesz być zgodnym z literą prawa i mieć argumenty przed sądem, musisz być konsekwentny, dlatego na przykład kluby, które nie zdecydowały się na obniżkę pensji piłkarzy w marcu, mogą mieć problem, by to zrobić, jak mawiamy w środowisku prawniczym lege artis (według zasad prawniczej sztuki), w kwietniu. Wyobraźmy sobie sytuację, że normalnie opłacony za marzec zawodnik, w kwietniu odmawia podpisania jakichkolwiek aneksów obniżających jego pensję. Argumentacja piłkarza pewnie bazowałaby na tym, że jego praca w kwietniu nie uległa zmianie w stosunku do jego pracy w drugiej połowie marca. Czyli w marcu była niemożliwość świadczenia? A jeśli tak, to dlaczego już wtedy nie podjęto decyzji o obniżeniu wynagrodzenia?

Tak samo to wygląda z młodymi czy słabiej zarabiającymi piłkarzami. Skoro piłkarz A, pracujący za 60 tysięcy złotych miesięcznie, nie może wykonywać świadczenia, to piłkarz B, pracujący za 6 tysięcy też nie może.

Klub jest w lepszej sytuacji korzystając z klauzuli rebus sic stantibus?

Niekoniecznie. Na tę klauzulę powoływano się choćby przy okazji procesów związanych z budową Stadionu Narodowego czy słynnych kredytów frankowych – nawet laicy zdają sobie sprawę, jak długo trwają tego typu procesy sądowe. Do tego to klauzula, wokół której toczy się mnóstwo sporów doktrynalnych, a w tym konkretnym przypadku – która ma też wiele zmiennych. Zastanówmy się bowiem: klub musiałby wykazać, że nastąpiła zmiana okoliczności, która grozi mu “rażącymi stratami” albo “nadmiernymi trudnościami”. Ale przecież PZPN wprowadził pakiet pomocowy, a w nim wydłużenie terminu bezkarnego spóźnienia z płatnościami z dwóch do czterech miesięcy. Piłkarz przed izbą mógłby argumentować – nastąpiły nadzwyczajne zmiany stosunków w wyniku epidemii, ale następnie miały miejsce inne działania, które spowodowały, że klub np. nie miał nadmiernych trudności, ponieważ “mógł” sobie pozwolić na brak zapłaty wynagrodzenia w dłuższym okresie.

Takie sprawy toczyłyby się latami, a werdykt trudno przewidzieć. Poza tym dochodzi jeszcze fakt, że w sporcie istnieją osobne instytucje, które mogą decydować w tego typu sporach.

Łącznie z Trybunałem Arbitrażowym w Lozannie.

Dokładnie. Mamy Izbę ds. Rozstrzygania Sporów w PZPN-ie, potem mamy izbę odwoławczą, na końcu Trybunał Arbitrażowy. W tych instytucjach generalnie kontrakt zawodnika jest świętością, jest tak naprawdę nie do ruszenia. Te klauzule, o których wspominałem, zapewne byłyby pomocne w sądach powszechnych, ale nie jest do końca jasne, czy uznałyby je też trybunały sportowe. Zwłaszcza, że tutaj może dojść do prawdziwych paradoksów, że dwóch zawodników z tej samej drużyny swoje spory z klubem zakończy w zupełnie inny sposób. Krajowy piłkarz będzie się sądził według polskiego prawa przed Izbą PZPN, zagraniczny może zacząć od organów FIFA i następnie obydwie sprawy trafią do Trybunału Arbitrażowego w Lozannie, który może orzec werdykt zgodnie z prawem polskim dla polskiego piłkarza a zgodnie z prawem szwajcarskim dla zagranicznego. Chociaż i tutaj są pewne wątpliwości, co do prawa właściwego. Dwaj piłkarze grali na podstawie tego samego kontraktu, w tym samym klubie, a stosujemy inne przepisy i być może zapadną całkowicie inne rozstrzygnięcia.

Ledwo nadążamy.

A to jeszcze nie koniec! Inny może być werdykt izby w sprawie dotyczącej obniżenia pensji piłkarzowi Zagłębia Lubin czy Wisły Płock, a inny w sprawie dotyczącej Legii Warszawa.

Dlaczego?!

W klauzuli rebus sic stantibus można powiedzieć, że generalnie rozpatruje się indywidualnie stan finansowy podmiotu. W Legii Warszawa kontrakty mogą być obniżone, bo klub wykaże, że w wyniku epidemii utracił lwią część przychodów – choćby z dnia meczowego, który w Warszawie jest potężnym zastrzykiem gotówki. W Płocku z kolei sąd stwierdzi: Wisła zysków z dnia meczowego nie utraciła, bo zwyczajnie nigdy ich nie miała.

Niektóre kluby mogą po prostu wykorzystać okazję.

Ładnie wypowiedział się Marcin Animucki – że jeżeli pacjent teraz umiera, to znaczy, że pewne choroby miał już przed koronawirusem. W stu procentach się z tym zgadzam, Lech czy Jagiellonia ponoszą duże straty, mogą negocjować z piłkarzami wykazują: w tym miejscu straciliśmy taką kwotę, z tego źródła przestały płynąć takie pieniądze. Ale Korona Kielce przy frekwencji z ostatnich miesięcy? Jeśli więc świadczenia sponsorskie i inne wypłaty nie ulegną radykalnej zmianie a pieniądze z praw telewizyjnych zostaną normalnie wypłacone, to tak naprawdę klub tego typu mógłby wyjść na plus.

Inne popularne hasło ostatnich tygodni: teraz widać, kto pływał bez majtek.

Ale trzeba pamiętać, że cięcia wcale nie dotyczą tylko klubów źle zarządzanych czy żyjących na kredyt. Tam kwestia moim zdaniem powinna być jasna – dopóki nie zostaną uregulowane zaległości, nie ma mowy o jakichś obniżkach czy cięciach. Oczywiście, Lechia mogłaby się powołać na niemożliwość świadczenia w marcu, ale przecież najpierw i tak musisz spłacić styczeń czy luty.

W niektórych klubach jednak działania, które teraz są podejmowane mają na celu przede wszystkim zapewnienie bytu spółki w przyszłości i takie działania są jak najbardziej słuszne. My wszyscy odczujemy kryzys dopiero za 3-4 miesiące, gdy na rynku nie będzie już takich transferów jak ten Slisza. Kluby będą za biedne, by kupować od siebie piłkarzy na rynku krajowym, a myślę, że i transfery do mocniejszych lig nie będą tak okazałe jak przed epidemią. Poza tym wielu prezesów będzie kombinowało – jeśli mój piłkarz, warty pół roku temu trzy miliony euro, teraz jest wart milion, to może warto poczekać z jego sprzedażą, aż rynek się unormuje. To będzie duży problem, bo my w Polsce budżety mieliśmy oparte w jakiejś części o sprzedaż młodych piłkarzy do lig zagranicznych. Co więcej, jeżeli podpiszemy kontrakty o tej samej wartości, co wcześniej, to odpada nam argument o „nadmiernych trudnościach”, czy „rażącej stracie” przy klauzuli rebus sic stantibus. Zarządzanie klubami od strony finansowej już nie będzie takie same jak przed koronawirusem, już nie „zapchamy” dziury budżetowej sprzedażą młodego Polaka za miliony euro. Niezbędne będą cięcia kosztów.

Trzeba zawodnikom wytłumaczyć, że nawet jeśli klub jest bogaty, to obecnymi decyzjami być może walczy o życie. Prezes powinien mówić wprost: panowie, w przyszłym sezonie budżet będzie o 6 milionów złotych niższy, bo nie sprzedamy jednego zawodnika, nie przedłużymy umowy ze sponsorem z branży, która też przeżywa kryzys. Koszty musimy ciąć już teraz, albo za rok zbankrutujemy.

Zgadza się z tym chyba też PZPN, który pakiety pomocowe planuje głównie na sezon 2020/21.

Oczywiście, można zacytować pana Miłka z grupy CCC. Sport był dla firm narzędziem do realizowania tej misji społecznej odpowiedzialności biznesu. Ale firmy w tej chwili same będą musiały ratować własne przedsiębiorstwa. Gdy pracowałem w Stanach Zjednoczonych, w jednej z kancelarii na ścianie były litery CYA. Spytałem, co to za skrót? Otóż to jest naczelna zasada całego biznesu w USA. Cover your ass. Zawsze w pierwszej kolejności dbaj o swój tyłek. Ogólnie podoba mi się też ta polityka PZPN pomocy w obszarze kształcenia młodzieży. To pomoc dla klubów w obszarze długoterminowego zarządzania, czego nam w polskich klubach brakuje.

Telewizje stosując się do tej zasady powinny zapłacić nawet za te nieodbyte mecze, by Ekstraklasa przetrwała, czy jednak powinny zatrzymać przepływy pieniędzy w tym kierunku?

Z tego co wiem – na całym świecie trwają już mediacje dotyczące praw telewizyjnych. To będą sprawy odbywane w arbitrażu tajnym, bo dla żadnej ze stron to nie jest korzystne wizerunkowo, by tego typu spory wywlekać na zewnątrz. Prawnie zapewne będzie to przebiegać tak, jak w przypadku wszystkich innych negocjacji, czy to z piłkarzami, czy ze sponsorami, czy nawet z pośrednikami transakcyjnymi – z użyciem dwóch klauzul, które już szerzej omówiliśmy. Z tą różnicą, że na pewno te spory nie będą toczone na czołówkach czasopism, bo to nie jest w interesie którejkolwiek ze stron. Dlatego zresztą myślę, że środowisko piłkarskie będzie zdeterminowane, by szybko powrócić do gry i dokończyć sezon.

Belgowie chcieli się wyrwać przed szereg i UEFA pogroziła palcem – na razie nie kończymy sezonu.

Na pewno to jest jedna z przyczyn, bo telewizja musi mieć co transmitować, gdzie emitować reklamy w przerwie. Natomiast nie sądzę, by mecze odbywały się z udziałem kibiców – nie tylko z uwagi na zagrożenie epidemiczne, ale też z uwagi na wygaśnięcie pozwoleń na organizację imprez masowych, a pamiętajmy, że w uzyskanie pozwolenia na przeprowadzenie imprezy masowej może mieć miejsce, jeżeli całą dokumentację złożymy nie później niż na 30 dni przed planowanym jej terminem..

Kolejna sporna kwestia: co to znaczy właściwie koniec sezonu. Do tej pory było w miarę jasne, granicą jest 30 czerwca. A teraz? 31 lipca, 31 sierpnia, “aż skończymy”? Co z kontraktami w takiej sytuacji?

I to będzie bardzo duża zagwozdka. Widać już, że UEFA i FIFA raczej nie będą skłonne, by regulować to odgórnie, nie wiadomo jak do tego podejdzie PZPN. Może jakieś aneksy typu: przedłużamy kontrakt o 3 tygodnie za 3 tygodniówki? Ale co wtedy na przykład z Alanem Czerwińskim, który 1 lipca ma już ważną umowę z Lechem Poznań? Podejrzewam, że będą tu potrzebne jakieś szczątkowe odgórne regulacje, na przykład przesunięcie terminu rozpoczęcia nowych umów z 1 lipca na 1 sierpnia. W innym wypadku faktycznie może dojść do tego, że Czerwiński 34. kolejkę zagra w Zagłębiu, a 35. już w Lechu Poznań. Tutaj będą się ścierały interesy trzech stron – obu klubów, ale i piłkarza. A przecież dochodzi rozwiązanie kwestii wypożyczonych piłkarzy, często z wpisaną opcją wykupu. Dla niektórych klubów to może być dramat, jeśli zawodnicy nie zgodzą się na przedłużanie kontraktów czy jakiś aneks wydłużający je chociaż do końca sezonu, kiedykolwiek on nastąpi, 31 lipca czy na koniec sierpnia. Dlatego podkreślę jeszcze raz, jeżeli będziemy się kłócić w środowisku piłkarskim między sobą i każdy nie pójdzie na pewne ustępstwa, przepisy nam nie pomogą.

Omówiliśmy kwestię sponsorów pod kątem biznesu, ale przecież w sport pieniądze pchają również gminy.

Tarcza antykryzysowa pozwala zachować samorządowe dotacje dla sportu, ale nie wprowadza żadnych obligatoryjnych zaleceń, to pozostaje kwestia decyzji poszczególnych samorządów. Mówimy tutaj jednak wyłącznie o dotacjach, a przy klubach, które de facto są miejskimi spółkami, lwia część wpływów to nie są dotacje, ale świadczenie usług, które podlegają kontroli np. Regionalnej Izby Obrachunkowej. Tego tarcza antykryzysowa nie reguluje, a przecież wszystkie jednostki podlegają pod ustawę o finansach publicznych. Jeśli zamawiają zlecenie usług w klubach, to te zlecenia muszą zostać wykonane, w przeciwnym wypadku nie można za nie zapłacić. Jeśli klub sprzedał miastu miejsce na bandach podczas meczów, to ta usługa musi zostać wykonana, nie ma tutaj żadnej możliwości dogadania się czy przymknięcia oka, bazując na przepisach tarczy antykryzysowej. A pomijając kwestię dobrej woli czy regulacji prawnych – samorządy w przyszłym roku same mogą mieć problemy finansowe, bo największe przychody gwarantują im CIT-y oraz PIT-y. Te w wyniku kryzysu mogą być o wiele niższe, co uruchomi efekt domina.

Piast czy Śląsk mogą mieć potężne problemy.

Ale i “moje” Zagłębie może spotkać taki los. Wszystkie kluby bez dywersyfikacji przychodów, opierające się na jednym podmiocie, jak w pewnym stopniu Śląsk na Wrocławiu czy całkowicie Zagłębie na KGHM-ie. Jeśli ten jeden podmiot – a kryzys może dotknąć wszystkich – przykręci kurek, klub zostaje tak naprawdę bez żadnego wsparcia. Dotyczy to zarówno klubów – spółek miejskich, klubów, których właścicielami są spółki skarbu państwa, jak i tych, gdzie budżet konstruuje się na pieniądzach od jednej konkretnej firmy.

Słyszałem, że dość ciekawie wygląda też sytuacja w stowarzyszeniach, które obecnie nie mogą zorganizować walnego zgromadzenia.

Zdecydowanie, tutaj duży apel od nas, prawników, żeby to uregulować, bo zarywamy noce, próbując pomóc tym mniejszym klubom, które nie wiedzą, co mają teraz zrobić. W teorii, dzięki przepisom tarczy, można prowadzić głosowania w stowarzyszeniach przez Internet, ale jak tutaj utrzymać rygor tajności? Kluby sportowe mogą sobie zrobić walne przez Skype’a, ale już nowych władz nie wybiorą, bo musieliby zagłosować bez utrzymania tajności. Z pozoru nieistotne szczegóły, w praktyce – duży problem dla wielu podmiotów w Polsce.

A trzeba dodać, że kolejne problemy może spowodować wydłużenie kadencji w PZPN-ie. Wybory w poszczególnych okręgowych ZPN-ach przeprowadza się bowiem w ścisłej korelacji z wyborami w PZPN-ie. Oni nie mogą zorganizować wyborów teraz, jeśli wybory w PZPN-ie zostaną przełożone. A jednocześnie nie mogą wydłużyć własnych kadencji, a bez zarządu grozi im wejście do organizacji kuratora. To może się skończyć ogromnym bałaganem. Zwłaszcza, że przecież walne na 500 osób w obecnych okolicznościach to jest samobójstwo. Stąd moja prywatna prośba: jeśli już przedłużamy, przedłużmy także kadencję władz okręgowych ZPN-ów.

Fot.Newspix

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

7 komentarzy

Loading...