Reklama

„Wszystko zależy od naszej odpowiedzialności”

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

05 kwietnia 2020, 10:51 • 10 min czytania 8 komentarzy

Kiedy wrócimy do względnej normalności? Jaka będzie kolejność „odmrażania” kolejnych dziedzin życia? Czy koronawirus – choć dla sportowców bardzo rzadko będzie śmiertelny – może pozostawić w ich organizmach nieodwracalne zmiany? Porozmawialiśmy z Tomaszem Karaudą, lekarzem z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego imienia Norberta Barlickiego w Łodzi.

„Wszystko zależy od naszej odpowiedzialności”

Panie doktorze, krótka piłka, kiedy wracamy do życia?

Bardzo ważne i zasadne pytanie, ale nie ma na to żadnej odpowiedzi. Z tego co podaje Ministerstwo Zdrowia, szczyt zachorowań powinien nastąpić pod koniec kwietnia, ale tak naprawdę to zależy od każdego z nas i dyscypliny, jaką zachowa każdy z nas. Patrząc w karty historii, na przykład wracając do czasów wybuchu hiszpanki tuż po I wojnie światowej, mamy już za sobą poszukiwania najlepszego sposobu walki z epidemią. Hiszpanka pochłonęła miliony istnień i jedynym skutecznym sposobem na nią okazała się izolacja społeczna. Zachowanie odległości, ograniczenia spotkań z innymi. Odpowiadając na pytanie o powrót do życia – możemy sobie z epidemią poradzić na dwa sposoby. Albo wszyscy się zakażą i ci, którzy przejdą chorobę ciężko po prostu od nas odejdą. To jest straszny wariant, na który początkowo zdecydowała się Wielka Brytania, ale zaczyna się wycofywać. Ignorujemy infekcję, kto ma się uodpornić, uodporni się, kto ma odejść, odejdzie. Albo ta druga droga, słuszna, mądra i humanitarna, wszyscy zamykamy się w domach i sprawiamy, że wirus nie przenosi się między osobami. Wirus ma swój czas przeżycia, jeśli nie przejdzie z jednej osoby do drugiej, to po pewnym czasie ten pas transmisyjny zostanie zerwany. Wygramy wtedy wojnę z pandemią.

W drugim wypadku możemy też przynajmniej zmniejszyć prędkość rozprzestrzeniania się wirusa. To o tyle ważne, że ci, którzy ciężko chorują przy tym zakażeniu, mogą liczyć na miejsce w szpitalu, respirator, dość sprzętu i uwagi, by go wyleczyć. Dlatego tak ważna jest izolacja, dlatego tak ważne jest powstrzymywanie tempa i zasięgu rozprzestrzeniania się wirusa. Patrzymy w stronę Chin, naród zdecydowanie bardziej zdyscyplinowany od tych europejskich, a i tak walka zajęła im 4 miesiące. My nie jesteśmy aż tak karni, ale jeśli zaczęliśmy naszą walkę w marcu, być może w lipcu możemy oczekiwać powrotu do normalności. Może szybciej, daj Boże, być może dłużej. Do tego trzeba dodać, że nawet jeśli zauważymy, że liczba zgonów i zakażeń zaczyna spadać, musimy pamiętać, że pozostaniemy zamknięci w granicach Polski. Nie sądzę, żeby państwo zgodziło się na otwarcie granic, ze względu na ryzyko przywiezienia zagrożenia z powrotem. Chyba że po powrocie zarządzimy obowiązkową kwarantannę. Natomiast pełne zwycięstwo odniesiemy dopiero wtedy, gdy wszyscy na całym świecie się zakazimy, albo kiedy zdobędziemy szczepionkę. Wtedy zyskamy odporność, otworzą się granice.

Czyli to się nie zmienia od tygodni – najwięcej zależy od naszej dyscypliny. Jak na ten moment się spisujemy na tym teście z odpowiedzialności?

Reklama

Nasz rząd podjął słuszne, odważne i przede wszystkim szybkie kroki. Dlatego na ten moment udało nam się uniknąć scenariusza z państw południa Europy. Musimy jednak pamiętać, że to się może zmienić w każdej chwili, zrobi się ciepło, ludzie wyjdą na zewnątrz i zejdziemy z tej naszej ścieżki. Dlatego popieram w pełni te ostatnie decyzje, podwyższone kary oraz poszerzone ograniczenia, bo tylko tak możemy powstrzymać rozprzestrzenianie wirusa. Oczywiście, ta liczba zainfekowanych oraz tych, którzy od nas odeszli cały czas rośnie, ale nie wykładniczo, to nie jest tak, jak w innych państwach, gdzie liczba ofiar podwaja się niemal z dnia na dzień. Oby tylko te decyzje wytrzymały próbę czasu.

Przed nami chyba dwa ogromne wyzwania: ocieplenie oraz okres świąteczny.

Socjologowie ostrzegają, że społeczną mobilizację można utrzymać przez 3 tygodnie i my powoli zbliżamy się do tego momentu. Dlatego uważam, że dobrym krokiem są sankcje, które mają na celu zatrzymanie nas w domach – to jest chwila, gdy zwykłe zalecenia czy prośby mogłyby już być nieskuteczne. Natomiast wyobraźmy sobie rodzinę 4-osobową w ciasnym mieszkaniu w bloku w trakcie upałów… To będzie ogromne wyzwanie.

Niektórzy mogą się poczuć nieśmiertelni.

Dla kibiców chyba najmocniejszą przestrogą będzie 37-letni fan Legii Warszawa, który odszedł od nas w ostatnich dniach. Jedną z hipotez jest zakażenie właśnie podczas meczu. Gorączka, duszność, ból w klatce piersiowej, zmarł w przebiegu zakażenia koronawirusem. Młody człowiek, bez tych tzw. chorób współistniejących, wysportowany, zakochany w futbolu… To powinno być wielkie ostrzeżenie dla wszystkich młodych ludzi. Dane o chorych czy umierających nastolatkach płyną z Francji czy Niemiec, w USA prawie co trzeci chory jest pacjentem młodym, między 20. a 50. rokiem życia, bez chorób współistniejących. W dodatku kibice to przecież przede wszystkim mężczyźni, a koronawirus w 70% atakuje właśnie mężczyzn. Musimy postępować mądrze. Nawet to, że czujemy się zdrowi, mocni, silni – i tak możemy przekazać wirusa, samemu nie padając ofiarą choroby. Jesteśmy odpowiedzialni za życie własne, ale też naszych bliskich.

Skoro jesteśmy przy wysportowanych organizmach – czy dla wyczynowego sportowca koronawirus może być groźny nie jako przyczyna śmiertelnej choroby, ale bardzo poważnych konsekwencji dla płuc, a co za tym idzie – poziomu sportowego?

Reklama

To zależy od przebiegu choroby. Trudno tutaj mówić o procentach, ale można założyć, że przynajmniej 70%, a może i 90% wszystkich przypadków to przejście przez chorobę skąpo-objawowo. Nie znamy oczywiście całkowitej liczby zakażonych, dlatego nie jesteśmy w stanie dokładnie określić, ile osób zakażonych przechodzi przez to bez objawów, albo z bardzo skąpymi objawami, charakterystycznymi dla grypy czy przeziębienia. Natomiast mamy pewność, że w tych wypadkach koronawirus nie pozostawi żadnych daleko idących konsekwencji dla wydolności organizmu, tak jak nie zostawia ich przeziębienie. Problem zaczyna się wtedy, gdy z powodu zakażenia koronawirusem zaczynamy odczuwać duszność. Płuca mają pewną rezerwę, dzięki czemu nie odczuwamy duszności nawet przy zajęciu pewnej ich części. Natomiast gdy dochodzi do zajęcia znacznej części płuc, jak to się dzieje w przypadku ostrej choroby wynikającej z zainfekowania koronawirusem, pojawiają się duszności. Wymagane jest wówczas dostarczenie tlenu z zewnątrz, pacjent trafia do szpitala, najpierw jest podłączony do tlenoterapii biernej, potem do wentylacji nieinwazyjnej czy respiratora. Wyjście z takiego stanu zazwyczaj pozostawia zmiany w płucach, albo jakieś włókniste zmiany pozapalne, albo – przy cięższym przebiegu – po wielotygodniowej rekonwalescencji i tak pozostają trwałe zniszczenia z niewydolnością oddechową, która może pozostać aż do końca życia. Wszystko zależy więc od gwałtowności przebiegu choroby, tak u sportowców, jak i u reszty zakażonych. Skąpo-objawowy przebieg nie pozostawi zmian. Dramatyczny, wymagający dodania sprzętu wspomagającego oddech, pozostawi po sobie mniejsze lub większe ślady w wydolności organizmu.

A sportowcy są raczej w grupie wysokiego ryzyka, bo ich organizm jest regularnie ekslopatowany właściwie do granic wytrzymałości, czy odwrotnie, ich odporność jest wyższa z uwagi na odpowiednią dietę, długość snu czy regenerację?

Wysportowane osoby generalnie mają wysoką odporność, są zdrowsze. Według badań amerykańskich sport może nawet zrównoważyć negatywny wpływ palenia papierosów, to znaczy wysportowany palacz ma większą szansę na dłuższe życie niż siedzący na kanapie człowiek bez tego nałogu. Na pewno warto tu zauważyć, że osoby regularnie uprawiające sport, nie tylko wyczynowo, ale i amatorsko, rzadziej zapadają na depresję, nie mają problemów z chorobami krążenia, lepiej przechodzą infekcje, pobudzają swój organizm do walki. Więc na pewno osoby sprawne fizycznie mają lepsze predyspozycje do walki z wirusem.

Białoruś normalnie gra, Szwecja też zwleka z decyzjami, które obejmą wszystkich sportowców. To ryzykowne ruchy?

Na pewno mało odpowiedzialne. Zwłaszcza że niektóre kraje od początku stawiały właśnie na taką mało odpowiedzialną strategię, ale dostrzegając rozmiary epidemii, musiały się z tego wycofać. Nikt nie podszedł do zagrożenia na poważnie od pierwszego dnia – lekceważyli je Polacy, na szczęście bardzo krótko, Włosi, Hiszpanie, USA z prezydentem Trumpem na czele. Początkowo wypowiedzi prezydenta Stanów Zjednoczonych były bardzo obojętne, dziś już mówi się, że epidemia może w przyszłości pochłonąć nawet 200 tysięcy ofiar. Jeżeli ktoś sądzi, że przejdziemy sobie przez to spokojnie, bez środków ostrożności, to jest po prostu nieodpowiedzialny. Szwecja ma świetnie rozwiniętą ochronę zdrowia, ale ta ich decyzja jest w mojej opinii błędna. Natomiast każdy kraj decyduje za siebie.

Domyślam się, że w takim razie mecze z udziałem publiczności to bardzo odległa przyszłość?

Na pewno czekamy najpierw na spadek liczby zakażeń do minimalnych liczb, tak jak w Chinach. Jesteśmy w o tyle lepszej sytuacji, że wybuch epidemii nie był u nas tak gwałtowny jak w Wuhan, ale jak już wspomniałem – jesteśmy zapewne mniej zdyscyplinowani. Dlatego też trudno zakreślić perspektywę czasową, jest zbyt wiele zmiennych. Przyjmujemy jednak, że nastaje ten moment, gdy epidemia dogasa. To nie jest tak, że od razu otwieramy wszystko, bez żadnych ograniczeń. Przede wszystkim wrócą usługi, potem zapewne po kilku, kilkunastu dniach zobaczymy jaki wpływ miało to odmrożenie na liczbę zakażeń. Jeśli nadal będziemy ją kontrolować, pewnie otworzą się kolejne branże, kina, restauracje. Jeśli to nadal nie przyniesie żadnych złych konsekwencji, wtedy dopiero będziemy mogli powrócić do spotkań masowych a wśród nich właśnie meczów piłkarskich. Na pewno sport w kwestii kolejności przywracania jest na jednym z ostatnich miejsc, razem z koncertami masowymi. Można zresztą prognozować, że przywracanie normalności do życia będzie miało odwrotną kolejność w stosunku do zamykania – stadiony zostały zamknięte jako pierwsze i tak docieraliśmy krok po kroku do obecnych restrykcji, natomiast otwarcie stadionów będzie miało miejsce na końcu. Tak zresztą podpowiada zdrowy rozsądek.

Obecnie dużo chyba zależy od kontroli?

Tak, na pewno zakaz przebywania osób niepełnoletnich bez opieki dorosłego czy ograniczenia spotkań na ulicach do absolutnego minimum, to ostre, ale uzasadnione decyzje. Teraz dużo zależy od straży miejskiej czy policji i od tego, jak te prawa będą egzekwowane. No i oczywiście od naszej odpowiedzialności. Początkowo chodziło zwłaszcza o ochronę osób z niedoborami odporności, na przykład starszych. Teraz patrzymy na to już szeroko, zagrożeni są również młodzi, wszyscy musimy się stosować do obostrzeń.

Jak wygląda na ten moment sytuacja w szpitalach? Ten hiszpański czy włoski scenariusz nam bardzo poważnie grozi, czy na razie jesteśmy w miarę bezpieczni?

System ochrony zdrowia był niewydolny tak naprawdę jeszcze przed pandemią. Natomiast osób, które umrą z powodu koronawirusa będzie znacznie mniej od tych, które umrą przez strach związany z pandemią. Szpitale były pełne pacjentów, którzy nie mogli się doczekać rozpoczęcia leczenia jeszcze przed rozpoczęciem pandemii. Oni nadal są, nie wyparowali. Żyją w strachu w swoich domach, albo odchodzą, bo nie jesteśmy w stanie im zapewnić na czas pomocy.

Koszty pośrednie, choćby przełożone operacje pacjentów onkologicznych czy z rzadkimi chorobami płuc, są nie do policzenia. My mamy świadomość istnienia tych chorych, mamy świadomość, że umierają ludzie, których w normalnych okolicznościach moglibyśmy leczyć. To jest ogromny i niemożliwy do oszacowania koszt pandemii. Personel na kwarantannach, zamknięte poradnie, strach przed wizytą w szpitalu – to wszystko ma porażający wpływ.

Przy czym chyba trudno tego w jakikolwiek sposób uniknąć bez ryzyka rozwijania tej epidemii?

Dokładnie. Przyjęcie pacjenta może oznaczać, że cały oddział idzie pod kwarantannę. To są bardzo trudne decyzje, ale trzeba mieć świadomość, że SOR-y mają obłożenie na poziomie 30% w stosunku do sytuacji sprzed epidemii. Co się stało z tymi 70%? To są ludzie, którzy w normalnych warunkach trafiliby na Szpitalny Oddział Ratunkowy, ale teraz ich tam nie ma. Przestali chorować? No nie. Być może czekają w domach, być może ignorują objawy. Dopiero gdy uporamy się z epidemią, poznamy rzeczywiste rozmiary zniszczeń.

A opieka nad samymi chorymi z koronawirusem? Działania z pierwszych dni walki z epidemią opisywane były jako spłaszczanie krzywej zachorowań, właśnie po to by zachować drożność w szpitalach.

Ta krzywa idzie w górę, ale idzie w górę dość leniwie, zwłaszcza w zestawieniu z Włochami czy Hiszpanią. Nie obserwujemy jeszcze jej spłaszczenia, ale dobrą informacją jest to, że nie rośnie wykładniczo, że liczba tych zakażeń rośnie w miarę powoli. Jest zdecydowanie za wcześnie na radość, ale dla chorych na razie mamy miejsca, mamy dość respiratorów, brakuje jedynie środków ochrony osobistej – maseczek, kombinezonów, przyłbic, rękawic. To jednak nie do końca warunkuje los pacjentów, bo na pewno będziemy z nimi do końca, na dobre i na złe, to mogę obiecać w imieniu całego środowiska lekarskiego. Jeśli ktoś jednak szyje maseczki, ma dostęp do rękawic – zachęcam, by przekazywać je szpitalom, tego na pewno nigdy nie będzie za wiele.

Fot.Newspix

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Niższe ligi

Katastrofalne informacje dla klubu z Częstochowy. Skra ukarana odjęciem siedmiu punktów

Szymon Piórek
0
Katastrofalne informacje dla klubu z Częstochowy. Skra ukarana odjęciem siedmiu punktów
1 liga

Duży zastrzyk gotówki dla Motoru Lublin. 400 tys. zł od województwa

Szymon Piórek
0
Duży zastrzyk gotówki dla Motoru Lublin. 400 tys. zł od województwa

Komentarze

8 komentarzy

Loading...