Nie mamy wątpliwości, że żaden klub na całym świecie nie może powiedzieć, iż nie straci na kryzysie gospodarczym związanym z wybuchem epidemii koronawirusa. Inna sprawa, że organizacje można podzielić na te lepiej i na te gorzej przygotowane na czas wielkiego kryzysu. GKS Bełchatów stanowczo zalicza się do tej drugiej grupy. I bez pandemii znajdował się na granicy bankructwa. A co dopiero w jej czasie?
– Ciężko jest być prezesem, kiedy klub jest w takiej sytuacji, w jakiej znajduje się GKS Bełchatów. Co chwilę pojawiają się jakieś nowe okoliczności, które spędzają człowiekowi sen z powiek. Cały czas funkcjonuje w sytuacjach mocno stresowych. Odbija się to i na zdrowiu, i na życiu osobistym, bo niestety emocje przenosi się do domu. Nie da się od tego odciąć – mówi prezes bełchatowskiego klubu, Wiktor Rydz, który zdradza nam kulisy funkcjonowania GKS-u podczas tych trudnych czasach. Zapraszamy.
***
W jakiej kondycji znajduje się GKS Bełchatów?
W niezbyt dobrej. Od lipca, po wycofaniu się sponsora strategicznego PGE, pozostajemy bez źródła dochodu, który stanowił podstawę egzystencji klubu. To już będzie dziewięć miesięcy, odkąd tak funkcjonujemy, a to naprawdę sporo czasu. W tym czasie zostały podjęte rozmowy z PGE. Pojawiła się nawet wola powrotu do współpracy. Miał być wykonany audyt, który został przeprowadzony w lutym. Na jego podstawie opracowujemy plan restrukturyzacyjny i wszystko wskazuje na to, że w tym tygodniu zostanie on ukończony, po czym przekażemy go włodarzom PGE. Liczymy, że na jego podstawie uda się doprowadzić do powrotu do współpracy.
Jeszcze ta współpraca nie weszła w życie, a udało się wam już spłacić zaległości za 2019 roku, które mieliście jako klub wobec zawodników. Ile one wynosiły? Po sześć miesięcy?
Nie, nie, nie. Różnie to wyglądało. Jeżeli był problem z płynnością, to wypłacaliśmy wynagrodzenie niepełne, do pewnej kwoty. Wraz z niektórymi zawodnikami mieliśmy zaległości do jednego miesiąca, a z innymi sięgały one maksymalnie do trzech miesięcy. Tak to wyglądało. Nieprawdą jest więc, że zaległości sięgały sześciu miesięcy.
Nie tak dawno, jeszcze przed spłacaniem tych zaległości, Bartłomiej Bartosiak mówił nam, że zawodnicy ostatnią pensję zobaczyli w sierpniu.
Chodziło mu o pełną pensję, o pełne wynagrodzenie. Ostatnie pełne wynagrodzenie faktycznie zostało wypłacone w sierpniu. We wrześniu zaczęły się problemy z płynnością finansową i od tego czasu nie byliśmy w stanie wypłacać pełnych pensji. Pojawiły się obcinki wynagrodzeń w przypadku większych i wyższych kontraktów.
Jak na warunki I ligi pensje w GKS-ie Bełchatów nie są specjalnie wygórowane.
To trzeba przyznać. To, że w ogóle jeszcze funkcjonujemy zawdzięczamy temu, że przed sezonem 2018/19, podjęliśmy drastyczne działania naprawcze i restrukturyzacyjne, gdzie mocno pocięliśmy kontrakty we wszystkich sektorach klubowych – od samej góry do samego dołu klubowej hierarchii. Cięliśmy kontrakty, administrację, pojawiła się redukcja etatów i wiele innych temu podobnych działań. W sytuacji, kiedy wycofał się sponsor, mogliśmy na tej płaszczyźnie funkcjonować. Działania naprawcze były na tyle skuteczne, że pierwsze półrocze ubiegłego roku skończyliśmy z zyskiem finansowym na poziomie miliona złotych. Dzięki temu mogliśmy w miarę normalnie funkcjonować, przynajmniej przez jakiś czas, bo z każdym kolejnym miesiącem brak sponsora strategicznego powodował, że pogrążaliśmy się coraz bardziej. Od tego czasu staczamy się.
Sporo osób zostało zwolnionych?
W 2016 roku administracja, łącznie z grupą gospodarczą, liczyła 22,5 etatu. W tej chwili w klubie etatów jest 10 i najprawdopodobniej w najbliższym czasie jeszcze dwa etaty zostaną zredukowane.
Zredukowanie nadmiaru biurokracji czy konieczna zmiana przy zaciskaniu pasa?
Dla komfortu funkcjonowania, im więcej ludzi, tym lepiej. Jako prezes odczuwam brak pewnych osób. Trzeba było pewne obowiązki poprzerzucać na inne osoby. Trochę tym pożonglować. Trochę to wszystko rozdzielić. Traci się przy tym na komforcie pracy. Dużo rzeczy wykonuję sam. Również papierkowej roboty, żeby pewne rzeczy funkcjonowały i żeby nie pogrążać się w papierach.
Kiedy piłkarze wystosowali oświadczenie, przedstawili je piłkarskiemu światu i ogłosili strajk, to było to dla pana ciężkie?
Nie było walki piłkarzy z zarządem. Zawsze przedstawiałem sprawę otwarcie. Zawodnicy, trenerzy, sztab, pracownicy – wszyscy wiedzieli, jak wygląda sytuacja klubu. Nigdy nie owijałem w bawełnę. Mówiłem z kim rozmawiamy, jak rozmawiamy, o czym rozmawiamy. O tym wszystkim rada drużyny i trener wiedzieli. Tamto oświadczenie, to było wołanie o pomoc poza klubem, bo często było tak, że klub zostawał sam z problemem. Tam, gdzie pukaliśmy, nie otrzymywaliśmy pomocy, ani często nawet żadnej odpowiedzi. Dzięki temu informacje o problemach naszej organizacji wyszły na zewnątrz. Stały się jasne. Rozeszło się to wszystko szerzej. Mogliśmy wtedy działać z innymi osobami. Rozszerzyły się nasze możliwości.
Za jakie pieniądze spłaciliście te zaległości wobec zawodników?
Pieniądze pochodziły od sponsorów. Mamy kluby biznesu, więc tutaj wspomogli nas jego członkowie. Zostały uruchomione środki z budżetu miasta, które były zaplanowane na ten rok. Oczywiście pojawiły się też wpływy z zakładów bukmacherskich – z Fortuny. Pewne płatności, które były nam należne, udało się wyegzekwować. No i udało się uzbierać taką kwotę, żebyśmy mogli zaległości z ubiegłego roku zrealizować.
W jaki sposób zostały wykorzystane środki z Pro Junior System z poprzedniego roku? Piłkarze też o tym wspominali, że czują się pokrzywdzeni tym, że wywalczyli na boiskach spore pieniądze dla klubu, a wciąż były zaległości w ich wypłatach.
Środki z Pro Junior System, w uzgodnieniu z drużyną i w przypadku awansu, trafiły na konta zawodników w ramach premii za awans. Duża część poszła na realizację zaległości, a pozostała część pomogła nam w funkcjonowaniu przez lipiec, sierpień i wrzesień.
Jak wyglądała kwestia pana pensji? Dostawał pan ją regularnie czy też dotyczyły pana zaległości?
Tworzę jednoosobowy zarząd. Tylko ja jestem wynagradzany w ramach prezesowskiej pensji. Miałem zaległości w otrzymywaniu wynagrodzenia na takim samym poziomie jak zawodnicy pierwszej drużyny, więc też sięgało to czterech miesięcy. Aktualnie największe zadłużenie wynosi dwa miesiące, jeśli chodzi o zawodników, a zaległości względem mojej osoby też sięgają takiego czasu.
Trwają trudne czasy. Koronawirus bardzo mocno uderzył w GKS Bełchatów?
Sytuacja epidemiologiczna, która powstała, nie pomaga nam w skutecznym i szybkim prowadzeniem rozmów ze sponsorem strategicznym. W niestandardowych, niestabilnych warunkach trudniej dojść do szybkiego konsensusu. To całkowicie zrozumiałe. Nawet kwestia tworzenia planu restrukturyzacyjnego, kiedy wszyscy pracują zdalnie, znacznie się komplikuje. Brak szybkiego dotarcia do danych powoduje, że ten cały proces twórczy się wydłuża. Wiadomo, że wszyscy mają różne problemy, więc rozmowy z PGE związane z klubem też pewnie zostały tam sprawdzane na trochę dalszy plan. I to jest przede wszystkim kłopot, bo liczyliśmy, że szybko dojdziemy do porozumienia. Kwiecień i maj miały być takimi miesiącami, kiedy mieliśmy dojść do porozumienia i znów zacząć normalnie funkcjonować.
Odpadają też przykładowo środki z dnia meczowego. To spory cios w kasę klubu?
Dla nas generalnie nie są to środki, które w jakikolwiek sposób zapewniają nam egzystencję. Wręcz nawet powiedziałbym, że nie są to środki, które bilansowałyby nam koszt organizacji meczu.
Rozumiem, że przez sam fakt, że nie gracie klub za wiele nie traci, tylko cały szkopuł w tym, że przerywają się wasze negocjacje z PGE.
Niekoniecznie, bo utraciliśmy przy tym wpływy od innych sponsorów. Przed rozpoczęciem sezonu i na początku rundy rozmawialiśmy z jednym z podmiotów, który miał wejść na koszulki. Mieliśmy już dopięte wszystkie szczegóły, szykowaliśmy się do podpisania umowy, ale w momencie, kiedy nie byliśmy w stanie realizować świadczeń, to niestety ten temat został przesunięty na inny czas. Straciliśmy niemałe pieniądze. Wyrażamy też obawę o to, czy otrzymamy środki od Fortuny i Polsatu w sytuacji, kiedy rozgrywki zostaną przerwane i nie będą dograne do końca.
PZPN zadeklarował pomoc pierwszoligowym klubom – obliczaliście sobie, ile się wam będzie z tego należało?
No właśnie, wracając do tematu braku rozgrywek, to liczyliśmy, że zaczniemy też mocniej walczyć o punkty w Pro Junior System. W tym momencie, jeśli teraz zakończyłby się sezon, to nie jesteśmy na miejscu premiowanym w PJS i otrzymany środki w wysokości 120 tysięcy złotych. To są dużo mniejsze środki niż moglibyśmy ugrać w momencie, kiedy rozgrywki toczyłyby się normalnym rytmem, ponieważ bardzo niewiele brakuje nam do strefy nagradzanej wyższymi stawkami.
Jak generalnie ocenia pan ten program pomocowy?
Każda pomoc jest potrzeba. W takich momentach nie można wybrzydzać. Sięgniemy po każdą pomoc. Nie będę się wypowiadał, czy ona jest wystarczająca, czy nie, bo zawsze można chcieć więcej i więcej. Trzeba się cieszyć z tego, co jest, co się dostaje, jesteśmy wdzięczni, że przynajmniej w takiej formule będzie to realizowane.
A odgórne rozporządzenie czy przykaz o możliwości obniżenia piłkarzom pensji o 50% do bezpiecznego buforu 4 tysięcy złotych? To już zupełnie inna kwestia.
Jesteśmy w przededniu rozmowy z piłkarzami i sztabem szkoleniowym. Będziemy rozmawiać o trudnej sytuacji, w której się wszyscy znaleźliśmy. Zobaczymy, jakie będzie nastawienie i podejście piłkarzy. Nie ulega wątpliwości, że jesteśmy w trochę trudnej pozycji negocjacyjnej, ponieważ – co oczywiste – mamy zaległości przy wypłatach. Czeka nas trudna rozmowa. Nie potrafię w tej chwili wyrokować, jak ona się zakończy.
Piłkarze mieliby moralne prawo nie zasiąść z wami do stołu negocjacyjnego.
Od dłuższego czasu byliśmy umówieni na rozmowę. I to wcale nie mieliśmy rozmawiać konkretnie o obniżce wynagrodzeń, a raczej o realizacjach zaległych płatności. Te rozmowy rozpoczynamy od samego początku kwietnia, a przy okazji będziemy chcieli podjąć kwestię obniżek.
Obniżka objęłaby wielu piłkarzy GKS-u Bełchatów?
W naszym przypadku nie będzie to duża liczba piłkarzy. Mamy w kadrze wielu piłkarzy, który zarabiają poniżej 4 tysięcy, więc ten próg nawet ich nie obejmuje.
Da pan wszystkim pozostałym przykład i sam też obniży sobie pensję?
Myślę, że tak. Zawsze byłem z drużyną. Kiedy klub nie był w stanie wypłacić zawodnikom, to ja również nie wypłacałem sobie wynagrodzenia.
Ciężko jest być, tak po ludzku, w tych czasach prezesem klubu?
Ciężko jest być prezesem, kiedy klub jest w takiej sytuacji, w jakiej znajduje się GKS Bełchatów. Co chwilę pojawiają się jakieś nowe okoliczności, które spędzają człowiekowi sen z powiek. Cały czas funkcjonuje w sytuacjach mocno stresowych. Odbija się to i na zdrowiu, i na życiu osobistym, bo niestety emocje przenosi się do domu. Nie da się od tego odciąć.
Ma pan momenty zwątpienia?
Bardzo często.
Nie znajduje się pan na stanowisku, które pozwala panu siedzieć w gabinecie, patrzeć na rosnące tabeli w Excelu i palić cygaro. Nie może być pan prezesem wygodnym.
Chwile zwątpienia pojawiają się cały czas. Naprawdę. Również przez to, że często czuliśmy się osamotnieni w tych działaniach. Nie było żadnego wsparcia z zewnątrz. Teraz sytuacja się poprawiła. Mamy wsparcie związków zawodowych z kopalni, którzy przejęli ciężar docierania do osób decyzyjnych z PGE w Warszawie czy Bełchatowie, bo problem naszych rozmów często pojawiał się już na tym poziomie. Oni wzięli to na siebie. Poza tym znacznie poprawiły się relacje klubu z miastem. Za to też jestem wdzięczny, bo w tej trudnej sytuacji pani prezydent stoi na wysokości zadania, podejmuje rozmowy i działa na tyle, na ile jest to możliwości, aby miasto mogło pomóc.
Czuje pan dużą presję na sobie?
Presja jest ogromna. Presja środowiska jest wyczuwalna. Wszyscy patrzą, co się stanie, co zrobimy, jak sobie z tym poradzimy. Nikt nie chciałby być prezesem, który gasi światło w klubie. Nie chciałbym pełnić tej roli. Nie chciałbym tego zrobić. Chociaż dawno z ekonomicznego punktu widzenia powinno było się ogłosić upadłość ekonomiczną spółki, ale widzę możliwości i szanse, żeby ten klub wyprowadzić. Wydatki klubu zostały uporządkowane i zoptymalizowane, co daje gwarancję właściwego i racjonalnego wydatkowania pozostałych środków. Pojawiły się również nowe źródła finansowania. Powrót PGE byłby zbawczy. A przecież Górniczy Klub Sportowy „Bełchatów” powstał z inicjatywy górników i od początku był finansowany przez kopalnię. Taka była idea. Generalnie, Bełchatów to kopalnia i elektrownia. Nie znajdziemy w Bełchatowie innego, tak istotnego, źródła finansowania. Ponieważ nie ma tu innych dużych przedsiębiorstw, nie ma podmiotów takich, które byłyby w stanie zastąpić środki, które moglibyśmy uzyskać od PGE.
W tym tygodniu upadłość ogłosiła słowacka Żylina. Czekają nas takie rozwiązania w Polsce? Kiedy o tym pomyślałem, w pierwszej kolejności spojrzałem na Bełchatów.
Coś takiego może się zdarzyć. Od paru lat funkcjonuje prawo restrukturyzacyjne, które daje możliwość sięgnięcia po coś w rodzaju deski ratunku. Dlatego też my, pisząc plan restrukturyzacyjny, patrzymy pod kątem tego, że być może sięgniemy po te możliwości, które daje prawo restrukturyzacyjne. Dzięki temu może uda się dogadać z wierzycielami i podjąć z nimi takie porozumienia, w takiej formule, żebyśmy mogli w jakiejś perspektywie czasu wyprowadzić klub na właściwie realia finansowe.
Będąc prezesem takiego klubu, w takich czasach, w takich okolicznościach, w ogóle można być realistą czy trzeba być niepoprawnym optymistą?
Myślę, że realista mógłby już dawno się poddać. Trzeba trochę szaleńczego optymizmu. Założenia, że mimo trudnej sytuacji, to jeszcze nie koniec, kurtyna nie opadła, można coś jeszcze dobrego dla wszystkich stron zrobić. Przez całe życie jestem związany ze sportem. Niekonieczne z piłką nożną. Rywalizacja nie jest mi obca. Tak podchodzę do tego też do tematu zarządzania klubem. Wyjście z dołka musi być wyzwaniem, które trzeba podjąć i spróbować w nim wygrać.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. Newspix