Wyobraź sobie, że pracodawca nie ma szacunku do twojej pracy i przez wiele miesięcy nie wypłaca ci regularnie pensji. Tłumaczenia są różne – bo trzeba czekać na pieniądze od miasta, bo jeszcze nie teraz, bo potem, bo jutro, które jutro zastępuje nowe jutro, bo jeszcze pierdyliard różnych rzeczy. Człowiek długo zaciska zęby, czasami ubiega się swoich praw, ale generalnie godzi się na tą niestabilność i dalej pracuje. Aż w którymś momencie przychodzi gospodarczy kryzys. Pracodawca ma problem z utrzymaniem biznesu i prosi tego samego pracownika o to, żeby ten zgodził się na obcięcie swojej pensji o połowę. Tego samego pracownika, którego wcześniej kompletnie nie szanował. Można byłoby się srogo zirytować. W podobnej sytuacji znalazło się cała masa polskich piłkarzy. I to temat na dłuższą dyskusję.
Przyszły takie czasy dla światowego futbolu, że po burzy przychodzi burza, po której przychodzi kolejna burza. Ciągle coś się dzieje, ciągle coś się zmienia, ciągle trzeba reagować. Polska piłka żyje odgórnymi przykazami lig o konieczności obniżek pensji dla piłkarzy o 50%. Początkowo wszyscy byli skonsternowani, a potem rozpętała się burza. Część zawodników się na to zgadza, część nie ma zdania, a kolejna – coraz większa – część mocno oponuje i nie zamierza schodzić z należnych sobie zakontraktowanych pieniędzy.
Jedna sprawa, to wszystkie zobowiązania finansowe, które piłkarze, jako normalni ludzie, co miesiąc muszą realizować – kredyty, czynsze, opłaty, leasingi i wszystkie inne rzeczy z kategorii obowiązków codzienności wielu, wielu, wielu ludzi w całym kraju. Ok, nie żyjemy w kolorowej bańce. Wielu piłkarzy jest przepłacanych. Wielu zarabia stanowczo za dużo. Świat piłki osiągnął finansowy zenit, ekstremum, poziom, który coraz częściej wykraczał poza granice najśmielszych wyobrażeń. Przeciętni piłkarze w słabych ligach dostają pieniądze, o których ludzie w ważniejszych społecznie zawodach mogliby tylko pomarzyć i to woła o pomstę do nieba, ale cholera, czy to ich wina? No, absolutnie nie. Taki jest rynek, takie są jego zasady i warunki, a skoro im sprzyjają, to czemu mieliby się ich wypierać? To normalne, że każdy chce zarabiać dużo.
Nie zaglądamy do portfeli piłkarzy, nie przesądzamy, czy dla zawodnika Ekstraklasy obniżka pensji o połowę, ale tylko do buforowej bariery 10 tysięcy złotych miesięcznie, oznacza jakieś drastyczne pogorszenie warunków codziennej egzystencji, ale możemy sobie wyobrazić, że dla niektórych graczy I ligi taki sam procent obniżki, ale przy tym buforowa bariera 4 tysięcy, już taki atrakcyjny i bezpieczny nie jest. Przynajmniej nie w każdym wypadku.
I nie w sytuacji, kiedy niedługo może dojść do tego, że przy stole negocjacyjnym – odgórne zarządzenie obniżki nie jest prawnie w trybie ex cathedra, nie obejmuje wszystkich, bez dyskusji, tu i teraz – piłkarze będą musieli zasiąść przy stole z przedstawicielami klubów, które w wielu przypadkach wcześniej nie rozliczały się z nimi uczciwie. Bo przecież w tym całym rabanie, w tym całym zamieszaniu, nie możemy zapominać, że polska piłka to nie jest miejsce idylliczne. Niejeden klub ma problemy finansowe. Niejeden klub nie płaci na czas. Niejeden klub zalega z pensjami, wynagrodzeniami, bonifikatami, premiami.
Rozprawmy się z tym.
Od sierpnia do października 2018 roku Polski Związek Piłkarzy przeprowadził anonimową ankietę dotyczącą warunków zatrudnienia w klubach piłkarskich wśród piłkarzy Ekstraklasy, I ligi, II ligi i III ligi. Przeprowadzono ją na grupie 1004 respondentów. W większości Polaków (89%), ale też zawodników innych narodowości (11%). Ankietowani zostali podzieleni na pięć grup wiekowych (mniej niż 18 lat – 53 osób, 18-23 – 450 osób, 24-28 – 294 osób, 28-33 – 147 osób, powyżej 33 lat – 58 osób) i wypytani o przeróżne kwestie – o rodzaje umów, które wiąże ich z klubami, agentami, ich poglądy na mnóstwo kwestii, ale przede wszystkim – co najciekawsze – o terminowość wypłat klubów, w których zostali zatrudnieni.
Raport został nazwany „Czarną Księga Polskiego Futbolu”. Przy lekturze powstaje smutny obraz polskiej piłki. Po pierwsze wynika z niego, że 34 kluby na czterech najwyższych poziomach rozgrywkowych w Polsce nie płaci regularnie swoim zawodnikom, a poza tym problem jest znacznie szerszy. Zobaczcie sami, wybraliśmy kilka najciekawszych fragmentów:
„W pytaniu „czy klub, w którym masz obecnie kontrakt, wypłaca zawsze wynagrodzenie w terminie?” 32,77% ankietowanych udzieliło odpowiedzi przeczącej. Spośród wszystkich ankietowanych największy odsetek odpowiedzi „nie” padł wśród piłkarzy występujących w 2 Lidze (43,9%), zaś najmniejszy w Ekstraklasie (10,06%). Jeśli przyjrzymy się poszczególnym ligom, to wewnątrz nich największy odsetek zawodników, którym obecny klub nie wypłaca zawsze wynagrodzenia w terminie, znajduje się w 2 Lidze (52,75%). Lepiej sytuacja wygląda w 1 Lidze, gdzie takich odpowiedzi udzieliło 33,44% ankietowanych. W 3 Lidze lub niższych odsetek takich odpowiedzi wyniósł 26,54%, a najkorzystniej sytuacja przedstawia się w Ekstraklasie, gdzie nieregularnych wypłat wynagrodzenia w swoim obecnym klubie doświadcza 16,5% zawodników”
„Z kolei 52,94% ankietowanych przyznało, że w ciągu ostatnich 3 lat zdarzało się, że nie dostawali swojego wynagrodzenia w terminie. W ujęciu poszczególnych lig najgorzej prezentuje się 2 Liga, w której to wystąpił największy odsetek nieterminowych wypłat. Aż 61,1% 2-ligowców przyznało, że w ciągu ostatnich 3 lat zdarzyło im się nie dostać wynagrodzenia w terminie. W przypadku 3 ligi lub niższych jest to 51,2% piłkarzy, w 1 Lidze 50,9%, a w Ekstraklasie 38,2% ankietowanych”
„Łącznie ankietowani zaznaczyli 1271 odpowiedzi, z czego 26,28% brzmiała „Zawsze dostawałem wynagrodzenie w terminie”. Nie była to jednak niestety najczęściej padająca odpowiedź, albowiem 31,55% zaznaczeń dotyczyła opcji „przynajmniej raz pojawiło się opóźnienie do 1 miesiąca”. 27,73% odpowiedzi dotyczyła opóźnień od 1 do 3 miesięcy, 9,13% opóźnień od 3 do 6 miesięcy, 2,2% opóźnień od 6 do 12 miesięcy, a 0,55% zaznaczeń to „przynajmniej raz pojawiło się opóźnienie powyżej 12 miesięcy”. 61 piłkarzy nie zaznaczyło żadnej odpowiedzi, co dało łącznie 4,8% wszystkich zaznaczeń”
„Warto przyjrzeć się poszczególnym odpowiedziom pod kątem częstotliwości występowania danego opóźnienia. W przypadku opóźnień najczęściej występujących, czyli do 1 miesiąca, 35,91% odpowiedzi to jednorazowe wystąpienie takiego opóźnienia. Opóźnienie do 1 miesiąca występowało sporadycznie w 34,16% przypadków, często w 19,15%, a notorycznie w 10,47%. W przypadku opóźnień od 1 do 3 miesięcy 37,35% to zdarzenia jednorazowe, 35,19% sporadyczne, 20,68% częste, a 6,79% to częste przypadki występowania opóźnień w wypłacie wynagrodzenia od 1 do 3 miesięcy. Przy opóźnieniach od 3 do 6 miesięcy 56,03% stanowią przypadki jednorazowe, 24,14% sporadyczne, 17,24% częste, a 2,59% notoryczne”
I tak, wiemy, że to ankieta anonimowa. Wiemy, że przeprowadzano ją półtora roku temu, a w piłce taki okres, to niekiedy wieczność. Ale jednak nie jesteśmy ślepi, głusi i nieświadomi. Taka jest rzeczywistość naszego futbolu. Kluby, na wszystkich poziomach, borykają się z problemami finansowymi, a piłkarze na tym cierpią. Nihil novi sub sole. Nic nowego pod słońcem. Nie jest tak, że wtedy – w tym diabelnym czasie między sierpniem a październikiem 2018 – był jakiś specjalny okres, kiedy faktycznie świat polskiego futbolu nie płacił na czas i można byłoby znaleźć wytłumaczenie takiego stanu rzeczy w rzeczywistości. Nie, okres, jak okres. Możemy przypuszczać, że w miarę miarodajny.
Tym bardziej że w ostatnich miesiącach mieliśmy konkretne przykłady, kiedy piłkarze nie wytrzymywali i informowali piłkarski świat o tym, że w ich klubach nie jest dobrze.
Po pierwsze, GKS Bełchatów. Jego piłkarze długo zwlekali, zanim ujawnili, że pensji nie dostają do wielu miesięcy (Bartłomiej Bartosiak we wstrząsającej rozmowie powiedział nam, że swojej wypłaty nie widział nawet od sierpnia poprzedniego roku), ale kiedy już się zdecydowali, w klubie było już naprawdę źle, więc nie było innej drogi, żeby dochodzić swoich racji niż sprawę zwyczajnie nagłośnić.
Wtedy wydali oświadczenie, w którym poinformowali, że rozpoczynają strajk, dopóki nie zobaczą chociaż jednego wynagrodzenia z któregokolwiek miesiąca. Co można powiedzieć? Jeśli ktokolwiek w piłce dochodzi do momentu, kiedy musi strajkować, to znaczy, że jest już gorzej niż źle – jest fatalnie. Zresztą nie jest tajemnicą, że klub stoi na skraju upadku – PGE wycofało się ze sponsorowania klubu w czerwcu 2019, a jesienią nie dogadało się z władzami GKS-u, co doprowadziło do tego wielkiego kryzysu.
Wyobrażacie sobie, żeby władze tego kluby namawiali piłkarzy do obcięcia połowy swoich pensji, których ci i tak nie dostają?
Olbrzymie problemy finansowe miała też Olimpia Grudziądz, która może stanowić doskonały przykład tego, jak wygląda codzienna rzeczywistość w wielu polskich klubach. Kłótnie, niesnaski na linii władze-piłkarze, wracające jak bumerang zaległości (rok temu w lutym klub zalegał z pieniędzmi na kilka miesięcy wstecz, a w tym roku zalegał z miesięcznym opóźnieniem, ale do sprawy dochodziły jeszcze niewypłacone premie), brak hajsu w kasie, rozwiązywane kontrakty. Generalnie uwierzcie nam, że nikt tam nie chciałby teraz siąść i dowiedzieć się, że jego wynagrodzenie (i tak wątpliwe) zostanie ucięte o tak duży procent.
Opisywaliśmy to wszystko szerzej w tekście „Zawirowania w Olimpii i czekanie na przelew od Lechii”. Warto się zapoznać. Otwiera oczy.
A skoro już o Lechii mowa to takie dwa tweety.
Zapomniałem wspomnieć : ostatnie wynagrodzenia w Lechii za 12/2019, brak premii za PP 2019, superpuchar i 3 miejsce sezonu 18/19. I jeszcze wielkie oburzenie jak Oni mogą się upominać o swoje , traktują klub jak bankomat itp.
— Jakub Wawrzyniak (@JakubWa22837689) March 28, 2020
Przykro mi jeśli nie spełniam waszych oczekiwań,ale moje są dla mnie ważniejsze 🤷♂️😊
— BlazejAugustyn (@BlazejAugustyn) March 27, 2020
Zobaczcie jak to wygląda – czołowy polski klub z dużego miejskiego ośrodka i takie powracające od lat problemy z regularną płynnością finansową. Czy musimy komukolwiek tłumaczyć, że w Lechii to nie pierwszy raz, kiedy coś jest nie tak, piłkarze nie dostają swoich wynagrodzeń, klub kręci, próbuje ciąć koszta, ale to wszystko dalej kołem żenady się toczy? Chyba nie musimy. Fakty mówią same za siebie. Piłkarze odchodzą, rozwiązują kontrakty, domagają się swoich należności, a i tak jest jak jest. I naprawdę rozmowa między gdańskim klubem a jego piłkarzami o obniżce ich pensji o 50% mogłaby być zwyczajnie żenującym spektaklem. Bo jakich niby argumentów – takich czysto ludzkich – użyłby klub, żeby wypaść przyzwoicie moralnie?
Podobnie sytuacja wygląda w Arce, tuż za rogiem, gdzie w klubie kompletnie nie ma już kasy. Tam chyba myślą teraz raczej o tym, żeby utrzymać głowę na powierzchni i nie zbankrutować, jakkolwiek karkołomne nie byłoby to zadanie, aniżeli wypłacać na czas piłkarzom pensje, bo to… w sumie byłby luksus.
A takich przykładów jest więcej i więcej. Można by je mnożyć, multiplikować, wskazywać palcami, ale to teraz drugorzędne. W tym całym zrozumiałym szaleństwie, sytuacja jest bowiem niestandardowa, trochę zapomnieliśmy, że kryzys związany z koronawirusem zastał rzeczywistość, a nie idyllę. Trąbimy, że ani uległość, ani rebelia, choć mają swoje zalety, nie są najrozsądniejszymi rozwiązaniami w sprawie 50-procentowych obniżek pensji dla piłkarzy, a zamiast tego najlepiej solidarnie usiąść przy stole, rozważyć wszystkie argumenty obu stron, wziąć pod uwagę szersze dobro piłki, ale wszystko fajnie, tylko jak zapomnieć o tym, co było wcześniej? Jak zgodzić się na obniżki, kiedy wcześniej nie dostawało się pensji? Jak zgodzić się na obniżki, kiedy wcześniej pracodawca nie szanował twojej pracy? Jak zgodzić się na obniżki, kiedy wcześniej padło tyle pustych słów, tyle pustych obietnic, tyle frazesów? No, jak?
Nie zapominajmy, że w tej całej nagonce na piłkarzy, którzy nie chcą zejść z pensji, mimo że często wcale nie schodzą do poziomu nędzy i biedy, są też takie przypadki, jak te wymienione wyżej. Przypadki, dla których ta cała sytuacja oznaczałaby kolejne finansowe ciosy. Może nawet nokautujące.
Fot. Jakub Gruca/400mm.pl