– Jak ktoś chce być sędzią, musi wyłączyć potrzebę bycia docenionym. To może zabrzmi dziwnie, ale naprawdę rzadko docenia się nas za cokolwiek. Albo przechodzimy niezauważeni, albo się nas krytykuje. Jeśli ktoś sobie z tym nie radzi, jeśli ktoś nie ma dystansu do tego co się wydarzyło, jaką decyzję podjął, jak przeprowadził zawody, przepadnie – Marcin Ryszka rozmawia z sędzią Danielem Stefańskim, tak o blaskach i cieniach zawodu, jak i obecnej sytuacji. Dlaczego sędziowie mają łatwiej jeśli chodzi o trzymanie formy podczas kryzysu koronawirusa, natomiast ich finanse mogą bardziej być narażone na kryzys? Zapraszamy.
***
MARCIN RYSZKA, Weszło.FM: Panie Danielu, stęsknił się pan już za gwizdkiem sędziowskim?
DANIEL STEFAŃSKI: Na pewno tak. Nie jest to dla nas normalna sytuacja, że mamy w trakcie sezonu taką przerwę. Kilka przerw w karierze miałem, ale były wywołane urazami – ta jest specyficzna, więc człowiek chciałby już wrócić na boisko.
Lawina w Ekstraklasie ruszyła, gdy Górnik nie pojechał na mecz z ŁKS-em. Piłkarze obawiali się o swoje zdrowie. Zastanawiam się – czy wy jako sędziowie zaczynaliście się wtedy obawiać, że to może być dla was zagrożenie?
Każdy do tego podchodzi indywidualnie, ale większość z nas z każdą godziną, minutą, każdą nową informacją, denerwowało się coraz bardziej. Na początku tygodnia byliśmy jeszcze raczej spokojni, ale z każdym dniem wątpliwości rosły. Na tyle, że w czwartek czekaliśmy z utęsknieniem, żeby zapadła decyzja zawieszenia ligi. Mi ulżyło, że nie ma potrzeby narażania nie tyle nawet siebie, co przede wszystkim bliskich.
Jak się pan odnajduje na przymusowych wakacjach w środku rundy?
No cóż, jak każdy: troszeczkę żonglujemy papierem toaletowym, szukamy starych zdjęć w albumach, zjadamy zmagazynowany makaron. A tak zupełnie poważnie, mimo wszystko sędziowie są nieźle przystosowani do takich momentów jak ta kwarantanna – jesteśmy indywidualistami, nie mamy konieczności, na przykład, bezpośredniego kontaktu ze sztabem trenerskim. Dostajemy rozpiski, zadania do wykonania i to ogarniamy we własnym zakresie. Zamknięte są co prawda siłownie, baseny, ale trening, choćby biegowy, można wykonać w odpowiednim i odosobnionym miejscu, na przykład w lesie. Trening siłowy? Można zrobić to w domu. Jesteśmy więc w stanie spokojnie utrzymać się w formie.
To czego jeszcze potrzebuje sędzia, to przygotowanie merytoryczne, ale tutaj kwarantanna również w niczym nie przeszkadza. Mamy dostęp do klipów, siedzimy, analizujemy. UEFA wprowadziła dla sędziów międzynarodowych testy video online, zawierający sytuacje do analizy – najbliższy będzie w poniedziałek. Jedyne, czego naprawdę brakuje, to tej praktyki boiskowej, czucia gry, ale to szybko wraca, tego się nie zapomina, to jak z jazdą na rowerze. Pod tym kątem piłkarze są w gorszym położeniu.
Ile czasu dziennie musi pan poświęcić na treningi, żeby utrzymać się w dobrej kondycji, być „pod prądem”?
Trening biegowy – powiedzmy, że półtorej godziny, z dobrą rozgrzewką. Później ćwiczenia w domu, gdyż te sesje sobie rozkładam. Trochę treningu siłowego, plus gibkościowy. Z narzeczoną ćwiczymy też jogę, która daje bardzo fajnie efekty. To jakaś kolejna godzina. Siadamy do klipów – następna.
Dostaliście jako sędziowie szczególne zalecenia od przełożonych dotyczące kryzysu koronawirusa?
Dostaliśmy mailem informacje, które nie odbiegają od ogólnych wytycznych – unikać skupisk i tym podobne.
Ma pan kontakt z kolegami zza granicy, czy w innych krajach, jak Włochy czy Hiszpania, są jakieś systemowe rozwiązania?
Mam kontakt, ale przyznam, że nie słyszałem o systemowym rozwiązaniu. Każdy orze jak może, każdy trenuje we własnym zakresie, stara się robić to, co można zrobić, żeby podtrzymać formę. Rozmawialiśmy też o tym co UEFA nam wprowadziła, czyli o formie testów, ale też o wideokonferencjach.
Piłka nożna, jak powiedziano kiedyś, to najważniejsza sprawa z tych najmniej ważnych. W tym kontekście popatrzmy na przypadek meczu Atalanta – Valencia: kilkadziesiąt tysięcy ludzi na trybunach, gdzie dziś w Bergamo jest najgorsza sytuacja pod względem koronawirusa. Ten mecz też miał wpływ na rozprzestrzenianie się wirusa i chyba pokazuje, że środki ostrożności, które od tamtej pory zostały wdrożone, są słuszne.
Mądrzejsze głowy o tym decydują. Ja przez moment uważnie przyglądałem się Wielkiej Brytanii, która chciała izolować starsze osoby, a poza tym zostawiała sporo swobód, niejako zgadzając się na to, że ludzie się pozarażają, ale też że się uodpornią, wytworzą jakieś przeciwciała. Myślałem: może w tym szaleństwie jest metoda? Ale Wielka Brytania od tamtej pory zmieniła kurs i postępuje tak samo jak reszta świata – bardzo wymowne. Pewnie innej ścieżki nie ma. Pamiętam, jak dwa miesiące temu zacząłem czytać troszkę więcej o koronawirusie, wydawało mi się, że to jest odległy problem, nie dotyczący nas. I teraz widać jaką jesteśmy globalną wioską. Najtrudniejsze są znaki zapytania – nie wiemy ile to może potrwać i jak się rozwinie.
Głośno jest obecnie o ograniczeniu płac piłkarzy. Jak to wygląda u was? Nie sędziujecie, jak to się odbija na waszej sytuacji?
Sędziowie co do zasady zarabiają na boisku. Tak to jest skonstruowane. Jest grupa sędziów zawodowych na kontraktach, którzy nie prowadzą innej działalności i są do dyspozycji związku – ci sędziowie mają wynagrodzenie, które pozwala im funkcjonować, ale tak naprawdę podstawowym wynagrodzeniem sędziego jest to otrzymywane za przeprowadzony mecz. Nie ma meczów, nie ma wynagrodzenia. Zawodowi mają podstawę, natomiast pozostali, ze statusem amatora, opierają się na pracy zawodowej.
To też odbije się na niższych szczeblach – w B-klasach, A-klasach, te pieniądze nie są najwyższe, ale dla młodego chłopaka, który posędziuje w weekend 3-4 mecze, to może być ważny zastrzyk finansowy.
Pewnie nie są to pieniądze, które warunkują życie człowieka. Raczej sędziowanie to pasja, hobby, czasem sposób na dorabianie. Natomiast może być tak, że ktoś dzięki temu dopina budżet. Kryzys koronawirusa dotknie wszystkich ludzi, nie tylko piłkarzy, sędziów. Na naszych oczach z jednej strony toczy się walka o życie, a z drugiej spore ekonomiczne dylematy, bo firmy stoją przed trudnym wyzwaniem utrzymania płynności. Zanim rynek rozkręci się z powrotem, to troszeczkę potrwa.
A gdyby pojawiła się dla pana propozycja, żeby sędziować na Białorusi, gdzie liga wciąż gra – przyjąłby pan?
Ja bym odmówił, natomiast z tego co słyszałem, azjatyckie stacje telewizyjne kupują właśnie prawa do pokazywania ligi białoruskiej. Większej oglądalności niż teraz w życiu nie mieli.
Pan troszeczkę podczas tej przerwy robi sobie detoks od piłki nożnej, czy na przykład nadrabia archiwalne mecze?
Na totalny detoks nie ma szans, bo analizujemy klipy, będziemy mieli wspomniane testy, gdzie naprawdę będą sytuacje trudne, wymagające. Ale do jakichś starszych meczów nie wracam.
Pan, oglądając mecz, potrafi się wcielić w zwykłego kibica? Czy cały czas jest perspektywa arbitra i myśli: tu źle się zachował, tu sprawdź, podejdź do VAR-u?
Niestety, przyznam, odkąd zostałem sędzią, oglądanie meczu pozbawione jest emocji. Co do zasady nie kibicuję żadnemu zespołowi, jedynie reprezentacji Polski, ale tu też zdarza się, że gdy widzę sytuację w polu karnym rywala, wszyscy skaczą, że powinien być karny dla nas, a ja sobie siedzę i myślę: „dobra, wstawaj, nic nie było”. Oglądam mecz bardzo technicznie. Pewnie tak jak reżyser, który pójdzie do kina i patrzy na kadry, na fabułę, ale też analitycznie. Doceniam umiejętności piłkarzy, jakość widowiska, otoczkę, atmosferę, natomiast moje myśli i wzrok podążają za sędzią, za jego decyzjami, za tym czy dobrze zrobił, czy ja bym postąpił podobnie lub inaczej.
A czy gdy sędziuje pan mecz za granicą, a w zespole akurat gra Polak, jest okazja na to, by chwilę porozmawiać?
Tak, oczywiście, ten kontakt jest, najczęściej jak przyjeżdżamy na stadion i wychodzimy na murawę zapoznać się z boiskiem. Tu jest szansa na 2-3 zdania. Ostatnio tak spotkaliśmy między innymi Jacka Góralskiego…
Z Jackiem chyba jest o czym rozmawiać!
Akurat wtedy Jacek wszedł w drugiej połowie i dał bardzo dobrą zmianę. To walczak, wojownik. Powiedział, że myśli o zmianie klubu, dlatego że na jego pozycji w Łudogorcu gra 5-6 zawodników. Natomiast to są krótkie rozmowy, po meczu piłkarze pewnie mieliby więcej czasu, ale sędziowie wtedy wypełniają sprawozdania, a potem jedziemy na omówienie meczu z obserwatorem.
Wyobraża pan sobie taką sytuację, że zostajecie zamknięci i skoszarowani według pomysłu, który zaproponował Raków? To w ogóle realny scenariusz? Dałby pan się zamknąć na trzy tygodnie w takim ośrodku?
To pomysł ciekawy, ale wydaje mi się, że nierealny. Kraj walczy, w wielu przypadkach, o życie. Gdzieś w tym momencie alienowanie się, rozgrywanie meczów – nie wiem czy jest najszczęśliwsze. Z jednej strony dałoby ludziom troszeczkę radości – transmisje telewizyjne, byłoby co pooglądać. Natomiast w praktyce to ciężkie do przeprowadzenia. Wystarczyłoby, że jedna osoba ze skoszarowanych ma podejrzenie i spowodowałoby to lawinowo kwarantannę dla kolejnych, a więc znów odwoływanie meczów… Trudny temat.
PZPN ogłosił właśnie swój pakiet pomocowy. Pół żartem spytam: myśli pan, że pewna znana przyśpiewka o PZPN zniknie z trybun?
Na pewno kiedyś słychać ją było bardzo często, pojawiała się na wszystkich stadionach. Później ucichła, a tak w ostatnich dwóch latach znów się pojawia. Czy to cokolwiek zmieni – nie wiem. Pakiet pomocowy nie płynie do kibiców, którzy śpiewają, więc nie łudzę się bardzo.
Jest pan osobą rozpoznawalną. Zdarzyło się, że kiedyś ktoś podszedł i miał pretensje o jakąś decyzję sędziowską?
Na żywo nigdy, zupełnie poważnie. W sieci tak, dostaję wiadomości, nawet na Facebooku od obcych osób, że co ja robię, czy jestem ślepy, czemu nie dałem karnego, że powinienem skończyć sędziować. To wpada do folderu „inne” i tyle. Natomiast na żywo nigdy się nie zdarzyło, żeby ktoś mnie zaczepił z pretensjami – jak już, to zdarzają się sytuacje pozytywne, ktoś chce zdjęcie albo po prostu mnie rozpozna. Napinki zdarzają się tylko w okolicznościach stadionowych i przez internet.
Czy wy sędziowie macie do siebie duży dystans? Potraficie się z siebie śmiać? Szydera jest obecna między piłkarzami, mówi się nawet, że jest konieczna – jak z tym u was?
Kwestia indywidualna, ale moim zdaniem bez dystansu do siebie człowiek nie poradzie sobie w zawodzie sędziego. Jak ktoś chce być sędzią, musi wyłączyć potrzebę bycia docenionym. To może brzmieć dziwnie, ale naprawdę rzadko docenia się nas za cokolwiek. Albo przechodzimy niezauważeni, albo się nas krytykuje. Jeśli ktoś sobie z tym nie radzi, jeśli ktoś nie ma dystansu do tego co się wydarzyło, jaką decyzję podjął, jak przeprowadził zawody – przepadnie.
Momentem sprawdzianu jest, gdy ktoś faktycznie popełni błąd i jest poddany bardzo mocnej krytyce. Wtedy presja mocno wzrasta. Czy wyjdziesz na kolejny mecz i sobie z tym poradzisz, czy pękniesz? Piłkarze też zdarzają się tacy, że na treningu wszytko mu wychodzi, a potem na boisku nie potrafi tego sprzedać. Tu jest podobnie. Gdyby ktoś tylko pozdawał testy teoretyczne, naczytał się, a następnie został zrzucony z helikoptera na boisko ESA, przepadłby momentalnie. Natomiast szczęście polega na tym, że my jesteśmy presji poddawani od samego początku. Proszę uwierzyć, że mecz dzieciaków to też presja – sam fakt, że ktoś patrzy, ocenia, jest obserwator…
Plus Komitet Oszalałych Rodziców.
Plus rodzice, dokładnie. Potem B-klasa, A-klasa, mecze w miejscach, które często nie są przyjazne, gdzie niektórym sprawia przyjemność, że pokrzyczą na sędziego. My więc w tej presji się wychowujemy, my z nią rośniemy. Bez tej ścieżki nawet najzdolniejszy sędzia by sobie nie poradził.
fot. FotoPyk