Grzegorz Sandomierski na przełomie stycznia i lutego odszedł z Jagiellonii do CFR Cluj, dlatego na rumuńskiej ziemi czeka, aż koronawirus minie. Z 30-letnim bramkarzem rozmawiamy trochę o tej sytuacji, ale więcej tematów dotyczy samej piłki. W jakiej atmosferze rozstał się z Jagą i czy latem też chciał odejść? Jakim trenerem i człowiekiem jest Dan Petrescu? Co to za przeboje z młodzieżowcami schodzącymi z boiska w 1. minucie? Za co Cluj jest krytykowany w Rumunii, mimo że prowadzi w tabeli? Zapraszamy.
Co u ciebie w związku z koronawirusem?
Jestem na miejscu w Cluj i czekam na rozwój wydarzeń. W zeszły czwartek zapadła decyzja, że liga do 31 marca jest zawieszona. Wcześniej, tuż przed startem kolejki, zdecydowano, że gramy bez kibiców. Zamykaliśmy kolejkę swoim meczem w poniedziałek 9 marca. Trzy dni później okazało się, że już żadnego sportu w Rumunii na razie nie będzie. Na przerwie do końca marca zapewne władze nie poprzestaną, powrót do grania przewidywany jest mniej więcej w połowie maja. A kiedy wrócimy do treningów, nie wiadomo.
Żona i dzieci są z tobą?
Tak, na szczęście przed największym zamieszaniem udało się sprowadzić tutaj rodzinę i jesteśmy teraz razem. Bezpieczniej być ze sobą niż podróżować, więc decyzja była jednoznaczna.
Jak środowisko piłkarskie w Rumunii przyjęło zawieszenie ligi? Panowała jednomyślność?
Trudno mi powiedzieć z całą pewnością, ale dla mnie to słuszna decyzja. Trener Dan Petrescu już od początku zeszłego tygodnia uczulał nas, że musimy spodziewać się takich kroków i jemu samemu trudno teraz mówić o piłce. Nie mogliśmy być zaskoczeni. W czwartek dowiedzieliśmy się o wszystkim zaraz po powrocie z treningu. Niektórzy z kolegów momentalnie zaczęli sprawdzać loty do domów, ale zaraz na grupie dostaliśmy wiadomość, że mamy kategoryczny zakaz opuszczania miasta.
Jak wygląda sytuacja w kraju? Czytamy, że od poniedziałku Rumunia wprowadziła stan wyjątkowy, na ulicach wojsko, a wielu w Polsce z dużym entuzjazmem przyjęło dekret rządu w Bukareszcie, że osoby świadome zakażenia koronawirusem za nieprzestrzeganie kwarantanny trafią do więzienia na 15 lat. Mobilizacja jeszcze większa niż u nas?
Jeżeli chodzi o sam Cluj, aż tak mocno się tego nie odczuwa obserwując przez okno czy wychodząc do sklepu po bieżące rzeczy. Pod wieloma względami jest jak w Polsce, czyli zamknięte szkoły i uczelnie, bary i restauracje, galerie handlowe. Otwarte są apteki i sklepy spożywcze. Wiadomo, zachowuje się wszelkie środki ostrożności – maski i rękawiczki u sprzedawców, po 2-3 osoby wpuszczane do środka, odstępy w kolejkach – ale generalnie wszystko funkcjonuje w miarę normalnie, czołgów na ulicach nie spotkałem. Ten region na szczęście jest dotknięty koronawirusem w mniejszym stopniu niż Bukareszt i okolice. Nie widzę zbytnio paniki u ludzi czy jakichś niesamowitych obostrzeń, choć też nie kręcę się po mieście i opieram się tylko na tych swoich szybkich wyjściach.
Co z jakimiś aktywnościami na dworze? Są dopuszczalne?
Żona z dziećmi praktycznie w ogóle nie wychodzą z domu. Na szczęście mamy spory taras, a pogoda jest całkiem przyjemna, więc przynajmniej w taki sposób mogą pobyć trochę na świeżym powietrzu. Z godzinkę można posiedzieć albo poganiać się. Co do biegania, wczoraj je zaliczyłem i nie miałem problemów. Innych amatorów takiego wysiłku po drodze nie spotkałem. Wygląda więc na to, że ograniczenia dla mieszkańców jeszcze aż tak daleko nie zaszły.
Ze sportowego punktu widzenia zawieszenie rozgrywek jest dla CRF Cluj wyjątkowo przykrą wiadomością, bo prowadzicie w tabeli ze sporą przewagą.
Cluj w ostatnim czasie zdominował rumuńską ekstraklasę, mistrzostwo zdobywał już w dwóch poprzednich sezonach, teraz zmierzaliśmy po kolejne. Wszyscy po cichu liczyli na pójście za ciosem, zwłaszcza że po dobrych występach w Lidze Europy apetyty wzrosły. Szkoda tych okoliczności, tak długa przerwa w grze będzie oznaczała, że czekają nas w zasadzie nowe przygotowania, a akurat w najbliższej kolejce gralibyśmy ze Steauą, czyli jednym z głównych rywali do tytułu. Byłaby szansa jeszcze powiększyć przewagę i praktycznie wyeliminować ten zespół z walki o pierwsze miejsce. Pozostaje nam czekać i na tyle, na ile okoliczności pozwalają, dbać o formę.
Jeszcze nie tak dawno doniesienia na temat kondycji finansowej Cluj brzmiały dość dramatycznie. Nie odczułeś żadnych zawirowań w tym aspekcie?
Nie, wydaje się, że wszystko funkcjonuje jak trzeba i się ustabilizowało. Same mistrzostwa czy udział w europejskich pucharach zapewniły spory dopływ gotówki. Rozmawiałem z kolegami z szatni i żaden nie mógł mocniej narzekać w tym aspekcie. Mam nadzieję, że tak zostanie.
Pucharową wiosnę zaczęliście od rywalizacji z Sevillą w Lidze Europy. Dwa remisy sugerują bardzo wyrównany dwumecz. Taki był w rzeczywistości?
Mecz u siebie był bardzo wyrównany. Szczególiki decydowały o tym, że ktoś strzelił lub stracił gola. Prowadzenie straciliśmy w ostatnich minutach, gdy już przeszliśmy na ustawienie z piątką w obronie. Trener Petrescu przyznał potem, że trochę żałował tej decyzji, bo być może nie powinien zmieniać dobrze funkcjonującej dwójki stoperów i nie dokładać jej kolejnego zawodnika. Pewne automatyzmy mogły zostać zaburzone, co okazało się istotne. Przy wyjściu ze strefy po stałym fragmencie i próbie skrócenia pola jeden z naszych nie zdążył pobiec, Sevilla uniknęła spalonego i to wykorzystała. Szkoda, bo uważam, że z przebiegu gry nawet 0:0 byłoby bardziej sprawiedliwe niż bramkowy remis, który stawiał nas w trudnej sytuacji przed rewanżem. W Hiszpanii Sevilla oczywiście dominowała, grała fajnie w piłkę, ale sytuacji aż tak wielu nie stworzyła. Jeśli się nie mylę, to my oddaliśmy więcej celnych strzałów. Jeden z nich znalazł drogę do siatki, niestety ostatecznie gol nie został zaliczony przez zagranie ręką. Fajna przygoda, ale rozmawialiśmy w szatni, że trudno powiedzieć, czy lepiej odpadać w takim stylu, czy będąc bez szans i dostając po kilka bramek.
Czyli czuliście więcej żalu, że się nie udało niż satysfakcji, że powalczyliście i się pokazaliście?
Zdecydowanie. Niedosyt był duży. Być może przed tym dwumeczem dwa remisy każdy wziąłby w ciemno, ale jak przyszło co do czego, nie mieliśmy poczucia, że musieliśmy odpaść.
Debiut w Cluj zaliczyłeś dość szybko, bo nie mógł zagrać Giedrius Arlauskis. Potem jednak wróciłeś na ławkę i kolejnego występu nie zanotowałeś. Przychodziłeś ze świadomością, że przynajmniej na początku będziesz zmiennikiem Litwina?
Mniej więcej wiedziałem, na co się piszę. Nie przepracowałem z chłopakami okresu przygotowawczego, z Jagiellonią również nie poleciałem na obóz do Turcji. W piątek 31 stycznia dopięliśmy transfer, a w niedzielę mieliśmy już inaugurację wiosny w lidze. Siłą rzeczy wyjściowej pozycji nie miałem najmocniejszej, ale w dłuższej perspektywie mogę powalczyć o coś więcej. Byłem świadomy, jak prawdopodobnie wyglądałoby moje najbliższe półrocze w Białymstoku, dlatego nie chciałem zostawać za wszelką cenę i kolejny raz coś komuś udowadniać. Byłoby tego trochę za dużo. Postanowiłem, że jeżeli otrzymam ciekawą ofertę, która da mi możliwość dalszego rozwoju, to po prostu z niej skorzystam. Odezwało się Cluj i całkiem sprawnie wszystko się wyjaśniło. Tak jak mówisz, debiut nastąpił szybko, nie do końca się go spodziewałem. Dał mi jednak dużo satysfakcji – zachowałem czyste konto i od razu pokazałem, że mimo ostatnich przejść jestem już gotowy.
Poza Cluj miałeś jakieś warianty do wyboru?
Skłamałbym mówiąc, że narzekałem na brak ofert. Wcześniej pojawiały się nawet tematy z I ligi, ale wtedy zupełnie nie brałem ich pod uwagę. Chciałem poczekać na coś ciekawszego i na szczęście doczekałem się. Gdy Cluj wyraziło zainteresowanie, Jagiellonia bardzo fajnie się zachowała. Ludzie z klubu byli bardzo mobilni, dokumenty szybko przepływały, mimo że cały zarząd razem z drużyną przebywał w Turcji. Cluj zależało na czasie, żebym został zgłoszony do rozgrywek jeszcze przed pierwszą kolejką, co się udało.
W Rumunii również obowiązuje przepis o młodzieżowcu. Macie z nim więcej przebojów niż Ekstraklasa. W ostatnim meczu przed zawieszeniem ligi Petrescu zdjął 18-letniego Alina Ficę po dwudziestu sekundach!
W lidze rumuńskiej przepis idzie jeszcze dalej niż w Polsce. W wyjściowym składzie musi być dwóch młodzieżowców, natomiast co najmniej jeden ma przebywać na boisku do ostatniego gwizdka sędziego. Trochę dziwny wymóg, wiele klubów stara się go przeskakiwać. U nas miała miejsce sytuacja ekstremalna. Dwóch “etatowych” młodzieżowców leczyło kontuzje i dlatego trener zdecydował się na taki manewr. Wcześniej zakomunikował swój zamiar temu chłopakowi, od razu wiedział on, jaki będzie scenariusz. Patrząc z zewnątrz, bardzo źle to wygląda, ale warto znać drugie dno całej historii. Bywały mecze, w których obaj młodzieżowcy grali od deski do deski, czasami też za drugiego młodzieżowca wchodził trzeci, więc to nie tak, że Petrescu jest do nich zrażony. Generalnie przepis ten jest mocno piętnowany w środowisku trenerskim, niektórzy chcą dobitnie pokazać, że im się nie podoba.
I właśnie przez takie szybkie zmiany wiele klubów obchodzi nowy przepis?
Tak. Gdy debiutowałem z Gaz Metanem, trener rywali zmienił młodzieżowca po dziesięciu minutach. Przynajmniej ze dwa razy zdążył dotknąć piłki.
Jakie wrażenie sprawiła na tobie liga rumuńska? Dominuje pogląd, że od kilku lat jest ona w zapaści i swoje najlepsze chwile już miała.
Jak dotąd graliśmy raczej z czołówką – Steauą, Viitorulem, Gaz Metanem, Universitateą Craiova czy Astrą Giurgiu. Zauważyłem, że dużo zespołów chce grać w piłkę, budować akcje od tyłu i może się to podobać. My gramy trochę inaczej, powiedzmy, że w prostszym stylu. Najważniejszym powiedzeniem jest u nas niepodejmowanie ryzyka w tyłach, tam mamy grać prosty futbol i to się sprawdza. Straciliśmy najmniej goli w lidze. Często, kolokwialnie mówiąc, zabijamy mecze naszą defensywą i organizacją gry. Rywale nieraz nie mogą nawet oddać celnego strzału, a my jakąś kontrą czy stałym fragmentem coś wciśniemy i zdobywamy kolejne punkty. Cluj trenera Petrescu od początku gra w ten sposób, ale wyniki go bronią, dlatego nikt nie ingeruje w jego filozofię. Słyszałem głosy, że gramy brzydko i tak dalej, jednak odpowiedzią jest zawsze to, żeby ludzie spojrzeli w tabelę i na naszą postawę w Lidze Europy. Nie porywamy stylem, jednak mamy wyniki, a one są najważniejsze.
Wychodzi na to, że pod pewnymi względami Dan Petrescu się nie zmienia. Tak ogólnie, jaki to trener i człowiek? W Polsce to trochę postać mityczna po pobycie w Wiśle Kraków.
To bardzo wymagający i zasadniczy trener. Przed debiutem rozmawialiśmy i jasno nakreślił mi to, co przed chwilą ci powiedziałem, czyli żadnego ryzyka i bawienia się. Mówił: – Nie po to mam wysokiego napastnika, żebyś grał mi dołem. Nie przepracowałem z Petrescu okresu przygotowawczego, pod tym kątem jego warsztatu jeszcze nie znam, ale jeżeli chodzi o mikrocykl treningowy, trzyma się swoich schematów. Wszyscy już mniej więcej wiemy, co w danym dniu tygodnia będziemy robić, jakie gierki i ćwiczenia nas czekają. Futbol jednak polega na powtarzalności, aby osiągnąć określony poziom, musisz pewne rzeczy powtarzać i powtarzać. Tym torem idzie Dan Petrescu. Trudno też od niego usłyszeć słowa pochwały. Raczej nie zdarza się, żeby bił brawo. Trzeba naprawdę popisać się fenomenalną interwencją czy strzelić niesamowitego gola, żeby wywołać u niego taką reakcję. Wielu rzeczy głośno nie mówi, ale w głębi duszy na pewno często jest zadowolony.
W jakiej atmosferze rozstawałeś się z Jagiellonią? Mówiłeś, że klub zachował się w porządku przy transferze, ale wielu kibiców twoje pożegnanie odebrało tak, że znów potraktowano cię jak kogoś, kto w każdej chwili może przyjść i w każdej chwili może odejść.
Nie mam dwunastu lat i kręconych włosów, pewne rzeczy już się wyczuwa. W kilku klubach miałem podobne sytuacje i to się po prostu wie, gdy nie za bardzo cię chcą. Byłem teraz przygotowany, że może zapaść decyzja, iż nie jestem potrzebny. Trochę szkoda, że nie miałem okazji wykazać się przy nowym trenerze, ale reszta sztabu była ta sama. Został trener bramkarzy Paweł Primel i Rafał Grzyb jako asystent, więc Iwajło Petew jakąś wiedzę na mój temat musiał mieć. Trener Primel w styczniu, zaraz przed wylotem do Turcji, przekazał mi, że lepiej będzie, jak poszukam sobie nowego klubu, ale w sumie nie wiem, czyja to była decyzja. Nie mogłem być jednak zaskoczony. Jakoś tydzień po wznowieniu treningów wypożyczony został Dejan Iliev. Zostawało mi pół roku kontraktu, nie licząc Santiniego byłem najstarszym z bramkarzy, więc wszystko składało się w jedną całość. Już od pewnego czasu śmierdziało mi takim scenariuszem. Latem zeszłego roku też czułem, co się może wydarzyć. Teraz miałem podobne przeczucia i aż się boję, co z tymi przeczuciami będzie dalej. Obym wreszcie miał jakieś pozytywne, które się sprawdzą (śmiech).
Szkoda, że tak to się potoczyło, ale nie zamierzałem z nikim walczyć. Powiedziałem wprost, że jeśli będzie dobra oferta, to spróbuję odejść, bo na siłę nie będę nikogo uszczęśliwiał. Robiłem swoje, przygotowywałem się z rezerwami, aż pojawił się temat Cluj i dalej poszło sprawnie.
To prawda, że latem zmieniłeś decyzję o odejściu, gdy zobaczyłeś, w jak słabej formie jest Krsevan Santini?
Powiedziałem trenerowi Primelowi to samo, co zimą: jeżeli pojawi się ciekawa propozycja, to zmienię klub. Ustaliłem ze sztabem, że jeśli do połowy sierpnia nic się nie wyklaruje, to walczę dalej z Jagiellonią. Pojawiały się oferty, ale nie do końca mnie satysfakcjonowały, dlatego na rundę jesienną zostałem. Swoją postawą na boisku i w szatni nigdy nie dawałem pretekstu, żeby mnie przesuwać do rezerw czy na siłę próbować wypchnąć z klubu. Małymi krokami udało się wrócić do łask, był to kolejny sprawdzian charakteru. W końcówce rundy dostałem swoją szansę, zagrałem w pięciu meczach ligowych, ale najwidoczniej nowy trener nie najlepiej mnie ocenił za ten okres, skoro już na wstępie sprowadził nowego bramkarza. Musiałem żyć dalej, teraz robię swoje gdzie indziej.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK