Nie widzi od ponad 20 lat – mistrz świata w pływaniu, zawodnik blind footballu i dziennikarz, który stawia przed sobą kolejne cele. Marcin Ryszka, ambasador programu Pomarańczowa Siła pokazuje, że sport ma niezwykłą siłę. Zapraszamy.
***
Zespół Pomarańczowej Siły: Marcin, zastanawiamy się, w jaki sposób cię przedstawić. Były paraolimpijczyk i mistrz świata w pływaniu, dziennikarz czy zawodnik blind footballu – z którą z tych ról ty sam utożsamiasz się najmocniej?
Marcin Ryszka: Wydaje mi się, że całe moje 29-letnie życie polega na tym, że zajmuję się różnymi inicjatywami. Na początku było tylko pływanie i to trwało 14 lat, ale już w trakcie kariery wiedziałem, co będę robił po niej. Chciałem się zajmować propagowaniem sportu osób niepełnosprawnych. Jednak nigdy nie przypuszczałem, że będę mógł to robić na taką skalę, jak teraz. Po zakończeniu kariery w 2014 roku musiałem się przestawić. Nagle z mojego terminarza zniknęły codzienne treningi, także miałem nadmiar wolnego czasu. Wtedy właśnie postanowiłem poświęcić go na promowanie sportu paraolimpijskiego czy założenie fundacji. Z kolei blind football wziął się z tego, że piłka nożna od dziecka była moją pasją. O samej dyscyplinie dowiedziałem się w 2008 roku na Igrzyskach Paraolimpijskich w Pekinie. Bardzo mi się to spodobało i kiedy wróciłem do Polski, opowiedziałem o tym chłopakom i powołaliśmy do życia drużynę w Krakowie. Robię to z pasji, nie mam tu większych ambicji, bo wiem, że nie nadrobię tego czasu. Najlepsi zawodnicy trenują już od lat dziecięcych. Oczywiście mocno trenujemy z chłopakami z mojej drużyny, ale przy tym skupiam się też na promowaniu blind footballu. Na szczęście praca dziennikarska bardzo mi to ułatwia. Chociaż nie lubię mówić o sobie „dziennikarz”, bo uważam, że trochę za krótko siedzę w tym zawodzie, żeby tak się określać. Ten tytuł do czegoś zobowiązuje, a ja zdaję sobie sprawę, że jestem początkujący. Także teraz najbliżej jest mi do takiego „działacza”, choć to też nienajlepsze słowo. Jestem po prostu osobą, która stara się aktywizować i propagować sport niepełnosprawnych.
Często publicznie zwracałeś uwagę na nierówności w odniesieniu do igrzysk olimpijskich i paraolimpijskich. Będąc w Pekinie lub Londynie, odczułeś jakieś niedociągnięcia organizacyjne lub przejawy mniej starannego traktowania niepełnosprawnych sportowców? Czy twoje zdanie o nierówności tyczy się jedynie podejścia mediów, które nie były przesadnie chętne, by transmitować wasze zmagania?
Spotykałem się z takim podejściem wyłącznie ze strony mediów, polskich dziennikarzy nie interesowały te zmagania. W Wielkiej Brytanii niepełnosprawni sportowcy są twarzami kampanii reklamowych, są pokazywani na co dzień w telewizji. Na szczęście wydaje mi się, że powoli ten obraz zaczyna się zmieniać. Nie wstydzimy się już, np. Bartek Ignacik zaprasza niepełnosprawnych sportowców do „Turbokozaka”, Michał Pol pokazuje sport niepełnosprawnych na mistrzostwach, igrzyskach itd., a wszystko, żeby relacjonować zmagania i opowiedzieć niezwykle budujące historie tych ludzi. Rozumiem, że to jest „coś” zrobić wywiad z Robertem Lewandowskim czy Kamilem Stochem, ale tak naprawdę w sporcie niepełnosprawnych jest ukryte to największe piękno. To, że Michael Phelps przepływał codziennie mnóstwo kilometrów na treningu jest imponujące, ale teraz pomyślmy sobie, że np. niewidomi pływacy trenują równie ciężko, ale im do tego dochodzą problemy związane z wyjściem z domu, podróżą autobusem i mnóstwo innych przeszkód. Opisywanie tego codziennego życia i ich historii jest niezwykle ciekawe. Moim zdaniem, gdy będziemy nagłaśniać historie osób niepełnosprawnych, to osoby w podobnej sytuacji przynajmniej dowiedzą się, do kogo mogą się zwrócić lub przeczytać czyjąś historie i zobaczyć, że inni sobie z tym poradzili.
Wzrok straciłeś, będąc małym dzieckiem. W tamtym momencie traktowałeś sport jak ucieczkę od sytuacji, w której postawił Cię los czy szybko przeszedłeś nad nią do porządku dziennego, a sport był jedynie, lub aż, pasją umilającą wolny czas?
– Ja tak naprawdę nie pamiętam tego momentu, kiedy jak to mówią „gaśnie światło”. Pamiętam kolory, pamiętam twarze bliskich, jak wygląda niebo, morze, trawa, ale samego momentu nie, bo byłem rzeczywiście małym dzieckiem. Pamiętam, że dla mnie przeżyciem traumatycznym był wyjazd do internatu. Te początki były bardzo ciężkie i nie mogłem się doczekać, aż wrócę do domu. To było naprawdę trudne. Mam dwóch braci, którzy uprawiali sport i w pewnym sensie dla mnie sport był narzędziem do tego, żeby nie czuć się gorszym od nich. Widziałem ich medale i myślałem, że ja również bym takie chciał. Patrząc z perspektywy czasu, sport był czymś, dzięki czemu mogłem podnieść sobie samoocenę, odnieść jakieś sukcesy. Jednak to też nie było tak, że byłem wielkim talentem. Moje sukcesy były skutkiem ciężkiej pracy. Kiedyś mój trener powiedział mi, że najlepszą odpowiedzią na pytanie „co jest ważniejsze – talent czy ciężka praca?” jest „talent do ciężkiej pracy”. Do dzisiaj taki jestem, że nadrabiam braki nastawieniem. Mamy z chłopakami z drużyny takie powiedzenie „można z nami wygrać, ale nie można nas pokonać”. Ja zgadzam się z tym całkowicie. Można przegrać mecz, można być od kogoś gorszym na boisku, ale jak już tam wychodzimy, to robimy wszystko na 100%, walczymy na 100%. Ja tego wymagam od siebie, ale także od innych i to można przekuć na wszystkie dziedziny życia. Czasem się na mnie to odbija, bo łapię się na tym, że wymagam czasem za dużo od innych. Staram się jednak z tym walczyć.
Po igrzyskach w Londynie zdecydowałeś zerwać z pływaniem i podjąć się zupełnie nowych aktywności. Co skłoniło cię do rezygnacji z wyjazdu na kolejne igrzyska paraolimpijskie?
Igrzyska w Pekinie traktowałem jako naukę, potem w Londynie byłem już nastawiony na wyniki, chciałem zdobyć medal. Zwłaszcza, że zdobywałem medale mistrzostw świata i mistrzostw Europy. Wszystko, co robiłem, było dostosowane pod igrzyska. Pomimo że czułem się bardzo dobrze, to coś jednak było nie tak. Gdy wróciłem z Londynu bez medalu, był to dla mnie wielki ciężar psychiczny, nie mogłem sobie z tym poradzić. To był moment, kiedy spojrzałem na swoich znajomych, którzy byli czynnymi sportowcami i widziałem ludzi, którzy są po trzydziestce i nie mają rodziny, nie mają dzieci czy własnego kąta na świecie. Cały czas walizki, zgrupowania, wyjazdy i tak w kółko. Zapytałem sam siebie czy chciałbym tak żyć. Dochodziło do mnie też, że świat odjeżdża. Pojawiły się osoby, które wcześniej profesjonalnie pływały, a w skutek trudnych zdarzeń straciły wzrok i w naszej kategorii były nie do zatrzymania. Z pierwszej piątki spadłem nagle na 8., 9., 10. pozycję i wiedziałem, że ile bym nie trenował, to niektórych rzeczy już nie poprawię. Wtedy już postanowiłem, że będę inwestował w siebie, jeśli chodzi o naukę. Skończyłem trzy kierunki, pożegnałem się z pływaniem na Mistrzostwach Europy w 2014 r. Chciałem się pożegnać medalem, ale skończyło się na 4. miejscu. Wtedy postanowiłem sobie, że kończę, będąc jeszcze w miarę wysoko.
Obecnie, wraz z Michałem Polem i Alicją Jeromin, jesteś ambasadorem programu Pomarańczowa Siła, mającego na celu integrację dzieciaków niepełnosprawnych i pełnosprawnych poprzez sport. Jakie cele i nadzieje – jako ambasador – wiążesz z tym programem? Czy widzisz w nim krok ku nagłośnieniu i promocji sportu osób niepełnosprawnych, o które od dawna zabiegasz?
Mogę tutaj przytoczyć historię, skąd wzięła się Pomarańczowa Siła i moja współpraca z Fundacją ING Dzieciom, bo czytelników może to zainteresować. Ja sam jestem klientem ING Banku Śląskiego. Kiedyś chciałem skorzystać z jakiejś funkcji aplikacji, która nie działała dla osób niewidomych. Zdenerwowany napisałem o tym na Twitterze, oznaczając ING. Oni się ze mną skontaktowali, chcieli się spotkać i porozmawiać, żebym przedstawił im swój punkt widzenia. Udało się spotkać w Katowicach, pogadaliśmy, poprosili o zrobienie audytu dostępności aplikacji dla osób niewidomych, co też zrobiłem. Od słowa do słowa pojawił się pomysł olimpijskiej edycji Pomarańczowej Siły. Wierzę, że jest to taki program, który odbije się szerokim echem w polskim środowisku i zmobilizuje je do aktywności, o którą cały czas zabiegam. Mam nadzieję, że już od najwcześniejszego etapu zaczniemy zwracać uwagę na sport paraolimpijski wśród dzieciaków, bo one często nie wiedzą nawet, jakie mają możliwości. Dlatego cieszę się, że Fundacja ING Dzieciom podjęła się tej inicjatywy. Oczywiście nikt nie zakłada, że każde dziecko, które wejdzie w ten program, zostanie mistrzem paraolimpijskim. Ale będę bardzo szczęśliwy, jeśli uda nam się w uczestnikach zaszczepić miłość do sportu. Najważniejsze jest to, żeby zmobilizować ludzi do działania i do ruchu, a to możemy osiągnąć tylko pokazując, ile radości może dać nam uprawianie sportu.
Pomarańczowa Siła jest programem, który kładzie duży nacisk na współpracę. Ty znany jesteś z dużego dystansu do swojej niepełnosprawności, sam często z niej żartujesz. Co jednak poradziłbyś dzieciom, które nie potrafią tak lekko podejść do swojej niepełnosprawności oraz ich pełnosprawnym kolegom, którzy mogą czuć dyskomfort, nie wiedząc, w jaki sposób powinni zachowywać się wobec niepełnosprawnych rówieśników?
Przede wszystkim musimy pilnować granicy między dystansem, a nabijaniem się czy wyśmiewaniem. To bardzo subtelna różnica i musimy być na to wyczuleni. Wiadomo, że ja z czegoś mogę sobie zażartować, ale nie jest to powód, by ktoś inny w podobny sposób miał żartować ze swojego niewidomego kolegi. Jest różnica pomiędzy żartem z samego siebie, a żartem z kogoś. Najważniejsze, żeby dzieciaki wiedziały, że ich inność nie powoduje, że będą musiały żyć gorzej. Ja walczę o to, żeby dzieci niepełnosprawne chciały studiować, wychodzić i nie bały się uczestniczyć aktywnie w życiu społecznym czy towarzyskim. Apeluję, żeby cały czas mieć otwarty umysł. Zapamiętajmy, że jedna sekunda może wywrócić nasze życie do góry nogami. Oczywiście nikomu źle nie życzę, ale miejmy z tyłu głowy, że ta granica między pełnosprawnością i niepełnosprawnością jest bardzo cienka i każdy z nas mógłby być w takiej sytuacji. Jestem pewien, że Pomarańczowa Siła będzie miała w tym obszarze charakter edukacyjny na wielu płaszczyznach.
Po tym, co opowiadasz widać, że jesteś osobą, która nie boi się nowych wyzwań. Na razie na pewno skupiasz się na obecnych aktywnościach, ale czy gdzieś z tyłu głowy pojawiają się już jakieś nowe plany i przedsięwzięcia, których chciałbyś się podjąć w przyszłości?
Najważniejsze dla mnie jest to, że już za kilka miesięcy czeka na mnie zupełnie nowa rola, bo zostanę tatą. To będzie coś, o czym często teraz myślę – czy dam radę i jak to będzie. Dużo mojej uwagi idzie w tym kierunku. Poza tym mam nadzieję, że Kamil Gapiński da mi kiedyś skomentować mecz polskiej ligi, bo to byłoby super. Oczywiście mówię to z przymrużeniem oka. Angażuję się również nieustająco w projekt Wisła Kraków Blind Football, rozwijanie reprezentacji, robienie coraz lepszych materiałów dziennikarskich. Już za kilka dni będziemy wraz ze wspólnikami startować z nową firmą. Będzie organizowała eventy, które w praktyce będą wyglądały tak: zamiast organizacji wyjazdu integracyjnego czy paintballu, można sobie zrobić zajęcia ze sportami niepełnosprawnych albo wykonywać różne zadania w kompletnych ciemnościach. Także na pewno jest to kolejny projekt, który wymaga sporo pracy.