Konieczność zawieszenia rozgrywek zapewne nie ucieszyła żadnego piłkarza Ekstraklasy, ale nie ma co ukrywać: biorąc pod uwagę początek rundy wiosennej, niektóre postaci czysto sportowo wiele do stracenia nie miały. Nie brakuje zawodników, którzy zdążyli już wyrobić sobie markę w lidze, a którzy ten rok zaczęli słabo lub bardzo słabo, dlatego w ich przypadku przymusowa przerwa może mieć też swoje plusy. W 2020 roku zdążyliśmy rozegrać sześć kolejek, więc pewien materiał poglądowy jest. Kto zaskakująco mocno obniżył loty?
Rzutem na taśmę z tej listy wymiksował się Christian Gytkjaer, który fatalnie prezentował się w pierwszych meczach i wydawało się, że brak alternatywy dla Duńczyka stanie się dużym problemem Lecha Poznań. Gytkjaer jednak w końcu się ogarnął – najpierw dwukrotnie pokonał bramkarza Górnika Zabrze i ogólnie prezentował się dobrze, a potem w bardzo sprytny sposób strzelił gola na Wiśle Kraków. Jego więc możemy skreślić.
W przypadku kilku innych zawodników nie było takiej możliwości. Jesienią lub przynajmniej przez jej część wyróżniali się, a teraz wtopili się w jej szarość lub nawet zaczęli zaniżać poziom.
PAVELS STEINBORS
Zdaniem wielu najlepszy bramkarz Ekstraklasy w jesiennych miesiącach. Na pewno ścisła ligowa czołówka. Ten rok zaczął jednak poniżej oczekiwań. Spektakularnych błędów nie popełniał, w pojedynkę meczów nie zawalał, ale przestał robić różnicę, natomiast w kilku przypadkach można było się przyczepić do jego interwencji. W Zabrzu strzałem z ostrego kąta zaskoczył go Igor Angulo. Z Rakowem mieliśmy wrażenie, że mógł zrobić nieco więcej przy rzucie wolnym Miłosza Szczepańskiego. Z tonu spuścił też Dante Stipica z Pogoni, ale on jednak miewał momenty, w których robił coś ponad program (np. obronione sam na sam na wyjeździe z Rakowem), dlatego z tej dwójki „wyróżniamy” Łotysza.
MICHAŁ NALEPA
On z kolei jesienią był bezsprzecznie najmocniejszym punktem Arki w polu i osiągnął najlepszą formę, odkąd oglądamy go w Ekstraklasie. W przypływie optymizmu trochę nawet zagalopował się w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”, mówiąc, że poradziłby sobie w którymś z zespołów broniących się przed spadkiem z Premier League. Uznaliśmy to za szczyt optymizmu, a nawet pomylenie odwagi z odważnikiem. Pozostając jednak przy faktach: w pierwszej części sezonu to Nalepa często ciągnął Arkę, zapewniał element walki, ale również sporo piłkarskiej jakości i konkretów. Wiosną jakoś wszystko uleciało. Wychowanek Jedynki Reda nie wybijał się ponad niski poziom całego zespołu, a wręcz symboliczna była jego zmiana w meczu z Rakowem. Jeszcze przy stanie 0:2 wszedł za niego Michał Kopczyński, który uporządkował grę drugiej linii, a Arka po niesamowitym finiszu wygrała 3:2.
SEBASTIAN KOWALCZYK
Trener Pogoni, Kosta Runjaic, mając bardzo ograniczony wybór wśród młodzieżowców zdecydowanie postawił na Kowalczyka i uczynił go nawet kapitanem. Niestety wraz z upływem czasu coraz wyraźniej rzucało się w oczy, że ten kredyt zaufania nie do końca jest spłacany. Chłopakowi nie można odmówić zaangażowania, natomiast nie ma wątpliwości, że gdyby nie jego wiek, pewnie już od jakiegoś czasu siedziałby na ławce albo przynajmniej stanowił część rotacji. Sezon zaczął obiecująco – efektowny gol na wagę zwycięstwa w Kielcach, asysta we Wrocławiu (choć tu prawie całą robotę i tak zrobił Adam Buksa), bramka i wywalczony rzut karny w Białymstoku. Dość szybko jednak spuścił z tonu, tracąc błysk. Kowalczyk jest zawodnikiem stricte ofensywnym, więc jego konkrety (dwa gole, jedna asysta, dwa wywalczone karne) są trochę śmieszne biorąc pod uwagę fakt, że wszystkie 25 meczów ligowych rozegrał od deski do deski. Być może rzucono na jego barki zbyt duży ciężar.
PELLE VAN AMERSFOORT
Tak pisaliśmy o nim w grudniu, umieszczając go na dziewiątym miejscu wśród najlepszych transferów:
„Po części van Amersfoort nasze oczekiwania spełnił, choć w pełni nasyceni nie jesteśmy, chyba stać go na jeszcze więcej. Chwilami potrafił zachwycać, jak w Białymstoku ogrywając trzech rywali w jednej akcji i wykładając piłkę koledze, ale drugą fazę rundy miał już słabszą, bardziej szarpaną. Po dobrym występie na Lechu pauzował przez dwie kolejki z powodu kontuzji i wahania formy były większe, choć to właśnie w tamtym okresie błysnął na Jagiellonii oraz strzelił gole Lechii czy Rakowowi. Cztery bramki, trzy asysty i dwa kluczowe podania to niezłe liczby, jednak jeśli chce się wypromować w Cracovii tak jak Bartosz Kapustka czy Krzysztof Piątek, musi być jeszcze lepszy. I stać go na to, w skali polskiej ligi dysponuje zdecydowanie ponadprzeciętnymi możliwościami”.
Van Amersfoort jednak zamiast wiosną pójść do przodu, jeszcze bardziej zwolnił obroty. Nie rozegrał ani jednego przynajmniej niezłego meczu, stał się zawodnikiem coraz bardziej irytującym regularną ślamazarnością w swoich poczynaniach. Na powrót błysnął dopiero w pucharowym meczu w Tychach (klasowa asysta i ładna bramka), ale to już trochę musztarda po obiedzie. W przypadku Holendra coraz lepiej rozumiemy, dlaczego jest dziś w Polsce. To właśnie poziom, na którym jest w stanie się wyróżniać, ale też nie zawsze.
BENEDIKT ZECH
W tej rundzie zdarzały mu się występy, których byśmy się po nim nie spodziewali. Wcześniej Austriak był tym najsolidniejszym w bloku obronnym Pogoni i jeśli już któryś ze stoperów notował jakieś odpały, to raczej Kostas Triantafyllopoulos. Zech najwyraźniej jednak postanowił go gonić. Ze Śląskiem Wrocław skrajnie naiwnym zagraniem ręką dał gościom rzut karny, z którego później spektakularnie spudłował Erik Exposito. W Zabrzu natomiast rozegrał najsłabszy mecz na polskiej ziemi, nie ogarniał niczego. Dwie ostatnie kolejki stracił z powodu kontuzji, zastępujący go Igor Łasicki dawał radę.
LUBOMIR GULDAN
Zagłębie w sześciu wiosennych meczach straciło aż 12 goli i pod tym względem jest to najgorszy wynik w całej stawce. Słowacki kapitan lubinian pauzował w Gliwicach (0:2), ale potem wrócił do składu, więc w pozostałych przypadkach ponosi sporą odpowiedzialność za kolejne spotkania bez czystego konta. Zniknęła gdzieś jego pewność i solidność, im dalej w las, tym było gorzej. Szczególnie słabe były dwa ostatnie występy – z ŁKS-em i Lechią Gdańsk. A nawet gdy „Miedziowi” wygrywali, Guldan zaliczył niefortunną interwencję przy zupełnie niegroźnej główce Filipa Markovicia, co dało Śląskowi Wrocław honorowe trafienie. Trudno powiedzieć, czy już wiek daje o sobie znać (w styczniu skończone 37 lat), czy to tylko chwilowa zniżka formy.
ROBERT PICH
Kompletnie nie dojechał na wiosnę, a i tak razem z Exposito wciąż jest najlepszym strzelcem Śląska (6 goli). Pich od dłuższego czasu nie strzela, nie asystuje, rzadko w ogóle ma do tego sposobność. Jedyne, za co można go chwalić, to przebiegnięte kilometry, ale to tak jak chwalić nieskutecznego napastnika, że czasem się dobrze zastawi i wywalczy rzut wolny. Viteslav Lavicka nie za bardzo ma jednak alternatywę dla dołującego Słowaka. Z Koroną wreszcie posadził go na ławce i dał zagrać Markoviciowi. Okazało się, że Serb jest chyba jeszcze gorszy…
JANUSZ GOL
Kto by pomyślał, że umieścimy go w takim zestawieniu, ale musimy realnie oceniać rzeczywistość. A ona jest taka, że pomocnik Cracovii w pierwszych tegorocznych tygodniach zanotował wpadki, których nie miał przez całą jesień. Fatalnie wypadł na stadionie Legii – jednego gola zawalił, drugiego mógł, lecz rywalom zabrakło skuteczności. Do tego nie stanowił żadnej przeciwwagi dla środka pola „Wojskowych”. Gol bardzo słabo zaprezentował się także w derbach Krakowa. We wcześniejszych tygodniach grał przeciętnie. W Gliwicach potrafił rozegrać więcej niż dobrą pierwszą połowę, by w drugiej należeć do najgorszych na boisku. Skąd taki zjazd? Trudno powiedzieć, ale pojawiła się nawet teoria, że w ostatnim czasie grał z ukrywaną kontuzją, co nie brzmi zupełnie bezsensownie.
SRDJAN SPIRIDONOVIĆ
Zdążyliśmy gościa polubić, bo wniósł trochę kolorytu do tej spętanej asekuranckim podejściem ligi. Od razu przychodzą nam na myśl efektowne bramki z Legią czy Lechem. Spore umiejętności, odwaga i bezczelność na boisku – to lubimy. 2020 rok skrzydłowy Pogoni też zaczął fajnie – od gola i asysty w Płocku. Później coś się jednak zacięło. Spiridonović zupełnie stracił błysk i z kolejki na kolejki irytował coraz bardziej. Szczyt osiągnął w Bełchatowie, gdy niemożliwie długo schodził do zmiany przy bezbramkowym wyniku z Rakowem, jasno sugerując, że jemu i kolegom ten wynik pasuje. W poprzednich klubach tego zawodnika rzucało się w oczy, że wychodziły mu przede wszystkim pierwsze sezony, dlatego w razie letnich ofert na miejscu działaczy „Portowców” nie bylibyśmy przesadnie kategoryczni co do jego zatrzymywania.
JESUS IMAZ
Bez wątpienia największy przegrany początku wiosny w Ekstraklasie. Z gwiazdy całej ligi stał się rezerwowym w Białymstoku. Po występie z Legią trener Iwajło Petew stracił cierpliwość do Hiszpana i w następnych trzech meczach dał mu łącznie zagrać pół godziny (dwa wejścia z ławki, raz całe spotkanie na rezerwie). Najgorzej Imaz wypadł przeciwko Koronie, gdy psuł wszystko co się dało i już w przerwie nadawał się do zmiany. Mając idealną sytuację posłał piłkę daleko od bramki i każdym następnym zagraniem tylko potęgował złe wrażenie. Tendencja zniżkowa w jego grze była zauważalna już pod koniec jesieni (wyjątkiem dwie bramki z Lechią Gdańsk), ale teraz to już poważny kryzys. Czy minie po wznowieniu rywalizacji czy jeszcze się pogłębi?
Fot. FotoPyK/400mm.pl