– Tak już jesteśmy stworzeni, że informacje o ewentualnym zagrożeniu są przez nas wyłapywane jako pierwsze. Człowiek zawsze będzie w ten sposób funkcjonował, żeby po prostu przeżyć, chronić się. Strach czy lęk to jedne z najsilniejszych emocji, jakie na nas oddziałują. Najczęściej zmuszają nas do natychmiastowego działania – opowiada psycholog sportu i psycholog społeczny, Paweł Habrat, z którym bardzo szeroko przeanalizowaliśmy reakcję polskiego społeczeństwa – w tym środowiska sportowego – na pandemię koronawirusa.
***
Kiedy tak pan obserwuje zachowanie polskiego społeczeństwa w obliczu zagrożenia epidemicznego, to dochodzi pan do wniosku, że wkradła się w nasze życie panika? A może to jednak za dużo powiedziane?
Zacząć musimy od tego, że żyjemy w społeczeństwie, które przez psychologów zostało nazwane społeczeństwem informacyjnym. Błyskawiczny obieg najświeższych wiadomości wyróżnia nasze czasy. Dostęp do informacji mamy w tej chwili wszędzie. Nowiny z Chin w ciągu paru minut są w każdym polskim domu. Gwarantują to nie tylko tradycyjne media, ale przede wszystkim Internet, telefony komórkowe. Ludzie na co dzień słyszą więc o różnych rzeczach i na swój sposób je interpretują. Przetwarzamy kolejne newsy i na ich podstawie sami zadajemy sobie różne pytania. Czy to, co się wokół nas dzieje jest obiektywnie bardzo trudną sytuacją, czy może po prostu trudną? No i nasze nastroje są adekwatne do wniosków, jakie wyciągniemy.
To mechanizmy znane od lat. Można je odnieść choćby do słynnej audycji radiowej z 1938 roku, gdy Amerykanie wysłuchali fragmentu „Wojny światów” i wpadli w panikę, bo uwierzyli w atak Marsjan na Ziemię.
Na ogół w dzisiejszych czasach olbrzymią wagę – jako społeczeństwo – przywiązujemy do kwestii bezpieczeństwa. Do tego, żeby środowisko, w którym się obracamy, było bezwzględnie bezpieczne. Ta tendencja trwa już od wielu lat. Jednocześnie nasza świadomość opiera się na dwóch fundamentach. Z jednej strony budujemy ją na podstawie faktów. A fakt jest taki, że mamy do czynienia z nowym typem wirusa, który rozprzestrzenia się na świecie. Druga strona medalu to z kolei świadomość emocjonalna. Skoro tak ważne dla nas bezpieczeństwo jest zagrożone, pojawiają się naprawdę silne emocje. Strach, lęk. Obawa o życie własne i najbliższych.
No tak, to naturalne.
Do tego dochodzi jeszcze interesująca z punktu widzenia psychologicznego kwestia – lęk przed niewidzialnym przeciwnikiem. Naszym wrogiem dzisiaj jest wirus. Nie widzimy go, ale obserwujemy cierpiące osoby w mediach, słuchamy o kolejnych przypadkach zarażeń. Współczujemy chorym, obawiając się jednocześnie, że naszych bliskich może spotkać podobny los. Że ryzyko zachorowania wcale nie jest odległe, tylko lada moment może dotyczyć także naszego otoczenia.
Czy ten strach nie urósł do przesadnych rozmiarów?
Nie chcę oceniać, czy to już przesada, czy może wciąż pewnego rodzaju profilaktyka. Podjęte przez społeczeństwo środki ostrożności mogą tylko cieszyć. Wykazujemy się coraz większą dojrzałością, pewne decyzje nabrały wręcz ogólnopolskiego charakteru. Ludzie chętnie dołączają się do akcji #zostańwdomu. Rozpowszechniają różnymi kanałami wiedzę o zachowaniach, które zwiększają szanse, by nie zarazić się wirusem. Kwestia higieny i tak dalej. To są bardzo pozytywne zachowania. Nasza niepewność jest natomiast uzasadniona przede wszystkim z tego względu, że nie mamy wciąż wiedzy, jak duże jest w istocie zagrożenie koronawirusem. Napływają do nas kolejne teorie i przypuszczenia, które często są po prostu ze sobą sprzeczne, wzajemnie się wykluczają.
Sam nie wiem, jak media powinny się w obecnej sytuacji zachowywać. Nie chcę być tutaj wyrocznią. Zdaję sobie sprawę, że odbiorcy szukają informacji. Wręcz domagają się ich. Jedni zaglądają na oficjalne witryny. Strony rządowe, medyczne. Te, które wydają się najbardziej rzetelne, no i które są po prostu oficjalne. Inni posiłkują się natomiast nieoficjalnymi źródłami, gdzie łatwo można natrafić na tak zwane fake newsy. Które, nawet jeśli zostaną potem zdementowane, oddziałują mocno na naszą wyobraźnię, na nasze stany emocjonalne. Wprowadzają nas w niepokój. Mogą albo spotęgować poczucie zagrożenia, albo sprawić, że zaczniemy mniej poważnie traktować również te prawdziwie niepokojące treści. To działa w dwie strony.
W środowisku sportowym sytuacja jest o tyle specyficzna, że każdy przypadek chorego zawodnika urasta do rangi niepokojącego newsa. Sami zresztą na Weszło prowadzimy relację LIVE, gdzie o wszystkim staramy się jak najszybciej informować.
Być może również dlatego środowisko sportowe aż tak mocno zaangażowało się w akcję #zostańwdomu. Zarówno poszczególni sportowcy, jak i całe kluby. Sport jest bardzo silnym nośnikiem informacji w społeczeństwie, dlatego obecnie rola zawodników jest niezwykle istotna. Nagle ci idole, których zwykle oglądamy na boiskach i na parkietach, siedzą w domu i starają się także nas do tego zachęcić. Pokazują, jak można się w tej trudnej sytuacji zachować, jak się w niej w ogóle odnaleźć. Wydaje mi się zresztą, że społeczeństwa w różnych państwach cały czas szukają właściwych sposobów zachowania się w czasie kwarantanny.
Przypadki zarażonych sportowców sygnalizują nam, że wobec zagrożenia koronawirusem wszyscy jesteśmy równi i musimy zachować ostrożność. W 2020 roku mieszkańcom Europy mogło się wydawać, że mają świat pod kontrolą. A tu proszę – okazuje się, że wcale nie do końca i rzeczywistość jest dużo bardziej złożona.
Cała ta sytuacja z pandemią wzięła nas z zaskoczenia. Widać, że nie było w Europie wypracowanego wcześniej sposobu reagowania w obliczu takiego zagrożenia.
To są zawsze najtrudniejsze sytuacje. Gdy nie ma wypracowanych metod postępowania, gdy pojawia się wielka niepewność odnośnie przyszłości. Koronawirus bezpośrednio zagraża każdemu, a dodatkowo uderza też w społeczeństwo jako całość.
Zastanawiając się nad tym zjawiskiem, cofnąłem się pamięcią do katastrofy elektrowni jądrowej w Czarnobylu. Oczywiście wiem, że możemy wymienić całą masę różnic między obiema sytuacjami, ale są one jednak w jakimś sensie analogiczne. Wtedy społeczeństwo było niemal zupełnie odcięte od informacji o nadciągającym niebezpieczeństwie. Nie pojawił się nawet niepokój. Początkowo ludzie nie dostali żadnych wytycznych odnośnie tego, w jaki sposób należy działać. Dopiero później pojawiły się szczątkowe działania, kazano wszystkim pić słynny płyn Lugola. Te mechanizmy były wypracowywane na bieżąco. I teraz chyba jest trochę podobnie, podstawową różnicę stanowi głównie dostęp do informacji na temat potencjalnego zagrożenia. Sposoby przeciwdziałania chorobie nie są do końca znane, nie znamy generalnie odpowiedzi na wiele pytań. Dlatego stosujemy te podstawowe działania ochronne, podsuwane nam przez władze.
Tutaj też warto podkreślić, że w Polsce – głównie ze względu na historyczne uwarunkowania – mamy do oficjalnych komunikatów ograniczone zaufanie. Kiedy ktoś nam mówi: „Nie ma potrzeby na robienie większych zakupów, bo jest dobrze”, to często myślimy: „Trzeba zrobić zapasy, bo jest bardzo źle”. Pojawia się nieufność. Poczucie, że nie wiemy wszystkiego, że oficjalne statystyki są przekłamane. Takie procesy bardzo trudno jest kontrolować.
Kiedy w marketach odbywały się szarpaniny o papier toaletowy, to można było odnieść wrażenie, że sytuacja lada moment wymknie się spod kontroli.
Takich zachowań się nie uniknie. Czy ten proces będzie postępował, to już zależy od tego, jak dobrze społeczeństwo jest przygotowane na odbiór niepokojących informacji. W psychologii mówimy o tym, że często sytuacja sama w sobie może być w gruncie rzeczy niemalże neutralna, ale jeśli zostanie powszechnie zinterpretowana jako zagrożenie… Wtedy robi się nieciekawie.
Każdy z nas zadaje sobie dzisiaj podobne pytania. Czy sytuacja w kraju jest opanowana, czy nie? Czy jesteśmy na dobrej drodze, żeby poradzić sobie z koronawirusem, czy może w ogóle nie mamy na to pomysłu i błądzimy po omacku? Szukamy tych odpowiedzi każdego dnia, śledząc najnowsze doniesienia. Myślę, że na razie udało się wykształcić dużą świadomość, że izolacja jest właściwym rozwiązaniem. Ludzie biorą odpowiedzialność za siebie i za swoje najbliższe otoczenie.
Ta domowa izolacja sporej części społeczeństwa i tymczasowa rezygnacja z pewnej życiowej rutyny może być problematyczna. Choćby dla sportowców właśnie, którzy przez większą część roku są w reżimie treningowym, a nawet jeśli akurat jest przerwa w rozgrywkach, to rzadko spędzają ją po prostu wypoczywających w domu.
Oczywiście. O sportowcach często mówimy, że są to „zadaniowcy”. To znaczy – osoby przyzwyczajone do działania, bardzo konkretnego, opartego na fizycznym wysiłku. Istnieją zajęcia głównie intelektualne – ktoś siedzi przed komputerem, nie rusza się, tak pracuje. Tymczasem zawodnicy to ludzie przyzwyczajeni do codziennego ruchu, bardzo intensywnego. Aż tu nagle – następuje wyhamowanie. Choćby w wymiarze fizjologicznym, ponieważ osoba aktywna niespodziewanie musi spowolnić swój tryb życia. Ale to ma również ważny aspekt psychologiczny. Nagle moja rutyna dnia jest zaburzona. Spotykałem się z innymi zawodnikami, trenowaliśmy wspólnie. Teraz muszę pracować indywidualnie. To spore zmiany. Natomiast powoli dostrzegam, że nastąpiła już wśród zawodników szybka analiza sytuacji. Trenerzy przygotowują alternatywne ćwiczenia, które można przeprowadzać w domu. Wszyscy starają się jakość wybrnąć z tej sytuacji.
Jeżeli mamy mówić o ewentualnych stratach dla sportu – one dopiero są przed nami. Tak wiele dużych wydarzeń sportowych jest zagrożonych… Ludzie zainwestowali olbrzymie pieniądze, żeby zorganizować albo obejrzeć jakieś widowiska. Straty finansowe trudno nawet w tej chwili zmierzyć, do tego dochodzą problemy logistyczne. Na pewno dziś te kwestie trapią ludzi ze świata sportu, mam tu na myśli nie tylko zawodników.
Od snucia tego rodzaju przypuszczeń trudno teraz uciec. Zwłaszcza gdy nasze życie aż tak zwolniło.
Co ciekawe, dla wielu sportowców obecna sytuacja stanowi nieoczekiwany powrót do życia – nazwijmy to – rodzinnego. Na ogół mówimy o tym, że zawodnicy żyją jak marynarze. Często wyjeżdżają na różne zgrupowania, grają albo trenują z dala od domu i rodziny. A teraz? Albo siedzą sami w mieszkaniu, albo z rodzinami. To są sytuacje, z którymi oni wcześniej nie mieli do czynienia. Nagle się okazuje, że są zamknięcie w czterech ścianach z żoną nie przez 24 godziny, nie przez 48, ale przez kilka dni, a w perspektywie – może nawet kilka tygodni. Trzeba mieć umiejętność odnalezienia się w tym. Dla niektórych to są procesy absolutnie naturalne, inni nie są na to jednak gotowi. Pojawia się także palące poczucie traconego czasu.
W przestrzeni publicznej przewijają się teraz różne czarne wizje. Pozostając przy temacie piłkarskim – mówi się o trudnej przyszłości ligi, o możliwych bankructwach. Wydaje mi się, że pesymistyczne prognozy cieszą się większym zainteresowaniem od tych nieco weselszych.
Tak już jesteśmy stworzeni, że informacje o ewentualnym zagrożeniu są przez nas wyłapywane jako pierwsze. Człowiek zawsze będzie w ten sposób funkcjonował, żeby po prostu przeżyć, chronić się. Strach czy lęk to jedne z najsilniejszych emocji, jakie na nas oddziałują. Najczęściej zmuszają nas do natychmiastowego działania i napędzają całą sferę poznawczą, czyli – mówiąc przystępniejszym językiem – sferę myśli. W głowie powstaje wręcz lawina różnych przemyśleń. Tym bardziej że na większość pytań na razie nie znamy odpowiedzi. Jesteśmy dopiero na początku całej drogi. Być może z czasem to się zmieni. Przebywanie w takiej ciągłej strefie dyskomfortu, który jest związany z zagrożeniem, jest po prostu nie do zniesienia.
Widzimy już teraz, że w związku z koronawirusem powstaje coraz większa liczba żartów i memów, które trochę nas dystansują do całej tej sytuacji. Rzucają humorystyczne światło na pandemię. Pewnie grupa odbiorców tych żartów jest już zwyczajnie zmęczona ciągłym słuchaniem o wirusie. Przesyt złych informacji wkrótce może nastąpić. Na razie jesteśmy bombardowani informacjami o liczbie zakażeń, o kolejnych przypadkach śmiertelnych, ale to się zmieni.
Wyobraża pan sobie, że już wkrótce, zamiast przejmować się koronawirusem, zaczniemy go po prostu lekceważyć. Przywykniemy?
Tego rodzaju procesy naprawdę trudno jest przewidzieć. Na razie możemy się opierać tylko na przykładach innych krajów. Z jednej strony są społeczeństwa azjatyckie, dajmy na to – Japonia. Na drugim biegunie są choćby Włochy. Reakcje ludzi były tam diametralnie odmienne. Wydaje mi się, że Polacy dość szybko uczą się nowych zachowań i potrafią się stosunkowo łatwo odnaleźć w zmienionej rzeczywistości. Jedną sprawą są kampanie internetowe, ale wystarczy przecież wyjrzeć przez okno – ludzi, którzy wychodzą dzisiaj na miasto albo przebywają na zakupach, jest zdecydowanie mniej niż zwykle. Klienci w sklepach zachowują wymagany dystans, starają się być ostrożni. To są takie drobne rzeczy, które nasze społeczeństwo bardzo szybko wyłapało. Według mnie – świadczy to w jakimś sensie o naszej dojrzałości. Nie wiem, czy same te rozwiązania są skuteczne. Ufam tym, którzy je wypracowali. Widać jednak wyraźnie, że jako społeczeństwo w bardzo krótkim czasie się zmieniliśmy.
Pewności co do podjętych rozwiązań dodajemy też sobie poprzez ostrą krytykę innych narodów. Włochom obrywa się w mediach społecznościowych za lekkomyślność, Anglikom za bezduszność.
To oczywiste, chcemy bronić swojego i utwierdzać się nawzajem w przekonaniu, że podjęte przez nas kroki są słuszne. Staramy się być w tym zjednoczeni, wszyscy mówić jednym głosem. Swoją drogą – przy okazji zachęcam do tego, żeby zajrzeć na portale zagraniczne i zobaczyć, jak tam się informuje o koronawirusie. Strony brytyjskie, francuskie, włoskie. Nie chcę tego oceniać, ale wystarczy regularnie poprzeglądać sobie te portale czy poczytać tamtejszą prasę, żeby zrozumieć, do jakiego stopnia nastroje społeczne w różnych krajach są podyktowane przez panujący na danym obszarze przekaz medialny.
Tutaj dochodzimy do kwestii odpowiedzialności za słowo pisane i mówione. Nie zapominajmy, że ona nie ciąży jedynie na dziennikarzach. Za szerzenie paniki odpowiada nie tylko internetowy fake news, ale również rozpowszechniana wśród ludzi plotka. Niech się każdy czytelnik naszego wywiadu zastanowi, ile razy w ostatnim czasie natknął się na jakąś historię o znajomym z Sanepidu albo Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, który czegoś się rzekomo dowiedział. Czasami nie zdajemy sobie nawet sprawy z tego, że przekazujemy komuś niesprawdzoną informację, a ona przecież może zostać puszczona w dalszy obieg. Jak w głuchym telefonie – znowu trochę zniekształcona. Takie fałszywe informacje mogą być dla społeczeństwa w dłużej perspektywie groźniejsze niż sam wirus.
Mówił pan, że zostaliśmy tak stworzeni, żeby chłonąć pesymistyczne wiadomości i dbać w pierwszej kolejności o swoje bezpieczeństwo. To dlatego Polacy rzucili się do sklepów, by robić wielkie zapasy? Zresztą, nie tylko Polacy, w innych krajach też się takie historie działy.
Na razie to tylko spekulacje, raczej żaden psycholog nie wykonał jeszcze jakichś dokładnych ankiet wśród ludzi, którzy nakupowali w ostatnich dniach po kilkanaście paczek makaronu i ryżu. Natomiast znowu mówimy tutaj o, mimo wszystko, różnych reakcjach. Nie możemy tak po prostu wrzucić wszystkich ludzi, którzy zdecydowali się na większe zakupy, do grona osób ogarniętych lękiem. Niektórzy są z natury przezorni. Albo oglądają się na innych, więc sami też się na to zdecydowali. Są też osoby, które chcą czuć się bezpiecznie i przez zrobienie zapasów redukują emocjonalne napięcie. Jeszcze inni wykazują się nieufnością. Nie wierzą w oficjalne komunikaty, więc próbują się zabezpieczyć na każdą ewentualność. To bardzo złożona kwestia. Nie wiem, która grupa przeważała w polskim społeczeństwie.
Oczywiście przedstawiciele władz, naukowcy czy też lekarze prosili, żeby nie reagować lękiem. Jednak często mamy do czynienia w takich sytuacjach z samospełniającą się przepowiednią. Idziemy na zakupy napełnieni niepokojem. W sklepie widzimy puste półki i to z towarami zwykle ogólnodostępnymi, takimi jak żywność. No więc dochodzimy do wniosku, że lepiej jednak się ubezpieczyć i samemu również dodatkowe zapasy zrobić. Kupię dzisiaj ten makaron, bo jak dziś nie kupię, to jutro pewnie już mi cały wykupią. Albo kupię dwa, bo kto wie, może makaronu nie będzie przez najbliższe tygodnie.
Obserwuje pan na pewno dokładnie, jak w obecnej sytuacji radzą sobie ludzie sportu. Zawodnicy, trenerzy.
Oczywiście, że tak. Choć myślę, że jako społeczeństwo nigdy nie reagujemy na daną sytuację w całkowicie jednakowy sposób. Sportowcy to pewien wycinek społeczeństwa, wśród nich też widać, że te głosy są podzielone. Mamy zresztą jako psychologowie sportu takie określenie, że zawodnik to jest w pierwszej kolejności człowiek, a dopiero potem sportowiec. Musiał się odbyć jakiś etap dyskusji, debaty, poszukiwania odpowiedniej reakcji. Wielkim echem odbił się apel Kuby Błaszczykowskiego, jego wypowiedź bardzo szeroko komentowano. Robili to nie tylko kibice, ale też inni ludzie ze świata sportu. To pokazuje, że są osoby, które i swoją argumentacją, i swoim nazwiskiem wpływają na innych. Mają swoją rolę w, nazwijmy to, nieoficjalnej debacie społecznej.
Dostaje pan jakieś telefony od sportowców zaniepokojonych obecną sytuacją?
Na tym wczesnym etapie reagowania ludzie na ogół szukają jednak pomocy medycznej, no i informacyjnej, nie zwracają się od razu do psychologa. Jeżeli jakieś sygnały zaniepokojenia od zawodników otrzymuję, to raczej są to głosy niepewności odnośnie do dalszego działania. Tak jak już powiedziałem – wydaje mi się, że jesteśmy dopiero na początku pewnej drogi. Wiele problemów jeszcze nie zaistniało, one dopiero się pojawią. Szacowanie strat dopiero przed nami. Nie mówię tylko o ofiarach śmiertelnych wirusa i stratach finansowych, chodzi mi także o sferę emocjonalną.
Czyli?
Prosty przykład. Zawodnicy mają dzieci, które przestały chodzić do szkoły. Nagle ci ludzie, jako rodzice, muszą wziąć na siebie pewne funkcje, których dotychczas nie pełnili, to dla nich nowość. Następuje w tej chwili paraliż wielu gałęzi życia, znaleźliśmy się w sytuacji swoistego zawieszenia. Na razie tak naprawdę niewiele się jeszcze wydarzyło. Najważniejsze egzaminy dojrzałości dopiero przed nami.
W mediach pojawiają się na szeroką skalę transmisje archiwalnych spotkań, różne odkurzone materiały sprzed lat. Cieszy się to sporym zainteresowaniem. Co chyba świadczy o tym, jak ważną dziedziną życia jest dla Polaków sport, zwłaszcza futbol.
Patrząc szerzej na różne dyscypliny – sport to dla większości zawodników nie tylko praca, ale i pasja. Tym bardziej dla kibica. Dla dużej części polskiego społeczeństwa wydarzenia sportowe są bardzo istotnym nośnikiem emocji. Pozwalają te emocje rozładowywać, regulować. Do tego dochodzi kwestia identyfikacji z jakąś drużyną czy sportowym idolem. W momencie, gdy nie ma tego bodźca, to staramy się gdzieś przekierować naszą uwagę. Stajemy się bardziej refleksyjni, wracamy do przeszłości, przypominamy sobie różne ważne, często piękne momenty. Kiedy człowiek ma więcej czasu na przemyślenia i refleksję, wbrew pozorom może być to czas nie zmarnowany, lecz bardzo konstruktywnie wykorzystany. Okazja do zrobienia jakichś podsumowań.
Dostaję trochę sygnałów od osób, z którymi współpracuję, że nagle mają czas na zrobienie rzeczy, które od dawna odkładali. Tak staram się z nimi rozmawiać. Nie mówię, że jest dobrze, ponieważ sytuacja jest naprawdę trudna. Ale ma swoje pozytywne aspekty.
To może ta pandemia i kwarantanna ogólnie nas, jako społeczeństwo, zmieni? Czy jednak, jak to zwykle bywa, jakoś przebrniemy przez najtrudniejszy okres, a potem wszystko wróci do normy?
Jak będzie? Tego nie wiem, trzeba pytać kogoś, kto potrafi przewidywać przyszłość. Wydaje mi się, że to od nas samych zależy, jaką naukę z tej trudnej sytuacji wyciągniemy. Nie tylko na poziomie indywidualnym, ale także na poziomie mikrogrup. Chodzi mi o rodzinę, sąsiedztwo, otoczenie najbliższych przyjaciół. Może przypomnimy sobie realia, w jakich żyliśmy dwadzieścia, trzydzieści lat temu? Poprawią się sąsiedzkie relacje, o których zapomnieliśmy poprzez pęd codziennej pracy? Nie wiem tego. Ale chciałbym, żebyśmy nauczyli się też w tym czasie wyciszenia lepiej wsłuchiwać w samego siebie.
Jednak to tylko moje luźne przypuszczenia. Nie wiem, jak długo ta pandemia potrwa, więc nawet podpierając się doświadczeniami i wiedzą na temat przeszłości nie jestem tu w stanie niczego konkretnego przewidzieć. Nie chcę tutaj zestawiać różnych sytuacji, ale w Polsce mieliśmy co najmniej kilka takich momentów, w których dużo się mówiło o tym, że zmienimy się jako społeczeństwo. Ta zmiana zawsze okazywała się nietrwała. Czytelnicy na pewno wiedzą, o jakich wydarzeniach mówię, celowo nie będę ich wskazywał konkretnie. Tak czy owak – oczekiwaliśmy wtedy pewnych zmian, które na dłuższą metę się po prostu nie utrzymały. Teraz może być podobnie. Minie pierwszy strach przed zachorowaniem czy nawet przed śmiercią i znowu wrócimy jako społeczeństwo do działania na starych mechanizmach, szybko zapominając o tym, czego się jeszcze przed chwilą tak bardzo obawialiśmy.
rozmawiał MICHAŁ KOŁKOWSKI
fot. 400mm.pl