Niekorzystne warunki atmosferyczne paraliżują bieżący sezon skoków narciarskich z brutalną regularnością. Mamy wrażenie, że co trzeci konkurs stoi pod znakiem zapytania i ostatecznie albo jest odwoływany, albo loteryjny. Nie inaczej było tym razem – podczas zawodów w Lillehammer (które przeprowadzono w miejsce niedzielnych w Oslo) oglądaliśmy co prawda dwie pełne serie, ale Kamil Stoch i reszta czołówki zostali wrzuceni na głęboką wodę. I tylko Peter Prevc zdołał wypłynąć z niej na ląd.
Na domiar złego skoki – jak każda inna dyscyplina sportu – powoli poddają się pod naporem koronawirusa. To już pewne: mistrzostwa świata w lotach narciarskich w Planicy odbędą się bez udziału kibiców. A jeśli tak dalej pójdzie, mogą nie odbyć się w ogóle. Na pewno nie możemy takiej opcji wykluczyć, bo sytuacja rozwija się naprawdę dynamicznie. Dość powiedzieć, że według informacji organizatorów Raw Air dwie osoby znajdujące się w Lillehammer zostały poddane kwarantannie (to działanie prewencyjne – wróciły one dopiero z Włoch). Na miejscu jest Kacper Merk z Eurosportu, który na antenie WeszłoFM mówił:
– W mediach w Norwegii to temat numer jeden. Pierwsze trzy informacje w serwisie sportowym dotyczyły koronawirusa. Trzydzieści kilometrów od Lillehammer znajduje się nawet wioska, która cała została poddana kwarantannie. Mała wioska, ale wszyscy się z niej nie ruszają, żeby zniwelować ryzyko kolejnych zarażeń. Wśród zawodników ten temat też jest poruszany, ale nieprzesadnie. W prywatnych rozmowach starają skupiać się na tym, na co mają wpływ.
Cóż, może i skoczkowie mają realny wpływ na to co zjedzą na obiad, ale niekoniecznie na swoje skoki. Kiedy wiatr wieje w plecy z taką siłą, jak w końcówce drugiej serii, a jury nie podejmuje decyzji o podwyższeniu belki, to trudno marzyć o okazałych odległościach. I tak kończący zawody Ryoyu Kobayashi, Kamil Stoch i Markus Eisenbichler lądowali kolejno na 120, 121 i 120.5 metrze. Nie ukrywamy, że działa nam to nieco na nerwy. Polak w pierwszej serii – podobnie jak podczas prób treningowych – pokazał się z naprawdę świetnej strony (135 m) i podium było na wyciągnięcie ręki. Nawet zwycięstwo, patrząc na to, że prowadził przeciętny ostatnio Eisenbichler, wydawało się być możliwe, ba, wielce prawdopodobne.
No ale co zrobisz? Nic nie zrobisz… Chociaż Peter Prevc sobie akurat w tych warunkach poradził – wylądował co prawda tylko na 125.5 metrze, ale to wystarczyło do zwycięstwa. Eisenbichlerowi zabrakło 0.4 punktu. Skąd taka forma Niemca, który przecież notuje swój najgorszy sezon od lat? Tu naprawdę zaczyna się robić ciekawie. Chcielibyśmy powiedzieć, że zwyczajnie trafił w pierwszej serii na korzystny wiatr, ale czytniki pokazywały coś zupełnie innego – wiało mu, ale… w plecy (0.53 m/s). I w takich też okolicznościach pofrunął na 138 metr. Doprawdy ciekawe.
Niechętnie, ale musimy zahaczyć jeszcze o pozostałych Polaków. Piotr Żyła zakończył konkurs na 23. miejscu, a Dawid Kubacki na 25. Reszta (Maciej Kot i Jakub Wolny) nie zdołała nawet awansować do drugiej serii. Trudno nie mieć wrażenia, że im dalej w sezon, tym forma biało-czerwonych jest coraz gorsza. To o tyle niefortunne, że mistrzostwa świata w lotach dopiero przed nami. Najpierw czekają nas jednak kolejne konkursy w ramach cyklu Raw Air. Na czele jego klasyfikacji (po pięciu skokach) znajduje się Marius Lindvik. Różnice między nim, a pozostałymi skoczkami w pierwszej dziesiątce są jednak bardzo niewielkie. Czwarty Stoch traci do Norwega nieco ponad dziesięć oczek. To wszystko do odrobienia, szczególnie że zbliżają się loty w Vikersund. Rekordowe odległości na osłodzenie gorzkich ostatnich tygodni? Tego sobie i wam życzymy.
Fot. Newspix.pl