Czy są jakieś granice żenady? Cóż, patrząc na to, co wydarzyło się na ringu w Łomży – chyba nie w świecie boksu. Oto Artur Szpilka stoczył pierwszą walkę po powrocie do kategorii junior ciężkiej. Walkę słabą, żeby nie powiedzieć – żenującą. Ale jego kiepska postawa była niczym w porównaniu do tego, co pokazali austriaccy sędziowie. Napisać, że Siergiej Radczenko został w Polsce oszukany, to nic nie napisać.
Miał być wielki powrót do wagi junior ciężkiej. Miało być efektowne zwycięstwo nad ukraińskim średniakiem. Miało być wysłanie sygnału do światowej czołówki, że oto pojawił się nowy gracz na rynku, z którym trzeba się liczyć. Miało być fajnie. Nie było.
Szpilka przez lata walczył w wadze ciężkiej, ba, nawet doszedł do pojedynku o mistrzostwo świata. Pokazał się w nim z niezłej strony, przynajmniej do 10. rundy i ciężkiego nokautu z rąk Deontaya Wildera. Ten nokaut zostawił na nim ślad. Potem przyszła niespodziewana porażka z Adamem Kownackim i kolejna, z Dereckiem Chisorą. Szpilka z trenerem i promotorem doszli do słusznego wniosku, że jedyne, na co mogą liczyć w wadze ciężkiej, to kolejne nokauty. Bokser z Wieliczki zacisnął zęby i wziął się za robienie wagi. Skutecznie, bo zdołał zejść do limitu kategorii junior ciężkiej (90,8 kg).
Przemysław Saleta ocenił, że Szpilka w niższej kategorii „może być potworem”. Dziś mieliśmy się przekonać, czy aby na pewno. Po drugiej stronie ringu stanął Siergiej Radczenko, czyli solidny, bo solidny, ale przeciętniak, notowany gdzieś koło 60. miejsca na świecie. W przeszłości dawał dobre sprawdziany czołowym polskim bokserom, ale wciąż – miał być dla Szpilki tylko rywalem na przetarcie, na którego tle ten miał pokazać, na co go stać w tej kategorii wagowej.
Miał pokazać i pokazał. Niestety, na niewiele. Radczenko na tle Szpilki wyglądał, jak profesor. Był szybki, dokładny, silny. Trafiał, jak chciał, dwa razy posłał Polaka na deski. Momentami nasz zawodnik słaniał się na nogach i był na skraju nokautu. W 9. rundzie (z 10) wydawało się, że sędzia zaraz przerwie tę egzekucję. I arbiter rzeczywiście wkroczył do akcji, ale tylko po to, żeby z sobie tylko znanych powodów ukarać Ukraińca odjęciem punktu. Jasne, wiemy, że ściany w tym sporcie sprzyjają gospodarzom, ale to było naprawdę ordynarne.
A to i tak było nic w porównaniu z tym, co odwalili austriaccy sędziowie punktowi (skąd się wzięli pisaliśmy tu). Po 10 rundach, z których Szpilka wygrał może 3 (przy okazji tracąc dwa punkty za nokdauny), oni wypunktowali jego zwycięstwo w stosunku dwa do remisu. Nie wiemy, czy bardziej żałosny był ich werdykt, czy może jednak wypowiedź Polaka na antenie TVP, w której stwierdził, że „upadł, ale wygrał”. Cóż, Artur, nie tylko nie wygrałeś, ale też nie wykorzystałeś okazji do tego, żeby zachować się z klasą, albo chociaż nic nie mówić…
foto: newspix.pl