Rafał Wolski już rozwiązał kontrakt z winy Lechii Gdańsk, gdyby nie spóźnienie z papierami – podobnie wyglądałaby zapewne sytuacja Sławomira Peszki. Zaległości w Lechii Gdańsk reguluje się nie ostatniego dnia płatności, ale ostatniego dnia przed wkroczeniem do akcji zewnętrznych podmiotów takich jak Izba ds. Rozwiązywania Sporów Sportowych przy PZPN-ie. W tym wypadku gdańszczanie spóźnili się z przelewem o kilkanaście godzin, więc Wolski spakował manatki i uwolnił się z toksycznego związku.
Ilu obecnych piłkarzy Lechii Gdańsk ma uregulowane zaległości z ubiegłego roku? Ilu obecnych piłkarzy Lechii Gdańsk wciąż oczekuje na wypłatę różnych premii, zazwyczaj odkładanych gdzieś na koniec listy priorytetów? Ile klubów – pokroju Olimpii Grudziądz – spodziewało się, że trójmiejski klub szybciej zapłaci za zawodników, ściąganych na zasadach transferu gotówkowego?
Pytania można mnożyć, bo Lechia działa cały czas na granicy, momentami ją przekraczając, co skutkuje takimi sytuacjami jak najświeższa z Rafałem Wolskim, ale i choćby ujemnymi punktami, które gdańszczanie wyłapują co jakiś czas za bałagan w papierach i płatnościach. Wypada zadać pytanie: czy to na pewno jest uczciwa rywalizacja?
Rozumiemy i cenimy walkę PZPN-u i Komisji Licencyjnej z patologiami dotyczącymi płatności w rodzimym futbolu. W teorii wszystko jest tutaj dość proste, piłkarze mają instrumenty oraz narzędzia, dzięki którym są w stanie wyegzekwować co do złotówki kwoty, które zaoferowano im podczas podpisywania kontraktów. Rozpoczyna się proces licencyjny, w dokumentach muszą istnieć albo potwierdzenia opłaty wszystkich zaległości z ubiegłego roku, albo ugody podpisane z poszczególnymi wierzycielami, które odwlekają termin płatności.
WYJAZDOWE ZWYCIĘSTWO LECHII GDAŃSK W LUBINIE? KURS 3,25 W SUPERBET!
I tyle, tutaj powinno się postawić kropkę. Chcesz swoje pieniądze z grudnia? Chcesz swoją premię z czerwca? Pisz pisma, jak Rafał Wolski, i albo cię spłacą, albo możesz rozwiązać kontrakt. Niestety, w tym równaniu nie uwzględnia się środków nacisku ze strony klubu – jak choćby relegowanie do rezerw, szantaż w stylu: “jak nie dostaniemy licencji, to po spadku już nie zobaczysz ani złotówki, bo klub zbankrutuje”. Część piłkarzy zwyczajnie nie ma w futbolu takiej pozycji, by iść na wojnę z klubem – nieprzypadkowo nawet w Lechii zrobili to najbardziej doświadczeni i wciąż cenieni zawodnicy jak Wolski czy Peszko. Nie jest jakimś science-fiction sytuacja, w której piłkarz ostrzegający o możliwości złożenia podobnego pisma słyszy po prostu: powodzenia, chłopcze. Przed zawodnikiem wielomiesięczne boksowanie, które przecież cały czas może się skończyć spłaceniem tych najbardziej naglących długów na dzień przed upływem terminu. Gdy zawodnik będzie już od paru tygodni w rezerwach, cofając się na swojej drodze kariery.
Ale temat kręconych na wszystkie strony piłkarzy to kwestia szeroko dyskutowana od lat. Przewija się to podstawowe, najprostsze pytanie – na co liczą piłkarze i ich otoczenie, gdy podpisują kontrakty z klubami o takiej opinii jak Lechia Gdańsk. Być może ostatecznie bardziej opłaca się dostać z grubym spóźnieniem połowę z obiecanych 40 tysięcy, niż gdzie indziej o wiele bardziej rynkowe 12 tysięcy miesiąc w miesiąc? Nie wnikamy, zresztą Rafał Pietrzak na nasze pytanie, czy nie obawia się o terminy płatności w Gdańsku odpowiedział rozbrajająco, że już w Wiśle mu nie płacili, więc jest zaprawiony w boju.
Uwagę przykuwa coś innego. Perspektywa pozostałych klubów w Ekstraklasie, czyli niejako rynkowej konkurencji firmy Lechia Gdańsk.
ZAGŁĘBIE LUBIN WYKORZYSTUJE GĘSTĄ ATMOSFERĘ WOKÓŁ LECHII I WYGRYWA SOBOTNI MECZ? KURS 2,30!
Każdy klub w teorii porusza się w określonych ramach budżetowych. Jak to się ładnie mówi – skoro nie stać cię na pączki, kupujesz sobie bułki, a jak nie stać na bułki – no to zostaje przedwczorajszy chleb. Ale w Ekstraklasie jest inaczej. Do wyjęcia są przecież potężne kwoty – za samą grę w Ekstraklasie, za grę w górnej połowie tabeli, za europejskie puchary. Wielu więc kombinuję – wezmę chwilówkę na te bułki, a spłacę sobie jak już Ekstraklasa wypłaci mi te wielkie miliony. Problem zaczyna się przy walce o utrzymanie, co przerabiały bardzo dokładnie takie kluby jak Ruch Chorzów, albo w momencie, gdy już nie za bardzo jest z czego spłacać te wieczne długi w piekarni. Tymczasem środowisko przecież jest rządzone przez pieniądze, wszystko nabiera charakteru jakiegoś szaleńczego wyścigu bez hamulców.
Klub A bierze zawodników, na których go nie stać. Klub B stwierdza, że odpuszczenie wyścigu zbrojeń może oznaczać problemy z utrzymaniem, więc też się zapożycza. Klub C idzie na całość i ściąga tabun kozaków na przebicie wszystkich konkurentów – wierzcie lub nie, ale sporo problemów Ruchu Chorzów zaczęło się od pucharowych ambicji. Wszystkie trzy idą na nieuchronne zderzenie ze ścianą, ale maksymalnie odwleczone w czasie. Jednak liczniki na kontach piłkarzy się nie zatrzymują – wręcz przeciwnie, oni żądają więcej i więcej, bo przecież doskonale widzą, że wykluczenie się z tego wyścigu zbrojeń to dla klubów pewna śmierć.
Weźmy nawet Rafała Wolskiego. Ile klubów Ekstraklasy REALNIE stać na pomocnika tego typu – zarabiającego solidne pieniądze, ale jednocześnie dość kapryśnego, narzekającego na problemy ze zdrowiem, momentami blokującego się na wiele meczów? Odpowiadamy – nawet Lechii nie stać. Jakie powinno być jedyne słuszne założenie? Albo Wolski opuszcza swoje żądania, albo klub rezygnuje z jego usług i szuka tańszego zamiennika – o, na przykład Petteriego Forsella. Ale Lechia kombinuje – weźmiemy Wolskiego, to Polak, jeszcze nie taki stary, wprowadzi nas do pucharów, potem jeszcze go sprzedamy i zarobimy. Sęk w tym, że to inwestycja podobna jak wejście do kasyna i położenie wypłaty na czerwone.
PRZYNAJMNIEJ DWA GOLE LECHII W LUBINIE? KURS 2,90 W SUPERBET!
W teorii Lechia szkodzi sama sobie. Musi płacić Wolskiemu nawet wówczas, gdy chłop będzie już jej strzelał gole w barwach Wisły Płock, musi zastanawiać się, w jaki sposób spłacić wszystkie zobowiązania wobec niego. Ale przecież Lechia nie działa w oderwaniu od całego środowiska. Tego Wolskiego mógł przecież na niższej pensji zakontraktować klub, którego byłoby stać na regularne jej opłacanie – ale został przelicytowany przez gdańszczan. Co więcej, dwa kolejne kluby myślą – kurczę, Lechia dozbrojona, trzeba byłoby odpowiedzieć podobnie. I same kontraktują piłkarzy o podobnej jakości, na których ich zwyczajnie nie stać.
Jeśli ktoś ma farta – jak Lechia przez całe lata – to wiąże koniec z końcem na tej szalonej ścieżce. Jeśli farta ma nieco mniej – znajduje się w takiej sytuacji jak obecna Arka, Korona czy Wisła Kraków, w miejscu, gdzie spadek jest niemal równoznaczny ze śmiercią. Szczerze, nie mamy żadnego pomysłu, jak z tym walczyć. Windowanie cen będzie trwało, bo coraz więcej jest do wyjęcia z praw telewizyjnych. Lechia przecież nawet w tym okienku stanęła do licytacji o Haydary’ego, na którego oko miało pół Ekstraklasy. Domyślamy się, że gdańszczanie przekonali zawodnika i Olimpię nie ciepłymi smsami, ale konkretnymi cyferkami na papierze.
Wyobraźmy sobie taką sytuację, abstrahując od kwot. O zawodnika pokroju Haydary’ego stają w szranki obecna Lechia i obecna Arka. Arka daje dwa złote klubowi, dwa piłkarzowi, Lechia przebija, daje trzy złote klubowi, cztery piłkarzowi. Arka pasuje, bo nie chce się zadłużać. Rok później Arka jest już w I lidze, bez milionów z Canal+, do utrzymania zabrakło jej gola Haydary’ego. Tymczasem okazuje się, że Lechia Haydary’emu nie płaci, za co dostaje szalony jeden ujemny punkt od Komisji Licencyjnej.
Jeszcze raz zadajmy to pytanie: to jest uczciwa rywalizacja?
Wzmocnienia na kredyt, oferowanie kontraktów wyższych, niż możliwości finansowe klubu, planowanie wydatków w oparciu o przyszłe premie – prosta droga w przepaść. A niestety, w tej chorej gonitwie Lechia wcale nie biegnie sama.
Fot.400mm.pl