Reklama

Piłkarski akrobata z Lecha Poznań. Chciał rzucić piłkę, ale jego talent rozbłysnął

Autor:

03 marca 2020, 19:19 • 5 min czytania 9 komentarzy

Do piątej klasy szkoły podstawowej treningi piłkarskie dzielił z zajęciami akrobatycznymi. Średnio interesuje go piłkarski blichtr – woli się wyspać i najeść zamiast szlajać się po galeriach handlowych. Na boisku imponuje przyspieszeniem i zdolnością do regeneracji. Jakub Kamiński to nowy diamencik ze stajni Lecha Poznań.

Piłkarski akrobata z Lecha Poznań. Chciał rzucić piłkę, ale jego talent rozbłysnął

Piłkarzem został trochę przez przypadek. Od dziecka trenował akrobatykę – jego rodzice prowadzili w Rudzie Śląskiej klub akrobatyczny. Mama i tata z sukcesami uprawiali ten sport, dla Kuby nie było innej drogi. Do piątej klasy podstawówki jeździł po turniejach, przywoził do domu medale. – Ta piłka pojawiła się mimochodem. Kopałem w ogródku piłkę, mama rzuciła “Kuba, a może chciałbyś zapisać się do klubu?”. No i się zapisałem. Kończyłem szkołę, szedłem na trening piłkarski, później na salę gimnastyczną – opowiada.

Dziś przyznaje, że treningi akrobatyczne bardzo pomagają mu na boisku. – Wtedy może i kręciłem trochę na to nosem, ale dzisiaj widzę, że wiele zawdzięczam rodzicom w kwestii gibkości czy zwinności. Czasami widzę, że piłkarze bez tego przygotowania koordynacyjnego nie potrafią sensownie upaść na boisko po starciu w powietrzu i czasami łapią przez to urazy. Wystarczy popatrzeć na zawodników z europejskiego topu, by zobaczyć, że takie wykształcenie sprawnościowe z innych sportów naprawdę się przydaje. Zlatan Ibrahimović czy Robert Lewandowski są tego najlepszymi przykładami – wyjaśnia wychowanek Kolejorza.

Chociaż sam przyznaje, że w młodości miał moment zawahania czy dalej ciągnąć swoją przygodę z piłką. W juniorach grał mało, raczej wchodził z ławki niż był kluczową postacią. – Byłem już bliski rzucenia tego. Pewnie wróciłbym już na stałe na salę gimnastyczną, ale był taki mecz, w którym wszedłem z ławki, zagrałem świetnie, dorzuciłem chyba gola i asystę. Jeden z rodziców prowadził wtedy naszą stronę klubową i pamiętam, że napisał, że Kamiński zaimponował tym wejściem. Zostałem odkryciem sezonu, później jeździłem już na kadry województwa, różne konsultacje – mówi Kamiński. Metodologowie sportu dzielą talenty na ciche i wrzeszczące. Te wrzeszczące charakteryzują się tym, że od początku zdradzają swój duży potencjał – są najzdolniejsi w grupie już w kategorii żaków czy orlików, z łatką wielkiego talentu idą aż do poziomu seniorskiego. Z Kamińskim było inaczej – był klasycznym talentem cichym, który błysnął dopiero po okresie dojrzewania.

Reklama

Ale gdy już zdradził swój potencjał, to zaczęły spływać do niego zaproszenia na testy. Pojechał do Warszawy na konsultacje w Legii. Oni go chcieli, on nie bardzo. – Tato wykłada na AWF-ie i wie, że trenowanie na sztucznym boisku może się źle skończyć. Kolana dostają wycisk, później pojawiają się problemy z więzadłami. A w Legii wówczas grupy juniorskie trenowały na jednej sztucznej płycie. Propozycja była ciekawa, ale uznałem, że nie ma sensu ryzykować zdrowiem. Odrzuciliśmy tę opcję – wspomina.

Drugą opcją był Górnik Zabrze, na którego mecze chodził za dzieciaka. Nie tylko na trybuny, ale i podawał piłki na meczach Ekstraklasy. – Górnik zawsze był bliski mojemu sercu. Ruda Śląska jest podzielona, głównie kibicuje się Ruchowi albo Górnikowi. Akurat na moim osiedlu trzymało się kciuki za zabrzan. Jeśli tylko była okazja, żeby pojechać na mecz i podawać piłki, to się zgłaszałem. Ale to był taki czas, gdy Górnik spadał z Ekstraklasy, infrastruktura też nie była na jakimś niesamowitym poziomie, więc i tu odpuściliśmy. Razem z rodzicami uznałem, że nie mogę kierować się sympatiami kibicowskimi, tylko muszę patrzeć na swój rozwój. Gdy pojechałem do Wronek, zobaczyłem zaplecze, poznałem trenerów, to tylko powiedziałem rodzicom, że to jest to. I tak znalazłem się w Lechu – wyjaśnia Kamiński.

Postawił na sport w pełni, ale i nie zapomina o nauce. Za nieco ponad rok podejdzie do matury, w przyszłości chciałby pójść na studia. Życie piłkarza? Nie korzysta. – Nie kręcą mnie imprezy czy wyjścia do galerii. Po treningu wolę coś sobie ugotować. Albo po prostu iść spać. Śmieję się, że jedzenie i spanie to moje hobby, ale jeśli mam być optymalnie przygotowany do treningu i meczu, to dieta i regeneracja jest kluczowa. Mam jeszcze szkołę, myślę o studiach, bo w piłkę nie gra się całe życie – mówi. I cieszy się, że sport był dla niego szansą. Mimo młodego wieku widział chłopaków, którzy talent zmarnotrawili na siedzenie pod blokiem. – Śląsk jest pod tym względem dość specyficzny. Mamy mnóstwo talentów, ale niektórych życie wciąga za bardzo. Zwłaszcza, że wielu chłopaków żyje w biedzie. Mają smykałkę do gry, mogliby coś osiągnąć, ale na przykład rodzice nie mają pieniędzy na składki w klubach. Chłopak rezygnuje, trafia w nieciekawe towarzystwo i tyle. Może warto byłoby zlikwidować składki dla zawodników z biedniejszych domów? Sport dla nich jest szansą na pokierowanie swojego życia we właściwym kierunku – proponuje pomocnik Kolejorza.

Kamiński miał jednak to szczęście, że jego talent został dostrzeżony i dziś może cieszyć oko grą w barwach Lecha Poznań. W oczy przede wszystkim rzuca się jego kapitalne przyspieszenie. W klubie śmieją się, że jest sennym marzeniem trenerów lekkoatletyki, bo ma naturalny dryg do szybkiego biegania – biega jak sprinter. W dodatku potrafi się bardzo szybko zregenerować po sprincie – nie potrzebuje czasu na to, by nogi i płuca odpoczęły. – Mocno poprawiłem to na przestrzeni ostatniego roku, ale generalnie twierdzę, że w futbolu kluczowa jest właśnie ta regularność w sprintach. Co z tego, że ktoś przebiegnie 13 kilometrów w meczu, jeśli całość tego dystansu przetruchta? Na boisku chodzi o intensywność. Pracuję nad tym, by mieć w tym powtarzalność – mówi lechita.

Dziś z konieczności musi grać na prawej obronie, ale nie kręci nosem na nową pozycję. – Grywałem już w ataku, w środku pola. Wiadomo, najczęściej na skrzydle, bo “Kamyk jest szybki, to niech biega”. Sytuacja wymaga tego, bym grał na boku obrony, więc staram się szybko uczyć. Wyciągam wnioski z treningu na trening, z meczu na mecz. Dużo analizuję własne zachowania. Wiem, że np. z Cracovią grałem zbyt daleko od rywala. Jeśli przeciwnik mnie mija trzy razy w ciągu kwadransa, no to… No, dramat. Więc już z Lechią grałem dużo bliżej przeciwnika, nie pozwalałem się rozpędzić skrzydłowemu. Trenerzy dużo mi podpowiadają, zwłaszcza trener Skrzypczak. To chyba najserdeczniejsza osoba, jaką poznałem. Robię progres, widzę to po sobie i oby tak dalej – tłumaczy.

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

9 komentarzy

Loading...