Często słyszymy powiedzenie, że w piłce wszystko bardzo szybko potrafi się zmienić i karta może momentalnie się odwrócić w którąś stronę. W wielu przypadkach trąci to trochę banałem i powtarzaniem utartych formułek. Marcin Pietrowski na własnej skórze przekonał się jednak, że to święta prawda. Niewiele ponad pół roku temu jako regularnie grający kapitan świętował z Piastem Gliwice mistrzostwo Polski. Jeszcze nawet ten sezon zaczął z kapitańską opaską, ale na przełomie lipca i sierpnia stracił miejsce w składzie, a zimą jako zawodnik z góry skreślony wylądował w pierwszoligowej Miedzi Legnica.
Transfer ten o dziwo przeszedł bez wielkiego echa, mimo że mówimy o błyskawicznej wręcz zmianie statusu zawodnika, który dotychczas miał ustaloną renomę. Pietrowski w rozmowie z nami nie ukrywa, że ma duży żal do Piasta za sposób, w jaki go potraktowano i w jaki doszło do rozstania. Z jego perspektywy decyzja klubu była niezrozumiała.
***
Odczuł pan na sobie, jak brutalna potrafi być piłka i jak szybko można w niej zmienić swój status?
Odczułem, ale nawet nie tyle brutalność piłki, co życia. Nie uważam jednak, że ostatnie pół roku mnie zweryfikowało pod kątem czysto sportowym, że nagle okazałem się słaby. Bardziej chodzi o rynek jako taki, a Piast niestety za bardzo mi nie pomógł. Dostałem informację, że jestem już zawodnikiem niepotrzebnym, ale klub nie chciał ze mną rozwiązać kontraktu, tylko liczył na jakiś zarobek. Piłkarz mający rocznikowo 32 lata, za którego trzeba zapłacić, raczej nie jest łakomym kąskiem. Były zapytania z Ekstraklasy, jednak gdy ktoś słyszał, że musi negocjować z Piastem, od razu się zniechęcał. Chętnych z I ligi było jeszcze więcej i ta sama sytuacja. Z kilkoma klubami negocjowałem już nawet indywidualny kontrakt, ale bardzo długo niczego nie udało się sfinalizować, bo Piast mnie blokował.
Dopiero Miedź zdecydowała się wyłożyć za pana jakieś pieniądze?
Bardziej chodziło chyba o pewne korelacje, znajomości, gdzie trzeba było przez kogoś innego to załatwić i sytuacja zmieniła się na tyle, że Miedź szybko się dogadała. Szczegółów nie znam, naprawdę.
Z tego wynika, że gdyby to zależało tylko od pana, nigdzie by się pan nie ruszał.
Oczywiście, miałem kontrakt ważny do czerwca. Gdy już na początku stycznia przekazano mi, że dla mojego dobra lepiej będzie zmienić otoczenie, chciałem rozwiązać umowę. Klub nie zgodził się na to, zamiast tego od razu wylądowałem w rezerwach. Zostałem postawiony przed faktem dokonanym, musiałem czekać na oferty. No ale jak mówiłem, skoro Piast chciał pieniędzy, do żadnych konkretów nie dochodziło i przez miesiąc trenowałem z rezerwami. Nie było to miłe doświadczenie, choć z ręką na sercu mogę powiedzieć, że poznałem wspaniałych ludzi ze sztabu szkoleniowego drugiej drużyny, naprawdę rzetelni fachowcy.
Poczuł się pan potraktowany niesprawiedliwie? Mógł się pan nie mieścić w dalszych planach, ale to nie musiało oznaczać, że nie jedzie pan na obóz i traci czas.
Poczułem się, zwłaszcza że na początku dostałem zapewnienie, iż taka sytuacja nie będzie miała miejsca, że pozostaję pełnoprawnym członkiem pierwszego zespołu. W praktyce wyszło inaczej. Wywieszona została lista zawodników na obóz, na której mnie nie było. Nikt nawet nie miał odwagi przyjść do mnie i powiedzieć, jak sprawa wygląda. Czekałem w domu na telefon i sam musiałem pytać trenera rezerw, czy jestem przewidziany na obóz w Ustroniu. Nikt nic nie wiedział. Było to dla mnie bardzo przykre doświadczenie po prawie pięciu latach spędzonych w Piaście.
Z czego pana zdaniem to wszystko wynikało? Jeszcze pół roku temu jako kapitan zespołu świętował pan historyczne mistrzostwo Polski. Ten sezon również zaczął pan z opaską na ramieniu.
Cóż, myślałem, że znaczę trochę więcej dla Piasta Gliwice. Niestety okazało się, że życie jest okrutne i na pewne decyzje nie ma się wpływu. Inne osoby w parę chwil mogą zrobić z ciebie kogoś malutkiego.
Czyli ten styczniowy komunikat był dla pana lekkim szokiem? Nie dostawał pan wcześniej sygnałów, że coś się kończy?
Żadnych sygnałów nie było. Dopiero w styczniu zostałem wezwany do klubu i tam mi przekazano, jak to teraz wygląda. Nie wiem, dlaczego, bo czułem się na siłach, żeby móc rywalizować o miejsce w składzie, zwłaszcza że nie jestem przywiązany do prawej obrony, która rzeczywiście jest mocno obsadzona. Mogę grać także jako stoper, lewy obrońca, defensywny pomocnik. Wydaje mi się, że zasłużyłem na to, żeby przynajmniej przepracować okres przygotowawczy i udowodnić, że zasługuję chociażby na miejsce w szerokiej kadrze. A jeśli nawet uznano, że nie zasługuję, żałuję, że nie przekazano mi tej informacji pod koniec grudnia po zakończeniu rundy, tylko dopiero w drugim tygodniu stycznia. Kluby Ekstraklasy wznowiły już przygotowania, a ja straciłem trzy tygodnie.
Musiało to pana zaskoczyć, zwłaszcza że – jak mniemam – nie jest pan zawodnikiem ostentacyjnie wyrażającym niezadowolenie z siedzenia na ławce, psującym atmosferę w szatni. Nie stał się pan zgniłym jabłkiem, którego trzeba się pozbyć.
Dokładnie. Może pan zapytać każdego zawodnika czy trenera w klubie, że jestem ostatnią osobą, która mogłaby tak reagować. Wydawało mi się, że bardzo dużo znaczę dla szatni, dla drużyny, że jestem jej dobrym duchem i mogę pomóc innym chłopakom we wdrażaniu się. Gdybym patrzył na to z boku, z perspektywy trzeciej osoby, to naprawdę w żaden sposób nie mógłbym zrozumieć takiej decyzji klubu.
MIEDŹ LEGNICA POKONA ZAGŁĘBIE SOSNOWIEC? KURS 1.76 W ETOTO. WYGRANA GOŚCI TO JUŻ 4.25, A REMIS 3.75
Jesienią bardzo długo siedział pan na ławce, ale w dwóch ostatnich meczach zagrał i nawet zaliczył asystę z Wisłą Płock.
Wszystko zdawało się wskazywać, że toczy się normalna walka o skład. Na początku sezonu w eliminacjach Ligi Mistrzów i później Ligi Europy, byłem podstawowym zawodnikiem. Później niestety z powodu kontuzji wypadłem na kilka tygodni. W moje miejsce wskoczył Bartek Rymaniak i grał naprawdę dobrze. Gdy się wyleczyłem, po prostu nie miałem argumentów, żeby wrócić do gry. Uzbroiłem się w cierpliwość, ciężko trenowałem, starałem się pokazywać, że też zasługuję na szansę. Nie czułem się pokrzywdzony, bo Bartek spisywał się świetnie, a zespół regularnie punktował. Byłbym ostatni do narzekania czy kopania dołków pod kolegami. W końcu doczekałem się szansy, rozegrałem dwa spotkania i sądzę, że nie zawiodłem. Jak widać, przerwa zimowa pokazała co innego.
Naprawdę nie ma pan pomysłu, skąd taki obrót spraw? Ustaliliśmy, że fermentu pan nie siał, banku zapewne nie rozbijał, klub na pana miejsce nikogo nowego nie sprowadził. Patrząc z zewnątrz, brakuje jakiegoś oczywistego punktu zaczepienia.
Mam pewne wnioski i przemyślenia, ale nie chciałbym się nimi dzielić, bo to wyłącznie moje przypuszczenia. Jaka była prawda, wiedzą tylko te osoby, które decydowały.
Może podpadł pan jakimś konkretnym występem, chociażby błędem przy golu na 0:1 w pierwszym meczu z Riga FC?
Na pewno popełniłem poważny błąd, źle wycofałem piłkę, przez to straciliśmy gola. Niewykluczone, że decydował on o całym dwumeczu. W innych przypadkach nie dawałem jednak argumentów, żeby tak mnie potraktować.
W jakiej atmosferze rozstał się pan z Piastem?
Chłopaki najpierw pojechali na obóz do Kamienia, a zaraz potem polecieli do Turcji. Ja w tym czasie trenowałem z rezerwami, z którymi byłem na obozie w Ustroniu. Po wszystkich obozach przez tydzień nie miałem żadnej styczności z pierwszym zespołem, a na pożegnanie nikt nie zaprosił. Wtedy pojawiła się propozycja z Miedzi. W tamtym czasie pierwszoligowcy rozpoczynali zgrupowania i chyba w Piaście zrozumieli, że to ostatni dzwonek, żeby mnie zluzować z listy płac. Doszło do transferu, poleciałem z Miedzią do Turcji, musiałem też ogarnąć kwestie organizacyjne związane z pobytem w Legnicy i dopiero w poniedziałek miałem możliwość pojechania do Gliwic. Z własnej inicjatywy wszedłem do szatni, żeby pożegnać się z chłopakami, trenerem i całym sztabem.
Jak wyglądało pożegnanie z Waldemarem Fornalikiem?
Wszedłem do pokoju trenerów, przyniosłem ciasto, uścisnąłem dłoń trenerowi i podziękowałem za ten czas. Życzyłem powodzenia, do zobaczenia i to tyle. Z drużyną pogadaliśmy, trochę się pośmialiśmy. Nieco też powzruszaliśmy, był to dla mnie sentymentalny i emocjonalny moment. Kawał swojego życia w gliwickiej szatni zostawiłem, spotkałem wspaniałych ludzi. Rzadko funkcjonuje się w tak zgranych ekipach w polskiej piłce.
Ale rozumiem, że ostatnie tygodnie nie przysłoniły tego, co udało się zrobić wcześniej? Najpierw został pan z Piastem wicemistrzem kraju, a na koniec mistrzem. W zasadzie zabrakło tylko Pucharu Polski do pełni szczęścia.
Zdecydowanie nie przysłoniły. Te cztery i pół roku było najwspanialszym okresem w moim życiu, również piłkarsko. Zawsze bardzo dobrze będę wspominał Piasta, Gliwice i ludzi, z którymi miałem tam styczność. Personalnie o nikim złego słowa nie powiem. Jedyne, czego żałuję, to sposób w jaki zakończyliśmy współpracę.
Pora na legnicki rozdział. Zapewne założenie jest takie, że za pół roku znów widzimy pana w Ekstraklasie.
Bardzo bym chciał. Wciąż jednak czuję pewną gorycz związaną z okolicznościami, w których odszedłem z Piasta. Sytuacja bardzo późno się wyjaśniła, Piast długo mnie przetrzymywał i dopiero od dwóch tygodni trenuję z Miedzią, która miała już za sobą miesiąc przygotowań. To, że przychodzę teraz z zespołu mistrza Polski nie musi oznaczać, że od razu wskoczę do składu, prawdopodobnie będę musiał swoje odczekać i wywalczyć. Stąd gorzki posmak jest większy, mogliśmy to załatwić inaczej.
Znajdzie pan w sobie motywację, żeby od razu pracować na sto procent po tak gwałtownej zmianie? Przed chwilą kapitan mistrza kraju, teraz na początku rezerwowy w I lidze.
Oczywiście, że znajdę, motywacji mam mnóstwo. Chyba tak działa psychika, że zmiana otoczenia sama w sobie jest motywująca. Człowiek chce się jak najlepiej pokazać nowym trenerom i kolegom z drużyny, jest bardziej obserwowany, co dodatkowo wpływa na koncentrację. Do tego zmiana stylu treningów jest bardzo duża. Jestem przekonany, że nie powiedziałem w piłce ostatniego słowa i pokażę się ze znacznie lepszej strony niż w minionej rundzie. Miedź ma realne szanse na awans, widać, że w zespole jakości nie brakuje. Perspektywy są nie najgorsze, choć musimy mieć świadomość, że strata do drugiego miejsca wynosi jednak siedem punktów, a mecze barażowe mogą się różnie potoczyć. Ale zamierzamy spróbować, cel jest jasny.
Mówi pan o dużej zmianie w treningach, czyli pracujecie bardziej „piłkarsko”?
Tak.
W tym roku kończy pan 32 lata, a Miedź jest dopiero trzecim klubem na pana piłkarskiej drodze.
Sądzę, że to dobrze o mnie świadczy jako piłkarzu i człowieku, że jestem doceniamy tam, gdzie się znajduję. Nie byłem i nie będę zawodnikiem decydującym o losach meczów, ale poniżej pewnego poziomu nigdy nie schodzę i trenerzy mnie za to cenią.
Miał pan kiedyś realną szansę, żeby pograć za granicą? Dziś już naprawdę łatwo wyjechać z Polski.
Po sezonie wicemistrzowskim dostałem ofertę z Turcji. Piast jednak nie zaakceptował kwoty transferowej i temat upadł.
Przyjął to pan z pełnym spokojem?
Była to dla mnie gorzka pigułka, nie ukrywam. Nie wpłynęło to jednak na moją postawę. Powtórzę, że nie jestem zawodnikiem, który się obraża i denerwuje. Musiałem zaakceptować decyzję klubu, rozumiałem, że w tych kwestiach jest to też biznes, a my jesteśmy jego częścią. Byłbym gotowy spróbować, mógłbym zabezpieczyć się finansowo, ale niestety się nie udało.
Miał pan poczucie, że gdyby się uparł, to udałoby się odejść? Niektórzy transfer wręcz wymuszają, pan tego nie zrobił.
Wiążąc się z Piastem, wiedziałem, na co się decyduję. Podpisywałem dwuletni kontrakt z opcją przedłużenia na rok, także nie mogłem mieć pretensji. Nie rozumiem, gdy ktoś coś zaakceptował i podpisał, a później zmienia zdanie, bo dostaje inną ofertę i się frustruje. To zawsze może działać w dwie strony, w pewnym momencie to klub może nie być zadowolony z zawodnika, a on nie chce odejść. Temat upadł, trudno, zawsze robiłem swoje.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK/B. Hamanowicz/miedzlegnica.eu