Reklama

Karny dalej za trudny. Beznadziejnie, ale stabilnie!

red

Autor:red

21 lutego 2020, 21:06 • 3 min czytania 0 komentarzy

W pierwszej kolejce były strzały w aut, w drugiej masowo zmarnowane rzuty karne (nie mylić z obronionymi). Zarówno z lekkim niepokojem, jak i ciekawością zasiedliśmy więc do pierwszego spotkania trzeciej wiosennej serii gier w Ekstraklasie, by sprawdzić, w jaki sposób tym razem ligowcy umilą nam czas. I dupa. Wiele wskazuje na to, że – no cóż za niespodzianka – już zabrakło im kreatywności i dalej będziemy ciągnąć ten serial z pudłowaniem z jedenastu metrów. Niby śmieszy, ale ile można. 

Karny dalej za trudny. Beznadziejnie, ale stabilnie!

Kto, nie zważając na wyczyny Schwarza i Hanki, zabłysnął tym razem? Ano piorunujący powrót do gry zaliczył Zvonimir Kozulj. Bośniak nie wystąpił ani przed tygodniem, ani przed dwoma (powodem problemy zdrowotne), a dziś przeciwko ŁKS-owi dostał od trenera Runjiacia kilkanaście minut. Początkowo był bezbarwny, ale w doliczonym czasie gry mocno zaakcentował swoją obecność na placu. Najpierw wywalczył rzut karny, w czym bardzo pomocny okazał się Vidmajer, który chyba na moment stracił kontrolę nad swoimi dolnymi kończynami. Sam poszkodowany wziął się za rozpakowanie prezentu od rywala, niestety zrobił to tak nieudolnie, że z podarunku ostatecznie nici. Został tylko wstyd.

Jak dla nas jest to „wykon” przebijający Bartla, ale nie tak dobry jak perełka od Exposito. Tak czy siak – duża rzecz.

Gorsza kwestia jest taka, że musieliśmy na to czekać aż do 93. minuty absolutnie paskudnego meczu. Jezu, jakie to było złe. Z jednej strony Pogoń, czyli trzecia drużyna Ekstraklasy i zespół, który ma prawo myśleć o pucharach, a nawet o historycznym tytule. Z drugiej – ŁKS, który punktów potrzebuje na cito, prawie tak bardzo jak liga kolejnej reformy (hehe), bo za chwilę może się okazać, że łodzianie będą już tylko dogrywać sezon, zerkając na pierwszą ligę w kontekście przyszłego.

Reklama

I co?

Jajco.

Pierwsza rzecz jest smutna przede wszystkim dla kibiców Pogoni – nie było widać pomiędzy tymi zespołami różnicy. Zarówno jeśli chodzi o stwarzane zagrożenie, jak i o kulturę gry był to mniej więcej ten sam poziom – by nie powiedzieć, że trochę lepsze wrażenie sprawiała czerwona latarnia ligi. Druga jest smutna dla nas wszystkich – nikomu tu specjalnie nie zależało, by podkręcać tempo i zgarnąć pełną pulę.

W rezultacie można było przyciąć komara. Po pierwszej połowie realizator jako „akcje meczu” wskazał jakieś muśnięcie piłki głową przez Wolskiego w kierunku bramki Stipicy i strzał Srnicia, który Chorwat złapałby nawet 15 sekund po przebudzeniu. Nie krytykujemy tego człowieka – brawo, że wyłuskał z tej kopaniny cokolwiek, bo pewnie przeszło mu przez myśl rzucenie tej roboty. W drugiej części gry było trochę lepiej, ale z naciskiem na „trochę”. Mieliśmy jakiś centrostrzał Domingueza, Wróbel nie trafił w piłkę, zamykając dobrą akcję Grzesika, a po drugiej stronie fajnie podłączył się do Stec, ale gdy trzeba było sfinalizować poczynania, zagrał coś pomiędzy strzałem i podaniem, więc piłka wyleciała za boisko.

Niewykorzystany karny Kozulja mógł się jeszcze zemścić, ale po rożnym instynktowną interwencją popisał się Dante Stipica. I z jednej strony żałujemy, bo takie wykonanie jedenastki na karę zasłużyło, a z drugiej – nie powiedzielibyśmy, że ŁKS na ten komplet punktów zasłużył. W dodatku nie mamy pewności, czy karny nie należał się też ŁKS-owi, gdy Stipica bezpardonowo wszedł w Dąbrowskiego, ale chyba i tak domyślamy się, jak skończyłoby się jego odgwizdanie.

Ech… I tak się powoli żyje na tej wsi.

Reklama

screencapture-207-154-235-120-mecz-644-2020-02-21-20_48_33

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...