Piast oddał ponad dwa razy więcej strzałów od Lechii. Gliwiczanie dwa razy częściej zmusili bramkarza rywali do interwencji. A jednak trzy punkty zostają w Gdańsk. Głownie dlatego, że Jorge Felix miał dzisiaj taki dzień, że nie trafiłby pewnie resorakiem do bramy garażowej. I też dlatego, że w zespole Piotra Stokowca gra taki gość, który strzelił dla Lechii osiem ostatnich goli w Ekstraklasie. Ten facet nazywa się Flavio Paixao.
Gdyby Piast śladem Rakowa musiał grać wszystkie mecze poza swoim miastem, to prawdopodobnie walczyłby o utrzymanie. Tak przynajmniej pokazują ostatnie delegacje mistrzów Polski – w łeb w Poznaniu, w łeb w Szczecinie, w łeb w Płocku, wcześniej jeszcze remis w Zabrzu. Dziś zobaczyliśmy Piasta w wydaniu klasycznym. Czyli niby ta gra się klei, Hateley rozrzuca piłeczki, okazje strzeleckie są. Ale jak Felixowi nie siądzie piłka na bucie, to nic nie wpadnie.
No i statystyki są takie, że mistrzowie Polski oddali dziewiętnaście strzałów (Lechia – osiem), cztery celne uderzenia (Lechia – dwa), w wykreowanych sytuacjach podbramkowych też przeważali, ale hiszpański pomocnik kopał dziś dosłownie we wszystko poza bramką. Gdyby w takiej formie poszedł na konkurs w rzutkach, to trafiłby pewnie barmankę, faceta za didżejką, typa grającego obok w bilard, gruchę bokserską, drzwi od kibla, ale tarcza od dartów byłaby nienaruszona.
Wolej z trudnej pozycji? Nad poprzeczką. Główka? W boczną siatkę. Patelnia po odbitce? W stopę Kobrynia. Sam na sam z Kuciakiem? No to w Kuciaka.
Nie wpadało Felixowi, to wpadło temu, który w Lechii jest twórcą i tworzywem jednocześnie. Ostatnim zawodnikiem w barwach gdańszczan, który trafił do siatki rywali i który nie nazywa się “Flavio Paixao”, był Lukas Haraslin. Rzecz miała miejsce w listopadzie zeszłego roku, gdy skrzydłowy otworzył wynik w starciu z ŁKS-em. Od tego czasu w lidze lechiści strzelili osiem bramek. Właściwie nie lechiści, a sam Portugalczyk:
– z ŁKS-em dublet (3:1)
– gol z Wisłą Kraków (1:1)
– dublet z Wisłą Płock (2:0)
– dublet ze Śląskiem Wrocław (2:2)
– gol z Piastem Gliwice (1:0)
Osiem kolejnych bramek, a dziś mógł być kolejny dublet, ale Flavio jeszcze w pierwszej połowie schrzanił rzut karny. Swoją drogą – faul Milewskiego na Conrado w tej sytuacji był tak niepotrzebny i tak niezdarny, że przy powtórce w rzeczywistym tempie myśleliśmy, że Canal+ zaserwował nam ripleja w slow-motion.
No nie był to mecz tragiczny, ale też gdybyśmy zaserwowali coś takiego naszym drugim połówkom zamiast wyjścia na walentynkową kolację, to raczej na dłużej musielibyśmy się zakolegować z Pornhubem. Było kilka momentów, na które można był rzucić okiem (na boisku w Gdańsku, nie na Pornhubie). Flavio dawał jakość w rozegraniu, Conrado kilka razy błysnął dryblingiem, Hateley pokazał parę udanych przerzutów, w samej końcówce grzało się pod bramką Lechii po setnej wrzutce na głowę Jodłowca lub Tuszyńskiego. Gol też padł po zgrabnej akcji, bo Nalepa wyskoczył do pressingu na połowie Piasta, piłka trafiła do Gajosa, ten posłał przytomną wrzutkę na bliższy słupek i Paixao uciekł tam Korunowi.
Ale były też takie okresy, gdy Mladenović popisywał się skutecznością wrzutek na poziomie zawartości alkoholu w Karmi. Albo gdy Tuszyński budził w sobie duszę dryblera.
Z pozytywów na pewno też warto uwzględnić debiut w wyjściowym składzie piętnastoletniego (!!!) Kacpra Urbańskiego. Nic wielkiego nie pokazał, ale gdyby jeszcze błysnął tu przed szesnastymi urodzinami, to przypuszczamy, że najbliżej w okolicach niedzielnego popołudnia dogadywałby wstępną umowę z największymi akademiami świata. A tak – szacuneczek, że nie pękł grając przeciwko rywalom, którzy są od niego dwukrotnie starsi.
Stawka w peletonie goniącym za podium stała się jeszcze bardziej wyrównana. Czwarty Śląsk Wrocław od siódmego Piasta dzieli na ten moment… jeden punkt. Oczywiście wrocławianie mogą jeszcze odskoczyć, do czołówki może zbliżyć się Lech, ale też do peletonu zaraz może dołączyć Jagiellonia, Zagłębie czy Raków. Nadal nie wiemy, czy prawdziwa twarz Piasta to ta sprzed tygodnia, czy ta dzisiejsza. I czy prawdę o Lechii pokazuje wynik, czy statystyka strzałów.
fot. FotoPyk