Siatkarski Zenit Kazań to taki odpowiednik piłkarskiego Realu Madryt. Zgarnia największe gwiazdy, kasy ma jak lodu i co chwila wygrywa najważniejsze trofea. Jasne, aktualnie to Real z poprzedniego sezonu – walczący z kryzysem – ale wciąż niesamowicie groźny i gotów w każdej chwili odpalić. I to właśnie tę potęgę, wygrywając z nią drugi raz z rzędu, zatopili siatkarze Jastrzębskiego Węgla.
Mecz w Rosji, rozegrany w połowie stycznia, był istną jazdą bez trzymanki. Obie ekipy na zmianę wygrywały swoje partie. W tie-breaku wydawało się, że ta seria będzie kontynuowana. Rosjanie prowadzili już 14:9, mieli pięć piłek meczowych i powoli mogli rozpoczynać świętowanie. Ale wiecie, co się mówi o górnikach? Że to twarde chłopy są. I siatkarza z Jastrzębia-Zdroju udowodnili to w najlepszy możliwy sposób – zdobywając siedem punktów z rzędu i ogrywając Rosjan 16:14. Najtwardszym okazał się zresztą Kuba Bucki – to on serią siedmiu doskonałych zagrywek pomógł swojej ekipie. Takiego cudu polskie górnictwo nie widziało od czasu, gdy święta Kinga wrzuciła swój pierścień do jednej z węgierskich kopalni i znalazła go potem w bryle wielickiej soli. Choć biorąc pod uwagę poziom emocji, to sorry, Kinga – przegrywasz.
Kibice Jastrzębskiego doskonale wiedzieli, że dziś mogą być świadkami historii. Dlatego bilety na mecz wykupili niemal natychmiast. Sam przyjazd Zenita był do tego powodem, a że miejscowi siatkarze zachęcili ich do tego dodatkowo kilka tygodni temu, to nie było opcji, by jakieś krzesełko pozostało puste. Co prawda na fanów w międzyczasie czekało małe rozczarowanie, bo w meczu z Treflem urazu doznał Julien Lyneel, jeden z liderów ekipy. Koledzy jednak godnie go zastąpili i nikt nie może narzekać na to, że poszedł na to spotkanie.
Od samego początku siatkarze Jastrzębskiego grali bowiem doskonale. Zenit z kolei wyglądał jak drużyna, którą sklecono naprędce, szukając chętnych do gry na pobliskich osiedlach. Siatkarze z Rosji popełniali całą masę błędów. Dziewięć w pierwszej partii, aż dwanaście(!) w drugiej. Częściowo było to konsekwencją świetnej gry gospodarzy, ale swoje odegrała też zapewne presja – Rosjanie wiedzieli, że jeśli przegrają, to prawdopodobnie mogą pakować walizy i wysiadać z pociągu jadącego do fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Co prawda do rozegrania zostaje im jeszcze jedna kolejka, ale w obecnej sytuacji kibice Zenita mogą co najwyżej wyjąć kalkulatory i udowadniać sobie z resztkami nadziei, że “wciąż mają matematyczne szanse na awans z drugiego miejsca”. Znajomy scenariusz, co?
To jednak nie tak, że do samego końca Jastrzębskiemu było łatwo. Zresztą, taki mecz nie mógł się obyć bez choćby szczypty emocji. Już ostatnie punkty drugiej partii – wygranej przez gospodarzy na przewagi – sugerowały, że jeszcze trochę się na Śląsku zadzieje. I faktycznie, w trzecim secie obudzili się Rosjanie, a w mały kryzys wpadła polska ekipa. To sprawiło, że Zenit zdołał urwać seta. Ale to tyle. Bo w najważniejszych momentach czwartej partii znów lepsi okazali się siatkarze Jastrzębskiego. Wygrali po pierwszej piłce meczowej, przy której pomylił się Earvin N’Gapeth, największa gwiazda i lider ekipy gości. Ten, który miał doprowadzić Rosjan do siódmego triumfu w Lidze Mistrzów, w najważniejszym momencie, gdy walczyli o przetrwanie, nie wytrzymał presji. Tak się pisze historia.
Że popełnił taki błąd – dobrze dla nas. Bo Jastrzębski już – podobnie jak ZAKSA – jest przez to pewien gry w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Okazję, by bardzo się do tego przybliżyć miała też przez to siatkarze VERVY Warszawa. Tyle tylko, że o ile gracze z Jastrzębia-Zdroju zagrali mecz znakomity, o tyle ekipa ze stolicy wręcz przeciwnie. Podopieczni Andrei Anastasiego szybko, po trzech setach, ulegli francuskiemu Tours i, jak Zenit, mogą już machać Lidze Mistrzów na pożegnanie. Pocieszeniem niech będzie fakt, że jak już odpadać, to przynajmniej w doborowym towarzystwie.
Jastrzębski Węgiel 3:1 Zenit Kazań (25:18, 30:28, 19:25, 25:23)
Fot. Newspix