Raptem kilka dni temu został wybrany sportowym odkryciem roku w Lubinie. Gdy strzelał pierwszego gola w Ekstraklasie, nie miał jeszcze skończonych osiemnastu lat. Jesienią zaliczył błyskawiczny przeskok z rezerw Zagłębia Lubin do pierwszej drużyny i z Ekstraklasą przywitał się bramką. – Trener powiedział mi tylko „Bartek, jest taka możliwość, że zagrasz w weekend w wyjściowym składzie”. Noc przed debiutem nie była łatwa – przyznaje Bartosz Białek, napastnik Miedziowych.
Na boisko w Brzegu młody Bartek wychodził z bratem i jego kolegami. Najczęściej był tym najmłodszym, który kopał piłkę z towarzyską starszyzną – brat jest cztery lata starszy, do pewnego momentu grał w klubie, ale ostatecznie porzucił plany o karierze piłkarza. Podobnie jak tata, który pojechał nawet na obóz z Odrą Opole, ale na wysokim poziomie nigdy nie zadebiutował. – Lubiłem to, że byłem najmłodszy. Albo inaczej – nie robiło mi to większej różnicy, że jestem tym najmniejszym. Po prostu cieszyłem się z tego, że mogę wyjść i pokopać piłkę – mówi Bartek. Już za dzieciaka wyróżniał się wzrostem, ale w gimnazjum, gdy przyszło dojrzewanie, wystrzelił o jeszcze kolejne kilkanaście centymetrów. Często bywa tak, że to problem dla młodego zawodnika – bo ciało rośnie, a układ nerwowy nie jest w stanie tak szybko nauczyć się wzorców ruchowych. Ci, którzy szybko urośli, mają problem z koordynacją, poruszają się dość niezgrabnie. – Fakt, też miałem taki problem, choć nie trwał zbyt długo – przyznaje.
Uczyć się obsługi nowego narzędzia pracy musiał już w Lubinie, bo do szkółki Zagłębia trafił jako trzynastolatek. Przychodził z MKS-u Oława, wcześniej grał w miejscowej Stali. Ale szybko można było dostrzec, że się wyróżnia. Grał w ataku, strzelał dużo goli, trenerzy próbowali go też na pozycji ofensywnego pomocnika. – W jednym z turniejów grałem nawet jako prawy obrońca! Ale to były zawody, gdzie grało się po pięciu w polu, więc i tak biegałem do przodu, gdy tylko była ku temu okazja – wspomina.
Przenosiny do Lubina dla trzynastolatka były trudne. Chociaż nie ekstremalnie trudne, bo znamy przypadki, gdzie zawodnicy po przeprowadzce do piłkarskiej bursy dzwonili do rodziców wieczorami i pytali „hej, jest mi bardzo źle, przyjedziecie po mnie?”. – Ja od początku byłem zdecydowany na Zagłębie. Wiedziałem, że to świetna akademia, że właściwie niczego tu nie brakuje. Jeśli mam grać kiedyś w piłkę, to chciałem trafić właśnie do Lubina. Gdy dostałem propozycję przenosin do Miedziowych, to powiedziałem mamie, że chce iść. Pewnie się trochę bała, bo jednak wyjeżdżałem z domu jako dziecko. Ale postawiłem sprawę jasno, dla mnie to była droga do spełniania marzeń – mówi napastnik lubinian.
Mówi się, że lokalizacja akademii piłkarskiej ma spory wpływ na to, czy dojrzewającym w niej chłopakom odkręci się sodówka. Lubin – tak jak i chociażby Wronki, gdzie mieści się szkółka Lecha Poznań – tym pokus za wiele nie ma. Stadion od miasta oddziela stary parking i cztery pasy drogi krajowej, samo miasto też nie jest centrum seksu i biznesu zachodniej Polski. Znany w środowisku żart o tym, że Michał Żewłakow odszedł z Zagłębia, bo w Lubinie nie ma kasyna, dość trafnie obrazuje fakt, że w tym miejscu trudno o pokusy dla wychowanków Miedziowych. Lubin nie jest oczywiście dziurą zabitą dechami, gdzie jedyny telewizor ma sołtys, ale rynek kusi zdecydowanie mniej niż ten warszawski czy gdański. – Dla mnie było ważne to, że trafiałem do miejsca, gdzie jakość szkolenia jest na bardzo wysokim poziomie. Baza, trenerzy, zaplecze… Niczego nie brakuje. Tylko pracować i się rozwijać. Do mieszkania mam teraz chwilkę drogi ze stadionu. Co mogę robić? Trenować, regenerować się, dobrze jeść i uczyć się do matury – mówi.
W maju razem z ćwierć miliona rówieśników przystąpi do egzaminu dojrzałości. Akurat wtedy, gdy w Ekstraklasie podzielimy już tabelę na pół i rozpoczniemy granie w grupie spadkowej oraz mistrzowskiej. Białek przyznaje, że do matury z języka polskiego czyta streszczenia, ale lubi usiąść do dobrej książki. Gdyby na egzaminie pozwolili pisać o biografiach sportowców, to byłby przygotowany już dziś. – Oj, dużo tego było. Książka Carlosa Teveza, Zlatana Ibrahimovicia, Dawida Janczyka, Kobe Bryanta, Michaela Jordana… Myślę, że z każdej można coś wyciągnąć. Ta o losach Janczyka na pewno pokazuje, że w życiu trzeba uważać i być czujnym na niebezpieczeństwa. „Ja, Ibra” to chyba moja ulubiona. Dlaczego? Bo Zlatan to mój idol – odpowiada: – Jest napastnikiem kompletnym. Silny, szybki, fantastyczny technicznie, doskonale gra tyłem do bramki, świetnie drybluje. Lubię oglądać na YouTube kompilacje jego bramek. Oczywiście, że chciałbym tak grać, ale zdaje sobie sprawę z tego, że brakuje mi jeszcze bardzo, bardzo dużo. Ale myślę, że sporo mogę od niego podpatrzeć, jesteśmy podobnego wzrostu. Ale nie, włosów raczej nie zapuszczę i nie zwiążę w takiego kucyka – śmieje się.
Póki co zaliczył bardzo udane wejście do Ekstraklasy. Rundę zaczynał jeszcze w trzecioligowych rezerwach, ale po jednym z meczów Martin Sevela zaprosił go na treningi pierwszej drużyny. Wpadł mu w oko podczas gry w drugim zespole i chciał się przekonać, czy w lepszym otoczeniu też będzie robił różnicę. Nie zawiódł się. – Trener podszedł do mnie po jednym z treningów i powiedział „Bartek, jest szansa, że wyjdziesz w weekend w wyjściowym składzie”. Nie powiem, noc przed meczem była trudna. Ale odstawiłem strach czy nerwy, skupiłem się na graniu, miałem robotę to wykonania – mówi Białek. I wyszło nadspodziewanie dobrze – z Rakowem faktycznie zagrał od pierwszej minuty, strzelił gola i zaliczył asystę, a Miedziowi zremisowali 2:2. W pięciu kolejnych meczach dorzucił jeszcze dwa gole i kluczowe podanie. Średnia not na Weszło? 5,29 – wyższą w zespole ma tylko Filip Starzyński.
– W III lidze też było trudno o bramki, to nie jest łatwa liga dla napastnika. Ale w Ekstraklasie czuć szybsze myślenie, większe zaawansowanie taktyczne. Czy któryś obrońca dał mi się we znaki? Stoperzy Cracovii. Twardzi goście, nieprzyjemnie się z nimi grało, mają dobrze zorganizowaną drużynę – wspomina.
Oczywiście jeśli mówimy o młodym napastniku Zagłębia Lubin, to aż prosi się, żeby zapytać o to, czy koszulkach Krzysztofa Piątka zawieszona w klubie wpływ na wyobraźnie. – Jasne, że wpływa. Też chciałbym kiedyś zawiesić tu swoją. Ale póki co – spokojnie. Strzeliłem kilka goli w Ekstraklasie, ale to dopiero początek. Mam przed sobą mnóstwo pracy. Choć oczywiście marzę, by kiedyś znaleźć się w najsilniejszych ligach europejskich. Tak jak Zlatan – przyznaje najlepszy młodzieżowiec listopada.