A dlaczego nagle Cracovia? A dlaczego nie Pogoń Szczecin? A dlaczego nie Jagiellonia? Po naszej weekendowej publikacji, w której zastanawialiśmy się nad sensem oraz ewentualnym wymiarem kary dla Cracovii za udział w aferze korupcyjnej, posypały się wątpliwości, zwłaszcza z pasiastej strony Krakowa. Streszczając większość z nich: fani wicelidera Ekstraklasy próbowali rozciągnąć odpowiedzialność swojego klubu na całe środowisko piłkarskie, dopytując dramatycznie: jeśli my mamy zostać ukarani, to dlaczego nie… I tu pada nazwa klubu.
Sęk w tym, że spośród 25 najchętniej korumpujących klubów w Polsce, Cracovia jest właściwie jedynym, który nie poniósł żadnej kary za swoje przewinienia z sezonu 2003/04. Jak to w ogóle możliwe, jak do tego doszło, jak to się stało? Spieszymy z tłumaczeniem.
Zacznijmy może od zastrzeżenia, że proces sądzenia i rozstrzygania o korupcji w Polsce jest szalenie trudny i skomplikowany. Pierwszym i najważniejszym ograniczeniem jest oczywiście magiczny 2003 rok, o którym wspominaliśmy w pierwotnym TEKŚCIE. To wtedy w Polsce korupcja sportowa stała się przestępstwem, wcześniej nawet złapanie winnych za rękę właściwie nie groziło niczym szczególnym – prawo nie było przygotowane na taki czyn jak sprzedanie czy kupienie meczu. Czyli od razu odpada argument: a czemu Legia w 1993… Nie. Legia w 1993 po pierwsze straciła mistrzostwo, została wykluczona z europejskich pucharów i dostała minusowe punkty, po drugie – działo się to na 10 lat przed tym, jak korupcja sportowa zagościła w kodeksach i w sądach.
Druga sprawa, która jest chyba największą kością niezgody – PZPN karał latami, właściwie od 2004 roku aż po drugą dekadę XXI wieku. Trudno o ustalenie jakiegoś jednolitego klucza, który pozwoliłby na wykreślenie konkretnego cennika – ustawionych 5 meczów, 15 ujemnych punktów, ustawione pół sezonu – degradacja. Nie, nic takiego nie miało miejsca i na przykład Widzew za swoje 14 meczów odpowiedział degradacją, podczas gdy jeden z najczęściej korumpujących klubów w Polsce, Podbeskidzie Bielsko-Biała, dostało ledwie 6 ujemnych punktów (ale warto zaznaczyć, że to 6 punktów zdecydowało o braku awansu do Ekstraklasy)..
Tu zresztą pojawia się wątpliwość trzecia. Spotkania były ustawiane latami, często przez różne osoby, niektóre mocniej, inne słabiej związane z klubami. Jedni kupili rękami trenera czy kierownika kilkanaście spotkań, inni korzystali z usług sędziów, byłych sędziów czy po prostu kibiców z dojściami. Niektórzy udawali się bezpośrednio do rywala, inni do arbitra spotkania, jeszcze kolejni jechali po prostu przyciąć grzywkę do człowieka, który za moment wysłucha swojego wyroku. Najłatwiej byłoby napisać: każdy przypadek należy rozpatrywać osobno, co zresztą PZPN robił. Szacowano, mniej lub bardziej trafnie, rodzaj korzyści, liczbę spotkań, stopień powiązania ustawiającego z klubem, zaangażowanie piłkarzy.
W teorii oznacza to, że Cracovię mogłoby spotkać to co choćby Górnik Polkowice (degradacja o dwie klasy), jak i to, co GKS Bełchatów (500 tysięcy złotych grzywny). Ale niestety dla “Pasów”, sytuacja wygląda dla nich naprawdę niewesoło. Spójrzmy najpierw na grafikę, gdzie – korzystając z bloga Piłkarska Mafia – wykreśliliśmy 25 najchętniej korumpujących drużyn w Polsce. Nazwa, liczba ustawionych spotkań, dalej kara.
Jak sami widzicie, można łatwo wydzielić cztery grupy klubów.
Pierwsza grupa, to kluby, które dotknęła degradacja. Jest to grupa dość spora, złożona przede wszystkim z klubów, których wyczyny korupcyjne zostały ujawnione w okolicach 2005-2008 roku. To wtedy zdegradowano Arkę, Górnik Polkowice, Zagłębie Sosnowiec, Górnik Łęczna, Koronę Kielce, Widzew Łódź, które znalazły się wśród 25 “najlepszych”. Ale karę degradacji poniosły też kluby, które w rankingu Dominika Panka są niżej – Zagłębie Lubin czy Szczakowianka Jaworzno. Co je łączy? Chciałoby się rzec – zły timing wykrycia. Po prostu wtedy praktyka była taka, by karać szybko i bezlitośnie. A że procesy nie zostawiały większych wątpliwości – gilotyny pracowały jak za rewolucji francuskiej.
Druga grupa to kluby, które dosięgnęła tak zwana karma. Kupowały mecze, często na potęgę, co niestety zemściło się w momencie, gdy zamiast korupcyjnej finezji trzeba było zaprezentować umiejętności piłkarskie oraz stabilność finansową. Niektóre upadły w momencie, gdy afera korupcyjna dopiero się rozkręcała, inne odchodziły, gdy ich szefowie byli już stałymi rezydentami gabinetów we Wrocławiu. Lecąc od góry mamy tutaj Kujawiaka Włocławek, który najpierw przeniósł się do Bydgoszczy, a następnie, pogoniony przez kibiców, przestał istnieć. Mamy tu Pogoń Szczecin, w której karty rozdawała pewna familia zapatrzona w brazylijskich zawodników. Nie zdążyła odpowiedzieć za korupcję, bo w międzyczasie została z miasta wyparta przez reaktywowaną przez kibiców “Pogoń Nową”. Kmita Zabierzów, RKS Radomsko, Odra Opole, ale też te najmniejsze kluby na liście pokroju Heko Czermno czy Aluminium Konin – wszystkie zginęły śmiercią tragiczną, zanim dosięgnął je bat sprawiedliwości.
To o tyle ważne, że niektóre z nich są już nie do ukarania, mimo istnienia, i to w całkiem wysokich ligach. Weźmy przykład Pogoni – po rozstaniu z Ptakami szczecinianie przeszli przez B-klasę, a potem IV ligę, awansowały do Ekstraklasy już w pełni czysto, odcinając się od dawnych błędów – i w zarządzaniu, i w polityce transferowej, i wreszcie w kwestii stosunku do korupcji. Podobnie sprawa ma się choćby z Odrą Opole, reaktywowaną przez kibiców jako “Oderka”, czy ŁKS-em, odbudowywanym ze zgliszczy na bazie akademii piłkarskiej, ze zrozumiałych względów w korupcję niezaangażowaną.
Czy to uczciwe? Zależy. Ta grupa jest po prostu nie do ruszenia ze względów prawnych – w najbardziej ekstremalnym układzie ludzie zarządzający na przykład GKS-em Katowice mogą przecież utrzymywać, że ich wycofanie z ligi i rozpoczęcie odbudowy od czwartego szczebla rozgrywkowego miało na celu oderwanie się od korupcyjnej przeszłości. Czy to tłumaczenie przekonujące, trudno ocenić, ale prawnie kluby, które przeszły przez piekło niższych lig są już nie do ruszenia.
Trochę inaczej wygląda trzecia grupa, która od kary uciekła poprzez licencyjne sztuczki. Mamy tu na myśli przede wszystkim Motor Lublin, wystepujący na licencji Spartakusa Szarowola oraz Lech Poznań, który stał się spadkobiercą licencji Amiki Wronki. Ten ostatni klub to wyjątkowo drażliwy temat – obecny Lech Rutkowskich nie odpowiedział bowiem ani za grzechy starego Lecha Poznań, ani za grzechy dawnej Amiki (która jednak najmocniej szalała przed rokiem 2003). Czasy były jednak takie, że “spadkobierców tradycji” było ustalić wyjątkowo trudno, a dziś nikt już sobie raczej nie wyobraża, by ewentualna batalia prawna mogła przynieść wyroki. Znów trzeba zadać pytanie – czy to sprawiedliwe wobec Cracovii? Zapewne nie do końca, ale jednak – Cracovia od feralnego sezonu 2003/04 jest cały czas tą samą Cracovią, podczas gdy wspomniane Lech czy Motor miały w historii przekształcenia utrudniające obciążanie ich karami za korupcję.
No i jest też czwarta grupa, najmniej liczna. Złożona z tych klubów, które ukarane zostały właściwie symbolicznie, albo w ogóle. Wśród nich Podbeskidzie czy Piast Gliwice, ale też GKS Bełchatów, który ostatecznie za korupcję zapłacił jedynie półmilionową grzywną.
Jedynym klubem z TOP 25, który nie poniósł żadnej kary (poza symboliczną, za jeden mecz z Zagłębiem, za który również lubinianie otrzymali odrębną karę), nie wycofał się w międzyczasie z rozgrywek i nie uczestniczył w licencyjnych przekształceniach jest… Cracovia.
Dlatego wydaje się, że kara jest absolutnie nieuchronna. Mamy też nadzieję, że przykład Cracovii będzie momentem, w którym raz na zawsze rozliczymy się z przeszłością, przynajmniej tą XXI-wieczną, którą da się wyjaśnić za pomocą prokuratury i sądów. Czy to jest moment na odebranie Pucharów Polski zdobytych w kupionych meczach? Oczywiście. Czy to jest moment na osądzenie Śląska Wrocław czy Miedzi Legnica? Oczywiście, jeśli tylko PZPN znajdzie wyroki, które potwierdzą korupcję.
Problem Cracovii polega na tym, że wśród 68 klubów na liście Dominika Panka jest jednym istniejącym, który ustawił ponad 10 spotkań i nie poniósł za to żadnej kary.
fot. FotoPyK