Nie można powiedzieć, że starcie Realu Saragossa z Realem Madryt było całkowicie jednostronnym widowiskiem. Na boisku w gruncie rzeczy sporo się działo, gospodarze próbowali napsuć krwi faworytom ze stolicy. Ale byli po prostu za ciency w uszach. „Królewscy” w całkiem imponującym stylu wywalczyli dziś awans do ćwierćfinału Pucharu Króla. Można się czepiać pewnych drobnych niedociągnięć, generalnie jednak podopieczni Zinedine’a Zidane’a zaprezentowali się z naprawdę niezłej strony.
Zacznijmy może jednak od tych małych minusów, żeby nie było za słodko. Ostatecznie Real Saragossa to tylko drugoligowiec.
Cóż – przede wszystkim kolejny raz w barwach Realu rozczarował Luka Jović.
Madrycka ekipa zwyciężyła dziś z Saragossą 4:0, mecz toczył się całkowicie i bezdyskusyjnie pod dyktando Los Blancos. Obaj trenerzy dali pograć paru zawodnikom, którzy na co dzień nie mają okazji do występowania w wyjściowej jedenastce. Wydawałoby się, że to wręcz wymarzona okazja dla rozczarowującego napastnika Realu, żeby się wreszcie przełamać. Rywal z zaplecza ekstraklasy, na dodatek w nieco eksperymentalnym zestawieniu. Komu naładować bramek, jeśli nie takiemu oponentowi? Tymczasem Jović znowu zawiódł. Ofensywa Realu całościowo prezentowała się nieźle, lecz Serb wyglądał na boisku jak ciało obce. Poza grą, niemrawy, wiecznie kiepsko ustawiony. Widać, że chłopak jest w tej chwili kompletnie zablokowany psychicznie. Jego przyszłość na Estadio Santiago Bernabeu stoi pod olbrzymim znakiem zapytania. Nie widać nadziei na przełamanie.
Karim Benzema zmienił Jovicia w 73 minucie meczu i już po paru chwilach miał bramkę na koncie, a potem jeszcze ze dwie dogodne sytuacje strzeleckie. Po Francuzie widoczny był głód, choć przecież Karim pojawił się na boisku przy rozstrzygniętym wyniku. Zresztą, on przecież nie musi niczego udowadniać. W grze serbskiego napastnika widać natomiast wyłącznie marazm i zniechęcenie. Statystyki są bezlitosne. Jović nie oddał dziś ani jednego strzału na bramkę, wymienił z partnerami zaledwie siedem celnych podań, miał tylko szesnaście kontaktów z piłką. Dla porównania Benzema, który spędził na boisku tylko 17 minut: dwa strzały, jedno kluczowe podanie, również szesnaście kontaktów z futbolówką.
Poza tym – można się jeszcze trochę czepiać niektórych zawodników Realu za brak należytej koncentracji. Czasami aż raziły kiepskie przyjęcia piłki, niepotrzebne ofsajdy. No i drzemki w defensywie, z których nieskuteczni gospodarze nie potrafili skorzystać. Ale to już są naprawdę drobnostki. Trudno przecież oczekiwać od „Królewskich” maksymalnej spinki, kiedy mecz układa się idealnie po ich myśli.
Już po sześciu minutach stadionowy zegar na La Romareda wskazywał jednobramkowe prowadzenie gospodarzy. Toni Kroos po krótkim rozegraniu rzutu rożnego wstrzelił futbolówkę w pole bramkowe, a tam szuflę dostawił dobrze ustawiony Raphael Varane, korzystając na kiepskiej interwencji golkipera gospodarzy, Alvaro Ratona. Dwadzieścia pięć minut później było już 2:0. Znowu przeglądem pola popisał się Kroos, a dziurę w defensywie Realu Saragossa wykorzystał Lucas Vasquez. Dostał w polu karnym tyle czasu i wolnej przestrzeni, że mógł jeszcze zapytać bramkarza, w który róg mu walnąć. Po tym golu z gospodarzy trochę zeszło powietrze.
Po przerwie Vinicius Junior i Karim Benzema dopełnili dzieła zniszczenia. Los Blancos spokojnie mogli zresztą zwyciężyć wyżej – atmosfera zgotowana przez sympatyków gospodarzy była wspaniała i gorąca, ale absolutnie nie zdeprymowała Realu, pazernego na bramki. Summa summarum zatem – Real po prostu zrobił swoje. „Królewscy” rzetelnie zapracowali na awans, choć unikali przemęczania się na boisku.
Zinedine Zidane ma powody do zadowolenia, aczkolwiek trzeba wziąć poprawkę na klasę rywala, który – choć walczył bardzo ambitnie – na dłuższą metę nie był w stanie się „Królewskim” na boisku postawić.
REAL SARAGOSSA 0:4 REAL MADRYT (R. Varane 6′, L. Vasquez 32′, Vincius J. 72′, K. Benzema 79′)
fot. NewsPix.pl