Sobotni udział Zbigniewa Bońka w “Stanie Futbolu” odbił się szerokim echem w środowisku piłkarskim. Między innymi dlatego, że nie pozwoliliśmy prezesowi PZPN na swobodne opowiadanie rzeczy, które albo kłócą się ze zdrowym rozsądkiem, albo z rzeczowymi argumentami. Sprzeciw zgłaszaliśmy już w trakcie programu, a teraz chcielibyśmy szerzej omówić wątki, w których naszym zdaniem Boniek nie ma racji. I nie przychodzimy z pustymi rękoma, a z magazynkami pełnymi argumentów.
Polacy wyjeżdżający do MLS
Boniek: Nie znam przypadku, żeby dobry, młody piłkarz z Włoch wyjechał do MLS i tam się promował. Mnie, jako zdolnego piłkarza, taki kierunek by kompletnie nie interesował. Martwi mnie, że w klubach nie ma strategii. Że nikt tym piłkarzom nie powie: „Panowie, musicie zostać, bo za rok chcemy powalczyć o tytuł mistrza Polski”. Wszystko jest na sprzedaż.
Po pierwsze – młodzi piłkarze z Włoch do MLS nie wyjeżdżają z bardzo prostego powodu. Serie A jest ligą zdecydowanie lepszą od MLS, a polska Ekstraklasa stoi kilka półek niżej od ligi amerykańskiej. To zupełnie naturalne, że zawodnicy chcą trafiać do lig lepszych od tych, w których w tym momencie grają. Wyjeżdżają do lig z TOP5 Europy (o ile ktokolwiek ich chce), ale i wyjeżdżają do innych lig z uwagi na to, że mają tam lepsze warunki do gry, lepszą rywalizację na treningach i w grach ligowych, lepsze pensje, większą szansę na promocję do jeszcze lepszej ligi.
Cały ambaras z MLS polega na tym, że przez lata utarł się mit, że to liga dla emerytów. Sęk w tym, że dziś do tej ligi trafiają całkiem nieźli piłkarze, poziom rośnie i te rozgrywki przestały być już domem spokojnej starości dla podstarzałych gwiazd, którym znudziła się Europa. Nie widzimy różnicy między tym, że zdolny Polak trafi za kilka baniek euro do Belgii a tym, że zdolny Polak trafi za kilka baniek dolarów do Stanów Zjednoczonych.
Po drugie – gadka “panowie, musicie zostać, bo za rok chcemy powalczyć o tytuł mistrza Polski” może się sprawdzić dziś jedynie w klubie pokroju Legii, która od kilku dobrych lat faktycznie albo jest mistrzem, albo wokół tego mistrzostwa się kręci. Jeśli ktoś z Legii powie piłkarzowi, że za rok zdobędzie złoty medal za zwycięstwo w Ekstraklasie, to pewnie chłopaka nie oszuka. Natomiast w każdym innym zespole rzucenie takiego hasła do młodego piłkarza jest po prostu pisaniem palcem po wodzie i większą lub mniejszą ściemą. Operujmy na przykładach – czy Górnik mógł tak przekonać Żurkowskiego? Czy Wisła Płock mogła rzucić takie hasło do Recy? Zagłębie do Jagiełły? Jagiellonia do Klimali? Czy dziś Lech może tak przemawiać do Jóźwiaka, Lechia do Fili, a Śląsk do Płachety?
Trzeba zdać sobie sprawę w którym miejscu łańcucha pokarmowego świata jesteśmy. Nawet dziś, gdy Jacek Góralski zamienia Bułgarię na Kazachstan, nie ma nawet cienia wątpliwości, że żadna z polskich drużyn nie może mu zaoferować lepszych warunków i perspektyw.
Błaszczykowski na EURO
Boniek: Wyobrażacie sobie, żeby trener Brzęczek zabrał na Euro zawodnika, który nie gra, nie jest zdrowy i nic nie robi? Nie toczmy jakichś barowych dyskusji. My w Polsce najbardziej lubimy się kłócić. Na wszystko trzeba patrzeć z dystansem. Z jednej strony jak dziennikarze robią wywiad z Kubą Błaszczykowskim, to wydaje się, że rozmawiają z papieżem. A potem wielkie zaskoczenie, że Brzęczek tego papieża zabiera na zgrupowanie. Ustalcie jedną wersję.
No to ustalamy:
– jeśli ktoś rzuci propozycję, by pod stadionem Wisły Kraków powstał pomnik Jakuba Błaszczykowskiego – będziemy pierwsi, którzy napiszą “brawo, tak się docenia legendy” i którzy nawet dorzucą piątkę na akcję crowdfundingową budowy takiego pomnika
– jeśli komuś wpadnie do głowy pomysł, by brać Kubę na Euro – będziemy pierwsi, którzy popukają się w głowę i którzy pokażą argumenty na to, że to jest pomysł chybiony
CAŁY PROGRAM Z UDZIAŁEM PREZESA ZBIGNIEWA BOŃKA OBEJRZYCIE PONIŻEJ:
Mało tego, wyłóżmy te argumenty na stół już dzisiaj. Błaszczykowski nie jest dla tej kadry teraźniejszością, bo na dziś mamy po prostu lepsze piłkarsko opcje – nawet biorąc pod uwagę fakt, że skrzydła nie są w kadrze najlepiej obsadzoną pozycją. Błaszczykowski jesienią zagrał w dziesięciu meczach, strzelił dwa gole i zaliczył dwie asysty. Nie jest to wynik słaby, natomiast lepsze liczby wyciągali chociażby Robert Pich, Damjan Bohar, Lukas Haraslin, Tomas Prikryl, Martin Pospisil, Jesus Jimenez, Sergiu Hanca, Sasa Zivec, Michał Nalepa, Petr Schwarz i kilku kolejnych. Czy któregoś z nich w tym momencie powołalibyście do kadry? No, są wątpliwości, nawet gdybyśmy mieli moc naturalizowania dowolnego z nich.
Grosicki, Kądzior, Szymański, Frankowski, dalej Wszołek, Jóźwiak i Kownacki, ostatnio na prawej pompce był nawet próbowany w Sampdorii Karol Linetty. Kurczę, już chyba nawet Martin Konczkowski wydaje się lepsza propozycją.
Błaszczykowski nie jest teraźniejszością, nie jest też dla tej kadry przyszłością z oczywistych względów wiekowych i zdrowotnych. Błaszczykowski jest przeszłością tej reprezentacji – piękną, wzruszającą, chwytającą za serce, budzącą podziw, ale nadal już tylko przeszłością.
Przepis o młodzieżowcu
Boniek: Komu to przeszkadza, że w tej – jak sami przyznajcie – tragicznej polskiej lidze jest obowiązek gry jednym młodzieżowcem? Czy jakikolwiek młodzieżowiec mógłby pojawić się w składzie ekstraklasowej drużyny nie grając wcześniej nigdzie przez pół roku? Obcokrajowcy tak robią. To tylko jedno miejsce w drużynie. Dla żadnego zespołu obecność młodzieżowca nie jest obciążeniem.
Zasadniczo nie podejmujemy się jednoznacznej oceny czy ten przepis jest morderstwem dla piłki, czy jednak zbawieniem polskiego futbolu, ale możemy już wyciągnąć jakieś wnioski po pół roku funkcjonowania tego obowiązku.
Po pierwsze – potwierdziły się nasze obawy co do tego, że kluby będą magazynować sobie po ławkach i trybunach nadmiar młodzieżowców. Wiadomo było, że jeśli zespół X będzie chciał grać jednym młodzieżowcem, to w odwodzie będzie musiał mieć trzech-czterech kolejnych tak na wypadek, gdyby ten pierwszy grał słabo lub złapał kontuzję. Ale w tym czasie, gdy ten nominalny zawodnik z pozycji “młodzieżowiec” gra, wówczas reszta traci czas, w którym mogłaby się ogrywać w I czy II lidze. Policzyliśmy sobie to wszystko i…
Niestety dane potwierdzają, że zjawisko o którym piszemy faktycznie zaistniało. Zresztą gdy robiliśmy rozeznanie w klubach przed sezonem, to wielokrotnie słyszeliśmy: „będziemy musieli trzymać tych chłopaków w klubie, żeby mieć jakieś zabezpieczenie, choć pewnie niektórzy z nich będą poszkodowani”. Przejdźmy do wyliczeń:
– w poprzednim sezonie 65 Polaków z rocznika 1997 i młodszych udało się na wypożyczenie do innych klubów (od Ekstraklasy do III ligi)
– w tym sezonie zaledwie 33 polskich młodzieżowców (rocznik 1998 i młodsi) trafiło na wypożyczenie do klubów z poziomu Ekstraklasy lub niższych
Prawie dwukrotny spadek (może coś się ruszy w zimowym oknie transferowym, chociaż póki co nie widzimy jakiegoś szturmu młodych ekstraklasowiczów udających się na wypożyczenia).
Po drugie – Boniek pyta, czy komuś ten przepis przeszkadza? Czy ktoś na nim traci? No widzimy, że traci na przykład piłkarz z rocznika 1997, który może i jest ciut lepszy od konkurenta w zespole, ale tenże konkurent jest kilka miesięcy młodszy. Czy polskiej piłce robi różnicę, że klub wystawia chłopaka 22-letniego zamiast 23-latka? No nie, totalnie żadnej. A przepis właściwie wyparł z ligi zawodników z rocznika powyżej wieku młodzieżowca. Kto gra w miarę regularnie? Damian Oko, Adrian Klimczak, Jakub Łabojko, Maciej Wolski, Mateusz Wieteska, Michał Trąbka. Trzech ŁKS-iaków, trzy pojedyncze strzały i to tyle.
Zresztą o czym my tu mówimy. Ten przepis ma coś poprawiać czy zadowalamy się stwierdzeniem “nikomu nie przeszkadza?”. Bo jeśli ma dać nam coś dobrego, to krótkoterminowo nie dał prawie nic. Zawodników, którzy są wartością dodaną dla ligi, a którzy bez przepisy by pewnie grali mało (lub wcale) można policzyć na palcach operatora tokarki. Bartosz Bida – to na pewno, sam trener Mamrot mówił, że bez przepisu pewnie oddałby go na wypożyczenie. A poza tym? Naprawdę naciągany byłby Damian Michalski z Wisły Płock, jeszcze bardziej naciągany Sebastian Milewski z Piasta Gliwice. Cała reszta wyróżniających się młodzieżowców i tak by grała, bo jest po prostu dobra lub ich kluby mają zakodowane stawianie na młodzieżowców – Klimala, Jóźwiak, Puchacz, Płacheta, Kowalczyk, Slisz, Szczepański. To już nie przytyk do Bońka, ale bawi nas podawanie przykładu Lecha Poznań jako dowód na skuteczność przepisu o młodzieżowcu. Przecież Lech stawiałby na tych swoich chłopców bez względu na to, czy przepis by był, czy by go nie było. Jak wiele razy w historii, mocniejszym argumentem są tutaj nie odgórne regulacje, ale zupełnie wolny rynek, który sprawia, że młody chłopak, który prosto kopie piłkę, jest wart kilka milionów euro.
Reforma ligi
Boniek: Chciałbym, żeby ta liga się odbudowała. Zrobić reset. Mamy już osiem lat doświadczenia z systemem ESA37. I co? Proste pytanie – kiedy nasze drużyny powinny być w najlepszej formie? W lipcu. Bo wtedy grają najważniejsze mecze dla przyszłości swojej i przyszłości polskiej piłki. Czy tak jest? Może czas się zastanowić, czy ta majowa kumulacja ligowych emocji, o której tak się pięknie mówi, nie powoduje tego, że nie ma już czasu na zresetowanie się przed eliminacjami do europejskich pucharów. Zacznijmy od normalności. Kibice chcą kumulacji na koniec sezonu? Okej. Ale czy to jest system normalny? Podam prosty przykład. Piast Gliwice po zeszłym sezonie zasadniczym miał siedem punktów straty do Legii Warszawa, ostatecznie zdobył mistrzostwo Polski. A Wisła Kraków po trzydziestu kolejkach miała tylko sześć punktów straty do Cracovii, która awansowała do europejskich pucharów. Dlaczego Wisła nie miała prawa na zniwelowanie tej straty, a Piast miał? To jest wszystko postawione na głowie. Kumulacja majowa przeszkadza polskim klubom latem. Zawodnicy nie są w lipcu przygotowani do rywalizacji. Boimy się normalności. Sami uważamy, że jesteśmy źli, korupcjogenni, wydaje nam się, że 9 drużyna przy 18 zespołach, będzie oddawać punkty.
Argument “kluby nie mają czasu na zresetowanie się przed lipcowymi eliminacjami do pucharów, bo w maju mają natłok meczów” jest mocno chybiony. Nie odlatując w abstrakcję, oprzyjmy się na liczbach:
– Piast Gliwice w maju rozegrał cztery mecze w czternaście dni. Od ostatniego meczu poprzedniego sezonu do pierwszego meczu tego sezonu miał 52 dni na regenerację i przygotowania do kolejnych rozgrywek
– Lechia miała 55 dni przerwy między sezonami, ale też miała o jeden mecz więcej w maju, bo na swoje nieszczęście awansowała do finału Pucharu Polski
Prezes twierdzi, że rozegranie siedmiu kolejek rundy finałowej na przestrzeni 36 dni sprawia, że ekstraklasowicze dwa miesiące później nie są wypoczęci i przez to dostajemy kolejne eurowpierdole w eliminacjach do pucharów. Jego prawo. Natomiast reforma z ESA37 na ESA34 niewiele w tym kontekście zmieni. Kluby walczące o puchary i tak będą się spinać na koniec sezonu, odpadną nam tak naprawdę tylko trzy kolejki, z czego część i tak obecnie grana jest awansem jesienią. Boniek twierdzi, że to powrót do normalności. Być może – natomiast nie eliminuje to jego argumentu o tym, że piłkarze nie mają czasu na reset.
Naprawdę przestańmy mieszać w formule rozgrywek, bo to nie jest powód przez który szorujemy po dnie w rankingu UEFA. Kluby zawsze będą narzekać na to, że grania jest za dużo.
O wymogach infrastrukturalnych w Ekstraklasie
Boniek: Nie ma kraju w Europie, który ma lepszą infrastrukturę od polskiej. To nie jest zasługa PZPN-u, nie chwalę się tym. To wszystko dzieje się za publiczne pieniądze. A że Raków nie ma swojego stadionu? Gwarantuję, że jeśli w lipcu nowy obiekt Rakowa nie będzie co najmniej na wykończeniu, to ten klub nie będzie w przyszłym sezonie grał w Ekstraklasie, choć jeżeli chodzi o wartość sportową, jest jednym z najlepszych w Polsce.
W pewnym sensie jesteśmy w stanie kupić argument o tym, że skoro są zasady o wymogach infrastruktury, to kluby muszą się do tego podporządkować. Jest przepis, to respektujmy go, a jego łamanie trzeba karać. I być konsekwentnym, a nie jak w przypadku Sączersów, którzy pościemniali trochę PZPN-owi po awansie. Natomiast trzeba zadać sobie pytanie – czy nie wylewamy w ten sposób dziecka z kąpielą? Wyrzucenie Rakowa z Ekstraklasy wyłącznie na podstawie tego, że przez jakiś czas musi grać w Bełchatowie będzie dla nas ostatecznym dowodem na to, że w lidze bardziej liczy się opakowanie meczów niż budowanie klubu z głową.
No bo czy Raków to klub postawiony na głowie? No nie. Dali dużo czasu na pracę trenerowi wyszukanemu w niższych ligach i ten projekt się sprawdził pod każdym możliwym względem. Klub buduje akademię rękoma jednego z największych specjalistów w tej kwestii w Polsce (Marek Śledź, ukłony), a swój progres dokumentuje coraz lepszymi wynikami w grupach juniorskich. Skauting piłkarzy jest raz lepszy, raz gorszy, natomiast nie widzimy tam wyścigu po tabun starych Słowaków w obliczu sytuacji “weszliśmy do Ekstraklasy, za wszelką cenę musimy tam zostać, więc dawaj jakiegoś dziada z Jablonca czy Żyliny”. Mądry właściciel, kumaty trener, zespół który da się oglądać – sportowo Raków nie robi wiochy lidze. Ale nie ma stadionu, bo miasto skąpi kasy na inwestycję tu i teraz.
Spójrzmy prawdzie w oczy – w Polsce mamy tylko maluśki odsetek klubów, które wybudowały stadiony za własne pieniądze, a nie za hajs publiczny. Kluby nie operują taką gotówką, by samemu dźwigać ciężar takiej inwestycji. Ocena mądrości budowania klubu powinna się zatem skupiać na weryfikacji tego, czy klub płaci piłkarzom (pozdrawiamy Gdańsk), czy ma dziesiątki milionów długu (pozdrawiamy Kraków), a nie na tym, czy miasto tu i teraz jest w stanie wybulić kilkadziesiąt czy kilkaset milionów złotych na nowy obiekt. Nam oglądanie Rakowa w Bełchatowie wisi i powiewa. Co więcej – wisiało i powiewało by nam pewnie również oglądanie Rakowa w Częstochowie, gdzie mieliśmy okazję śledzić jego występy rok temu. Ba, nawet w telewizji, choć przyznajemy, nie w rozdzielczości Full HD.
Ale też przyznajmy: polską ligę ogląda się ciężko nie przez jakość obrazu, ale jakość piłkarzy.
Zresztą mamy przykłady z innych lig, gdzie klub z najwyższego poziomu rozgrywek wcale nie gra u siebie w mieście na własnym obiekcie. Ot, daleko nie szukajmy – bliska sercu Bońka liga włoska i przykład Sassuolo.
Powiększanie ligi do 18 zespołów, trzy ekipy z I ligi robią awans
Boniek: Ekstraklasa zrobiła raport, że trzecia drużyna I ligi jest gorsza od czternastej z Ekstraklasy. Na jakiej zasadzie? Ktoś zrobił mecz między tymi drużynami? Mieliby ogarniętych menadżerów, kupiliby czterech-pięciu piłkarzy i mogliby się postawić. To jasne, że będą na dziś różnicę, bo drużyna z Ekstraklasy ma większy budżet. Rzucacie takie hasło, ale dajcie nam przykład.
No to dajemy – dwa lata temu trzecia w tabeli I ligi była Chojniczanka Chojnice, a czternasty w tabeli Ekstraklasy był Piast. Rok później Piast zdobył mistrzostwo Polski, Chojniczanka miała 27 punktów straty do drugiego w zeszłym sezonie ŁKS-u.
Nie da się obronić tezy, że od lat kluby I ligi czekają na to, by zwiększyć siłę Ekstraklasy. I nie da się obronić tezy, że dorzucenie dwóch drużyn z I ligi do Ekstraklasy ponad to, co robimy obecnie, poprawi poziom ligi. Co się stanie, gdy zwiększymy ligę do 18 zespołów? Spadnie poziom Ekstraklasy i spadnie poziom I ligi.
I znów, żebyśmy nie byli gołosłowni, sięgamy po liczby:
– 18% beniaminków w pierwszym sezonie zajmowało miejsce w górnej połowie tabeli
– 47% w pierwszych trzech sezonach spadało z ligi
– 7% w pierwszym sezonie zajmowało miejsce w TOP4
– 23% w pierwszym sezonie spadało z ligi
Wymowne, prawda? Przypomnijcie sobie te liczby, gdy w przyszłym roku do Ekstraklasy awansują trzy zespoły z I ligi. I niech prezes Boniek rozważy te liczby, gdy zastanawiamy się, czy warto byłoby do niej dorzucić jeszcze dwie kolejne ekipy z zestawu pierwszoligowców. Zdaje nam się, że logiczniejszą drogą byłoby najpierw doprowadzenie, by te szesnaście drużyn stwarzało chociaż pozory zdrowo zarządzanego organizmu.
Reprezentacja Polski i Jerzy Brzęczek
Boniek: Nasza drużyna gra to, co może grać. My byśmy chcieli mieć styl, ale trudno o to, gdy gra się w piłkę raz na trzy miesiące. Dziwię się, że dziennikarze cały czas nadają na Brzęczka. Przyszedł w trudnym momencie. Kadra była rozbita, wiem co się działo na i po mistrzostwach świata. Brzęczek nie przegrał prawie żadnego meczu. Spokojnie. Powiedziałem kilka lat temu, że pojedziemy na mistrzostwa Europy? Pojechaliśmy. Powiedziałem, że pojedziemy na mistrzostwa świata? Pojechaliśmy. W 2020 roku wyjdziemy z grupy. Spokojnie.
My po prostu mamy dość klepania się po plecach i lekceważenia sygnałów ostrzegawczych. Identycznie było przed mundialem, o którym mówi Boniek. Pamiętacie? Duńczycy nas zdemolowali, później przyszły lepsze mecze z Armenią czy Kazachstanem, to każdy machnął ręką. Męczyliśmy bułę w sparingach? Trudno, taki okres, weryfikacja nadejdzie na dużym turnieju. A że już było za kwadrans mundial, to też trudno było bić na alarm, no bo jak to – przez eliminację przebrnęliśmy na względnym spokoju, więc dlaczego w Rosji nie ma być dobrze?
Teraz jesteśmy w tym samym punkcie. Optymiści – jak Boniek – zauważają dobre wyniki, przejście przez eliminacje, awans na Euro. Sęk w tym, że za kadencji Brzęczka mieliśmy zbyt wiele słabych meczów, by wierzyć, że przy lepszych rywalach nie dostaniemy powtórki. Zwłaszcza, że nie widzimy progresu po tej reprezentacji – teza, że najlepszy mecz ta kadra zagrała w debiucie nowego selekcjonera jest spokojnie do obrony. A niestety ten debiut był półtora roku temu i sporo od tego czasu się zmieniło.
Boniek mówi, że nie można krytykować Brzęczka jeśli nie widziało się żadnej jednostki treningowej przez niego przeprowadzonej. Cóż, jeśli nam bułka z piekarni nie smakuje, to mamy święte prawo powiedzieć, że piekarz dał ciała i że ta bułka nadaje się tylko na pociągnięcie jej z woleja. I wcale nie musimy do tego oglądać procesu dodawania mąki, analizowania lepienia ciasta czy śledzenia jednostki pieczeniowej.
Czy jesteśmy w stanie wskazać palcem rzeczy, które wypracował Brzeczek podczas swojej kadencji? Czy stworzył duet napastników, czy odmienił Zielińskiego, czy zbudował jakiegoś nowego lidera kadry? Czy odkrył swojego Mączyńskiego? Czy wpuścił do zespołu nowych pewniaków do grania?
A może nadal szuka i kwalifikacje powiedziały nam tylko, że indywidualna jakość Lewandowskiego, Krychowiaka czy Glika jest w stanie sprawić, że stać nas na rozbicie Łotwy, ogranie Izraela czy napsucie krwi Austrii?
Dla nas odpowiedź jest jasna. I dlatego bijemy na alarm.
DAMIAN SMYK i JAKUB OLKIEWICZ
fot. FotoPyk
***
Cały program możecie obejrzeć poniżej: