Jedno jest pewne: poleje się krew. Dużo krwi. Inaczej być nie może, bo w tej rywalizacji nie stosuje się rękawic, a dodatkowo – wolno uderzać łokciami, głową, a także kopać (również kolanami). Założenia są tak ostre, że niektórzy zastanawiają się, czy to jeszcze sport. W sobotę odbędzie się gala Wotore. Póki co, wokół debiutu nowej federacji piętrzą się kolejne tajemnice, oficjalnie wiadomo naprawdę niewiele, poza tym, że będzie krwawo i brutalnie.
Ten trend można zaobserwować na całym świecie. Po latach dominacji boksu, jako najpopularniejszego sportu walki, systematycznie coraz większe znaczenie zaczęły zyskiwać mieszane sztuki walki. Dziś, w wielu krajach, w tym także w Polsce, to gale MMA wypełniają największe hale, a nawet stadiony, a promotorzy imprez bokserskich często mają kłopot z wyprzedaniem biletów nawet na niewielkie obiekty. Od pewnego czasu swojego miejsca na rynku szukają organizatorzy jeszcze innego typu imprez, których punktem wspólnym jest brak rękawic.
Medalista olimpijski walczy bez rękawic
W USA powstała na przykład organizacja Bare Knuckle Fighting Championship. Jak sama nazwa wskazuje, w całej zabawie chodzi o walkę na gołe pięści. Nie trzeba być specjalistą ani od sportów walki, ani od ludzkiej fizjologii, żeby wiedzieć, z czym to się je. Rękawice w sportach uderzanych mają dwie funkcje. Po pierwsze – chronią rękę zawodnika zadającego cios przed złamaniem. Po drugie – ograniczają siłę ciosu, przez co chronią zawodnika uderzanego przed urazami. Walka na gołe pięści oznacza mnóstwo krwi, rozcięć, brutalnych nokautów, kontuzji i tak dalej. Wystarczy wstukać w wyszukiwarkę hasło „bare knuckle boxing” albo „bare knuckle fighting” i kliknąć w grafikę, żeby przekonać się, że nie jest to rozrywka dla grzecznych chłopców.
I być może właśnie to sprawia, że walki na gołe pięści zyskują coraz większą popularność na całym świecie. Jedną z twarzy federacji Bare Knuckle Fighting Championship jest Paulie Malignaggi, były mistrz świata wagi półśredniej federacji WBA. Na gołe pięści bije się także choćby Bobby Gunn, w przeszłości rywal między innymi Tomasza Adamka i pretendent do tytułu mistrza świata wagi junior ciężkiej. Głośnych nazwisk jest coraz więcej, ostatnio kontrakt z BKFC podpisał na przykład Nico Hernandez, czyli niepokonany w zawodowym boksie brązowy medalista olimpijski z Rio de Janeiro. To tylko pokazuje, jak bardzo nowa federacja urosła w siłę. Standardowa droga dla większości amerykańskich medalistów olimpijskich w boksie to szybkie budowanie zawodowej kariery, walki za dobre pieniądze i autostrada do tytułu mistrza świata. Hernandez wygrał siedem zawodowych walk, pięć przed czasem, ostatnią prawie rok temu. Teraz niespodziewanie ogłosił podpisanie umowy z BKFC.
– Oni robią niesamowite rzeczy w sportach walki. To jest prawdziwa walka. Teraz będę uderzał rywali w twarz bez rękawic. Nie mogę się doczekać walki dla najszybciej rozwijającej się organizacji na świecie. Zanim wyjdę do ringu 14 marca, zdejmę rękawice – zapowiada Hernandez. A szef federacji, David Feldman podkreśla, że brązowy medalista z Rio to „tylko jeden z wielu świetnych bokserów, którzy podpiszą w tym roku kontrakty z Bare Knuckles Fighting Championship”.
Cała zabawa nie byłaby możliwa właśnie bez Feldmana i jego nieustępliwej walki o legalizację przedsięwzięcia. Bo choć przecież boks znany jest od starożytności, a wszystko zaczęło się od walk na gołe pięści, to od ponad 120 lat tego typu rywalizacja była nielegalna. W 2018 roku Feldman uzyskał niezbędną zgodę w stanie Wyoming i zorganizował pierwszą galę. Lada moment będzie organizował dziesiątą.
Powrót do korzeni
Teraz gołe pięści wchodzą także do Polski, za sprawą nowej federacji Wotore. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że w porównaniu w Bare Knuckle Fighting Championship będzie jeszcze bardziej krwawo, jeszcze brutalniej i ostrzej. Już w opisie strony internetowej federacji widnieje motto „najbrutalniejsze walki na gołe pięści”. Nie może być jednak inaczej, skoro same zasady gry są znacznie ostrzejsze niż w USA. Bo BKFC to boks na gołe pięści, w gruncie rzeczy bardzo podobny do zwykłego boksu, choć bardziej krwawy. Wotore ma być czymś znacznie więcej: połączeniem boksu, MMA, zapasów i różnych innych elementów pierwotnej walki. Nieprzypadkowo pierwsza gala jest reklamowana hasłem „powrót do korzeni”. W sobotę w Katowicach zawodnicy będą mogli uderzać gołymi pięściami, kopać, uderzać głową, łokciami, kolanami, zakładać dźwignie, a nawet – wyrzucić rywala z areny. Słowem: dozwolone jest prawie wszystko. Zabronione (oprócz noszenia rękawic i obuwia) jest atakowanie oczu, gryzienie, drapanie, ataki na krocze, kopanie leżącego rywala w głowę oraz ciosy w tył głowy, kręgosłup, krtań i tchawicę. Reszta – prosimy bardzo.
Czy to przypadkiem nie oznacza gotowego przepisu na tragedię w czasie walki? Jak duże jest ryzyko, że komuś stanie się krzywda podczas gali Wotore? Przemysław Saleta, były mistrz świata w kick-boxingu i Europy w boksie ocenia, że tak naprawdę brutalność takich walk wcale nie idzie w parze z realną krzywdą, jaka może się stać zawodnikom.
– Wszystkim się wydaje, że walka na gołe pięści jest brutalna. I faktycznie, wygląda brutalnie, bo leje się więcej krwi, jest więcej pękniętych łuków brwiowych czy złamanych nosów. Ale jeśli chodzi o takie poważne kontuzje, urazy mózgu czy przypadku śmierci, to boks w rękawicach jest zdecydowanie najbrutalniejszych ze sportów, co roku umiera kilkadziesiąt osób. Wynika to z tego, że w boksie jest mniej dozwolonych technik, więc te dozwolone są na wyższym poziomie, ciosy są mocniejsze. Nie ma kopnięć, czy walki w parterze, więc pada dużo więcej ciosów na głowę. Rękawice sprawiają, że można tę głowę znacznie mocniej uderzyć. Ręka ludzka jest zbudowana tak, że jeśli uderzymy kogoś ręką w czoło, to raczej połamiemy rękę, a nie komuś czoło. Ponadto, w walce na gołe pięści leje się krew, więc sędzia znacznie częściej przerywa pojedynek. W boksie tych urazów bardzo często nie widać, zawodnik mdleje dopiero w szatni – przekonuje Saleta w jednym z filmów, promujących galę. – Walki w Wotore na pewno będą brutalne, widowiskowe, będzie więcej nokautów i krwi. Ale jeśli mówimy o poważnych kontuzjach, to na pewno będzie bezpieczniej niż w ringu. Choćby dlatego, że mistrzowskie walki w boksie trwają po 12 rund. 36 minut obijania głowy na pewno nie jest zdrowe .
Bez ringu, bez czasu, bez podziału na kategorie wagowe
Czego jeszcze nie ma w Wotore? Otóż – nie ma na przykład ringu, ani w postaci klatki, ani oktagonu, ani czegokolwiek innego. Zawodnicy walczą na okrągłej arenie o średnicy 9 metrów, umieszczonej na metrowym podwyższeniu. Nie ma także czasu. Walka, tak jak to było kiedyś, toczy się do skutku, aż do wyłonienia zwycięzcy. Sędziowie punktowi nie są potrzebni, pojedynek kończy się przez nokaut, techniczny nokaut, poddanie, albo wyrzucenia zawodnika z areny. Nie ma też podziału na kategorie wagowe.
„Prawdziwi mężczyźni pójdą na wojnę. Nowa era walk na gołe pięści. Prawdziwa walka. Bez broni, bez klatki, bez ograniczeń. Wielkim człowiekiem jest ten, kto walczy do końca” czyta lektor w filmie, promującym galę. Filmie, który – trzeba przyznać – wygląda naprawdę nieźle. Widać, że trochę pieniędzy zostało wpompowane w całe przedsięwzięcie.
– To powrót do pierwotnych korzeni sportów walki. Dozwolone są łokcie, kolana, ciosy głową, dźwignie na stawy. Walka trwa tylko jedną rundę, ale bez limitu czasowego. Walczymy do końca. Nie będziemy przydzielać punktów. Stawiamy na jakość, a nie na ilość – mówi Michał Waleszczyński, rzecznik prasowy. – Zredukowaliśmy liczbę zawodników do ośmiu, wszystko zostanie zorganizowane w formie turnieju, którego zwycięzca otrzyma 50 tysięcy złotych. Nie ma u nas ludzi z przypadku, wszyscy uczestnicy mają ogromne doświadczenie w różnych sportach walki. Nie sądzę, żeby to się mogło źle skończyć, choć wiadomo, że ciosy zadawane gołą pięścią są bardziej kontuzjogenne. Co najważniejsze, w przypadku poważnej kontuzji federacja Wotore zajmie się takim zawodnikiem, nikogo nie zostawimy na lodzie.
Wspomniany Waleszczyński to nie tylko rzecznik prasowy i spiker Wotore, ale także twarz federacji. W zasadzie – jedyna twarz. Na jednym z filmów, promujących imprezę, występują także dwaj współwłaściciele Federacji. Obaj z… zamazanymi twarzami i zmienionym głosem, bo „chcieli pozostać anonimowi”.
Tajemnica goni tajemnicę
Tajemnic ciąg dalszy: impreza odbędzie się w Muzeum Hutnictwa Cynku w Katowicach, ale miejsce turnieju przez długi czas było trzymane w sekrecie. Galę na żywo zobaczy tylko 300 osób, które wykupiły bilety VIP (ich cena zaczynała się od 299 złotych, a potem systematycznie rosła). Transmisji nie będzie w telewizji, a jedynie w internecie, w płatnej transmisji (za 20 złotych). Za jej realizację mają odpowiadać ci sami ludzie, którzy pracują przy galach KSW, więc zapowiada się solidnie.
– Mamy zdecydowanie więcej wspólnego ze sportem niż niektóre freakowe organizacje w naszym kraju. Oczywiście, spotykamy się z hejtem, ale znacznie częściej z ekscytacją. Kiedy ludzie słyszą, jakie będą zasady turnieju, są ciekawi. Sam jestem ciekawy, jak to wyjdzie – dodaje Waleszczyński. – Do turnieju zgłosiło się kilkuset zawodników, z których wybraliśmy 16, a następnie 8. Wszyscy podpisali regulamin, który zakłada, że zwycięzca bierze wszystko, a przegrani odchodzą z niczym. Zebraliśmy grupę ośmiu totalnych wariatów. Wśród nich karateka, bokser, zawodnicy MMA. Stawialiśmy na różnorodność, na tym nam zależało.
Właśnie: turniej. Impreza odbędzie się w formie turnieju. Ośmiu zawodników już na miejscu, a w sobotę wieczorem wezmą udział w losowaniu par ćwierćfinałowych. Ich zwycięzcy spotkają się w półfinałach, a następnie w wielkim finale, w którym stawką będzie „honor i 50 tysięcy złotych”. Dokładnie taka sama formuła jednodniowego turnieju, obowiązywała na pierwszych galach KSW. Sama nazwa największej federacji MMA w Polsce oznacza zresztą „Konfrontację Sztuk Walki”, bo to właśnie porównanie poszczególnych stylów walki leżało u jej podstaw. Podobieństw do KSW jest zresztą dużo więcej. Podstawową jest… odbiór społeczny. Kiedy Marcin Lewandowski i Maciej Kawulski na przełomie 2003 i 2004 roku organizowali pierwszą Konfrontację Sztuk Walki, z wielu stron słyszeli, że „walki w klatce bez zasad” nie mają nic wspólnego ze sportem, że coś takiego w ogóle nie powinno się odbywać, że powinno się zakazać takich imprez, i tak dalej. Po kilkunastu latach KSW Colosseum wypełniło Stadion Narodowy, a transmisje biły rekordy oglądalności. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że MMA to pełnoprawny sport, a Joanna Jędrzejczyk potrafiła się nawet znaleźć w najlepszej dziesiątce Plebiscytu „Przeglądu Sportowego”. Trudno się spodziewać, żeby podobną drogę w ciągu kilku lat miały pokonać walki na gołe pięści, pełne krwi i brutalności. Z drugiej strony – kto poza Kawulskim i Lewandowskim w 2004 roku wyobrażał sobie miejsce, w którym dziś jest MMA w Polsce?
– Mieliśmy dość tej patologizacji sportów walki. Ludziom to się przestało kojarzyć ze zdrowym trybem życia, dobrym prowadzeniem się i tak dalej, a zaczęło ze skrajną patologią. My idziemy w innym kierunku: chcemy, żeby same walki były brutalne, ostre, krwawe, ale poza tym ma być szacunek i twarda, męska, honorowa rywalizacja – podsumowuje Waleszczyński. – Chcieliśmy stworzyć przeciwwagę dla gal, w których napompowane lale, które chwilę temu były zajęte świeceniem dupą na Instagramie, teraz udają wielkie fajterki. My chcemy pokazać zawodników, którym należy się szacunek za udział w turnieju, w którym żadna z tych gwiazdek nie odważyłaby się wziąć udziału.
W sobotę debiut federacji Wotore. Spytacie może na koniec: co w ogóle oznacza nazwa? Czy to skrót? Czy jakieś słowo ze świata sportów walki? A może jakieś hasło? Otóż… to tajemnica, która „prawdopodobnie nigdy nie zostanie ujawniona”.
JAN CIOSEK
foto: wotore, bareknucklefc